Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Zdarzylo sie w Montrealu: Polish Edition, po polsku
Zdarzylo sie w Montrealu: Polish Edition, po polsku
Zdarzylo sie w Montrealu: Polish Edition, po polsku
Ebook237 pages3 hours

Zdarzylo sie w Montrealu: Polish Edition, po polsku

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Montreal jest z całą pewnością jednym z najciekawszych miast Ameryki Północnej.
Skrzyżowanie dwóch silnych tradycji - francuskiej i angielskiej, zmieszanych w jednym tyglu z domieszką pozostałych kultur europejskich, jak również silne oddziaływanie obyczajów przywiezionych z całej praktycznie reszty świata sprawia, że nie da się tutaj nudzić. Do tego to miasta przybyła na początku lat osiemdziesiątych spora grupa Polaków, którzy wyruszyli w świat poszukując przygód i lepszego jutra.
Na brak przygód nie mogli na ogół narzekać i o tym traktuje książka „Zdarzyło się w Montrealu” utrzymana w podobnym klimacie co poprzednia książka Andrzeja Galickiego„Orion”. Zbudowana w atmosferze sensacji i napięcia (nie całkiem jednak na poważnie) historia napisana została przez autora dla rozrywki i w taki to sposób powinna być odbierana.
Jej bohaterowie to głównie Polacy, młodzi imigranci którzy stawiając pierwsze, niezdarne jeszcze kroki na ziemi kanadyjskiej napotykają na swej drodze rozmaite, nieprzewidziane niekiedy przeszkody. Opisane tu miejsca są w miarę prawdziwe, jednak występujące w książce postacie zostały całkowicie zmyślone i doszukiwanie się jakiegokolwiek podobieństwa do osób rzeczywistych jest całkowicie bezpodstawne.

LanguageJęzyk polski
Release dateAug 23, 2015
ISBN9781310156816
Zdarzylo sie w Montrealu: Polish Edition, po polsku
Author

Andrzej Galicki

Andrzej Galicki (Andre Gal - his English pen name) was born in Warsaw, where he spent his childhood and early youth. After graduating from the Faculty of Civil Engineering, a Plock branch of the Warsaw Politechnika School, he began to work as a site engineer on a number of priority construction sites, including the construction of the Central Railway Station in Warsaw.In 1980, discouraged by the prevailing social relations in the People's Republic of Poland, he left the country. He has never been a member of the Polish Communist Party and considers this to be his greatest achievement from that period of life.He lived successively in several cities (Paris, Vienna, Toronto) before permanently settlingin Montreal, where he still lives today with his wife, Marlena. He works as a designer for one of the leading engineering companies in Canada, at the planification of hydroelectric power plants, while during his free time, he engages in his literary projects.So far, he has written eight books: The Bench, Candlelight Stories, Behind the Big Water, White Valley, At the Crossroads, Zawrotna Street, Orion and It happened in Montreal, of which some are still not disponible in English. He has visited all the places described in his books with the exception of a hospital for the mentally ill (so far). The events depicted in his novels are partially veritables, but the characters appearing in them are fictitious.Besides literature, he is busy with painting, having exhibited his works in Montreal, New Jersey and New York, some of his paintings he used to provide the covers of his books. Several of them can be viewed on the website "Artsland": http://www.artslant.comHis books are available on most networks of Polish internet bookstores as well on some U.S. sites, such as amazon.comThe author cordially greets all his readers, wishing them a great time during their venture into the jungle of the best books they can find on the net.http://kindlebooksnew.com/author-3.htmlAndrzej GalickiUrodził się w Warszawie, gdzie spędził dzieciństwo i wczesną młodość.Po ukończeniu studiów na wydziale Inżynierii Lądowej płockiego oddziałuPolitechniki Warszawskiej, rozpoczął pracę w zawodzie budowlańca.Pracował jako inżynier na kilku priorytetowych budowach warszawskich,między innymi przy budowie Dworca Centralnego.W roku 1980, zniechęcony stosunkami społecznymi panującymi w PRL, wyjechał z kraju. Nigdy nie był członkiem PZPR i to uważa za swoje największe osiągnięciez tamtego okresu życia.Zamieszkiwał kolejno w kilku miastach (Paryż, Wiedeń, Toronto) zanim na stałe osiedliłsię w Montrealu, gdzie mieszka do dzisiaj ze swoją żoną Marleną.Pracuje jako projektant przy budowie elektrowni wodnych, jednocześnie zajmuje się twórczością literacką czerpiąc materiały do swoich książek ze wspomnień.Napisał osiem książek: „Ławka”, „Opowieści przy Świecach”, „Biała Dolina”, „Za Wielką Wodą”, „Na Rozdrożu”, „Ulica Zawrotna”, „Orion” oraz „Zdarzyło się w Montrealu”.Przebywał we wszystkich opisywanych przez siebie miejscach z wyjątkiem szpitala dla chorych umysłowo (jak dotychczas). Przedstawione zdarzenia są częściowo prawdziwe, natomiast postacie występujące w nich są fikcyjne.Oprócz literatury zajmuje się malarstwem, wystawiał swoje prace w Montrealu,New Jersey i w Nowym Yorku, właśnie te obrazy wykorzystuje do projektów okładek swoich książek. Niektóre z nich można obejrzeć na stronie internetowej „Artsland”:http://www.artslant.comKsiążki jego są dostępne na portalach wielu polskich księgarni internetowych,jak również na niektórych portalach amerykańskich, np. amazon.comPozdrawia serdecznie wszystkich czytelników i zaprasza do obejrzenia swojejstrony autorskiej:http://kindlebooksnew.com/

Read more from Andrzej Galicki

Related to Zdarzylo sie w Montrealu

Related ebooks

Related categories

Reviews for Zdarzylo sie w Montrealu

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Zdarzylo sie w Montrealu - Andrzej Galicki

    1. Old Munich

    Zenek siedział przy długim, drewnianym stole w jednej z najpopularniejszych piwiarni Montrealu o nazwie Old Munich. Każdy, kto mieszkał w Montrealu w latach osiemdziesiątych pamięta ten beer hall. Wielka sala z obrotową sceną w głębi, udekorowana na bawarską modę, zastawiona drewnianymi ławami, a w środku gwarny tłum rozbawionych mieszkańców tego miasta, latem pomieszanych z turystami, jako że całe stada autokarów zatrzymywały się na pobliskich parkingach by pokazać przyjezdnym jak Montreal bawi się wieczorami. A było na co popatrzeć. Na obrotowej scenie prezentowały się orkiestry tyrolskie i bawarskie, sprowadzane tutaj z Niemiec, i przygrywały do publiczności do tańca, jako że i takie odbywały się wokół sceny. Występy wzbogacone były rozmaitymi sztuczkami jak: rąbanie drewna na scenie i smażeniem na ognisku naleśników, a to wszystko przeplatane gęsto toastami Zum Wohl wznoszonymi ze sceny i podchwytywanymi natychmiast przez zgromadzonych na sali.

    Tego wieczoru wszyscy obecni (a było ich niemało, jak w każdą sobotę) byli szczególnie rozbawieni i z każdym wypitym kuflem robili się coraz weselsi.

    Wszyscy, z wyjątkiem jednego, a tym jednym był właśnie Zenek.

    Siedział nad tym swoim piwem i ilekroć próbował się roześmiać, czy chociażby uśmiechnąć nic mu z tego nie wychodziło, z każdą taką próbą twarz jego robiła się coraz smutniejsza. Postanowił tedy, że nie będzie więcej próbować by nie wybuchnąć w końcu płaczem i nie skompromitować się wobec innych biesiadników siedzących przy tym samym stole.

    Ein... Zwai... Drai... Zum Wohl!!!  Padła komenda z estrady. Ponieważ wszyscy wokół podnieśli swoje szklanice, Zenek bezwiednie uniósł swoją i ze zdziwieniem spostrzegł, że miejsce naprzeciw niego nie jest już puste.

    Uniosła tak jak inni swą szklankę piwa w górę i przyglądała mu się wyraźnie czekając by wypić z nim razem wzniesiony ze sceny toast.

    Spróbował zatem uśmiechnąć się, coś powiedzieć, ale nie za bardzo mu się udało, stuknął więc swoją szklanką w jej szklankę, lecz to również nie wyszło jak należy bowiem naczynia były plastikowe. Wszystko nie układało mu dzisiaj jak należy, dlaczego więc to stuknięcie miałoby się udać?

    Napili się.

    - Czemu płaczesz? - zapytała.

    - Wcale nie płaczę.

    - Ale wyglądasz jakbyś płakał.

    - Może mam powody.

    - Wystawiła cię?

    - Skąd wiesz?

    - Bo jesteś sam. Tutaj nikt nie przychodzi sam, to nie biblioteka.

    - No więc dobrze, wystawiła mnie, dlatego jestem sam i nie ma w tym nic śmiesznego.

    - Więc załóżmy, że teraz jesteś ze mną, jeden problem rozwiązaliśmy. Ale ty wciąż się mażesz, o co jeszcze chodzi?

    - Wczoraj straciłem robotę, to też niewesoła sprawa.

    - Acha, straciłeś pracę. Ja wiem, to na wszystkich facetów działa deprymująco. Ale może i na to możemy pomóc, jaki masz zawód?

    - Jestem inżynierem, umiem projektować mosty i różne fabryki.

    - Akurat na mostach się nie znam, ale być może jednak będę w stanie coś zaradzić. Umiesz jeździć traktorem?

    - Nigdy nie próbowałem.

    - Nie szkodzi, nauczysz się. Mój wujek ma farmę w Manitobie, słyszałam ostatnio, że potrzebuje traktorzysty. Wiosna się zbliża i trzeba będzie orać pola.

    - Nigdy nie prowadziłem traktora.

    - To bardzo proste, widziałam kiedyś jak on to robi. Wsiada się na taki wielki traktor z oponami jak balony, zaczepia do niego pługi talerzowe i orze, rozumiesz? Do tego nie trzeba uniwersytetów, wystarczy prawo jazdy, kapujesz? To łatwiej nawet niż prowadzić samochód, bo na takim wielkim polu nie ma znaków drogowych. Widzisz? Drugi problem rozwiązany. Zatańczymy?

    Zenek wstał posłusznie, jak tu odmówić osobie, która od ręki potrafi rozwiązywać wszystkie problemy człowieka.

    - Ale z ciebie niezdara, - skarciła go już przy pierwszych obrotach. Rzeczywiście, taniec nie był jego mocną stroną.

    - To prawda, nie jestem najlepszy w tańcu - przyznał.

    - A w czym jesteś dobry? Orać nie potrafisz, tańczysz jak pingwin, w czym jesteś dobry?

    - Chyba w niczym - powiedział Zenek, teraz jednak poczuł że jego zapłakany nastrój rozpłynął się gdzieś w powietrzu, zmieszał się z dymem papierosowym i uniósł tam w górę, gdzie z drugiego piętra ponad balustradą widać było głowy tych, dla których zabrakło miejsca na parterze.

    Teraz nastąpiła wiązanka szlagierów międzynarodowych, które Zenek przecierpiał jako tako starając się jak najrzadziej następować na palce swojej partnerki, ona jednak od kilku chwil przestawała zwracać na to uwagę. Zenek spojrzał w jej twarz i zauważył, że zachowanie jej zmieniło się nagle, zesztywniała lekko w tańcu, a oczy jej biegały teraz niespokojnie po sali jakby rozglądając się za czymś, lub za kimś z uwagą.

    Po wiązance szlagierów nadeszła pora na wiedeńskie walce i wtedy dziewczyna przylgnęła ciaśniej do Zenka. On sam odetchnął z ulgą, bo chociaż w walcach również był nienajlepszy, jednak wolał już to niż poprzednie łamańce. Objął czulej swoją partnerkę może życie zaczyna się jednak jakoś układać pomyślał z nadzieją. Nie widział teraz jej oczu, znajdowały się nieco poniżej jego, lecz po ruchach jej głowy w tańcu zorientował się, że obserwuje ona okolice głównego wejścia do lokalu. Kręciło się tam jak zwykle wiele osób, jedni wchodzili, inni wychodzili, jeszcze inni czekali aż któraś z kelnerek zaprowadzi ich do wolnego stołu, co o tej porze dnia nie było wcale łatwe.

    Ręka Zenka próbowała zsunąć się nieco niżej po wdzięcznej linii jej pleców, lecz ona skarciła go krótkim łapy przy sobie i obracała się płynnie w rytm muzyki wciąż wypatrując czegoś w okolicach wejścia do piwiarni.

    O co jej chodzi pomyślał przecież sama się przykleja.

    - Jak masz na imię? - zapytał.

    - Teresa... to znaczy Terry.

    - Jesteś Polką?

    - Nie zauważyłeś, że rozmawiamy po polsku?

    Rzeczywiście nie zwrócił na to uwagi. Co za dureń ze mnie pomyślał.

    - Czy spotkamy się jeszcze kiedyś?

    - Być może - daj mi swój adres.

    Machinalnie podał jej nazwę ulicy i numer domu. Czyżby miała zamiar go odwiedzić? Dziwne, tutaj przecież nikt nikogo nie pytał o adres tak jak się robiło kiedyś, w Polsce. Tutaj wymieniało się po prostu numery telefonów i tyle, w Kanadzie każdy miał przecież telefon.

    - Idź teraz do stołu - odepchnęła go nagle od siebie - muszę do toalety, zaraz wracam.

    Co ją tak przypiliło w połowie obrotu? zdziwił się, lecz posłusznie zaczął się rozglądać za stołem przy którym siedzieli. Te walce całkiem poprzestawiały kierunki w jego głowie. Terry tymczasem zniknęła tak błyskawicznie jakby zapadła się pod ziemię. Dużo piwa musiała wypić myślał Zenek przeciskając się pomiędzy tańczącymi w drodze na swoje miejsce.

    Gdy tylko usiadł, dwóch skinheadów o zakazanych gębach zasiadło po obu jego stronach ściskając go tak pomiędzy sobą aż tchu mu zabrakło.

    - Co jest? - próbował wyksztusić kompletnie zaskoczony.

    - Gdzie ona jest? - usłyszał w odpowiedzi.

    - Kto?

    - No, ta cizia z którą tańczyłeś.

    - A co, wy jej rodzice?

    Poczuł w tym momencie jakiś twardy przedmiot wciskający mu się pomiędzy żebra, aż syknął z bólu.

    - Żarciki zostaw dla wnuków - warknął ten z lewej strony - jeżeli ich dożyjesz.

    Miał nieświeży oddech i seplenił, tak jakby brakowało mu przednich zębów.

    - Panowie, ja jej nie znam - jęknął Zenek. - Przysiadła się do tego stolika przed chwilą, nie widziałem jej nigdy wcześniej na oczy.

    - Dokąd poszła?

    - Powiedziała, że do toalety. To damska toaleta, powinni was wpuścić.

    Tym razem twardy przedmiot uderzył Zenka w żebra niezwykle boleśnie.

    Złość widać odebrała mu wtedy rozsądek na moment, bo nie wiedząc co robi odepchnął od siebie ogolonego opryszka z taką siłą, że ten spadł z końca ławy na którym siedział prosto pod nogi kelnera przechodzącego właśnie z niesioną wysoko w górze ogromną tacą pełną piwa. Kelner oczywiście potknął się i wszystkie kufle prosto z tacy wylądowały na ogolonym łbie zbira i na jego grzbiecie. Drugi z nich próbował zrozumieć co się właściwie stało, ale zanim to pojął Zenek był już daleko, wyrywał jak zając pomiędzy stolikami i w kilkanaście zaledwie sekund znalazł się na ulicy.

    Tam, objął stanowisko w jednej z bram po przeciwnej stronie pubu i czekał co nastąpi dalej.

    Nawet nie wypiłem swojego piwa do końca znów zaczął rozczulać się nad własnym losem. Widać dobra passa nie może trwać długo, ech życie, życie... Zawsze coś się popieprzy.

    Oba zbiry wyszły na zewnątrz po niedługim czasie, dziewczyny z nimi nie było.

    Wrobiła mnie myślał Zenek rozżalony a już człowiek myślał, że coś zaczyna mu się układać.

    Gdy powrócił na ulicę przy której mieszkał, wstąpił do narożnego depanera jak mówili miejscowi Polacy i zakupił sześć Bradorów w kartonowym koszyczku, musiał przecież powetować to, co utracił w Old Munich.

    Gdy Zenek stanął w otwartych drzwiach swojego mieszkania, już zanim zapalił światło poczuł, że coś jest nie tak jak zazwyczaj, coś zwróciło jego uwagę, może to ten zapach...

    Terry siedziała w jego pokoju i to w jego fotelu ulubionym, jako że innego nie posiadał.

    Siedziała z jedną nogą założoną na drugą i spokojnie paliła papierosa.

    Zamurowało go to oczywiście.

    - Co ty robisz? - zapytał bezsensownie. Przecież widział, że pali papierosa.

    - Palę i czekam na ciebie - odpowiedziała. - Sam podałeś mi adres, więc jestem.

    - W jaki sposób dostałaś się do mojego mieszkania?

    - Ach, nie żartuj - machnęła lekceważąco ręką. - Te tutejsze zamki... Równie dobrze można wcale tych drzwi nie zamykać. O, Bradorek, - dodała ucieszona - lubię to piwko, domyślny jesteś. Nawet nie dopiłam swojego w Old Munich.

    Zenek odstawił piwo do lodówki pozostawiając na stole dwie butelki. Były jeszcze chłodne, droga od narożnego sklepiku do jego domu nie była daleka. Następnie ściągnął luźną marynarkę, którą miał na sobie i podszedł do ściennej szafy znajdującej się w przedpokoju by ją tam powiesić. Dziewczyna obserwowała go uważnie, pilnie śledziła każdy jego ruch.

    Wieszając marynarkę, przesunął po niej dłonią dla wygładzenia, poczuł wtedy jakąś wypukłość w bocznej jej kieszeni, tak jakby znajdował się tam jakiś nieznany mu przedmiot. Dziwne pomyślał machinalnie, przełożyłem tu portfel zupełnie bezwiednie, robię się roztargniony.

    Powrócił do pokoju. Terry przez cały czas nie spuszczała go z oka, z miejsca w którym siedziała widać było dokładnie cały przedpokój.

    Patrzy na mnie pomyślał z zadowoleniem może wieczór nie będzie stracony.

    - Powiedz mi w końcu, dlaczego zwiałaś? I co te dwa łobuzy chciały od ciebie?

    - Ja zwiałam? Poszłam do toalety, a potem zaraz pojechałam do ciebie, tak się przecież umawialiśmy w tańcu, podczas ostatniego kawałka.

    Zenek zrobił wielkie oczy, jakoś inaczej pamiętał ich rozmowę. Ale jeżeli sama przyjechała?

    Otworzył piwo i podsunął dziewczynie jedną z butelek.

    - Może wolisz ze szklanki? - zapytał.

    - Nie, może być z butelki.

    Odwinęła z szyjki złotą folię którą ozdobione były butelki Bradora i pociągnęła kilka łyków.

    - Lubię to piwo - powiedzia. - Jedyne kanadyjskie piwo z klasą, reszta smakuje jak siki.

    - Nie takie siki jak piwo amerykańskie - Zenek poczuł się w obowiązku bronić kanadyjskiej produkcji.

    - Ja tam najbardziej lubiłam Okocim - westchnęła Terry. - Był taki bar w Hotelu Europejskim, można tam było dostać Okocim w takich wysokich, cienkich szklankach, czuło się wtedy Europę, to były dopiero czasy...

    - Ja wolałem zawsze Browar Warszawski. Z takim żółtym Sfinksem na etykietce. Ty wiesz, że Browar Warszawski nazywał się przed wojną Haberbush & Shiele? U nas w domu była jeszcze przedwojenna szklanka z tamtego browaru. Też miała takiego Sfinksa wydrukowanego. Ale powiedz mi w końcu, czego chciały od ciebie te dwa typy spod ciemnej gwiazdy?

    - Jakie typy? Nie nam pojęcia o czym mówisz.

    - Wyraźnie pytali o ciebie, pytali gdzie jest ta cizia z którą tańczyłem.

    - No widzisz? Pomyłka, czy ja wyglądam na cizię?

    - Wyglądasz.

    - Więc pomylili się. Czy miałeś z nimi jakieś problemy?

    - Oni mieli problemy, wolałbym nie spotkać ich ponownie.

    - Więc wyluzuj się, zapomnij o tym. Może by tak jeszcze po jednym Bradorku?

    - Chętnie, będzie zimniejszy, prosto z lodówki.

    Zenek przyniósł następne dwie butelki piwa i otworzył.

    - O której godzinie idziesz spać? - zapytała.

    - Kiedy piwo się skończy, godzina nie gra roli, jutro jest niedziela.

    - Co z tego, że niedziela? Mówiłeś przecież, że cię zwolnili z pracy?

    - Rzeczywiście, zapomniałem, przy tobie zapominam o różnych sprawach.

    - Podobam ci się?

    - Dlaczego pytasz?

    - Bo widzę jak mi się przyglądasz. Pożerasz mnie oczami.

    - Wymyśliłaś sobie, wcale nie pożeram, normalnie patrzę.

    - Normalnie? A już myślałam, że coś z tego będzie. Ale jeżeli ty sobie patrzysz tak całkiem normalnie... - Wydęła usta obrażona.

    - Pożeram, jasne że pożeram - poprawił się Zenek. - Dawno już nikogo tak nie pożerałem wzrokiem.

    - Czy ty nigdy nie sikasz?

    - Proszę? - Zenek pomyślał, że źle zrozumiał.

    - No, kończymy już drugie piwo, a ty jeszcze nie byłeś w toalecie.

    Wariatka trochę pomyślał. O co może jej chodzić?

    - Bo wiesz co? Ja tam nie lubię owijać rzeczy w bawełnę. Jeżeli masz ochotę na szybki numer, to proszę bardzo, nie ma problemu. Ale musiałbyś wziąć przedtem prysznic. Nigdy w życiu nie pójdę do łóżka z facetem, który nie wziął przedtem prysznica.

    Zenek znalazł się w łazience jeszcze zanim Terry skończyła ostatnie zdanie. Palce gubiły mu się ze zdenerwowania na guzikach koszuli, urwał nawet dwa przy okazji a przy zdejmowaniu spodni przyciął sobie zamkiem błyskawicznym coś, czego absolutnie nie powinien sobie przycinać. Stojąc pod prysznicem zastanawiał się ile minut powinien go brać minimalnie aby nie wypaść głupio w jej oczach. Czyścioszka z niej cholera, ale niech będzie, cel uświęca środki. Wytarł głowę ręcznikiem i owinął się nim w pasie. Dopiero wtedy otworzył drzwi łazienki.

    Fotel, w którym siedziała przed chwilą Terry, był pusty.

    Ale szybka pomyślał i ruszył w stronę drugiego swojego pokoju, czyli sypialni.

    Tam również było pusto, ani śladu dziewczyny.

    Dopiero wtedy zakwitła mu w głowie ta jakże gorzka i oczywista prawda. Wyrolowała go, zakpiła z niego bezlitośnie jak potrafi tylko kobieta. Poczuł się nagle mały i wzgardzony jak robak. Tylko, dlaczego tak postąpiła? Przecież on o nic nie prosił, sama wystąpiła z propozycją. A może wyszła tylko na chwilę, może czeka gdzieś na schodach? Zenek podszedł do drzwi wejściowych i wyjrzał na klatkę schodową. Nikogo tam nie ujrzał. Z westchnieniem zamknął drzwi na zatrzask i wycofał się do przedpokoju. Wzrok jego padł wtedy na drzwiczki szafy ściennej w której powiesił marynarkę, były uchylone. Portfel! Poczuł gęsią skórkę na ciele. Pieniędzy miał tam niewiele, ale dokumenty...

    Zenek podskoczył jak na sprężynie do szafy i otworzył drzwi szeroko. Marynarka jego wisiała spokojnie na swoim wieszaku, pozornie nic się nie zmieniło. Dlaczego jednak drzwiczki były niedomknięte?

    Nerwowym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, poczuł pod palcami gładką skórę portfela. Wyciągnął go i przejrzał dokładnie zawartość, nic nie brakowało, zarówno banknoty jak i dokumenty tkwiły w swoich przegródkach, za przezroczystą folią siedziała sobie spokojnie fotografia Marilyn Monroe, która pojawiała się tam okresowo, gdy Zenek pozostawał sam po rozstaniu z kolejną swoją namiętnością. Różne były te namiętności, czasem silniejsze, czasem słabsze, lecz nigdy długie. Mówią, że kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości. Może powinienem grać w karty? pomyślał patrząc na sex symbol Ameryki z lat pięćdziesiątych.

    Zaraz, zaraz przemknęło mu przez myśl gdy wkładał portfel z powrotem do kieszeni. Przecież on się znajdował w bocznej kieszeni marynarki? Przetrząsnął pozostałe kieszenie, nic jednak w nich nie znalazł. Co za cholera, przecież gdy wieszał marynarkę do szafy, czuł wyraźnie swój portfel z boku, choć zazwyczaj przechowywał go w kieszeni wewnętrznej. A może to nie był portfel? Więc co?

    Wyjął z lodówki przedostatnią butelkę piwa i usiadł w fotelu, siadał tu zazwyczaj gdy miał coś ważnego do przemyślenia. Gdy nie miał nic do przemyślenia, siadał w tym fotelu również ponieważ był to jego jedyny fotel, ustawiony w dodatku naprzeciw pawia, czyli kolorowego telewizora marki Toshiba, z którego Zenek był szczególnie dumny.

    Gdy tak siedział, popijając drobnymi łykami swe ulubione piwo, wypadki dzisiejszego wieczoru zaczęły układać się w jego głowie w całkiem prawdopodobną całość. Wsunęła mu to do kieszeni w tańcu, gdy już poznała jego adres. Prawdopodobnie zauważyła już wtedy te dwie ogolone pały rozglądające się za nią po sali. Dlaczego to zrobiła? Bo liczyła się z tym, że ją pochwycą i odbiorą jej ten towar. A tak, miała zawsze szansę odzyskania go, czego właśnie przed chwilą dokonała. To dlatego wysyłała go na siłę do łazienki, a może siusiu, może prysznicek? A on, jak głupi pozwolił robić ze sobą co tylko chciała.

    Co to jednak mogło być w jego kieszeni?

    Nagle poczuł zimny pot występujący mu na czoło. Widywał nieraz w kronikach policyjnych taki proszek zapakowany w plastikowe woreczki. Ile taki pakunek mógł być wart na czarnym rynku? Sto tysięcy? Może więcej? A gdyby go policja nakryła z takim towarem w kieszeni? Od razu za kratki bratku,

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1