Sie sind auf Seite 1von 126

WIECZR TRZECH KRLI

lub CO CHCECIE
PRZEKAD L. ULRICHA

OSOBY.
ORSYNO, KSI Illiryi.
SEBASTYAN, mody szlachcic, brat Wijoli.
ANTONIJO, Kapitan okrtu, przyjaciel Sebastyana.
KAPITAN Okrtu, przyjaciel Wijoli.
WALENTYN,
KURYO.
{Dworzanie Ksicia.
SIR TOBIJASZ CZKAWKA, stryj Oliwii.
SIR ANDRZEJ CZERWONOGBSKI.

MALWOLIJO, Intendent Oliwii.


FABIJAN,
PAJAC. { Sudzy Oliwii.
OLIWIJA, bogata Hrabina.
WIJOLA, zakochana w Ksiciu.
MARYA, dworska Oliwii.
Panowie, Ksia, Majtkowie, Urzdnicy, Muzykanci, Suba.
Scena czci w miecie Illiryjskiem, czci nad brzegiem morza.

AKT PIERWSZY
Scena I
Pokj w Paacu Ksicym.
Wchodz: KSI, KURYO, Panowie, Muzyka.
KSI.
Jeli muzyka jest mioci straw.
Dajcie mi waszej muzyki do zbytku,
Niechaj apetyt umrze z przesycenia.
T konajc powtrzcie kadencj.
Jak sodki wietrzyk, do uszu mych wbiega,
Co si unoszc nad grzd fijokw,
Zapachy razem kradnie i rozrzuca.
Skoczcie. Ju pierwszej nie ma pie sodyczy.
Duchu mioci szybki i polotny,
Chocia jak w morzu wszystko w tobie tonie,
Wszystko, co pokniesz, cho wielkie i drogie,
Warto sw ca w jednej traci chwili,
Tyle form zmiennych mio w sobie chowa,
e fantastyczno jej jednej jest cech.

KURYO.
Idziem polowa?
KSI.
Na co?
KURYO.
Na jelenia.
KSI.
Najpikniejszego od dawna ju goni.
Kiedym Oliwj obaczy raz pierwszy,
(Widok jej zda si ca atmosfer
Czyci z wyzieww miertelnej zarazy)
Czar mnie jej spojrze zmieni na jelenia,
A dze, moje odtd jak ogary
Bez miosierdzia po wiecie mnie goni.
(Wchodzi Walentyn ).
Jakie nowiny przynosisz mi od niej?
WALENTYN.
Nie mogem, Ksi, dosta posuchania,
Tylko t szatna przyniosa odpowied:
Powietrze nawet przez lat siedmiu przecig
Lic jej odkrytych obaczy nie zdoa;
Jak zakonnica cigle zakwefiona,
z bdzie son swoj skrapia izb,
Drogiego brata opakujc strat,
Ktrego pami, w gbokiej aobie,
Wieczn i wie chce w sercu przechowa.
KSI.
Kobieta, ktrej serce tak jest czue,
Co tak mioci paci dug braterskiej,
Jak kocha bdzie, kiedy zota strzaa
Zabije wszystkich uczu innych stada,

Dzi w niej yjce!


Gdy jej wtrob, jej mzg i jej serce
Ten tron cesarski jeden krl posidzie!
Idmy w zielonej schroni si altanie;
Wrd kwiatw sodsze mioci dumanie.
(Wychodz ).

Scena II
Wybrzee morskie.
Wchodz: WIJOLA, KAPITAN, MAJTKOWIE.
WIJOLA.
Co to za kraj jest?
KAPITAN.
To Illirja, Pani.
WIJOLA.
Co mi z Illirji? Mj brat jest w Elizjum.
A przecie kto wie moe nie uton,
Co o tem mylisz?
KAPITAN.
Cud nas uratowa.
WIJOLA.
Czy cud podobny nie mg uratowa
Biednego brata?
KAPITAN.
Cieszmy si nadziej,

Bo jestem pewny, e w chwili rozbicia,


Kiedy szalupa z rozbitkw tych garstk
Niosa nas, Pani, ku skalistym brzegom,
Widziaem dobrze, jak brat twj roztropny,
Pod natchnieniami mztwa i nadziei,
Do strzaskanego masztu si przywiza,
I jak Aryon na grzbiecie delfina,
Walczy z falami i znikn w oddali.
WIJOLA.
Przyjmij to zoto za pociechy sowo.
Wasny ratunek mow tw poparty,
Budzi w mem sercu nieponn, nadziej,
e i on yje. Czy znasz t krain?
KAPITAN.
O, znam j dobrze, bo si urodziem
I wychowaem, trzy godzin ztd drogi.
WIJOLA.
Kto krajem rzdzi?
KAPITAN.
Pan dostojny rodem,
A dostojniejszy przymiotami duszy.
WIJOLA.
Imi?
KAPITAN.
Orsyno.
WIJOLA.
Orsyno? Pamitam,
Ojciec mj czsto imi to wspomina.
Ksi pod w czas, ony jeszcze nie mia.
KAPITAN.

I dzi jej nie ma; przynajmniej jej nie mia,


Miesic jest temu, gdym brzeg ten opuci,
Biegay wieci w dniu mego odjazdu,
(O sprawach panw chtnie lud gawdzi),
e mio piknej chcia zyska Oliwji.
WIJOLA.
Kto ta Oliwja?
KAPITAN.
Cnotliwa dziewica,
A crka hrabi zmarego przed rokiem.
Zostawi on j pod opiek syna,
Jej brata, ktry wkrtce take umar.
Z alu po stracie ucieka, jak mwi,
Od towarzystwa i widoku ludzi.
WIJOLA.
O gdybym moga pani tej by sug !
Gdybym si moga przed wiatem utai,
Pki zamiary moje nie dojrzej!
KAPITAN.
To rzecz nie atwa, adnej bowiem proby,
Nawet ksicych sucha nie chce baga.
WIJOLA.
Na twej si twarzy uczciwo maluje;
Cho wiem, e nieraz zwodnicza natura
Szat piknoci szpetno osonia,
miem jednak wierzy, e i dusza twoja,
Z twojem szlachetnem w zgodzie jest obliczem;
A wic ci prosz a nie poaujesz
Utaj, kto jestem, i bd mi pomoc,
Abym przebrana, celw mych dosiga.
Chc ksiciu suy; na dwr mnie poprowad,
Przedstaw mnie panu twemu jak eunucha,
A dobre znajdziesz u niego przyjcie,

Bo moja biego w muzyce i piewie


Bdzie kosztownym dla niego nabytkiem.
Co ztd wypadnie, to przyszo odsoni:
Dzi twe milczenie niech planw mych broni.
KAPITAN.
Bd eunuchem, ja twym bd niemym,
A jeli jzyk mj wypaple sowo,
Niech moje oczy zagasn!
WIJOLA.
Dzikuj!
Prowad mnie teraz, dobry kapitanie.
(Wychodz).

Scena III
Pokj w domu Oliwii.
Wchodz: SIR TOBIJASZ CZKAWKA, MARYA.
SIR TOBIJASZ.
Co do kaduka myli moja synowica, e tak wzia do serca mier swojego
brata ? Najmniejszej nie mam wtpliwoci, e troska jest nieprzyjacielem
ycia.
MARYA.
Na uczciwo, panie Tobijaszu, musisz troch wczeniej wraca do domu;
twoja synowica, a moja pani, bardzo si gorszy tak niezwykemi godzinami.
SIR TOBIJASZ.
Lepiej, e si gorszy mojemi godzinami, ni eby sama innych gorszya.
MARYA..

Wszystko to bardzo dobrze, ale, mj panie Tobijaszu, musisz koniecznie


przywdzia szaty skromnoci i przyzwoitoci.
SIR TOBIJASZ.
Przywdzia szaty? Ani myl innych szat przywdziewa, jak te, ktre na mnie
teraz widzisz; szaty te do s dobre, aby w nich kufle wychyla; buty te take
dobre na to, a jeli nie s, to niech si za wasne uszy powiesz.
MARYA.
Te hulanki i te pijatyki zabij ci, panie Tobijaszu. Wczora wanie mwia o
tem moja pani; napomkna te o niedowarzonym szlachcicu, ktrego tu
jednego wieczora sprowadzie, niby jako jej konkurenta.
SIR TOBIJASZ.
Kogo masz na myli? Czy pana Andrzeja Czerwonogb?
MARYA.
Zgade, panie Tobijaszu.
SIR TOBIJASZ.
Nie znajdziesz w caej Illiryi barczystszego szlachcica.
MARYA,
I c ztd?
SIR TOBIJASZ.
Czy nie wiesz, e ma trzy tysice dukatw rocznej intraty?
MARYA.
Prawda, tylko e wszystkie swoje dukaty w jednym roku przepuci, bo wielki
z niego paliwoda i rozpustnik.
SIR TOBIJASZ.
Fe, wstyd si tak o nim mwi. Czy nie wiesz, e gra na basetli, mwi trzema
lub czterema jzykami, sowo w sowo a bez ksiki, i posiada wszystkie dary
przyrodzenia?
MARYA.

To prawda, e posiada prawie wszystkie, bo prcz tego e jest gupak, jest


take wielkim burd, a gdyby nie mia daru tchrzowstwa na zagodzenie
przyrodzonego daru swarliwoci, wszyscy roztropni ludzie nie wtpi, e nie
dugo miaby take i dar mogiki.
SIR TOBIJASZ.
Na t rk, otr jest i potwarca, kto tak o nim mwi. Powiedz, kto to?
MARYA.
Ci, ktrzy prcz tego dodaj, e si co noc upija w twojem towarzystwie,
panie Tobijaszu.
SIR TOBIJASZ.
Pijc zdrowie mojej synowicy. Nie przestan pi za jej pomylno, pki mam
dziurk w gardle i pki nie zabraknie wina w Illiryi. Tchrz to i zajc, ktry
nie chce pi za zdrowie mojej synowicy, a mu si zacznie gowa krci, jak
parafijalna fryga*. No, dziewczyno, castiliano vulgo, nastrj kastylijsk
powag; widz zbliajcego si pana Andrzeja Czerwonogb.
(Wchodzi Sir Andrzej Czerwonogba ).
--------------------------------------------------* W kadej angielskiej parafii, za czasw Elbiety, a moe i dawniej, bya publiczna fryga, ktr pod czas
zimy wieniacy bez roboty pdzili batokami, eby si rozgrza, jak utrzymuje Stevens, a niewinn zabaw
od zego si uchroni.

SIR ANDRZEJ.
Panie Tobijaszu Czkawko, co tam nowego, panie Tobijaszu Czkawko?
SIR TOBIJASZ.
Sodki panie Jdrzeju!
SIR ANDRZEJ.
(Do Marji ).
Daj ci Boe zdrowie, pikna sekutnico!
MARYA.
I tobie, panie Jdrzeju.

SIR TOBIJASZ.
Nacieraj, panie Jdrzeju, nacieraj!
SIR ANDRZEJ.
Co to za jedna?
SIR TOBIJASZ.
Szatna mojej synowicy.
SIR ANDRZEJ,
Dobra panno Nacieraj, pragn bliszej z tob, znajomoci.
MARYA.
Moje imi jest Marya.
SIR ANDRZEJ.
Dobra panienko, Marysiu Nacieraj
SIR TOBIJASZ.
Mylisz si, panie Jdrzeju, nacieraj, znaczy si atakuj, oblegaj, jednem sowem
umizgaj si, szturmuj.
SIR ANDRZEJ.
Na honor, nie chciabym rzuci si na to przedsiwzicie w kompanii. Czy to
ma si znaczy, nacieraj?
MARYA.
egnam was, panowie.
SIR TOBIJASZ.
Jeli j, tak pucisz, panie Jdrzeju, bodaje nigdy wicej szabli z pochwy nie
wycign!
SIR ANDRZEJ.
Jeli ci tak puszcz, panienko, bodajem nigdy wicej szabli z pochwy nie
wycign! Pikna moja dziewczynko, czy mylisz, e dudkw w rku
trzymasz?

MARYA.
Nie trzymam ci jeszcze w rku, panie Jdrzeju.
SIR ANDRZEJ.
Lecz bdziesz trzymaa, to rzecz nie trudna; oto moja rka.
MARYA.
Myl wolna, panie Jdrzeju. Radz ci, w t rk w malnic, niech si
napije.
SIR ANDRZEJ.
Dla czego, kochaneczko? Co to za metafora?
MARYA.
Bo sucha, Panie Jdrzeju *
--------------------------------------------------* Moe chce powiedzie, e rka pana Jdrzeja nie objawia zakochanego, bo znakiem romansowego
temperamentu ma by wilgotna rka. Johnson

SIR ANDRZEJ.
Tak myl. Nie taki ze mnie osie, ebym nie potrafi rk trzyma sucho. Ale
co art ten znaczy?
MARYA.
Suchy art, panie Jdrzeju.
SIR ANDRZEJ.
Czy masz ich wicej na rozkaz?
MARYA.
Mam ich teraz dostatkiem na kocu palcw, ale ledwo twoj puciam rk,
wszystkie na raz ucieky.
(Wychodzi).
SIR TOBIJASZ.
Panie Jdrzeju, trzeba ci wychyli szklenic wgrzyna,
Kiedy ci tak nisko widziaem ?

SIR ANDRZEJ.
Nigdy jeszcze, jak myl, chyba e widziae, jak mnie wgrzyn pod st
powali. Zdaje mi si czasami, e nie mam wicej dowcipu, ni lada
chrzecijanin, lub ni lada czowiek pospolity. Ale bo ogromnie lubi
woowin, i by moe, e woowina robi krzywd mojemu dowcipowi.
SIR TOBIJASZ.
Nie ma wtpliwoci.
SIR ANDRZEJ.
Gdybym tego by pewny, wyrzekbym si woowiny. Odjedam jutro do
domu, panie Tobijaszu.
SIR TOBIJASZ.
Pourquoi, kochany panie Jdrzeju?
SIR ANDRZEJ.
Co znaczy si pourquoi? Czy znaczy si zosta, czy znaczy si odjedaj ? Jak
auj, e nie powiciem jzykom czasu, ktry zmarnowaem na fechtach,
tacu i niedwiedzich hecach! O, czemu nie oddaem si wyzwolonym
naukom!
SIR TOBIJASZ.
O, niezawodnie, miaby przepyszn czupryn.
SIR ANDRZEJ.
Dla czego? Czy to przydaoby si na co moim wosom?
SIR TOBIJASZ.
Trudno wtpi; wszak widzisz, e naturalnie nie chc si zwija.
SIR ANDRZEJ.
Albo tak jak s, nie s mi do twarzy?
SIR TOBIJASZ.
I bardzo; wisz jak konopie na kdzieli. Spodziewam si, e jeszcze obacz,
jak ci jaka przdka wemie midzy nogi i wszystko wyprzdzie.

SIR ANDRZEJ.
Daj sowo, e jutro do domu wyruszam, panie Tobijaszu. Synowica twoja nie
chce si na oczy pokaza, a choby si i pokazaa, zaoybym si cztery
przeciw jednemu, e mnie nie zechce, bo sam hrabia, tu w ssiedztwie
zamieszkay, idzie do niej w konkury.
SIR TOBIJASZ.
Ale ona nie chce hrabiego; nigdy nie wemie ona za ma wyszego od siebie
rodem, wiekiem lub dowcipem; syszaem, jak na to przysiga. Jest jeszcze
nadzieja.
SIR ANDRZEJ.
Wic miesic jeszcze zostan. Dziwny jednak ze mnie czowiek; s czasy, w
ktrych szalej za maskarad i balem.
SIR TOBIJASZ.
Czy moesz przyda si na co w tego rodzaju bazestwach?

SIR TOBIJASZ.
Nie, panie Jdrzeju, silne ydki i golenie. Obaczmy twoje kominki. Ha!
wyej! ha, ha! Wybornie!
(Wychodz).

Scena IV
Pokj w paacu Ksicym.
Wchodz: WALENTYN, WIJOLA w mzkim ubiorze.
WALENTYN.
Jeli ksi i nadal te same aski dla ciebie zachowa, Cezaryo, pieszny twj
awans niewtpliwy . Ledwo trzy dni temu, jak ci pozna, a ju dla niego

obcym nie jeste.


WIJOLA.
Ze masz wyobraenie albo o jego charakterze, albo o mojej gorliwoci, jeli
wtpisz o trwaoci jego askawych dla mnie wzgldw. Czy ksi zmienny
jest w swoich uczuciach?
WALENTYN.
O nie, moesz mi wierzy.
WIJOLA.
Dziki ci, Panie. Lecz nadchodzi ksi.
(Wchodz: Ksi, Kuryo i Dwr).
KSIE.
Gdzie jest Cezaryo? Czy go z was kto widzia?
WIJOLA.
Jestem gotowy, Ksi, na twj rozkaz.
KSI.
Odejdcie, prosz, na stron. Cezarjo,
Znane ci wszystkie moje tajemnice,
Bo w skrytej ksidze duszy mojej czyta.
Id teraz do niej, daj posuchania,
A gdyby wrota przed tob zamknito,
Powiedz, e w ziemi u progu jej wroniesz,
Jeli nie wpuszcz ci do jej komnaty.
WIJOLA.
Jeli to prawda, e ca jej dusz
Tak czarny smutek kirem swym osoni,
Daremne bd wszystkie nie bagania.
KSI.
Zgwa raczej wszystkie wprzd grzecznoci prawa,
Nim do paacu bez skutku powrcisz.

WIJOLA.
Przypumy, Ksi, e doka cudu,
e stan przed ni, co mam jej powiedzie?
KSI.
Opisz jej ca uczu mych gwatowno,
Zadziw j mojej mioci potg;
Ust modych powie o mojem cierpieniu,
atwiejsze u niej znajdzie posuchanie
Ni zimne sowa dojrzalszego posa.
WIJOLA.
Nie myl, Ksi.
KSI.
Wierz mi, drogi chopcze,
Bo ktoby pragn mem ci nazywa,
Tylkoby mode twe szkalowa lata.
Twarz twoja gadka, usta koralowe,
Jak u Dyany; gos dwiczny i srebrny,
Jakby z gardzioka dziewicy wybiega,
I wszystko w tobie urok ma kobiecy:
Ty si rodzie na mioci posa.
We z sob czterech, lub piciu mych ludzi,
Zabierz i wszystkich, bo tylko samotny
Jestem szczliwy. Niech ci Bg poszczci,
A ca pana twojego fortun,
Bdziesz mg wolno, tak jak ja rozrzdza.
WIJOLA.
Zrobi, co mog, dla twojej mioci.
(Na stronie)
Poselstwu temu jak trudno mi sprosta,
Gdy sama pragn on jego zosta!
(Wychodz).

Scena V
Pokj w domu Oliwii.
Wchodz: MARYA, PAJAC.
MARYA.
Albo mi powiedz, gdzie bye, albo na twoj obron nie otworz ust, choby
na szeroko woska. Moja pani kae ci powiesi za twoj nieobecno.
PAJAC.
Niech mnie powiesi. Kto raz dobrze powieszony na tym wiecie, nie
potrzebuje zwija chorgiewki.
MARYA.
Dowied mi tego.
PAJAC.
Bo niczego si ju nie boi,
MARYA.
Dobra postna odpowied. Czy chcesz, ebym ci powiedziaa, skd poszo
przysowie: nie potrzebuje zwija chorgiewki?
PAJAC.
Skd, dobra panno Maryanno?
MARYA.
Z wojny; moesz to twierdzi bez obawy w twoich bazestwach.
PAJAC.
Niech i tak bdzie. Daj Boe mdro tym, ktrzy j maj, a guptasy niech
si wasnym posuguj talentem.
MARYA.

Bdziesz z tem wszystkiem wisia za tak dug nieobecno, a przynajmniej


dostaniesz odpraw; a odprawa czy dla ciebie nie to samo co szubienica?
PAJAC.
Niejedno dobre powieszenie salwuje od zego maestwa, a co do odprawy,
zaradzi temu lato.
MARYA.
Jeste wic na wszystko zdecydowany ?
PAJAC.
Uchowaj Boe! Wszystkie moje nadzieje na dwch trzymaj si haftkach.
MARYA.
Tak, e jeli jedna si urwie, druga bdzie trzyma, a jeli si urw obie, to i
szarawary opadn.
PAJAC.
Dobrze, na uczciwo, bardzo dobrze! Wybornie! Id t sam drog dalej!
Gdyby pan Tobijasz szklenicy si wyrzek, nie byoby w caej Illiryi,
dowcipniejszej od ciebie crki Ewy.
MARYA.
Cicho, hultaju! Ani sowa, o tem wicej, Zblia si moja pani, wytmacz si
przed ni roztropnie; usuchaj mojej rady.
(Wychodzi).
(Wchodzi Oliwija i Malwolijo).
PAJAC.
Dowcipie, natchnij mnie, jeli aska, jakiem
Szczliwem bazestwem!
Ludzie, ktrym si zdaje, e ci posiadaj, wystrychaj si nieraz na baznw,
ja przeto, ktry jestem pewny, e ci nie mam, mog za mdrego uchodzi;
bo c powiada Quinapalus? Lepszy dowcipny bazen, ni baniwy
dowcipni. Bg z tob, Pani!

OLIWIJA.
Wyprowadcie ztd bazna,
PAJAC.
Czy nie syszycie, nicponie? Wyprowadcie Pani.
OLIWIJA.
Precz mi z oczu! suchy z ciebie bazen; nie chc ci trzyma duej; prcz
tego zaczynasz by nieuczciwym.
PAJAC.
Dwie wady, ktre trunek i dobra rada naprawi, bo dodaj suchemu baznowi
trunku, a bazen suchym by przestanie; ka si nieuczciwemu naprawi, a
byle si naprawi, przestanie by nieuczciwym, Jeli nie moe si naprawi,
daj go jakiemu partaczowi, niech go zaata, bo wszystko, co naprawione, jest
tylko zaatane: cnota przekraczajca atana, jest grzechem, a grzech
naprawiony atany, jest cnot. Jeli prosty ten sylogizm przyda si na co, tem
lepiej; jeli nie, jakie na to lekarstwo? Jak nie ma prawdziwego rogala, tylko
nieszczcie, tak pikno jest tylko kwiatem: Pani kazaa wyprowadzi
ztd bazna, wic powtarzam, wyprowadcie ztd pani.
OLIWIJA.
Mopanku, kazaam im ciebie ztd wyprowadzi.
PAJAC.
Omyka pierwszego stopnia! Pani cucullus non facit monachum, co si
znaczy: mzg mj pstrokacizny nie nosi. Dobra madonno, pozwl mi, ebym
ci dowid, e ty moje zaja miejsce.
OLIWIJA,
Czy potrafisz?
PAJAC.
Bardzo atwo, dobra madonno.
OLIWIJA.
Sucham.

PAJAC.
Musz ci wic katechizowa, madonno.
Dobra moja myszko cnoty, odpowiadaj.
OLIWIJA.
Chtnie; nie mam nic lepszego do roboty, sucham twoich dowodw.
PAJAC.
Dobra madonno, po kim ta aoba?
OLIWIJA.
Po moim bracie, dobry bazenku.
PAJAC.
Wic przypuszczam, e dusza jego w piekle, madonno.
OLIWIJA.
Jestem pewna, e dusza jego w niebie, bazenku.
PAJAC.
Tem wiksze bazestwo, madonno, nosi aob po bracie, ktrego dusza
jest w niebie. Wyprowadcie bazna, panowie.
OLIWIJA.
Co mylisz o tym banie, Malwolijo, czy nie robi postpw?
MALWOLIJO.
I bdzie je robi, pki na niego miertelne poty nie uderz: niemoc wieku,
ktra mdremu odbiera rozum, ulepsza dowcip bazna.
PAJAC.
Nieche ci Bg, dobry panie, zele co prdzej niemoc staroci, na
powikszenie twego bazestwa! Pan Tobijasz przysignie bez wahania, e
nie jeste lisem, ale si nie zaoy o dwa grosze, e ty, Panie, nie jeste
baznem.
OLIWIJA.
Co ty na to, Malwolijo?

MALWOLIJO.
Dziwi si, Pani, e ci tak jaowy hultaj moe bawi. Byem niedawno
wiadkiem, jak mu w gow zabi wieka bazen, ktry nie wicej mia mzgu
od kamienia. Patrz tylko, ju si zaczyna mci, i gdyby mu miechem nie
dodawaa okazyi, zakneblowan miaby gb. Przysigam, e mdrzy ludzie,
ktrych tak zachwycaj sowa podobnego rodzaju baznw, nie s w mych
oczach niczem lepszem, ni baznw baznami.
OLIWIJA.
Chorujesz na mio wasn, Malwolijo, i chorem smakujesz podniebieniem.
Szlachetny niewinny i spokojny umys, bierze za bzowe gaki, co tobie si
wydaje armatni kul. Nie ma oszczerstwa w sowach uprzywilejowanego
bazna, choby si cigle natrzsa, jak nie ma natrzsa w sowach
roztropnego czowieka, chociaby cigle gani.
PAJAC.
Niech ci Merkury kama nauczy, skoro tak dobrze mwisz o baznach!
(Wchodzi Marya).
MARYA,
Jest, Pani, u bramy mody szlachcic, ktry bardzo pragnie z tob mwi.
OLIWIJA.
Czy nie od hrabiego Orsyno?
MARYA.
Nie wiem, Pani,
Pikny to mokos i w piknym orszaku.
OLIWIJA.
Ktry z moich ludzi u wrt go zatrzyma?
MARYA.
Sir Tobijasz, Pani, twj krewny.
OLIWIJA.

Oddal go, prosz ci, bo plecie jak na mkach; a wstyd mi za niego.


(Wychodzi Marya).
Id, Malwolijo, i zobacz. Jeli to poselstwo od hrabiego, powiedz, e jestem
chora, lub e mnie nie ma w domu, lub co ci si podoba, byle go odprawi.
(Wychodzi Malwolijo).
Przekonae si teraz, e twoje bazestwa starzej si i nie przypadaj, ju
ludziom do smaku,
PAJAC
Mwia o nas, Pani, jakby twj syn najstarszy mia zosta baznem; niech mu
wic Jowisz czaszk mzgiem wypeni! Widz, e zblia si jeden z twoich
krewnych, ktrego pia mater opakanej jest saboci.
(Wchodzi Sir Tobijasz Czkawka).
OLIWIJA.
Na honor, na p pijany. Kto tam u bramy, kuzynie?
SIR TOBIJASZ.
Szlachcic.
OLIWIJA.
Szlachcic? Co za szlachcic?
SIR TOBIJASZ.
Szlachcic, ktry a niech czart wemie te przeklte ledzie marynowane!
A, to ty, bazenku
PAJAC.
Dobry panie Tobijaszu
OLIWIJA.
Kuzynie, kuzynie, jak moge tak rano gow sobie zapruszy.

SIR TOBIJASZ.
Co si zapruszyo, to si wypruszy. Ale jest kto u bramy.
OLIWIJA.
Wiem o tem; ale kto taki?
SIR TOBIJASZ.
Niech bdzie sam djabe, jeli taka jego wola.
Drwi z niego, daj sowo; wszystko mi to jedno.
(Wychodzi).
OLIWIJA.
Do kogo najpodobniejszy pijany czowiek, bazenku?
PAJAC.
Do topielca, pajaca i waryata. Jeden yk za wiele robi z niego pajaca, drugi
waryata a trzeci topielca.
OLIWIJA.
Id wic po koronera, niech obaczy mojego kuzyna, bo jest w trzecim stopniu
pijastwa, uton. Id i miej na niego oko.
PAJAC.
Dopiero owaryowa, madonno; pajac bdzie pilnowa waryata.
(Wychodzi).
(Wchodzi Malwolijo).
MALWOLIJO.
Mody ten panicz przysiga, Pani, e gwatem chce z tob, mwi.
Powiedziaem mu, e jeste chora; odrzek, e wie o tem dobrze i dla tego
przychodzi z tob, mwi. Powiedziaem mu, e pisz, zdaje si, e i to nie
byo dla niego nowin, bo odpowiedzia, e dla tego wanie mwi z tob
przychodzi. Co mam mu teraz powiedzie, Pani? bo zdaje si, e jest zbrojny
przeciw wszelkiej odprawie.

OLIWIJA.
Powiedz, e mwi z nim nie chc.
MALWOLIJO.
Ju mu to powiedziaem, ale on owiadcza, e bdzie sta przy twoich
wrotach jak sup szeryfa, wkopany jak noga awy, bo chce i musi z tob
mwi.
OLIWIJA.
Co to za czowiek?
MALWOLIJO.
Ot sobie czowiek.
OLIWIJA.
A jego maniery?
MALWOLIJO.
Bardzo ze maniery, bo volens nolens chce z tob, mwi.
OLIWIJA.
Jaka jego posta? jego wiek?
MALWOLIJO.
Za mody na ma, za stary na chopca, jak strczek, nim zostanie strkiem,
jak jabuszko, nim zostanie jabkiem; na rozstajnej drodze midzy chopcem
a mem. Pikn ma min i mwi rezolutnie; powiedziaby kto, e ma jeszcze
mleko matki na wargach.
OLIWIJA.
Przyprowad go, ale zawoaj wprzdy moj garderobian.
MALWOLIJO.
Garderobiano, pani ci woa.
(Wychodzi. Wchodzi Marya).
OLIWIJA.

Daj mi zason; rzu mi j na gow:


Raz jeszcze sucham poselstwa Orsyna.
(Wchodzi Wijola).
WIJOLA.
Gdzie dostojna pani domu?
OLIWIJA.
Mw do mnie, odpowiem za ni. Czego dasz?
WIJOLA.
Najpromienistsza, najdoskonalsza, nieporwnana piknoci, powiedz mi,
prosz, czy jeste pani tego domu, bo nie widziaem jej nigdy, a nie
chciabym zmarnowa mojej oracyi, bo doskonale napisana, a nie mao
kosztowao mnie pracy nauczenie si jej na pami. Dobre, pikne panie, nie
szydcie tylko ze mnie, bo na lada szyderstwo nadzwyczaj jestem czuy.
OLIWIJA.
Zkd przychodzisz, mody panie?
WIJOLA.
Nie wiele wicej mog powiedzie, ni to czego si nauczyem, a pytanie
twoje, Pani, nie naley do mojej roli. Dobra, uprzejma damo, daj mi uczciwe
zapewnienie, e jeste pani tego domu, abym ci mg moj oracy
wydeklamowa.
OLIWIJA.
Czy jeste komedyantem?
WIJOLA.
Nie, moje serduszko, a jednak przysigam na szpony zoliwoci, e nie
jestem, za co uchodz. Gzy jeste pani tego domu?
OLIWIJA.
Jestem, jeli nie uzurpuj sama siebie.
WIJOLA.
Jeli ni jeste, to bez adnej wtpliwoci uzurpujesz sama siebie, bo co jest

twoje do dania, nie jest twoje do zatrzymania. Ale to nie naley do mojego
zlecenia. Zaczynam wic mow od twoich pochwa, a, skocz wyoeniem
treci mojego poselstwa.
OLIWIJA.
Zacznij od treci; uwalniam ci od pochwa.
WIJOLA.
Ah, Pani, tylem sobie zada pracy, aby si na pami nauczy! a przytem,
poetyczny to kawaek,
OLIWIJA.
A wic tem faszywszy; prosz ci, zachowaj go dla siebie. Mwiono mi, e si
pokazae krnbrnie przy bramie, a kazaam ci wpuci raczej, eby moj
ciekawo zaspokoi, ni eby ci sucha. Jeli tylko szalony, odejd z
Bogiem; jeli jeste przy zmysach, tmacz si krtko, bo to nie kwadra, w
ktrejbym si chciaa miesza do szalonego dyalogu.
MARYA.
Jeli aska rozwin agle, tdy droga.
WIJOLA.
Nie, dobry majtku, zamierzam troch duej zosta w tej przystani.
Udobruchaj troszk twojego wielkoluda, sodka Pani.
OLIWIJA.
Powiedz, czego dasz?
WIJOLA.
Jestem posem.
OLIWIJA.
To masz jakie straszne poselstwo do powiedzenia, skoro tak trwoliwie
poczynasz. Powiedz, co przynosisz?
WIJOLA.
Co przynosz, dla twojego tylko przeznaczone jest ucha. Nie przychodz
wypowiada wojny, ani wymaga hodu; nios oliwn rczk w rku; sowa

moje tak pene pokoju jak treci.


OLIWIJA.
Zacze jednak cierpko. Kto jeste? Czego dasz?
WIJOLA.
Cierpkoci, ktr pokazaem, nauczyo mnie znalezione przyjcie. Kto jestem
i czego dam, to tajemnica jak mio dziewicy, to dla twoich uszu
witoci, ale dla wszystkich innych profanacy.
OLIWIJA.
Zostaw nas samych;
Ciekawam tej witoci.
(Wychodzi Marya).
Powiedz mi teraz, jaki jest tekst twojego kazania?
WIJOLA.
Najsodsza Pani
OLIWIJA.
Pocieszajca nauka i wiele mona o niej powiedzie. Gdzie tekst twj stoi?
WIJOLA.
W Orsyna sercu.
OLIWIJA.
W jego sercu? A w ktrym rozdziale jego serca?
WIJOLA.
Aby odpowiedzie metodycznie, w rozdziale pierwszym jego serca.
OLIWIJA.
Ten rozdzia dawno ju czytaam to kacerstwo. Czy nie masz nic wicej do
powiedzenia?
WIJOLA.

Dobra Pani, pozwl mi twarz twoj obaczy.


OLIWIJA.
Czy masz jakie zlecenia od twojego pana do mojej twarzy? Odstpujesz teraz
od tekstu. Odsun jednak zason i poka ci portret.
( Podnosi na chwil i spuszcza zason ).
Przypatrz si, paniczu; tak byam przed chwil; czy portret dobrze
zrobiony?
WIJOLA.
Cudownie, jeli zrobiony Bo rk.
OLIWIJA.
Rdzenisty; wytrzyma wiatry i burze.
WIJOLA.
Rka natury sodka i uczona,
Mleko z rami wdzicznie oenia:
Najokrutniejsz z wszystkich bdziesz dziewic,
Jeli do grobu pikno t poniesiesz,
A adnej kopji wiatu nie zostawisz.
OLIWIJA.
O, mj paniczu, nie bd miaa tak twardego serca. Porozdzielam moje
piknoci, uo dokadny ich inwentarz i testamentem kad czstk
legataryuszom przeka, jak na przykad: item dwoje ust z lichego koralu;
item, dwoje siwych oczu z powiekami; item, jedna szyja, jeden podbrdek, i
tam dalej. Czy ci tu przysano, aby mnie oszacowa?
WIJOLA.
Widz, kto jeste; nazbyt jeste dumn,
Lecz jeste pikn, choby djabem bya
Mj pan ci kocha, mio tak namitna,
Nagrody godna, choby twoj posta
Nieporwnana pikno uwieczya.
OLIWIJA.

Jake mnie kocha?


WIJOLA.
Jak kochamy bztwo;
Mio jak piorun w jego grzmi westchnieniach,
Jak byskawica, w jego oczach wieci.
OLIWIJA.
Pan twj wie dobrze, kocha go nie mog,
Chocia przypuszczam, e ma wszystkie cnoty,
Cho wiem, e mody, e wielkiego rodu,
Szczodry, zamony, nieposzlakowany,
Mdry, waleczny, midzy ludmi synny,
e obdarzony wdzikiem i urod;
Wiem to a jednak kocha go nie mog:
Nie raz mu pierwszy, daj t odpowied.
WIJOLA.
Gdybym ci kocha, ogniem mego pana,
Tak jak on cierpia, tak jak on umiera,
W twoich wyrazach mylibym nie znalaz,
Twojej odmowie nie chciabym uwierzy.
OLIWIJA.
Wic cby zrobi?
WIJOLA.
U wrt twoich, Pani,
Zlepibym chat z wierzbowych gazek,
A dusz moj, w tym zamknbym domu,
Pie o wzgardzonej pisabym mioci,
Potem aonie nuci j rd nocy,
Twojebym imi bez koca powtarza,
eby je gry echem odbijay,
eby powietrze nawet gadatliwe
Szemrao ze mn: Oliwjo! Oliwjo!
rd dwch ywiow, ziemi i powietrza,
Jednejbym chwili pokoju ci nie da,

Pkiby dla mnie litoci nie czua.


OLIWIJA.
A mgby wiele. Jaki rd twj ? powiedz.
WIJOLA.
Nad m fortun: biedny, lecz uczciwy
Jestem szlachcicem.
OLIWIJA.
Wr do twego pana,
Powiedz, e nigdy kocha go nie bd,
Niech darmo nowych poselstw nie wyprawia,
Chyba, e jeszcze raz jeden tu wrcisz,
Aby mi donie, jak odpowied przyj.
Bd zdrw; za kopot przyjmij ten podarek.
WIJOLA.
Nie jestem, Pani, patnym jurgieltnikiem;
Zatrzymaj kiesk; nie ja, pikna Pani,
Lecz pan mj dobry na nagrod czeka.
Niech mio w kamie zmieni tego serce,
Ktrego kiedy pokochasz; twj ogie
Niech on, z t sam przyjmuje pogard,
Z jak ty mego przyjmujesz dzi pana.
egnaj mi, pikna, z gazu uciosana!
(Wychodzi).
OLIWIJA.
Jaki rd twj?
Nad m fortun: biedny lecz uczciwy
Jestem szlachcicem.
O jeste, przysigam!
Twarz twoja, posta, jzyk, ruchy, dowcip,
Pikro herbowym zdobi ci klejnotem.
Lecz nie tak prdko powoli powoli!
Ah, gdyby suga w pana si przemieni!

Take jest atwo dum si zarazi?


Czuj, jak jego caa doskonao,
Niby subtelny duch i niewidzialny,
Przez moje oczy wkrada si do duszy.
Niech i tak bdzie. Malwoljo, Malwoljo!
(Wchodzi Malwolijo).
MALWOLIJO.
Przybiegam, Pani; czekam na rozkazy.
OLIWIJA.
Go mi bez zwoki za hrabi posacem,
I ten piercionek, ktry tu zostawi,
Mimo mej woli, oddaj mu natychmiast.
Powiedz, niech swemu panu nie pochlebia,
Niech go daremn nie udzi nadziej,
Niechaj mu powie, em nie jest dla niego.
Jeeli modzik chce jutro tu wrci,
Wszystkie mu tego wyo przyczyny,
Id, id, Malwoljo!
MALWOLIJO.
Nie strac i chwili.
(Wychodzi).
OLIWIJA.
Nie wiem, co robi, lecz odkry si boj,
e moje oczy, serce zwodz moje.
Z ludzkich si planw przeznaczenie mieje:
Niech si i ze mn, jak chc losy, dzieje.
(Wychodzi).

AKT DRUGI
Scena I
Wybrzee morskie.
Wchodz: ANTONIJO, SEBASTIAN.
ANTONIJO.
I duej tu zosta nie chcesz i nie chcesz, ebym ci towarzyszy?
SEBASTYAN.
Przebacz, jeli ci odmawiam, ale gwiazdy moje wiec ciemno, ze moje
przeznaczenie i ciebie mogoby dotkn. Pozwl wic, abym sam
nieszczcia moje znosi. lebym ci zapaci twoj mio, gdybym zwali ich
cz na ciebie.
ANTONIJO.
Powiedz mi przynajmniej, gdzie uda si zamierzasz?
SEBASTYAN.
Nie, nie, nie mog. Podr, ktr przedsibior, jest szalonym wybrykiem.
Ale gdy widz w tobie tyle dyskrecyi, e nigdy nie zechcesz wyrwa gwatem,
co chciabym w tajemnicy zachowa, tem jestem pochopniejszy do
wyjawienia ci wszystkiego. Wiedz przeto, Antonijo, e imi moje jest
Sebastyan a nie Roderigo. Moim ojcem by w sawny Sebastyan z Messaliny,
o ktrym, wiem, e syszae. Umierajc zostawi nas dwoje, mnie i siostr,

urodzonych w jednej godzinie. Ah, czemu niebo nie byo dosy askawe,
abymy w jednej take godzinie umarli! Ale ty, panie, przeszkodzie temu;
godzin pierwiej, nim mnie, z morskich przepaci wyrwae, moja siostra
utona.
ANTONIJO.
Niestety! co za dzie opakany!
SEBASTYAN.
Cho, jak powiadaj, bardzo podobn bya do mnie, uchodzia za pikn. Ale
jeeli pod tym wzgldem nie mgbym bez zarozumiaoci zdania mojego
objawi, to przynajmniej to mog miao przed wiatem ogosi, e dusz jej
zazdro nawet sama musiaaby nazwa pikn. Ale utona w sonych falach,
a ja zdaj si pami jej topi w potoku moich ez sonych.
ANTONIJO.
Przebacz mi moj lich gocinno.
SEBASTYAN.
A ty, dobry Antonijo, przebacz mi wszystkie kopoty, ktrych ci nabawiem.
ANTONIJO.
Jeli nie chcesz mnie zamordowa za moj mio, pozwl mi twoim by
sug.
SEBASTYAN.
Jeli nie chcesz odrobi tego, co zrobie, to jest zabi tego, ktrego
uratowae, nie daj tego odemnie. Bd zdrw, Antonijo! Serce moje
przepenione jest uczuciem, a jeszcze tak wiele mam tkliwoci mojej matki,
e jeszcze jedno sowo wicej, a moje oczy wszystko wypowiedz. Zamiarem
jest moim uda si na dwr hrabiego Orsino. Bd zdrw.
( Wychodzi )
ANTONIJO.
Niechaj ci bogw aska towarzyszy!
Mam nieprzyjaci na ksicym dworze,
Inaczej wkrtce spotkabym si tam z tob.

Niech co chce bdzie; dla twojej przyjani


Wszdzie pobiegn miejc si z bojani.
(Wychodzi).

Scena II
Ulica.
Wchodzi WIJOLA, za ni MALWOLIJO.
MALWOLIJO.
Czy nie bye przed chwil z hrabin Oliwij?
WIJOLA.
Zgade, panie; idc powoli od czasu jak j opuciem, tu zaszedem.
MALWOLIJO.
Odsya ci ten piercionek. Mgby mi by oszczdzi fatygi, mj panie,
gdyby go sam by zabra. Dodaje do tego hrabina, eby twojemu panu da
stanowcze zapewnienie, e go nie chce. Uprzedza ci nakoniec, eby si
wicej nie way przychodzi w jego sprawie, chyba e stawisz si, aby
donie, jak pan twj przyj ostatni jej odpowied. A teraz odbierz
piercionek.
WIJOLA.
Przyja go odemnie, nie myl go odbiera.
MALWOLIJO.
Suchaj, paniczu, rzucie go jej ze zoci, a jej jest yczeniem, aby ci by
zwrcony. Jeli wart jest schylenia, masz go pod nogami; jeli nie wart, niech
bdzie wasnoci tego, ktry
go znajdzie.

(Wychodzi).
WIJOLA.
C to? Ja przecie nie daam piercienia.
Ah! czy j posta ma oczarowaa?
Bo tak wlepia we mnie swe renice,
e, zda si, jzyk w ustach jej zbezwadnia!
Sowa jej byy przerywane, ciemne.
Ona mnie kocha, a chytra namitno
Przez tego gbura daje mi wezwanie,
Nie chc piercionka od mojego pana!
On go jej nie da. Ha! ona mnie kocha;
A jeli tak jest, zrobiaby lepiej,
Gdyby we wasnym nie si zakochaa.
Zbyt pno widz, przebranie jest grzechem,
Z ktrego ludzki wrg cignie korzyci:
Bo jake atwo piknej jest obudzie
W woskowem sercu kobiet pitno wybi!
To wina naszej saboci nie nasza:
Jestemy takie, jak nas pan Bg stworzy.
Jak si to skoczy? Mj pan tak j kocha,
Jak ja, szalona, kocham go szalenie;
Ona w obdzie, za mn zda si szale.
Co ztd wypadnie? Kiedy jestem mem,
Z mojego pana egnam si mioci,
Kiedym kobiet, o, biedna Oliwjo,
Jak bezowocne twoje s westchnienia!
Czas niech wypadkw rozwika zbieg smutny,
Bo dla mnie wze to za baamutny.
(Wychodzi).

Scena III

Pokj w domu Oliwii.


Wchodz: Sir TOBIJASZ CZKAWKA, Sir ANDRZEJ CZERWONOGBSKI.
SIR TOBIJASZ.
Zbli si, panie Jdrzeju. Kto nie w ku po pnocy, ten wsta rano, a
diluculo surgere wiesz reszt.
SIR ANDRZEJ.
Nie, na uczciwo nie wiem, ale wiem, e kto pno spa si kadzie, ten
pno spa si kadzie.
SIR TOBIJASZ.
Faszywa konkluzya, i brzydz si ni jak prnym kuflem. Kto czuwa do
pnocy a po pnocy spa si kadzie, to ranny jest ptaszek, ztd wnosz, e
ka si spa po pnocy jest to ka si spa wczenie. Czy ycie nasze nie
skada si ze czterech ywiow?
SIR ANDRZEJ.
Tak powiadaj. Mnie si jednak zdaje, e ycie skada si raczej z jedzenia i
picia.
SIR TOBIJASZ.
Mdra z ciebie sztuka; jedzmy wic i pijmy. Marysiu, hej tam! przynie nam
garniec wina.
(Wchodzi Pajac).
SIR ANDRZEJ.
To bazen, na uczciwo.
PAJAC.
Co tam nowego, serduszka? Czy nie widzielicie jeszcze obrazu: Trzech nas
teraz? *.
--------------------------* Za czasw Elbiety niejedna gospoda miaa za szyld dwa osy, a na dole napis: "Jest nas trzech teraz."
Biedny podrny, ktry na swoje nieszczcie chcia si przyjrze obrazowi, dawa gociom przedmiot
"rozmowy na chwil, miechu na miesic a dobry art na zawsze." C. Knight

SIR TOBIJASZ.
Witaj osieku! A teraz zapiewaj nam jak piosneczk.
SIR ANDRZEJ.
Na uczciwo, bazen ten doskonae ma gardzioko.
Wolabym raczej jego mie ydki
i jego wdziczny gosek ni czterdzieci zotych w kieszeni.
Daj sowo, e ostatniej nocy przedni miae wen bazestwa, kiedy nam
opowiadae o Pigrogomitusie, o Wapianach, jak przebywali rwnonocn
linij Kwibusu. Doskonaa to bya historya na honor, posaem ci te
pzotka dla twojej kochanki; czy je odebrae?
PAJAC.
Wcibiem pask gratyfikacy do kieszeni, bo nos Malwolija to nie biczysko;
moja pani bia ma rk, a Mirmidony to nie szynkwasy.
SIR ANDRZEJ.
Wybornie! wybornie! najlepsze bazestwo na kocu.
A teraz zapiewaj nam jak piosneczk.
SIR TOBIJASZ.
Dalej, masz pzotka, piewaj tylko.
SIR ANDRZEJ.
Z mojej strony dodaj trojaka; gdy jeden rycerz daje
PAJAC.
Czy chcecie pie mion czy wolicie pie moraln?
SIR TOBIJASZ.
Mion, mion!
SIR ANDRZEJ.
Mion, ani kwestyi. A mnie co po moralnoci?
PAJAC
(piewa).

Czemu uciekasz, kochanko droga?


To twj kochanek; stoj, stj, przez
Boga! Z sercem i pieni on leci.
Wszak tam pod ry miosnej szranki
Gdzie swej kochanek dobieg kochanki,
To wiedz starce i dzieci.
SIR ANDRZEJ.
Przewybornie! na honor.
SIR TOBIJASZ.
Dobrze, bardzo dobrze.
PAJAC
(piewa).
Mio, o droga, jutra nie czeka,
Bo miech i rado dzisiaj ucieka,
Kto wie, co jutro urodzi.
Kto wci odwleka, umiera z godu,
Wic daj mi, droga, ust twoich miodu,
Bo modo jak kwiat przechodzi,
SIR ANDRZEJ.
Gos miodopynnny, jakem szlachcic.
SIR TOBIJASZ.
Zaraliwy oddech.
SIR ANDRZEJ.
Sodki i zaraliwy, na honor.
SIR TOBIJASZ.
Sysze nosem, to sodycz zaraajca. Ale czy mamy trbi, dopki niebo nie
zacznie si koem obraca? Czy mamy obudzi puszczyka piosenk zdoln
wyrwa trzy dusze z jednego tkacza? Powiedzcie?
SIR ANDRZEJ.
piewajmy, o, prosz, piewajmy! Gdzie chodzi o piewanie, jestem jak

kundel ciekawy.
PAJAC.
S te midzy kundlami piewaki.
SIR ANDRZEJ.
Niewtpliwie. Zapiewajmy "Ty hultaju!"
PAJAC.
"Sied mi cicho, ty hultaju!" rycerzu? To
bd musia, mj panie, w piosneczce hultajem ci nazwa.
SIR ANDRZEJ.
Nie po raz pierwszy zdarzy mi si zmusi kogo do nazwania mnie hultajem.
Zaczynaj, blazenku; pierwsze sowa s "Sied mi cicho!"
PAJAC.
Jeli mam siedzie cicho, trudno, ebym zacz.
SIR ANDRZEJ,
Przewybornie, na uczciwo. Ale zaczynaj.
(piewaj chrem),
(Wchodzi Marya).
MARYA.
C to za wycie, panowie? Niech zgin, jeli moja pani nie posaa po
intendenta Malwolija i nie kazaa mu z domu was wygoni.
SIR TOBIJASZ.
Twoja pani to czysta chiczyczka, a my jestemy ludzie polityczni.
Malwolijo, to kapcan. "My trzej zuchy, my trzej, chwaty!"
Albo nie jestem jej przyrodnim? Albo nie z jednej krwi pochodzimy?
Tere fere, moja pani.
(piewa)
Mieszka czowiek w Babilonie,
Moja pani!

PAJAC.
Bodajem przepad, jeli pan Tobijasz nie dobrze baznuje.
SIR ANDRZEJ.
Nie zgorzej, kiedy jest w dobrym humorze; ale i ja take byem by przy
wenie; jego bazestwa wicej maj wdziku, lecz moje s naturalniejsze.
SIR TOBIJASZ
(piewa)
Dwunastego grudnia rano
MARYA.
Przez Boga! panowie, skoczcie!
(Wchodzi Malwolijo).
MALWOLIJO.
Panowie, czycie powaryowali? Co wam si zrobio? Gdziecie podzieli
rozum, maniery i uczciwo? Czy si nie wstydzicie wrzeszcze jak kotlarze o
tak pnej godzinie? Czy bierzecie dom mojej pani za szynkowni, e
wrzeszczycie szewckie piosenki, jakby was ze skry odzierano? Czy nie macie
adnego wzgldu na miejsce, osoby czas i na was samych?
SIR TOBIJASZ.
Kto ci powiedzia, e na czas nie mamy wzgldu? Czy nie zachowalimy
tempo? Na szubienic!
MALWOLIJO.
Panie Tobijaszu, musz si z tob rozmwi bez obwijania w bawen.
Pani moja daa mi zlecenie, aby ci powiedzie, e cho ci w swoim domu
podejmuje jak swego krewnego, nie ma powinowactwa z twoim nierzdem.
Jeli moesz si rozsta z hulatyk, dom jej zawsze dla ciebie otwarty; w
przeciwnym razie, gdyby ci si poegna j spodobao, chtnie poda ci rk
na poegnanie.
SIR TOBIJASZ.
(piewa).
" A kiedy odjedasz bywaj zdrw!"

MALWOLIJO.
Ale; panie Tobijaszu
PAJAC.
(piewa).
"A o naszej przyjani dobrze mw".
MALWOLIJO.
Czy doprawdy?
SIR TOBIJASZ.
(piewa)
"Ale nic mnie nie zabije."
PAJAC.
To kamstwo, panie Tobijaszu.
MALWOLIJO.
Sowa te robi ci zaszczyt.
SIR TOBIJASZ.
(piewa).
"Mame wygna go do kapa?"
PAJAC.
(piewa).
"Nie wielka to bdzie strata."
SIR TOBIJASZ.
(piewa).
"Mame z domu go wypdzi, bez litoci, panie?"
PAJAC.
(piewa).
"Nigdy, nigdy na czyn taki serca ci nie stanie."
SIR TOBIJASZ.

Na czas nie mamy wzgldu? Kamiesz bezczelnie, moci panie.


Albo jeste czem wicej jak intendentem?
Czy mylisz, i dla tego e jeste cnotliwy, nie bdzie ju na ziemi ani koaczy
ani piwa?
PAJAC.
Nigdy ich nie braknie, kln si na wit Ann!
I imbier bdzie zawsze pali podniebienie.
SIR TOBIJASZ.
Masz w tem racy. Ruszaj, moci panie! Szoruj twj acuch orodkiem.*
Hej, Marysiu, kufel wina!
--------------------------* Oznak godnoci intendenta by acuch pozacany, a zdaniem Steevensa orodek chleba czyci najlepiej
pozacane rzeczy.

MALWOLIJO.
Panno Maryanno, jeli ask twej pani nad gniew jej przenosisz, nie pomagaj
im do przeduenia tej grubijaskiej zabawy. Opowiem jej wszystko, na t
rk!
(Wychodzi).
MARYA.
Id, a otrznij sobie uszy.
SIR ANDRZEJ.
Byoby tak dobrym uczynkiem jak pi kiedy czowiek jest godny, wyzwa go
na pojedynek a potem na placu nie stan, eby go wystrychn na bazna.
SIR TOBIJASZ.
Zrb tak, panie Jdrzeju, napisz ci wyzwanie, albo mu ustnie twoje
oburzenie wypowiem.
MARYA.
Sodki panie Tobijaszu, miej jeszcze przez noc t cierpliwo. Od czasu jak
mody pa hrabiego mia z moj pani rozmow, dziwny j ogarn niepokj,
Co do musje Malwolijo, zostaw mi go, prosz. Jeli go tak w pole nie

wyprowadz, e bdzie pomiewiskiem caego wiata, powiedz, e nie mam


do sprytu, eby si w ku wycign. Wiem, e to mog zrobi.
SIR TOBIJASZ.
Przypu nas do tajemnicy; przypu nas do tajemnicy; opowiedz nam co o
tym paniczu.
MARYA.
Ot zakrawa czasem na purytanina.
SIR ANDRZEJ.
Gdybym by o tem wiedzia, jak psa bym go wychosta.
SIR TOBIJASZ.
Za co? Za to, e jest purytaninem?
Powiedz mi twoje wymienite powody, kochany panie Jdrzeju.
SIR ANDRZEJ.
Nie mam wymienitych do tego powodw, ale mam do dobre powody.
MARYA.
Czy przeklty z niego purytanin czy co innego, wiem, e nudna z niego
sztuka, nadty osie, ktry roztrzsa sprawy stanu bez ksiki i z wielk
uroczystoci wyroki swoje ogasza. Tak wysokie ma o sobie rozumienie,
zdaje mu si, e tak jest nadziany wszelkiego rodzaju doskonaociami, i
najsilniej wierzy, e kto na niego spojrzy zakocha si w nim musi. Na tej
jego wadzie ugruntuj moj zemst.
SIR TOBIJASZ.
Co mylisz zrobi?
MARYA.
Podrzuc mu ciemny list miosny, w ktrym po kolorze swojej brody, po
ksztacie nogi, ruchu ciaa, wyrazie oka, po formie czoa i cerze, musi wasny
swj portret rozpozna. Umiem naladowa rk mojej pani, twojej synowicy,
tak, e czstokro o zapomnianym przedmiocie nie moemy naszych pism
rozpozna.

SIR TOBIJASZ.
Przewybornie! Zwchaem reszt.
SIR ANDRZEJ.
I ja te nosem j czuj.
SIR TOBIJASZ.
Z podrzuconego listu wpadnie na myl, e go pisaa zakochana w nim moja
synowica.
MARYA.
Projekt mj jest w rzeczy samej koniem tej sierci.
SIR ANDRZEJ.
A ko ten chciaby go teraz zmieni na osa?
MARYA.
I zmieni na osa, ani wtpi.
SIR ANDRZEJ.
Cudowne to bdzie widowisko,
MARYA.
Krlewska zabawa, moecie mi wierzy. Wiem, e moje lekarstwo zrobi na
nim swj skutek, Was dwch a trzeciego bazenka zasadz niedaleko od
miejsca, gdzie list mj znajdzie; zwaajcie dobrze, jak go wytmaczy. Na t
noc, do ka! Niech wam si marzy o tej sprawie. egnam!
(Wychodzi).
SIR TOBIJASZ.
Dobranoc, Pentezyleo.
SIR ANDRZEJ.
Zdaniem mojem, rozkoszna to dziewka.
SIR TOBIJASZ.
Dobrego rodu charcica; a szaleje za mn,. Co ty na to?

SIR ANDRZEJ.
I za mn te pewnego razu jedna dziewczyna szalaa.
SIR TOBIJASZ.
Idmy spa, panie Jdrzeju. Trzeba, eby posa po wicej pienidzy.
SIR ANDRZEJ.
Jeli nie dostan twojej synowicy, bdzie ze mn krucho.
SIR TOBIJASZ.
Polej po wicej pienidzy, panie Jdrzeju. Jeli jej w kocu nie dostaniesz,
nazwiesz mnie szkap.
SIR ANDRZEJ.
Jeli tego nie zrobi, bdziesz mia prawo na przyszo sowu mojemu nie
wierzy gniewaj si, jak chcesz.
SIR TOBIJASZ.
Dobrze, dobrze. Chod tylko ze mn; ka zgrza par butelek wina, bo ju
za pno ka si do ka. Za mn, panie Jdrzeju, za mn.
(Wychodz).

Scena IV
Pokj w paacu ksicym.
Wchodz: Ksi, WIJOLA, KURYO i Inni.
KSI.
Dzie dobry wszystkim! Dobry mj Cezarjo,
Chciabym raz jeszcze pie usysze star,
Ktr ostatniej piewano mi nocy,
Bo wiksz ulg przyniosa mej duszy,

Ni skoczne arje w wielkiej teraz modzie.


Cho jedn zwrotk.
KURYO.
Nie ma tu osoby, mj Ksi, ktraby j moga odpiewa.
KSI.
Kt to j piewa?
KURYO.
Feste, mieszek, mj Ksi, ktry wielkim by faworytem ojca Oliwii; nie
trudno bdzie go znale.
KSI.
Wic go przyprowad.
(Wychodzi Kuryo).
Zagrajcie mi nut.
(Muzyka)
Zbli si tu, chopcze. Jeli i ty kiedy
Pokochasz dziewcz, wrd sodkich boleci
Pamitaj na mnie; wszyscy kochankowie
Do mnie podobni: niespokojni, zmienni,
Prcz wiernych uczu dla drogiej istoty.
Jak ci si pie ta podoba, Cezarjo?
WIJOLA.
Echem w gbinach odbija si serca
Tronu mioci.
KSI.
Mwisz po mistrzowsku.
Cho jeste mody, jestem przecie pewny,
e ju twe oko spado na oblicze,
Ktre pokocha; czy myl si, chopcze?
WIJOLA.

Troch w tem prawdy.


KSI.
C to za kobieta?
WIJOLA.
Twej cery, panie.
KSI.
Wic niegodna ciebie.
Ile wiosn liczy?
WIJOLA.
Twojego jest wieku.
KSI.
Przysigam, chopcze, za stara dla ciebie.
ona, od ktrej starszy jest maonek,
atwiej nad jego sercem zapanuje;
Bo cho nie szczdzim pochwa samym sobie,
Wierzaj mi, chopcze, uczucia s nasze
Lejsze, chwiejniejsze, atwiej przemijaj,
Brak im niewiecich uczu gbokoci
WIJOLA.
I ja tak myl.
KSI.
Wic we modsz on,
Jeli na zawsze pragniesz wiernym zosta.
Kobieta bowiem wonnej ry wzorem,
Rozkwita rano, widnieje wieczorem.
WIJOLA.
Umiera przecie jak gorzka jest ao,
Gdy w caym blasku wieci doskonao!
(Wchodz Kuryo i Pajac).

KSI.
piewaj nam teraz wczorajsz piosenk.
Zwaaj, Cezarjo, pie stara i prosta,
Ktr kobiety stare przy kdzieli,
A mode dziewki przy czenku nuc,;
Ze starych wiekw niewinn prostot.
Niewinn, mio wiernie nam maluje.
PAJAC.
Czy jeste ju gotowy, ksi,?
KSI.
Zaczynaj.
(Muzyka).
PIE.
PAJAC
(piewa).
Przybd mierci! ukj serce,
Rzu do trumny moje koci!
Ule, duszo! bo w pasterce,
Nie ma dla ciebie litoci,
Na grb gazki wierczane,
Siej w aobie!
Ja jej wierny pozostan
Nawet w grobie.
Na miertelnej mej pocieli
Niechaj kwiatkw nikt nie sieje,
Ani oko przyjacieli
Na mj popi ez nie leje.
Grb wykopcie zdala ludzi,
Zcie tam!
Niech westchnienie mnie nie budzi,
Niech pi sam.
KSI.

Przyjm to za fatyg.
PAJAC.
Nie byo w tem fatygi, mj Ksi, piew jest dla mnie rozkosz.
KSI.
Pac ci wic za twoj rozkosz.
PAJAC.
Wielka prawda!
Prdzej lub pniej trzeba za kad rozkosz zapaci.
KSI.
Moesz si teraz oddali.
PAJAC.
Niech ci wic bg melancholii bogosawi, a krawiec niech ci uszyje sukni z
mienicej si kitajki, bo myl twoja jest prawdziwym opalem. Pragnbym,
eby ludzi takiej staoci na morze wyprawiano, eby interesem ich byo
wszystko, a cele ich byy wszdzie, bo to najlepszy sposb zrobienia dobrej
podry z niczego. Bdcie zdrowi.
(Wychodzi).
KSI.
Odejdcie wszyscy.
(Wychodz: Kuryo i Suba).
Raz jeszcze, Cezarjo,
Id do tej pani okrutnego serca;
Mw, e ma mio nad wiat szlachetniejsza
Z pogard patrzy na woci rozlege;
Powiedz, e wszystko, co ma od fortuny,
Nie wyej ceni ni sam fortun;
Lecz wdzik i pikno, te pery natury,
Jedynie do niej dusz moj cign.

WIJOLA.
Lecz, Panie, jeli nie moe ci kocha?
KSI.
Nie mog przesta na tej odpowiedzi.
WIJOLA.
A musisz jednak. Przypu co by moe
e jest kobieta, co dla twej mioci
Tyle w swem biednem cierpi teraz sercu,
Co w twem, ty, Panie, cierpisz dla Oliwii,
Jeli jej powiesz: nie mog ci kocha,
Nie musi przesta na tej odpowiedzi?
KSI.
Nie ma kobiety, ktrej pier jest zdolna
Wytrzyma serca tak gwatowne bicia,
Jak te, co mio w moich sprawia piersiach.
Kobiety serce za nadto jest mae,
Aby tak wiele obj w sobie mogo;
Jej mio mona nazwa apetytem
Tam dusza niczem, wszystkiem podniebienie
Mio t koczy przesyt i odraza,
Gdy mio moja godna jest jak morze,
I zdolna tyle co morze pochon:
Nierwnaj moich uczu dla Oliwji
Z tem, co kobieta zdolna jest czu dla mnie.
WIJOLA.
Wiem jednak
KSI.
Co wiesz?
WIJOLA.
Zbyt dobrze wiem, Panie,
Jaka mioci kobiecej potga. Ich serce,
Panie, wierne jest jak nasze.

A wiem, co mwi. Ojciec mj mia crk,


Ktra kochaa ma tak namitnie,
Jak jabym moe, gdybym by kobiet,
Kocha ci, Panie.
KSI.
Jakie s jej dzieje.
WIJOLA.
Jej dzieje? blankiet. Cicha i milczca,
Nigdy mu uczu swych nie wyjawia,
A tajemnica, jakby robak w pczku,
Toczya skrycie re jej oblicza,
W duszy cierpiaa, w czarnej melancholii,
Jak cierpliwoci posg na mogile
Sonia bole aosnym umiechem.
Czy to nie bya mio? powiedz, Panie.
My wicej mwim, wicej przysigamy,
Lecz wicej u nas pozorw ni prawdy,
Wiele obietnic lecz mioci mao.
KSI.
Czy siostra twoja umara z mioci?
WIJOLA.
Mojego domu wszystkie we mnie siostry
I braci widzisz a jednake nie wiem
Czy mam i teraz?
KSI.
O, id, id bez zwoki!
Daj jej ten klejnot, powiedz, e w mej duszy
adna odmiana mioci nie skruszy.
(Wychodz).

Scena V
Ogrd Oliwii.
Wchodz: Sir TOBIJASZ CZKAWKA, Sir ANDRZEJ CZERWONOGBSKI,
FABIJAN.
SIR TOBIJASZ.
Przybywaj, moci Fabijanie!
FABIJAN.
Lec; a jeli strac jeden skrupu tej krotofili, niech mnie na mier ugotuj,
w melancholii.
SIR TOBIJASZ.
Czy nie byby kontent, gdybymy jak naley zdetonowali tego otra
liczykrup, tego kundla?
FABIJAN.
Mylabym, panie Tobijaszu, e w sidmem jestem niebie. Wszak wiesz, e
on mnie pozbawi aski mojej pani z powodu owych hec niedwiedzich,
SIR TOBIJASZ.
Na zo mu raz jeszcze sprowadzimy tu niedwiedzia, a wystrychniemy go
na dudka. Czy nie, panie Jdrzeju?
SIR ANDRZEJ.
Jeli nie, to tem gorzej dla nas, panie Tobijaszu.
(Wchodzi Marya).
SIR TOBIJASZ.
Ale nadchodzi nasza malutka hultajka. Co tam nowego, zote moje
serduszko?
MARYA.
Skryjcie si wszyscy trzej w bukszpanowej altanie, bo Malwolijo zblia si t

alej. Od p godziny sta na socu i na wasnym cieniu praktykowa dobre


maniery,
Miejcie na niego oko choby dla zabawy, bo wiem, e list zrobi z niego
zadumanego durnia. Przez Boga, schowajcie si co prdzej!
(Kryj si w altanie).
A ty, czekaj tu
na niego, (rzuca list na ziemi), bo nadpywa pstrg,
Ktrego musimy zapa askotaniem.
(Wychodzi).
(Wchodzi Malwolijo).
MALWOLIJO.
To tylko szczcie wszystko jest szczcie. Powiedziaa mi raz Marya, e
ona mnie kocha, a nawet ja sam syszaem z ust jej wasnych wyrazy, ktre
prawie otwarcie mwiy, e gdyby si przyszo jej zakocha to chyba w
podobnym do mnie czowieku. Prcz tego, traktuje mnie z gbszem
powaaniem ni ktregokolwiek ze swoich ludzi. Co ja mam myle o tem
wszystkiem?
SIR TOBIJASZ;
A to mi otr zarozumiay!
FABIJAN.
Cicho! Zadumanie przemienio go w zabawnego indyka.
Patrzcie tylko, jak pira najey!
SIR ANDRZEJ.
Okrutn mam chtk wygarbowa skr temu kapcanowi.
SIR TOBIJASZ,
Cicho! powtarzam.
MALWOLIJO.
Zosta hrabi Malwolijo
SIR TOBIJASZ.

A hajdamaku!
SIR ANDRZEJ,
Zastrzel go! zastrzel go!
SIR TOBIJASZ.
Cicho! cicho!
MALWOLIJO.
Widziano tego przykady. Ksiniczka Astrachaska wzia za ma swojego
szatnego.
SIR ANDRZEJ.
O, habo! O, Jezabelo!
FABIJAN.
Cicho! Zatopi si sam w sobie; patrzcie, jak go wydyma wyobrania.
MALWOLIJO.
Po trzech miesicach zamcia, zasiadlszy na mojem hrabiowskiem krzele SIR TOBIJASZ.
O dajcie mi kusz, ebym mu oko wystrzeli.
MALWOLIJO.
Odziany moim aksamitnym paszczem w kwiaty, rzucam sof, na ktrej
zostawiem upion Oliwij i przywouj wszystkich moich oficyalistw.
SIR TOBIJASZ.
Na siark piekieln!
FABIJAN.
Cicho! cicho!
MALWOLIJO.
Przybrawszy uroczyst min, powiod surowem okiem naokoo, aby im da
pozna, e znam wasne miejsce, a pragn, eby wszyscy tak dobrze znali
swoje, poczem zapytam, gdzie krewny mj Tobijasz

SIR TOBIJASZ.
Dyby i kajdany!
FABIJAN.
Cicho! cicho! cicho! Teraz to suchajcie;
MALWOLIJO.
Siedmiu z moich ludzi, z posuszn gorliwoci, wybiegnie, eby go zawoa.
Ja tymczasem brwi marszcz, moe nakrcam zegarek, moe bawi si jak
kosztown piecztk. Wchodzi Tobijasz, kania si pokornie
SIR TOBIJASZ.
Czy otrowi temu karku nie ukrc?
FABIJAN.
Choby z nas milczenie za uszy wycigano, cicho!
MALWOLIJO.
Podaj mu rk tak studzc poufao umiechu surowem spojrzeniem
wyrzutu
SIR TOBJASZ.
A czy ci za to Tobijasz w pap nie gruchotnie?
MALWOLIJO.
I mwi:
"Kuzynie Tobijaszu, fortuna zrobia mnie mem twojej synowicy, nie bierz
mi przeto za ze mojej otwartoci, ale
SIR TOBIJASZ.
Co? co?
MALWOLIJO.
"Ale musisz si poprawi z twojego naogu pijastwa. "
SIR TOBIJASZ.
A psie parszywy!

FABIJAN.
Cierpliwo! lub sarni porwiemy nasze sida.
MALWOLIJO.
"Prcz tego, tracisz skarb twojego czasu z gupowatym szlachcicem "
SIR ANDRZEJ.
To ja, zarczam.
MALWOLIJO.
"Niejakim panem Jdrzejem. "
SIR ANDRZEJ.
Wiedziaem, e o mnie myla; nie on jeden nazywa mnie gupowatym
szlachcicem.
MALWOLIJO.
A to co takiego?
(Podnosi list).
FABIJAN.
Teraz bekas blizko samowki.
SIR TOBIJASZ.
Cicho! O, gdyby duch radoci natchn go chtk, gonego czytania!
MALWOLIJO.
Na moje ycie, to rka mojej pani. Ani wtpliwoci; to jej O, jej U i jej T;
wielkie P wanie ona tak pisze,
Ani kwestyi, to jej rka.
SIR ANDRZEJ.
Jej C i jej U i jej T, dla czego?
MALWOLIJO
(czyta).
"Nieznanemu kochankowi list ten i dobre yczenia. " To styl jej. Pozwl,

panie, laku. Powoli! Na piecztce Lukrecya, ktr zwykle listy swoje


piecztuje, Do kogo list ten moe by adresowany?
SIR ANDRZEJ.
Ugrzz z dusz i ciaem.
MALWOLIJO.
(czyta).
Kocham, Bg wie;
Lecz drogi gdzie?
Jzyku, stj!
To sekret mj.
"To sekret mj. " Co dalej? Zmiana wiersza.
"To sekret mj!'' a gdyby to by Malwolijo?
SIR TOBIJASZ.
Powie si wprzdy, borsuku.
MALWOLIJO.
(czyta).
Tam ubstwiam, gdzie mog wydawa rozkazy,
Lecz milczenie jak sztylet Lukrecji bez skazy,
Krew m pije w mem sercu utopione skrycie:
M. O, A, J, to gwiazda moja, moje ycie.
FABIJAN.
Tak mi gadaj! to mi zagadka!
SIR TOBIJASZ.
Rozkoszna dziewka! powtarzam.
MALWOLIJO.
"M, O, A, J, to gwiazda moja, moje ycie. " Ale najprzd obaczmy obaczmy
obaczmy
FABIJAN.
Co za pmisek trucizny mu zastawia!

SIR TOBIJASZ.
A jakiem skrzydem mai si na ni rzuca!
MALWOLIJO.
"Tam ubstwiam, gdzie mog wydawa rozkazy. " To ona mnie moe
rozkazywa: jestem jej sug, ona moj jest pani. To rzecz jasna dla
najtpszej nawet gowy. To adnej nie ma trudnoci. Obaczmy teraz koniec.
Co mog znaczy te alfabetyczne kombinacye? Gdyby i tu udao mi si
odkry jakie zastosowanie do mojej osoby. Powoli! M, O, A, J.
SIR TOBIJASZ.
He, he, zgadnij teraz,
Zaciera nasz ogar.
FABIJAN.
Znw si zaczyna za wia, cho jeszcze lisa nie powcha.
MALWOLIJO.
M Malwolijo; M to pierwsza litera mojego nazwiska.
FABIJAN.
Czy nie powiedziaem, e znajdzie tmaczenie? Wyborny to goniec za
omylnym ladem.
MALWOLIJO.
M ale to nie kwadruje z tem, co idzie potem tu pewna trudno
zachodzi powinno A nastpowa, a ja tu O widz.
FABIJAN.
Mam te nadziej, e wszystko na O! si take skoczy.
SIR TOBIJASZ.
Choby mi przyszo kijem go wygrzmoci, eby krzycza O! w niebogosy.
MALWOLIJO.
Na koniec czytam A. J.
FABIJAN.

Co si znaczy, e czeka na ciebie wicej Aj! ni fortuny.


MALWOLIJO.
M, O, A, J, to nie tak jasne jak pocztek a przecie byle zada sobie
troch mozou, mona wszystko do mnie zastosowa, bo kada z tych liter
wchodzi do mojego nazwiska. Powoli! Zobaczmy teraz, co mwi proza.
(Czyta).
"Jeli to wpadnie w twoje rce, rozwaaj! Moje gwiazdy postawiy mnie wyej,
ciebie, lecz niech ci wielko nie trwoy. Jedni rodz si wielkimi; inni w
pocie czoa do wielkoci przychodz; innych wielko szuka sama. Twoje
przeznaczenie otwiera ci rk, schwy j ze wszystkich si twojego ciaa i
twojej duszy. Aby si przyzwyczai do tego, czem bdziesz zapewne, zmie
skromn upie a wystp w caej wieoci. Bd sprzeczliwy z krewnym,
swarliwy ze sugami; niech twj jzyk way sprawy stanu; zakrawaj na
dziwaka; to s rady tej, ktra wzdycha do ciebie. Przypomnij sobie, kto
podziwia twoje te poczochy, kto pragn widzie zawsze twoje
podwizki na krzy zawizane? powtarzam, przypomnij sobie! Los twj od
ciebie teraz zaley; bye chcia, bdziesz szczliwy; jeli nie chcesz, zosta
intendentem na zawsze, zosta sug koleg, bo jeste niegodny dotkn palca
fortuny. Bd zdrw! Ta ktraby chciaa pomienia si, z tob na sub,
Szczliwa, Nieszczliwa. "
W poudnie, na otwartem polu, trudno wicej widzie: to rzecz jasna.
Bd wic dumny, wezm si do czytania politycznych autorw, bd
lekceway pana Tobijasza, omyj rce z brudnych znajomoci, bd nowym,
jakby dopiero z igy zdjtym czowiekiem. Teraz przynajmniej nie robi sam
z siebie durnia, wasn nie zwodz si wyobrani; bo wszystko si
sprzysiga, aby mi dowie, e pani moja zakochaa si we mnie. Ona przed
kilku dniami podziwiaa moje te poczochy, ona chwalia moj nog z
podwizkami na krzy zawizanemi; w tych sowach mio mi swoj objawia
i prawie rozkazuje, ebym si ubiera wedle jej gustu. Dzikuj moim
gwiazdom za moje szczcie. Bd dziwakiem, bd dumnym, wdziej te
poczochy, zawi na krzy moje podwizki, a to natychmiast, bez straty
jednej minuty. Jowiszu i gwiazdy moje, dziki wam! Ale jest, widz, jeszcze
post scriptum.
"Trudno, eby si nie domyli kto jestem. Jeli podzielasz moj mio,
poka mi to twoim umiechem. Do twarzy ci umiech; dlatego, w mojej
przytomnoci, umiechaj si cigle, drogi mj cukierku, prosz ci. "
Jowiszu! dzikuj ci!

Bd si umiecha, zrobi wszystko, czego ode mnie dasz.


(Wychodzi).
FABIJAN.
Nie oddabym mojej czci tej krotofili za pensy tysica talarw, paconych
ze skarbu samego Sofi.
SIR TOBIJASZ.
Gotwbym oeni si z t dziewk, za ten jej koncept.
SIR ANDRZEJ.
I ja te.
SIR TOBIJASZ.
A za cay posag, przesta na drugim podobnym figlu.
SIR ANDRZEJ.
I ja to samo.
(Wchodzi Marya).
FABIJAN.
Zblia si moja szlachetna dudko-owczyni.
SIR TOBIJASZ.
Czy chcesz postawi nog na moim karku?
SIR ANDRZEJ,
Albo na moim?
SIR TOBIJASZ.
Czy chcesz, ebym o moj wolno w warcaby si rozegra i zosta twoim
niewolnikiem?
SIR ANDRZEJ.
Albo ja te?

SIR TOBIJASZ.
W takie go wprowadzia marzenia, e jeli si z nich przebudzi, musi
zwaryowa,
MARYA.
Dobrze, dobrze, powiedzcie mi tylko otwarcie, czy skutkowao lekarstwo?
SIR TOBIJASZ.
Jak wdka na akuszerce.
MARYA.
Jeli wic pragniecie widzie owoce mojego figla, miejcie na niego oko, gdy
si po raz pierwszy zbliy do pani. Przyjdzie do niej w tych poczochach,
a to jest kolor, ktrego ona znie nie moe; z podwizkami na krzy
zwizanemi, a to jest moda, do ktrej ona czuje wstrt niezwyciony; bdzie
si do niej umiecha, co tak jest sprzeczne z teraniejszem jej usposobieniem
i gbok melancholja, e tylko jej oburzenie i pogard wywoa. Kto chce to
wszystko widzie, niech idzie za inn.
SIR TOBIJASZ.
Choby do bram piekielnych, ty szatanie dowcipu.
SIR ANDRZEJ.
I ja te.
(Wychodz).

AKT TRZECI
Scena I

Ogrd Oliwii.
Wchodz: WIJOLA, PAJAC z tamburynem.
WIJOLA.
Niech ci Bg bogosawi i twoj muzyk, przyjacielu. Czy yjesz z twojego
tamburyna?
PAJAC.
Nie, panie, ja mam chleb przy kociele.
WIJOLA.
Jeste wic duchown osob?
PAJAC.
Bynajmniej. Mam chleb przy kociele, bo go jem w moim domu, a dom mj
stoi przy kociele.
WIJOLA.
Mgby rwnie dobrze powiedzie, e krl yje przy ebraczce, jeli
ebraczka mieszka przy krlewskim paacu, i e koci yje przy twoim
tamburynie, jeli twj tamburyn stoi przy kociele.
PAJAC.
Powiedziae, panie. Patrzcie, co za czasy! Sowo jest tylko zamszow
rkawiczk dla przenikliwego dowcipu; jak j atwo na z, stron przewrci!
WIJOLA.
To prawda; kto zbyt igra ze sowami, atwo je moe puci na rozpust.
PAJAC.
Dla tego te pragnbym, eby siostra moja nie miaa nazwiska.
WIJOLA.
A to dla czego?
PAJAC.
Bo nazwisko, to sowo, a igranie z tem sowem, mogoby zrobi z mojej

siostry rozpustnic. Uczciwie mwic, sowa, to wierutne otry od czasu, jak


je zbezczeciy zarczenia.
WIJOLA.
A to znw dla czego?
PAJAC.
Bez sw nie mog tego dowie, a e
sowa s dzi kamliwe, nie mam ochoty sowami prawdy dowodzi.
WIJOLA.
Widz, e krotofilna z ciebie sztuka i o nic si nie troszczysz.
PAJAC.
Z przeproszeniem, moci panie, s rzeczy, o ktre si troszcz; ale sumiennie
wyznaj, e nie troszcz si o ciebie, jeli to znaczy o nic si nie troszczy;
chciabym, eby to mogo zrobi ci niewidzialnym.
WIJOLA.
Czy nie jeste czasem baznem hrabianki Oliwii?
PAJAC.
Nie, panie, hrabianka Oliwija nie ma bazestw, i nie bdzie miaa na swoim
dworze bazna, dopki za m nie pjdzie, bo bazny tak s do mw
podobne jak serdele do ledzi: wikszy z nich, to m. Nie, moci Panie, nie
jestem jej baznem, jestem tylko sw jej faszerzem.
WIJOLA.
Widziaem ci niedawno na dworze hrabiego Orsyno.
PAJAC.
Bazestwo, mj Panie, kry nad wiatem jak soce i zarwno wszystkim
przywieca; byoby mi smutno, gdyby bazestwo rwnie czsto gocio u
twojego pana, jak na dworze mojej pani. Zdaje mi si, e widziaem tam twoj
mdro.
WIJOLA.
Jeli i mnie mylisz wzi na fundusz, zawczasu kapituluj. Przyjmij to na

szklank piwa.
PAJAC.
Nieche ci za to Jowisz, przy pierwszej ekspedycji wosw, przyle brod.
WIJOLA.
Powiem ci do ucha, e wzdycham za brod, cho nie chciabym, eby rosa na
moim podbrdku. Czy pani twoja jest w domu ?
PAJAC
(pogldajc na pienidze).
Czy ta para nie mogaby si rozmnoy?
WIJOLA.
Bardzo atwo, byle j trzyma razem, a uywa roztropnie.
PAJAC.
Chtnie podjbym si roli frygijakiego Pandara, eby sprowadzi Kressyd
do tego Troila.
WIJOLA,
Pojmuj; umiesz ebra.
PAJAC.
Nie wielka to sprawa, mj paniczu, ebra o ebraczk.
Kressyda bya ebraczka. Pani moja jest w domu,
Powiem jej, skd przychodzisz; ale kto jeste i czego dasz, to nie naley do
mojego firmamentu, mgbym powiedzie elementu, ale to wyraz od dawna
ju zuyty.
(Wychodzi).
WIJOLA.
Do to czek mdry, by gra bazna rol,A na to trzeba dowcipu nie mao:
Na czas mie baczno, na charakter osb,
Z ktremi pragnie arty swoje stroi;
Jak gupi mai lepo si nie rzuca,

Na pierwsze piro, co mu w oko wpadnie.


Rzemioso bazna potrzebuje wprawy,
Rwnie mozolnej, jak mdrego sztuka.
Jego bazestwo mdr myl pokrywa:
Bazestwo mdrych na gupstwo zarywa.
(Wchodz: Sir Tobijasz Czkawka i Sir Andrzej Czerwonogbski).
SIR TOBIJASZ.
Pozdrawiam, moci Panie.
WIJOLA.
Dzie dobry.
SIR ANDRZEJ.
Dieu vous garde, monsieur.
WIJOLA.
Et vous aussi; votre serviteur.
SIL ANDRZEJ.
Tak myl, e jeste; i ja te jestem twoim.
SIR TOBIJASZ.
Czy chcesz wej do domu? Moja synowica pragnie ci widzie, jeli masz do
niej interes.
WIJOLA.
Mam zlecenie do twojej synowicy, Panie; chc powiedzie, e ona jest celem
mojej podry.
SIR TOBIJASZ.
Wic nogi zapas, moci panie, i ruszaj.
WIJOLA.
Moje nogi rozumiej, mnie lepiej, ni ja twj rozkaz, mj Panie, ebym wzi
moje nogi za pas.

SIR TOBIJASZ.
Chciaem powiedzie: wejd do domu.
WIJOLA.
Najlepiej na to odpowiem, gdy drzwi otworz i wejd. Ale widz, e
niepotrzebna fatyga.
(Wchodz: Oliwija i Marya).
Najdostojniejsza, najdoskonalsza Pani, niech niebo wonny deszcz na ciebie
zleje!
SIR ANDRZEJ.
Rzadki dworak z tego modzika.
Deszcz wonny! wybornie!
WIJOLA.
Moje poselstwo nie ma jzyka, tylko dla twojego dostojnego i askawego
ucha.
SIR ANDRZEJ.
Deszcz wonny! Dostojnego i askawego ucha!
Zanotuj wszystko na przypadek.
OLIWIJA,
Ka zamkn drzwi ogrodu.
Zostawcie nas samych.
(Wychodz: Sir Tobijasz, Sir Andrzej i Marya).
Daj mi rk, mody panie.
WIJOLA.
Daj ci, Pani, moje posuszestwo i moje pokorne suby.
OLIWIJA.
Powiedz mi twoje nazwisko.

WIJOLA.
Cezaryo jest nazwisko twojego sugi, pikna Ksiniczko.
OLIWIJA.
Mojego sugi! wiat straci wesele,
Odkd nazwano kamstwo komplementem,
Wszak jeste sug hrabiego Orsyna?
WIJOLA.
Hrabia Orsyno sug jest twym, Pani,
A suga sugi twego, twym jest sug.
OLIWIJA.
Nie myl o nim, a gorco pragn,
By imi moje z myli swych wymaza.
WIJOLA.
Wanie przychodz, eby w mylach twoich
Odnowi pana mojego pamitk.
OLIWIJA.
Wszak zabroniam ci wspomina o nim.
Lecz gdyby inn pragn prob zanie,
Sw twoich chtnem sucha bd uchem,
Jak sfer harmonji.
WIJOLA.
Droga moja Pani
OLIWIJA.
Daruj mi, prosz, e ostatni, raz,
Pod wpywem czarw twej sodkiej wizyty,
W pogo za tob piercie mj wysaam,
Zwodzc mojego sug, siebie, moe ciebie.
Moe w tej chwili surowo mnie sdzisz
Za to, e chciaam zmusi ci podstpem
Przyj, co twoj wasnoci, nie byo.
Co moge myle? Czy biedny mj honor

Nie by przedmiotem tysicznych przypuszcze,


Ktre okrutne spodzi moe serce?
Do wyjawiam dla twojej bystroci,
Krepa, nie ciao osania me serce.
Mw wic.
WIJOLA.
Lituj si nad tob, Pani.
OLIWIJA.
Lito jest pierwszym do mioci stopniem.
WIJOLA.
O nie, nie, Pani; wszak czsto, jak mwi,
Dla nieprzyjaci naszych lito mamy.
OLIWIJA.
Ju wic czas umiech na usta przywoa:
Jak czsto biedny pych, si nadyma!
Kto ma by upem, lepiej niech upadnie
Pod lwa pazurem, ni wilka zbami.
(Bije zegar).
Zegar mnie aje, e czas darmo trac.
Lecz bd spokojny niczego nie dam
Lecz gdy twj dowcip i modo dojrzej,
Dla ony twojej pikne bdzie niwo.
Tam droga twoja.
WIJOLA.
egnam ci wic, Pani!
Niech niebo ask i dobre uczucia
Zleje na ciebie! Czy nie dasz mi, Pani,
adnych do pana mego zlece?
OLIWIJA.
Czekaj.
Powiedz mi, prosz, co ty mylisz o mnie?

WIJOLA.
Ty mylisz, Pani, e nie jest, czem jeste.
OLIWIJA.
I ja o tobie podobne mam myli.
WIJOLA.
Myl twoja suszna: nie jestem, czem jestem.
OLIWIJA.
Gdyby mg zosta tem, czem ci mie pragn!
WIJOLA.
Gdyby mi zmiana na lepsze wyj moga,
Chtnie, bo teraz tw jestem igraszk.
OLIWIJA.
O, jaki urok twarzy jego daje
Ten wyraz gniewu i gorzkiej pogardy!
Mio, jak zbrodnia, zdradza sama siebie,
Bo noc mioci, jest jak dzie na niebie,.
Na re wiosny tchnieniem rozwinite,
Honor i wszystko, co ludziom jest wite;
Mimo twej dumy, kocham ci bez granic,
A rozum, dowcip i skromno mam za nic.
Nie bd okrutny, cho pierwsza, tak miao,
Duszy namitno odkryam ci ca,
Mw raczej: sodk mio jest szukana,
Lecz stokro sodsz bdzie mio dana.
WIJOLA.
Na moj modo, Pani, wyzna musz,
Jedn mam wiar i jedn mam dusz,
Lecz nigdy adna kobieta na ziemi,
Prcz mnie, panowa nie bdzie nad niemi.
egnam ci, Pani! Odtd nigdy wicej
Nie bd posem boleci ksicej.

OLIWIJA.
Wr jednak; moe wymow namitn
Skonisz ku dusz dzisiaj obojtn.
(Wychodz).

Scena II
Pokj w domu Oliwii.
Wchodz: SIR TOBIJASZ CZKAWKA, SIR ANDRZEJ CZERWONOGBSKI,
FABIJAN.
SIR ANDRZEJ.
Nie, na uczciwo, nie zostan jednej chwili duej.
SIR TOBIJASZ.
Twoje powody, droga trutko, powiedz mi twoje powody.
FABIJAN.
Musisz mu wyjawi twoje powody, panie Jdrzeju.
SIR ANDRZEJ.
Jeli tylko o to chodzi, widziaem, jak twoja synowica miaa wicej wzgldw
dla sugi hrabiego, ni kiedykolwiek raczya mi okaza; widziaem to w
ogrodzie.
SIR TOBIJASZ.
A ona, czy widziaa ci, staruszku? powiedz.
SIR ANDRZEJ.
Tak dobrze, jak ja was teraz widz.
FABIJAN.

A to jest najwyraniejszy dowd jej mioci ku tobie, panie Jdrzeju.


SIR ANDRZEJ.
Brednie! Czy chcesz zrobi ze mnie osa?
FABIJAN.
Dowiod ci, panie Jdrzeju, prawdy sw moich pod przysig sdu i rozumu.
SIR TOBIJASZ.
A to byli przysigli, nim jeszcze Noe zosta eglarzem.
FABIJAN.
Okazywaa wzgldy modzikowi w twojej przytomnoci, eby ci rozjtrzy,
rozbudzi twoj upion dziarsko, doda ognia twojemu sercu, a siarki
twojej wtrobie. Naleao ci natychmiast zbliy si do niej, a jakim sprytnym
arcikiem, wieo z mennicy, zamkn gb mokosowi. Tego spodziewaa
si po tobie; ale zawiode jej oczekiwania, pozwolie czasowi zmy
podwjn pozot dobrej sposobnoci. eglujesz teraz ku pnocnemu
biegunowi wzgldw mojej pani, do ktrego przylgniesz jak sopel do brody
Holendra, jeli nie naprawisz interesw jak mistrzowsk sztuk, odwagi, lub
polityki.
SIR ANDRZEJ.
Jeli gwatem mam zrobi jak sztuk, to chyba sztuk odwagi, bo brzydz
si polityk, i tyle mam ochoty zosta brownist* co politykiem.
-------------------------------------------------------------* Robert Brown byt pierwszym fundatorem sekty Independentw.

SIR TOBIJASZ.
Buduj wic paac twojej fortuny, na gruncie odwagi. Wyzwij mi tego
hrabiowskiego niedorostka na rk, pokiereszuj go w jedenastu miejscach,
zwrci to uwag mojej synowicy, bo moesz by przekonany, e nie ma
dziewosba na ziemi, ktryby zdoa lepiej zaleci kawalera kobiecie, ni
sowa odwagi.
FABIJAN.
Nie ma innej drogi, panie Jdrzeju.

SIR ANDRZEJ.
Ktry z was podejmie si zanie mu moje wyzwanie?
SIR TOBIJASZ.
Napisz je rycersk rk: ostro a krtko. Mniejsza o dowcip, byle nie brako na
wymowie i imaginacyi; lyj go z ca swobod atramentu; jeli mu ykniesz
dwa lub trzy razy, tem lepiej; a kamstw, ile si moe zmieci na arkuszu
papieru, choby ten arkusz by wielki jak przecierado. Do roboty! Dolej
ci do atramentu, a nie zwaaj wcale, e bdziesz pisa gsiem pirem. Do
roboty!
SIR ANDRZEJ.
Gdzie was znajd?
SIR TOBIJASZ.
Przyjdziemy do twojego cubiculum.
Do roboty!
(Wychodzi Sir Andrzej),
FABIJAN.
Drogi to dla ciebie czowiek, panie Tobjaszu.
SIR TOBIJASZ.
I ja te dla niego nie tani; wychodz mu okrgo na jakie dwa tysice talarw.
FABIJAN.
Bdziemy mieli list nie lada; ale myl, panie Tobijaszu, e go nie wrczysz?
SIR TOBIJASZ.
Miej mnie za wierutnego kamc, jeli go natychmiast nie oddam i
wszystkich nie uyj sposobw, aby skoni modzika do odpowiedzi, Zdaje
mi si tylko, e linami i sprzgiem wow nie cigniemy ich do kupy. Co do
pana Jdrzeja, gdyby go otworzy, a znalaz w jego wtrobie wicej krwi, ni
coby si przylepio do pchlej nogi, to ja si podejmuj zje go caego.
FABIJAN.

Jego te przeciwnik modzieniaszek, nie nosi na twarzy znakw


okruciestwa.
SIR TOBIJASZ.
Ale patrz, zblia si dziewity, najmodszy krlik z caego gniazda.
(Wchodzi Marya).
MARYA.
Jeli pragniecie zabawy a chcecie dosta kolek od miechu, idcie za mn..
Ten dudek Malwolijo wyszed na czystego poganina, na renegata, bo trudno
znale chrzecijanina pragncego dostpi wiecznego ywota prawdziw
wiar, ktryby mg uwierzy w podobne brednie. Wdzia te poczochy.
SIR TOBIJASZ.
I na krzy je powiza?
MARYA.
W sposb najobrzydliwszy, jak bakaarz pilnujcy studentw w kociele.
Szam za nim w tropy jak rozbjnik; wykona co do joty wszystko, co mu
przepisaam w licie na jego zgub. Umiechem tak sobie twarz pomarszczy,
e wicej na niej krzyujcych si linii, ni na nowej mapie z dodatkiem
Indyi. Nie widzielicie nigdy nic podobnego. Ledwo si mog wstrzyma od
rzucenia mu na gow pierwszego, ktry si nadarzy sprztu. Jestem pewna,
e pani da mu szturchaca, a on si bdzie umiecha i wemie to za dowd
wielkiej aski.
SIR TOBIJASZ.
Prowad nas, prowad nas co prdzej tam, gdzie go spotkamy.
(Wychodz).

Scena III
Ulica.
Wchodz: ANTONIJO, SEBASTYAN.
SEBASTYAN.
Sam ci kopota nigdybym nie pragn
Lecz skoro rozkosz znajdujesz w cierpieniu,
Nie chc ci aja.
ANTONIJO.
Po twem oddaleniu,
Nie miaem chwili spokoju, bo dza,
Ostra jak sztylet, gnaa mnie za tob.
Nie tyle jednak ch, by ci obaczy,
(Cho i to byby dostateczny powd,
Do przedsiwzicia dalekiej podry),
Co niespokojno o twe bezpieczestwo,
Moj troskliw rozbudzia mio,
Kazaa w pogo puci si za tob,
Bo podrowa w ziemi ci nieznanej,
Gdzie na pielgrzyma gocinno nie czeka,
Ktremu przyja drogi nie pokae.
SEBASTYAN.
O, mj Antonjo, za dobroci tyle
Mog ci tylko, Bg zapa, powiedzie.
Wiem, e faszyw t monet nieraz
Spacaj ludzie najwiksze usugi;
Nie takie u mnie przyjcie by znalaz,
Gdyby fortuna sprostaa uczuciu.
Co teraz robi? Czy chcesz bymy razem
Poszli pamitki miasta tego zwiedza?
ANTONIJO.
Id dzi wypocz; od to na jutro.

SEBASTYAN.
Dzie jeszcze jasny; nie czuj znuenia,
Idmy wic oczy nasyci widokiem,
Licznych pomnikw, ktremi to miasto
Synie u ludzi.
ANTONIJO.
Przebacz, lecz tych ulic
Nie mog zwiedza bez niebezpieczestwa.
Raz, w bitwie morskiej z ksicia tego flot,
Oddaem pewnej wartoci usugi,
A gdybym teraz w rce mu si dosta,
Pojmujesz, jakie znalazbym przyjcie.
SEBASTYAN.
Czy majtkw jego wielk zabi liczb?
ANTONIJO.
Nie, nie tak krwaw moja jest obraza,
Cho czas i miejsce i sprawy natura
Mogyby krwawe pocign nastpstwa.
Wyznaj, spr ten mona byo skoczy,
Zwrotem zaboru, jak to ju zrobia
Wiksza cz moich wspobywateli;
Aby handlowe odnowi stosunki,
Ja tylko jeden cz m zatrzymaem;
Schwytany, drogo zapacibym upr.
SEBASTYAN.
Wic si publicznie nie pokazuj w miecie.
ANTONIJO.
To mj jest zamiar. Przyjmij moj kiesk;
Na poudniowem przedmieciu, pod Soniem,
Id mieszkanie i obiad zamwi.
Gdy dostatecznie napasiesz twe oczy,
Widokiem wszystkich ciekawoci miasta,

Wracaj, ja czekam na ciebie w gospodzie.


SEBASTYAN.
W Jakime celu kiesk mi tw dajesz?
ANTONIJO,
Moe przypadkiem pikna jaka fraszka,
W oczy ci wpadnie i zechcesz j naby,
A nie przypuszczam, by mog twe zasoby,
Na niepotrzebne cacka marnotrawi.
SEBASTYAN.
Kieski twej bd strem na godzin.
ANTONIJO.
Czekam pod Soniem.
SEBASTYAN.
Pamitam, i wrc.
(Wychodz).

Scena IV
Ogrd Oliwii.
Wchodz: OLIWIJA, MARYA.
OLIWIJA.
Posaam za nim; powiedzia, e przyjdzie.
Jak mam go przyj? co mu ofiarowa?
Wiem to, e atwiej modego jest kupi,
Ni go wyebra, albo ni poyczy.
Mwi za gono. Lecz gdzie jest Malwoljo?
Jego surowa, uroczysta posta,

Dziwnie do mojej fortuny przystaje.


Gdzie jest Malwoljo?
MARYA.
Zblia si, Pani, ale w najdziwaczniejszym stroju; ani wtpi, e go jaki
djabe opta.
OLIWIJA.
Dla czego? Co mu si zrobio? Czy gada od rzeczy?
MARYA.
Nie, Pani, on tylko cigle si umiecha.
Radziabym, Pani, eby miaa jak stra przy sobie gdy przyjdzie, bo
niewtpliwie w gowie mu si pomiszao.
OLIWIJA.
Niech przyjdzie szaem nie rnim si wiele
Rwnem szalestwem smutek jak wesele.
(Wchodzi Malwolijo).
OLIWIJA.
Co mi nowego przynosisz, Malwolijo?
MALWOLIJO.
(umiechajc si fantastycznie).
Sodka Pani, ho, ho!
OLIWIJA.
Umiechasz si? Dla smutnych jednak powodw posaam po ciebie.
MALWOLIJO.
Smutnych, Pani? Mnie te nie byoby trudno by smutnym, podwizki tak na
krzy zwizane obieg krwi tamuj,; ale mniejsza o to! Jeli si to podoba
oczom jednej, powtrz sowa piknego sonetu:
Podobaem si jednej, podobam si wszystkim.
OLIWIJA.

Co si to wszystko znaczy, czowieku? Co ci si stao?


MALWOLIJO.
Nie czarno mi w gowie cho to na nogach. List do waciwych rk si
dosta i rozkazy bd skrupulatnie wykonane. Myl, e znamy dobrze sodk
rzymsk rk.
OLIWIJA.
Czy nie chcesz si pooy, Malwolijo?
MALWOLIJO.
Pooy? O, tak kochanko, przyjd do ciebie.
OLIWIJA.
Niech si Bg nad tob zmiuje! Dla czego si tak umiechasz? Dla czego
twoj rk caujesz tak czsto?
MARYA.
Co ci jest, Malwolijo?
MALWOLIJO.
Na twoje pytanie odpowiada? O tak, jak sowiki odpowiadaj wronom.
MARYA.
Jak miesz stawi si przed Pani z tak miesznem zuchwalstwem?
MALWOLIJO.
"Niech ci wielko nie trwoy" piknie to byo napisane,
OLIWIJA.
Co przez to rozumiesz, Malwolijo?
MALWOLIJO.
"Jedni rodz si wielkimi. "
OLIWIJA.
Ha?

MALWOLIJE.
"Inni w pocie czoa do wielkoci przychodz"
OLIWIJA.
Co mwisz?
MALWOLIJO.
"Innych wielko szuka sama. "
OLIWIJA.
Niech ci Bg wrci rozum!
MALWOLIJO.
"Przypomnij sobie, kto podziwia twoje te poczochy"
OLIWIJA.
Twoje te poczochy?
MALWOLIJO.
"Kto pragn zawsze widzie twoje podwizki na krzy zwizane. "
OLIWIJA.
Na krzy zwizane?
MALWOLIJO.
"Bye chcia, bdziesz szczliwy"
OLIWIJA.
Co to wszystko znaczy?
MALWOLIJO.
"Jeli nie chcesz, zosta sug na zawsze. "
OLIWIJA.
Czowiek ten cierpi wyranie na kaniku.
(Wchodzi Suga).

SUGA.
Mody pa hrabiego Orsyno powrci, ledwo go skoni do tego potrafiem;
czeka na twoje rozkazy, Pani.
OLIWIJA.
Pjd do niego za chwil.
(Wychodzi Suga).
Dobra Maryo, dopilnuj, eby na tego nieboraka miano oko. Gdzie krewny
mj Tobijasz? Powiedz jednemu z moich sug, eby szczegln mia nad nim
czujno; nie chciaabym za poow mojego posagu, eby jakie nieszczcie
go spotkao.
(Wychodz: Oliwija i Marya).
MALWOLIJO.
Ho, ho, zaczynasz zblia si do mnie? Nie gorszy czowiek ni pan Tobijasz
czuwa ma nade mn? To w zupenoci do listu przypada; umylnie go
przysya, ebym go z gry traktowa, jak mi to w swojm pimie zalecia.
"Zmie skromn upie, powiada, "bd sprzeczliwy z krewnym, swarliwy ze
sugami; niech twj jzyk way sprawy stanu, zakrawaj na dziwaka" a
nastpnie wskazuje do tego sposoby, jak naprzykad twarz uroczyst,
powane ruchy, powolne wysowienie zwyke ludziom wysokiego stanu, i tam
dalej. Zowiem j na lep mj; ale to sprawa Jowisza, wic dziki ci, Jowiszu! A
teraz, wychodzc, "dopilnuj, eby na tego nieboraka miano oko, nieboraka!
nie Malwolija, nie intendenta, ale nieboraka. Tak jest; wszystko si zgadza; tu
nie ma grana skrupuu, nie ma skrupuu skrupuu, nie ma cienia zawady, nie
ma jednej wtpliwej, niebezpiecznej okolicznoci. Nic ju, nic teraz nie moe
stan midzy mn, a ziszczeniem si wszystkich moich nadziei. Co na to
wszystko powiedzie? Tak jest, to nie moje, ale Jowisza dzieo; jemu nale
si dziki.
(Wchodz: Marya, Sir Tobijasz, Fabijan).
SIR TOBIJASZ.
Gdzie on, przez Boga ywego? Choby wszystkie piekielne djaby w jedn
kup si zebray, choby go cay ich pk opta, musz z nim mwi,

FABIJAN.
Widzisz go? widzisz go? Co ci jest, dobre panisko? co ci jest, czowieku?
MALWOLIJO.
Precz std! precz mi z oczu! Zostawcie mnie mojej samotnoci. Precz std!
MARYA.
Suchajcie, jak grobowym gosem przemawia z niego djabe. Czy wam nie
powiedziaam? Panie Tobijaszu, pani ci prosi, aby szczegln, mia nad nim
opiek.
MALWOLIJO.
Ha! ha! czy pani prosi?
SIR TOBIJASZ.
Dobrze, dobrze! Cicho, cicho! Trzeba si z nim agodnie obchodzi,
zostawcie nas samych. Jak si masz, Malwolijo? Co ci si stao? Czowieku,
staw djabu czoo, pamitaj, e to nieprzyjaciel ludzkiego rodu.
MALWOLIJO.
Czy wiesz ty, co mwisz?
MARYA.
Patrzcie, jak on bierze do serca, e le mwisz o djabach. Daj Boe, eby nie
by zaczarowany !
FABIJAN.
Ponie jego wod do wrki.
MARYA.
Zrobi to jutro rano, bylem doya. Pani moja nie chciaaby go straci za
wicej, ni mog powiedzie.
MALWOLIJO.
Co mwisz, mocia panno?
MARYA.
O, Boe!

SIR TOBIJASZ.
Prosz ci, daj mu pokj; zy to sposb. Czy nie widzisz, e go rozdraniasz ?
Zostaw nas samych.
FABIJAN.
Jedynem tu lekarstwem jest agodno.
Delikatnie! delikatnie.
Djabe jest szorstki i nie chce, eby go szorstko traktowano.
SIR TOBIJASZ,
No, i c ci tam, mj gaszku? jak ci jest, moje kurcztko ?
MALWOLIJO.
Moci panie?
SIR TOBIJASZ.
Tylko miao, kochaneczku; chod, tylko ze mn. Czowieku, nie przystoi
ludziom twojej powagi gra w pliszki z szatanem; wypd na rozstajne drogi
obrzydego wglarza!
MARYA.
Namw go, eby pacierz odmwi; dobry panie Tobijaszu, sko go do
modlitwy.
MALWOLIJO.
Pacierz, szurgotko?
MARYA.
Czy widzicie? Ani chce sucha o naboestwie.
MALWOLIJO.
Idcie wszyscy na zaman szyj! bo wszyscy naleycie do jednej bandy
nicponiw. Nie jestem z waszej gliny; nie dugo usyszycie o mnie wicej.
(Wychodzi).
SIR TOBIJASZ.

Czy by moe?
FABIJAN.
Gdybym co podobnego widzia na scenie, potpibym sztuk jako wymys
niepodobny do prawdy.
SIR TOBIJASZ,
Trucizna przecieka do samego dna jego duszy.
MARYA.
W pogo za nim, eby trucizna nie stracia mocy na wolnem powietrzu.
FABIJAN.
Ale on gotw na prawd owaryowa.
MARYA.
Tem spokojniej bdzie w domu.
SIR TOBIJASZ.
Idmy! Zamkniemy go w ciemnicy i zwiemy. Moja synowica jest ju
przekonana, e owaryowa, moemy wic rzecz przecign, jemu na kar a
nam na rozrywk, a zmczeni zabaw, ulitujemy si nad nim, stawiemy ci
u kratek i uwieczymy jako wynalazczyni waryatw. Ale patrzcie, patrzcie!
(Wchodzi Sir Andrzej Czerwonogbski).
FABIJAN.
Nowa zabawa na majwk.
SIR ANDRZEJ.
Przynosz wyzwanie; odczytaj; moesz mi wierzy, e mu nie brak ani na
occie, ani na pieprzu.
FABIJAN.
Czy tak zapalczywe?
SIR ANDRZEJ.
Bd spokojny; sam obaczysz; odczytaj tylko,

SIR TOBIJASZ.
Poka.
(Czyta).
"Modziku, ktokolwiek jeste, jeste tylko urwis i nic wicej. "
FABIJAN.
Dobrze i walecznie,
SIR TOBIJASZ
(czyta).
"Niech ci to nie dziwi i nie zdumiewa, e tak ci kwalifikuj, bo ci nie
powiem dla czego. "
FABIJAN.
Chwalebna ostrono, ktra ci zasania od wszystkich prawnych kruczkw.
SIR TOBIJASZ.
(czyta).
"Przychodzisz do hrabianki Oliwii, a ona, w moich oczach, uprzejmie ci
traktuje; ale jak pies szczekasz, bo nie dla tego ci wyzywam. "
FABIJAN.
Krtko, ale doskonale nie do sensu.
SIR TOBIJASZ
(czyta),
"Zaczaj si na ciebie, jak bdziesz wraca do domu, jeli ci si tam uda zabi
mnie"
FABIJAN.
Dobrze.
SIR TOBIJASZ.
(czyta).
"Zabijesz mnie jak otr i opryszek. "
FABIJAN.

Doskonale! zawsze trzymasz si pod wiatr od prawa; doskonale!


SIR TOBIJASZ.
(czyta).
"Bd zdrw! a niech Bg bdzie miosierny dla jednj z dusz naszych! Moe
to dla mojj, ale mam lepsze nadzieje; miej si wic na bacznoci. Twj
przyjaciel, jak zasugujesz, a twj przysigy nieprzyjaciel,
Andrzej Czerwonogbski, "
SIR TOBIJASZ.
Jeli go ten list nie poruszy, to chyba e ng nie ma. Wrcz mu go.
MARYA.
Doskonaa nastrcza si do tego sposobno; modzik konferuje wanie teraz
z moj pani, i wyjdzie za chwil.
SIR TOBIJASZ.
Dalej, panie Jdrzeju, czatuj na niego na rogu ogrodu jak andarm, a jak tylko
go obaczysz, dobd szerpentyny, a dobywajc klnij jak bisurmanin, bo
zdarza si nie raz, e straszne klcia z gronym wyplute akcentem, uchodz,
za lepsze wiadectwo walecznoci, ni najniewtpliwsze dowody. Ruszaj!
SIR ANTONIJO.
Jeli tylko chodzi o klcie, moesz na mnie rachowa.
(Wychodzi).
SIR TOBIJASZ.
Po namyle, nie oddam tego listu. Postpowanie tego modzika dowodzi, e
mu nie zbywa na sprycie i wychowaniu, poredniczenie midzy jego panem a
moj synowica, nowym jest tego dowodem. List ten, takie zdradzajcy
nieuctwo, nie przestraszy go wcale, bo pozna, e pisa go bawan. Ale wyzw
go ustnie; bd mu prawi niestworzone rzeczy o walecznoci Sir Andrzeja
Czerwonogbskiego, a korzystajc z modych lat mojego szlachcica, potrafi
atwo da mu najstraszniejsze wyobraenie o jego wciekoci, szermierskiej
sztuce, zapalczywoci i krewkoci, a to tak obu ich przestraszy, e
spojrzeniem zabije jeden drugiego, jak bazyliszek.

(Wchodz: Oliwija i Wijola).


FABIJAN.
Zblia si z twoj synowic. Czekaj, pki jej nie poegna, a potem dalej na
niego!
SIR TOBIJASZ.
Tymczasem wykoncypuj jakie przestraszajce wyzwanie.
(Wychodz: Sir Tobijasz, Fabijan i Marya).
OLIWIJA.
Zbyt wiele, z krzywd mojego honoru,
Do kamiennego mwiam ju serca.
Gos mnie wewntrzny za ten bd mj karci;
A jednak, bd ten w sercu tak potny,
e si z przymwek i nagany mieje.
WIJOLA.
T sam drog co twoja namitno,
Pana mojego id take smutki.
OLIWIJA.
Przyjmij ten klejnot; portret mj tam znajdziesz,
Nie ma jzyka, drczy ci nie bdzie,
Wic nie odmawiaj; no go przez wzgld na mnie.
Wr jutro; pro mnie, o co tylko zechcesz,
Otrzymasz wszystko, na co bd moga,
Bez krzywdy mego honoru przyzwoli.
WIJOLA.
Pani, jedynie prosz ci o mio,
Dla pana mego.
OLIWIJA.
To, co tobie daam,
Da mu nie mog bez ujmy honoru.

WIJOLA.
Przebacz wszystko.
OLIWIJA.
Powr tylko jutro.
Pod tw postaci, szatan, wyzna musz,
Do pieka z sob powidby m dusz.
(Wychodzi).
(Wchodz: Sir Tobijasz, Fabijan).
SIR TOBIJASZ.
Bg z tob, mody szlachcicu.
WIJOLA.
I z tob, mj panie.
SIR TOBIJASZ.
Jeli masz bro jak, chwy j do rki. Jak wyrzdzie mu krzywd, nie
wiem, ale twj wrg, zajady, chciwy na krew jak strzelec, czeka ci na kocu
ogrodu. Dobd szabli, przygotuj si wawo, bo twj napastnik dziarski,
wiczony i niebezpieczny.
WIJOLA.
Jestem pewny, e si mylisz, mj panie. Z nikim nie mam ktni, a darmo
szukam w pamici obrazu krzywdy komukolwiek wyrzdzonej,
SIR TOBIJASZ.
Wkrtce si o twoim bdzie przekonasz, daj ci sowo. Jeli wic do ycia
jak, cen przywizujesz, miej si na bacznoci, bo twj nieprzyjaciel ma
wszystko, co moe da czowiekowi modo, sia, wiczenie i wcieko.
WIJOLA.
Powiedz mi, prosz, kto to?
SIR TOBIJASZ.
Jest to rycerz nieposiekanego rapira, rycerz drkowy *, ale wcielony djabe w

prywatnej burdzie; trzy ju dusze rozwid z trzema ciaami, a zapalczywo


jego jest w tj chwili tak nieubagana, e nie ma innej dla niego satysfakcyi
jak mier i trumna. Bij, zabij, to jego haso; jeden z was musi zadrze nogi.
--------------------------------* Rycerzy spokojnego powoania (sdziw, merw, doktorw) nazywano curped-knights, rycerzami
drkowymi, dla rozrnienia od rycerzy pasowanych na placu boju.

WIJOLA.
Wrc wic do domu i bd prosi pani o eskort. Nie jestem zawadjaka.
Syszaem, e s ludzie, ktrzy ktni szukaj, aby swoje mztwo pokaza; by
moe, e to jest czowiek tego kalibru.
SIR TOBIJASZ.
Bynajmniej, jego oburzenie jest skutkiem krzywdy niewtpliwej; id wic i
daj mu nalen satysfakcy. Nie myl o rejteradzie do domu, jeli nie chcesz
mie ze mn do czynienia, bo ci to wyjdzie na jedno jak z nim si rozprawi.
Wic naprzd! albo dobd szerpentyny, bo musisz si zoy, lub inaczj
wyrzec si na zawsze ora.
WIJOLA.
Sprawa to tak dziwna jak niegrzeczna. Prosz ci, zrb mi t ask, zapytaj
rycerza, w czem go obraziem; to musi by jaka z mojej strony omyka, bo
wierzaj mi, nie byo zej chci.
SIR TOBIJASZ.
Zrobi chtnie, o co prosisz. Panie Fabijanie, zosta przy tym szlachcicu,
pki nie wrc.
(Wychodzi).
WIJOLA.
Powiedz mi, prosz, mj panie, czy wiesz co o tej sprawie ?
FABIJAN.
Wiem, e rycerz ma mierteln do ciebie uraz, ale nie wiem powodw.
WIJOLA.

Co to za czowiek?
FABIJAN.
Nie powiedziaby, sdzc z miny, e, tak waleczny, jak si o tem przekonasz
niebawem, ale moesz mi wierzy, e to najbieglejszy, najkrwawszy,
najniebezpieczniejszy nieprzyjaciel, jakiego mgby znale w caej Illiryi.
Czy chcesz pj ze mn do niego ? Zrobi, co bdzie mona aby was
pogodzi.
WIJOLA.
Bd ci za to nieskoczenie obowizany, mj panie. Nale do liczby udzi,
ktrzy chtnij przestaj z ksidzem, ni rajtarem. To najmniejsza moja
troska, co mog myle ludzie o mojej odwadze.
(Wychodz),
(Wchodz: Sir Tobijasz, Sir Andrzej).
SIR TOBIJASZ.
To to wcielony djabe, czowieku; jak yj, niewidziaem takiego zawadyaka.
Prbowaem si z nim na rapiry, na paasze, na wszystko; kady jego sztych
by nieomylny, a w odwecie prowadzi rk z tak pewnoci, z jak ty
stawiasz na niemi twoje nogi. Powiadaj, e by fechtmistrzem na dworze
wielkiego Sofi.
SIR ANDRZEJ.
A do kroset beczek! Nie chc z nim mie do czynienia.
SIR TOBIJASZ.
Ale on teraz ani chce sysze o zgodzie, Fabijan ledwo go tam moe
utrzyma.
SIR ANDRZEJ.
Do kroset bataljonw! Gdybym by myla, e tak jest waleczny i tak
wiczony w szermierce, wprzdbym go by na zaman szyj wyprawi,
nimbym go wyzwa na rk. Namw go, eby ca. t spraw puci mimo, a
ja mu dam mojego konia, mojego siwosza Kapileta.

SIR TOBIJASZ.
Zrobi mu ten wniosek. Czekaj tu na mnie; nastrj tylko min a skoczymy
wszystko bez krwi rozlewu.
(Na stronie),
Czekaj tylko, a wsid na twojego konia, jak wsiadem na ciebie.
(Do Fabijana, ktory wchodzi z Wijol).
Daje mi konia, eby t spraw zaagodzi; wmwiem w niego, e wcielony
djabe z tego modzika.
FABIJAN.
On rwnie straszne ma o nim wyobraenie; zieje, blednieje, jakby mu ju nad
karkiem niedwied stawia drabin.
SIR TOBIJASZ.
(do Wijoli).
Nie ma lekarstwa, prawie chce gwatem bi si z tob, eby
dotrzymaprzysigi. Po namyle jednak przekona si, e caa ta ktnia nie
warta torby sieczki; dobd wic szabli tylko dla formy, eby danego sowa
nic pogwaci, a on zarcza, e ci nie dranie.
WIJOLA.
(na stronie).
Panie, zmiuj si nademn! Mao trzeba, abym im wyznaa, jak wiele mi
brakuje, ebym bya mem.
FABIJAN.
(do Wijoli).
Jeli bdzie zbyt zapalczywie naciera, rejteruj.
SIR TOBIJASZ.
(do Sir Andrzeja).
Dalej, panie Jdrzeju, nie ma lekarstwa. Szlachcic ten chce dla honoru
zmierzy si z tob., to mu nakazuj prawa pojedynku; przyrzek mi jednak
na szlacheckie i onierskie sowo, e nic zego ci nie zrobi. Dalej wic, do
korda! Sir Andrzej. Daj Boe, aby dotrzyma przysigi!
(Dobywa szabli).
(Wchodzi Antonijo).

WIJOLA.
Daj sowo, e robi to mimo woli.
(Dobywa szabli).
ANTONIJO,
Stj! Jeli mody szlachcic ten ci skrzywdzi,
Ja ci za jego odpowiem obraz;
Jeli z twej strony wina, to za niego,
Ja ci wyzywam.
(Dobywa szabli).
SIR TOBIJASZ.
Ty? a kto ty jeste?
ANTONIJO.
Jestem ten, ktry dla jego mioci
Wicej dokona, nili on mg grozi.
SIR TOBIJASZ,
Skoro si cudzych ktni podejmujesz, jestem na rozkazy.
(Dobywa szabli).
(Wchodz Dwaj andarmi).
FABIJAN.
Stj! stj! panie Tobijaszu.
Czy widzisz zbliajcych si andarmw?
SIR TOBIJASZ.
(do Antonija).
Co si odwlecze to nie uciecze.
WIJOLA.
(do Sir Andrzeja).
Prosz ci, w szabl do pochwy.
SIR ANDRZEJ.

Bardzo chtnie. A co do obietnicy, bd spokojny, dotrzymam sowa;


lekkiego ma kusa i w pysku nie twardy.
PIERWSZY ANDARM.
To on; dope twojej powinnoci.
DRUGI ANDARM.
W skutek rozkazw hrabiego Orsyna,
Winiem mym jeste.
ANTONIJO.
Pewno przez omyk
Bierzesz mnie, panie, za kogo innego.
PIERWSZY ANDARM.
Nie ma tu myki, znam dobrze twe rysy,
Cho nie masz czapki majtka na twej gowie.
Wied go do turmy; on wie doskonale,
e znam go dobrze.
ANTONIJO.
Trudno si opiera.
Szukaem ciebie, znalazem wizienie;
Nie ma lekarstwa; poddaj si losom.
Co teraz poczniesz? Konieczno mnie zmusza,
Abym ci prosi o zwrot mojej kieski.
Mniej ubolewam nad wasn, niedol,
Ni nad tem, e ci pomdz ju nie mog.
Stoisz jak wryty, nie tra jednak serca.
DRUGI ANDARM.
Idmy!
ANTONIJO.
Raz jeszcze prob m powtarzam,
Cho drobn, czstk daj mi tych pienidzy.
WIJOLA.

Jakich pienidzy? Za szlachetn pomoc


Przez wzgld na twoje obecne kopoty,
Ktr w potrzebie nie mi zamierzae,
Chtnie z mych szczupych poyczam ci skarbw;
Skarb to nie wielki, lecz si podzielimy;
We, to poowa mojej jest szkatuy.
ANTONIJO,
Jak to? wic pragniesz wszystkiemu zaprzeczy?
Tak mi chcesz spaci oddane usugi?
O, nie ku, prosz, nie ku mej niedoli:
Bym si do togo nie poniy stopnia,
ebym ci mnogie przyjani dowody
Wyrzuca musia.
WIJOLA.
Nie znam tych dowodw,
Jak rysw twoich, gosu twego nie znam.
Ja wicej dusz niewdziczn si brzydz,
Ni kamstwem, pych, pijastwem, junactwem,
Ni jakkolwiek wad, co swym jadom
Zatruwa sabe w piersiach ludzkich serce.
ANTONIJO.
O, wielki Boe!
DRUGI ANDARM.
Idmy, bo czas nagli.
ANTONIJO.
Pozwl mi jedno sowo jeszcze doda:
Modzieca, ktry przed wami tu stoi,
Wyrwaem z paszczy mierci wasn rk,
witej mioci otoczyem stra,
Postaci jego oszukany wdzikiem,
Ktra si zdaa cnot zapowiada.
PIERWSZY ANDARM.

Nic nam do tego.


Idmy, czas mj drogi.
ANTONIJO.
W jak szpetne Bg ci przemieni boyszcze!
O, Sebastjanie, niegodnym postpkiem,
Zadajesz kamstwo piknemu obliczu.
Szpetno jedynie w duszy jest czowieka,
Z niewdzicznej twarzy uroda ucieka:
Zy a urodny, to szafa drewniana,
Djabelsk rk piknie wyrzynana.
PIERWSZY ANDARM.
Czek ten szaleje; prowad go co prdzej.
Idmy!
ANTONIJO.
Posuszny pjd, gdzie rozkaesz.
(Wychodzi Antonijo z andarmami).
WIJOLA.
Czowiek ten z tak mwi namitnoci,
e niewtpliwie wasnym wierzy sowom,
Cho ja nie mog. O! moje przeczucia,
Bodaj was raczy sprawdzi Bg litony,
e on za ciebie wzi mnie, drogi bracie!
SIR TOBIJASZ.
Zbli si, panie Jdrzeju, i ty take
Fabijanie, mam wam co mdrego na ucho powiedzie.
WIJOLA.
Wszak Sebastjana nazwa mnie imieniem;
Ja brata mego jestem powtrzeniem,
Ubir jednaki, jednakowa posta;
Chciaam we wszystkiem podobn mu zosta.
Wic miosierne morskie s bawany,

I lito mog uczu huragany.


(Wychodzi).
SIR TOBIJASZ.
Pody to i nieuczciwy wyrostek, a tchrzliwszy od zajca. Nieuczciwoci
swojej dowid, gdy w naszych oczach przyjaciela opuci w potrzebie i
wyrzek si jego znajomoci; a co do jego tchrzowstwa, zapytaj si tylko
Fabijana.
FABIJAN.
Tchrz, tchrz najpoboniejszy, bo tchrzowstwo jego jest religij.
SIR ANDRZEJ.
A poczekaj! Biegn za nim i porzdnie mu kijem grzbiet wyoj.
SIR TOBIJASZ.
Bij, nie auj rki, szabli tylko nie dobywaj.
SIR ANDRZEJ.
Jeli tego nie zrobi
(Wychodzi).
FABIJAN.
pieszmy za nim; obaczymy, jak si to skoczy.
SIR TOBIJASZ.
O zakad, e wszystko skoczy si na niczem.
(Wychodz).

AKT CZWARTY
SCENA I
Ulica przed domem Oliwii.
Wchodz: SEBASTYAN i PAJAC.
PAJAC.
Chcesz wic we mnie wmwi, e to nie po ciebie mnie posano?
SEBASIYAN.
Widz, e nie masz do zbycia rozumu,
Odczep si, prosz.
PAJAC.
A w to mi graj, paniczu! Nie, ja ci nie znam, i nie do ciebie wyprawia mnie
pani, eby ci do niej wezwa, bo ma ci co do powiedzenia; i twoje imi nie
jest Cezaryo, i to nie jest mj nos, bynajmniej, i wszystko co jest, nie jest, ani
wtpliwoci.
SEBASTYAN.
Komu innemu id ziej twe bazestwa;
Nie znasz mnie wcale.
PAJAC.
Ziej twe bazestwa! Sysza zapewne wyraz od jakiego wielkiego czowieka i
stosuje go teraz do bazna. Ziej twe bazestwa! Boj si bardzo, eby wiat,
ten wielki wako, nie wystrychn si na gapia. Prosz ci teraz, odpasz
twoje dziwactwo a powiedz mi, co mam zion mojej pani: czy jj zion, e
przyjdziesz?

SEBASTYAN.
Odczep si, prosz, gupowaty greku; Przyjmij ten darek, id, lub ci zapac
Gorsz monet.
PAJAC.
Na uczciwo, paniczu, otwart, masz rk. Mdrzy ludzie, co daj guptasom
pienidze, przychodz, do dobrej sawy w czternastym roku po zapacie.
(Wchodz: Sir Andrzej, Sir Tobijasz, Fabijan).
SIR ANDRZEJ.
Ha, spotkaem ci nakoniec. Przyjmij to odemnie w prezencie.
(Uderza go).
SEBASTYAN.
Prezent za prezent a i to w przydatku. To kraj waryatw.
(Bije Sir Andrzeja).
SIR TOBIJASZ.
Stj, moci panie, albo twj sztylet przez dach przerzuc,
PAJAC.
Id natychmiast wszystko to pani opowiedzie! W adnego z nich skrze
bybym nie chcia, choby za trojaka.
( Wychodzi ).
SIR TOBIJASZ.
(zatrzymujc Sebastyana).
Do tego, paniczu, stj!
SIR ANDRZEJ.
Nie, daj mu pokj, mam ja inny na niego sposb, Wytocz mu proces o
pobicie i gwaty, jeli s jeszcze prawa w Illiryi. Cho pierwszy uderzyem, nic
to nie znaczy.
SEBASTYAN.

Pu mnie!
SIR TOBIJASZ.
Nie, nie puszcz. Mody panie onierzu, tga z ciebie sztuka, ale do tego.
SEBASTYAN.
Pu mnie! Lub jeli duej chcesz mnie kusi,
Dobd twej szabli. Powiedz, czego dasz?
(Dobywa szabli).
SIR TOBIJASZ.
Skoro chcesz koniecznie, musz ci upuci par uncyj twojej krwi gorcj.
(Dobywa szabli).
(Wchodzi Oliwija).
OLIWIJA.
Stj Tobijaszu! Jeli cenisz twoje ycie, rozkazuj ci, stj!
SIR TOBIJASZ.
Pani?
OLIWIJA.
Zawsze tak bdzie? Surowy prostaku,
Godny w jaskiniach dzikich mieszka ludzi,
Gdzie nikt nie sysza sowa przystojnoci,
Precz z moich oczu! Przebacz mu, Cezarjo!
Precz mi std, gburze!
(Wychodz: Sir Tobijasz, Sir Andrzej, Fabijan),
Dobry przyjacielu,
Suchaj rozumu a nic namitnoci
W tej na twj pokj napaci szalonej.
Chod tylko ze mn,; opowiem ci w domu,
Tego prostaka tysice wybrykw,
By wszystko przyj z umiechem pogardy.
Chod tylko ze mn,; nie moesz odmwi.

Szabl, co podnis na ciebie morderca,


Skierowa take do mojego serca.
SEBASTYAN.
C to za ziemia? Co si ze mn dzieje?
Czy sodko marz? czy sodko szalej?
Kpany w falach zapomnienia rzeki,
Jeli to sen jest, niech marz na wieki!
OLIWIJA.
Chod! Czy na moje zgodzi si chcesz
zdanie?
SEBASTYAN.
O, chtnie, chtnie!
OLIWIJA.
Chod! niech si tak stanie!
(Wychodz).

Scena II
Pokj w domu Oliwii.
Wchodz: MARYA, PAJAC.
MARYA.
Prosz ci, w t rewerend i przyczep t brod; wmw w niego, e si
nazywasz Topas, e jeste plebanem; piesz si tylko, ja tymczasem zawoam
pana Tobijasza.
(Wychodzi).

PAJAC.
Przebior si wic w rewerend, a daby Bg, ebym by pierwszym w niej
pajacem! Nie jestem do otyy, eby mej godnoci jak naley odpowiedzie,
ani do chudy, eby uj za uczonego; ale poczciwym by czekiem i dobrym
ojcem familii, to tytu tak dobry, jak imi przebiegego ma i doskonaego
klassyka. Ale zbliaj si sprzymierzecy.
(Wchodz: Sir Tobijasz i Marya).
SIR TOBIJASZ.
Niech ci Jowisz bogosawi, ksie plebanie.
PAJAC.
Bonos dies, panie Tobijaszu; bo jak stary pustelnik pragski, ktry nigdy ani
pira ani atramentu nie widzia, bardzo dowcipnie powiedzia synowicy krla
Gorboduka, e to co jest, jest, tak ja, ktry jestem plebanem, jestem
plebanem, bo c jest to, jeli nie to, a co jest, jest, jeli nie jest?
SIR TOBIJASZ.
Przemw do niego, moci Topasie.
PAJAC.
Hej tam, ho! Pokj tomu wizieniu!
SIR TOBIJASZ.
Urwisz wybornie udaje, doskonay urwisz!
MALWOLIJO
(za scen).
Kto mnie woa?
PAJAC.
Ksidz pleban Topas przychodzi odwiedzi lunatyka Malwolija.
MALWOLIJO.
Ksie Topasie, ksie Topasie, dobry ksie Topasie, id do mojej pani.
PAJAC.

Precz ztd, hiperboliczny szatanie! Czemu tak drczysz tego czowieka? Czy
nie moesz o niczem innem mwi jak o paniach?
SIR TOBIJASZ.
Dobrze powiedziano, moci plebanie.
MALWOLIJO.
Ksie Topasie, nic widziaa ziemia bardziej odemnie pokrzywdzonego
czowieka. Dobry ksi Topasie, nie myl, ebym by waryatem. Zamknli
mnie w tej szpetnej ciemnicy.
PAJAC.
Wstyd si, nieuczciwy szatanie! Daj ci jak mona najagodniejsze nazwisko,
bo nale do liczby tych potulnych ludzi, co nawet do djaba przemawiaj z
uprzejmoci; i ty utrzymujesz, e dom ten jest ciemny?
MALWOLIJO.
Jak pieko, ksie Topasie.
PAJAC.
Ma jednak kowate okna, przejrzyste jak barykady, a kratki od strony
poudniowo-pnocnj s jasne jak heban; alisz si mimo tego na brak
wiata?
MALWOLIJO.
Nie jestem waryatem, ksie Topasie, i powtarzam, e izba ta jest ciemna.
PAJAC.
Mylisz si, szalecze, ja ci powiadam, e nie ma ciemnoci jak niewiadomo,
w ktrej bardziej zagrzze ni w swojj mgle Egipcyanie.
MALWOLIJO.
Ja ci powiadam, e izba ta jest ciemna jak niewiadomo, choby
niewiadomo bya tak ciemna jak pieko; ja ci take powiadam, e nie byo
czowieka bardziej odemnie pokrzywdzonego. Nie jestem wikszym od ciebie
waryatem, a na prb zadaj mi, jakie chcesz, byle rozsdne pytanie.
PAJAC.

Co trzyma Pitagores o dzikiem ptastwie?


MALWOLIJO.
e dusza naszej prababki moe przypadkiem w ptaku przemieszkiwa.
PAJAC.
A ty, co mylisz o jego zdaniu?
MALWOLIJO.
Szlachetniejsze mam wyobraenie o ludzkiej duszy, i wcale nie pochwalam
jego zdania.
PAJAC.
Bd wic zdrw! Zosta w ciemnociach. Musisz wprzdy podziela zdanie
Pitagoresa, nim przyznam ci rozum; musisz lka si zabi cietrzewia, eby
nie wygoni duszy twojej prababki.
Bd zdrw!
MALWOLIJO.
Ksie Topasie, ksie Topasie
SIR TOBIJASZ.
Mj najrozkoszniejszy ksie Topasie!
PAJAC.
Widzisz, e w kadej wodzie mog pywa.
MARYA.
Mgby zrobi to samo bez brody i rowerendy; nie widzi ci.
SIR TOBIJASZ.
Rozmw si z nim teraz naturalnym twoim gosom a nie omieszkaj donie
mi, jak go znalaze. Pragn, eby te figle skoczyy si co prdzej. Chciabym
wypuci go natychmiast, jeeli to mona zrobi bez niedogodnoci, bo
synowica moja tak na mnie teraz zagniewana, e nie mog bez
niebezpieczestwa posun tego artu do ostatecznoci. Przyjd za chwil do
mojej komnaty.

(Wychodz:Sir Tobijasz i Marya).


PAJAC
(piewa).
"Przyjacielu, mw, przez Boga: Jak si twa kochanka ma"
MALWOLIJO.
Bazenku
PAJAC.
(piewa).
"Ma kochanka dla mnie sroga."
MALWOLIJO.
Bazenku
PAJAC.
(piewa).
"Zkd jej przysza srogo ta?"
MALWOLIJO.
Bazenku, suchaj
PAJAC.
(piewa).
"Bo si w innym zakochaa."
Kto woa, h?
MALWOLIJO.
Bazenku, jeli wielk, chcesz odda mi usug, przynie mi wiec, piro,
atrament i papier, a jakem szlachcic, bd ci za to wdziczny do mierci.
PAJAC.
To ty, panie Malwolijo?
MALWOLIJO.
Ja, dobry bazenku.

PAJAC.
Ah, dobry panie, z jakich powodw swoje pi zmysw stracie?
MALWOLIJO.
Bazenku, nie byo czowieka jak ja pokrzywdzonego.
Wierzaj mi, bazenku, jestem tak dobrze jak ty przy zmysach.
PAJAC.
Tylko jak ja dobrze? Jeste wic szalony bez wtpienia, nie masz wicej serca
ni bazen.
MALWOLIJO.
Zamknli mnie w tym domu, trzymaj mnie w tej ciemnicy, nasyaj na mnie
ksiy, osw, robi, wszystko, co mog, eby mi rozum odebra.
PAJAC.
Daj baczno na to, co mwisz; ksidz jest tu jeszcze.
(Gosem Topasa).
Malwolijo, niech ci Bg rozum przywrci! Unij, jeli moesz, nie bzdurz
darmo trzy po trzy.
MALWOLIJO.
Ksie Topasie
PAJAC
(gosem Topasa).
Nie gadaj do niego, dobry przyjacielu.
(Gosem naturalnym).
Kto, ja, panie? Ja do niego nie gadam. Bg z tob, dobry ksi Topasie.
(Gosem Topasa).
Co daj Boe, Amen.
(Gosem naturalnym).
Chtnie, mj panie, chtnie.
MALWOLIJO.
Bazenku, bazenku, bazenku, suchaj tylko
PAJAC.

Niestety, uzbrj si w cierpliwo! Co mwisz, panie? aj mnie za to, e


gadam do ciebie.
MALWOLIJO.
Dobry bazenku, przynie mi tylko wiec i wiartk papieru, a wierzaj mi, e
jestem przy zmysach tak dobrze jak ktokolwiek w Illiryi.
PAJAC.
Bodaj to bya prawda, mj panie!
MALWOLIJO.
Przysigam ci, e jestem. Dobry bazenku, przynie mi kaamarz, papier i
wiec, a co napisz, wrcz mojej pani; bd pewny, e dostaniesz za to
zapat, jakiej nigdy jeszcze bryftregier za przyniesienie listu nie dosta.
PAJAC.
Przynios ci, czego dasz, ale powiedz mi szczerze, czy na prawd
owaryowae, czy tylko udajesz?
MALWOLIJO.
Wierzaj mi, jestem przy zmysach; mwi ci prawd.
PAJAC.
Nie, nie uwierz waryatowi, pki jego mzgu nie zobacz. Id po wiec,
papier i atrament.
MALWOLIJO.
Dobry bazenku, zapac ci sowicie za t usug. Prosz ci, piesz si tylko.
PAJAC
(piewa).
Id, lec,
A z powrotem
Dam ci wiec.
Szybkim lotem
Jak w komedyi stary grzech,
Co z drewnian sw szabelk
Wpad na scen z furj wielk,

Straszy djaba, ae miech.


Ty tymczasem, mj kochany,
Gry paznogcie zagniewany,
Mj djabeku, bd mi zdrw,
O przyjani dobrze mw.
(Wychodzi).

Scena III
Ogrd Oliwii. Wchodzi SEBASTYAN.
SEBASTYAN.
To jest powietrze, to jasne jest soce,
Widz i czuj per, dar jej rki,
A cho to wszystko dziwne, niepojte,
Nie jest szalestwem. Ah, gdzie jest Antonjo!
Prnom go szuka w gospodzie pod Soniem;
By tam, lecz wyszed, a jak mi mwiono,
Wyszed do miasta, aby mnie tam szuka.
Radaby jego miaa cen zota;
Bo chocia dusza, zmysom na przekor,
Widzi w tem jaki bd lecz nie szalestwo,
To przecie wielko szczcia niespodziana
Tak wszystkie znane wyciga przykady,
em gotw wasnym oczom mym nie wierzy,
Przyj do otwartej wojny z mym rozumem,
Ktry si upar i chce mnie przekona,
em nie jest warjat, ona nie warjatka.
Trudno jest bowiem, aeby szalona

Rzdzia domem, zaatwiaa sprawy


Z tak, rozwag, taktem, agodnoci,
Jakiej sam byem wiadkiem w jej paacu.
W tem wszystkiem jaka panuje uuda.
Lecz widz, e si pani do mnie zblia.
(Wchodz: Oliwija i Ksidz).
OLIWIJA.
Nie chciej przygania memu popiechowi;
Jeli uczciwe masz w twej duszy myli,
Ze mn, z tym witym chod teraz kapanem,
I tam w kaplicy, u stopni otarza,
Wieczn mi przysi wiar jak twej onie,
Mojej zazdronej przywr pokj duszy.
lub nasz dla wiata bdzie tajemnic,
Pki rozgosi sam go nie zapragniesz;
Gdy czas ten przyjdzie, wyprawim wesele,
Jakie przystoi memu urodzeniu,
SEBASTYAN.
Idmy! Przysiga, ktr ci tam zo.
W sercu mem wiecznie wyryt zostanie,
OLIWIJA.
Na luby nasze, mody twe, kapanie,
Bogosawiestwo niechaj cign boe!
(Wychodz).

AKT PITY
Scena I
Ulica przed domem Oliwii. Wchodz: PAJAC, FABIJAN.
FABIJAN.
Jeli mnie kochasz, list mi jego poka.
PAJAC.
I ty z twojej strony, dobry panie Fabijanie, daj mi dowd przyjani.
FABIJAN.
Co tylko zechcesz.
PAJAC.
Nie nalegaj, abym ci list pokaza.
FABIJAN.
To jak gdyby mi psa darowa, a potem prosi, ebym ci mojego psa da w
prezencie.
(Wchodz: Ksi, Wijola, Suba).
KSI.
Czy naleycie do domu hrabiny Oliwii, przyjaciele?
PAJAC.
Tak jest, Panie, jestemy czci, jej klejnotw.

KSI.
O, znam ci dobrze. Jak si masz, poczciwcze?
PAJAC.
Aby nie kama, mam si tem lepiej, dziki moim nieprzyjacioom, a tem
gorzej, dziki przyjacioom.
KSI.
Przeciwnie; tem lepiej, dziki twoim przyjacioom.
PAJAC.
Nie, Panie, tem gorzej.
KSI.
Jak to by moe?
PAJAC.
Nic naturalniejszego, Panie. Przyjaciele chwal mnie i robi ze mnie osa; gdy
moi nieprzyjaciele wrcz mi powiadaj, e jestem osem; tak wic dziki
moim nieprzyjacioom, przychodz do poznania samego siebie, a suchajc
moich przyjaci, sam si oszukuj. Jeli wic wnioski z rozumowania s jak
causy, gdzie cztery przeczenia stanowi dwa twierdzenia, powiem: tem
gorzej dziki moim przyjacioom, a tem lepiej dziki moim nieprzyjacioom.
KSI.
Doskonale!
PAJAC.
Nie, Panie, cho ci si spodobao by jednym z moich przyjaci.
KSI.
Nie stracisz nic na mojej przyjani; we tego dukata.
PAJAC.
Gdyby to nie zakrawao na dwuznaczno, pragnbym, Panie, eby to mg
podwoi.
KSI.

Z dajesz mi rad.
PAJAC.
Schowaj twoj cnot do kieszeni, mj Panie, niech na ten raz sucha
podszeptw krwi i ciaa.
KSI.
Niech i tak bdzie; dopuszcz si na ten raz grzechu dwuznacznoci; masz
drugi.
PAJAC.
Primo, secundo, tertio, pikny to rachunek, a jak stare mwi przysowie,
trzeci paci za wszystkich. Triplex, Panie, skoczna to miara, a i dzwony
witego Benedykta powtrz ci take raz, dwa, trzy.
KSI.
Na teraz nie wyudzisz wicej odemnie. Jeli jednak powiesz twojej pani, e
czekam tu na ni i pragn z ni mwi, i jeli j tu przyprowadzisz, kto wie,
czyli to znowu mojej wspaniaomylnoci nie obudzi.
PAJAC.
Wic dobranoc twojej wspaniaomylnoci, Panie, a do mojego powrotu.
Id, Panie; nie chciabym jednak, aby myla, e moja ch nabytku jest
grzechem akomstwa; ale, jak sam powiadasz, niech twoja
wspaniaomylno utnie szpaka, obudz j niebawem.
(Wychodzi).
(Wchodzi Antonijo pod stra).
WIJOLA.
Oto jest czowiek, ktry mnie ocali.
KSI.
Pamitam dobrze rysy jego twarzy.
Gdy j ostatni jednak raz widziaem,
Jak Wulkan, czarna bya dymem wojny;
Maego statku by on kapitanem.

d, jak orzecha upina z pozoru,


Z pierwsz mej floty mierzya si naw,
A straty moje, zazdro nawet sama
Saw jej wodza gosiy przed wiatem.
O co tu idzie?
PIERWSZY STRANIK.
Ksi mj i Panie,
To jest Antonjo, co zabra Feniksa,
W powrocie z Kandji z bogatym adunkiem,
Wpad na Tygrysa, a przy abordau
Utraci nog Tytus, twj synowiec;
Tu, na ulicy, zuchway bezwstydnik,
W prywatnej burdzie dosta si nam w rce.
WIJOLA.
Czowiek ten wielk odda mi usug,
Doby ora dla mojej obrony,
Cho pniej prawi rzeczy niepojte,
Ktre budziy we mnie myl szalestwa.
KSI.
Ha, sonej wody zodzieju, korsarzu,
Jak moge liczy na tych miosierdzie,
Ktrych nienawi krwi ich kupi drog?
ANTONIJO.
Pozwl mi, Panie, odrzuci nazwisko,
Ktre mi dajesz; nie, nigdy Antonjo,
Ani korsarzem, ani by zodziejem,
Cho, nie zaprzeczam, dla susznych powodw,
Musia by wrogiem hrabiego Orsyna.
Czary mnie jakie przycigny tutaj.
Niewdziczny modzik, co przy tobie stoi,
Mnie winien ycie; jam go wyratowa
Z pienicej paszczy szalonego morza,
Daem mu ycie, mio m dodaem
Szczer, zupen, bezinteresown;

Dla niego gow m na szwank stawiem,


Nieprzyjacielskie nawiedzajc miasto;
W jego obronie szabli mej dobyem,
A kiedy twoje pojmay mnie strae,
On, by nie dzieli moich niebezpieczestw,
Mej znajomoci przebiegle si wyrzek,
I w mgnieniu oka tak zosta mi obcy,
Jakby nie widzia mnie od lat dwudziestu,
Nie chcia mi nawet sakiewki mej zwrci,
Ktr mu daem, p temu godziny.
WIJOLA.
Jak to by moe?
KSI.
Jak dawno tu przyby?
ANTONIJO.
Przyby tu dzisiaj, lecz od trzech miesicy
W mem towarzystwie dnie i noce pdzi,
I nie opuci mnie na jedn chwil.
(Wchodzi Oliwija, Suba).
KSI.
Widz hrabiank; anio zbieg na ziemi.
Lecz co do ciebie, w kadem twojem sowie
Wida szalestwo, bo od trzech miesicy
W mej subie modzian ten na mym jest dworze.
Lecz pniej o tem; wecie go na stron.
OLIWIJA.
Na suby moje zawsze rachuj, Ksi,
Jeli w mej mocy speni twe rozkazy.
Cezarjo, czemu sowa nie dotrzyma ?
WIJOLA.
Pani

KSI.
Oliwjo
OLIWIJA.
Co mwisz, Cezarjo?
Dobry mj Panie
WIJOLA.
Pan mj co chce mwi,
Powinno kae milcze mi na teraz.
OLIWIJA.
Jeli to piosnka na star jest nut,
To pie ta w uszach tak twardo brzmi moich
Jak po muzyce wycie.
KSI.
Zawsze sroga?
OLIWIJA.
Nie, zawsze wierna.
KSI.
Wasnej przewrotnoci.
Okrutna pani, na ktrej otarzu,
Dusza ma wierne palia ofiary,
Dla okrutnego, niewdzicznego bztwa,
Mw, co mam robi?
OLIWIJA.
Co ci si podoba,
Co twej ksicej przystoi godnoci.
KSI.
Czemubym nie mia, w mierci mej godzinie,
Gdybym mia serce, jak egipski zodziej,
Zabi, co kocham? Okrutna to zazdro,

Ale ma jakie szlachetnoci pitno.


Suchaj, co zrobi, skoro twa ozibo
Z pogard moje odrzuca ofiary,
Gdy wiem po czci, co mnie w twojem sercu,
Z przynalenego mi ruguje miejsca.
Ty yj, tyranko, z sercem twem kamiennem;
Lecz tego gaszka, ktrego tak kochasz,
Ktry, Bg wiadkiem, i dla mnie jest drogi,
Ta rka wyrwie z okrutnych twych oczu,
W ktrych krluje na przekor mej woli.
Pjd ze mn, chopcze, w myli mej grzech dojrza,
Niech krucze serce w gobicy onie,
To co ja cierpi, po baranka zgonie.
(Chce odchodzi).
WIJOLA.
A mnie i tysic mierci nie zasmuci,
Jeli twej duszy mj zgon pokj wrci.
(Chce i za nim).
OLIWIJA.
O, stj! Gdzie idziesz?
WIJOLA.
Za drogim mi panem,
Bo on mi droszy nad moje renice,
Nad wszystkie wiata caego dziewice,
A jeli kami, niebieskie potgi,
Wymacie imi me z yjcych ksigi!
OLIWIJA.
On mnie nie kocha! O ja oszukana!
WIJOLA.
Kto mia ci pani skrzywdzi, mia ci kama?
OLIWIJA.
Mge tak prdko sowo dane zama?

Przywoaj ksidza.
(Wychodzi Suga).
KSI.
(do Wijoli).
Id za mn bez zwoki.
OLIWIJA,
Cezarjo! mu! Ksi, wstrzymaj kroki!
KSI.
Mu?
OLIWIJA.
Czy temu przeczyby si way?
KSI.
Jeste jej mem?
WIJOLA.
Anim o tem marzy.
OLIWIJA.
Nikczemna trwoga zamyka ci usta;
Ale si poka fortuny twej godnym,
Bd tem, czem jeste, a bdziesz tak wielkim
Jak ten, przed ktrym drysz teraz nikczemnie.
(Wchodzi Suga z Ksidzem).
O, witaj Ojcze! Zbieg okolicznoci,
Zmusza mnie, Ojcze, wyjawi przed czasem,
Co tajemnicy chciaam okry paszczem.
Wic na twe wite wzywam ci kapastwo,
Opowiedz wszystko, co z tw, zaszo wiedz,
Midzy mn, Ojcze, midzy tym modzianem.

KSIDZ.
lub uroczysty, lub wiecznej mioci,
Wzajemnem rki podaniem stwierdzony,
witym caunkiem przypiecztowany,
I waszych lubnych obrczek wymian.
Odkdem aktu tego ceremonj,
Uwici moj kapask powag,
Ledwo mi zegar dwa razy powiedzia,
em si do grobu o dwie godzin zbliy.
KSI.
Obudne szczeni, ah, co z ciebie bdzie,
Kiedy czas wosy twe przypruszy niegiem!
Lecz moe, moe po czasie niedugim,
Sam wpadniesz w doki, ktre kopiesz drugim.
We j, lecz uchod za ziem tych granice,
Gdzie nigdy me ci nie ujrz renice.
WIJOLA.
Niebo mi wiadkiem
OLIWIJA.
Bj si niebios kary;
Srd morza trwogi, miej cho kropl wiary.
(Wchodzi Sir Andrzej z zakrwawion gow).
SIR ANDRZEJ.
Przez mio Boga, zawoajcie doktora! Przylijcie mi co prdzej pana,
Tobijasza.
OLIWIJA.
Co si to znaczy?
SIR ANDRZEJ.
Potrzaska mi czaszk, a i panu Tobijaszowi da si take we znaki. Przez
mio Boga, ratujcie mnie! Wolabym teraz by w domu ni mie
czterdzieci talarw w kieszeni.

OLIWIJA.
Kto to zrobi, panie Jdrzeju?
SIR ANDRZEJ.
Pa hrabiego, niejaki Cezaryo; wzilimy go za tchrza, a to by djabe
wcielony.
KSI.
Mj pa, Cezaryo?
SIR ANDRZEJ.
Do kroset beczek, to on jest! Strzaskae mi czaszk za nic, bo com zrobi, to
zrobiem na podszczuwania pana Tobijasza.
WIJOLA.
Nigdym nic zego nie zrobi ci, panie;
Dobye na mnie szabli bez powodu,
Lecz ja ci dobrem sowem odprawiem,
Bez adnej krzywdy.
SIR ANDRZEJ.
Jeeli potrzaska komu czaszk nie jest krzywd, to mnie nie pokrzywdzie,
Zdawaoby si, e potrzaska czaszk ni czem jest w twoich oczach.
(Wchodzi Pajac prowadzc pijanego pana Tobijasza).
Ale zblia si pan Tobijasz kulejc, dowiecie si od niego wicej. Gdyby nie
by pijany, byby ci inaczej boki poechta.
KSI.
Co tam nowego, panie Tobijaszu, jak si masz?
SIR TOBIJASZ.
Wszystko mi jedno rbn mnie i na tem koniec. Banie, czy widziae
doktora Rysio, banie?
PAJAC.

Pijany jak sztok, panie Tobijaszu, od godziny; ju o smej rano biakiem mu


zaszy oczy.
SIR TOBIJASZ.
To otr z niego wierutny. Po menuecie i polonezie brzydz si najbardziej
pijakiem.
OLIWIJA.
Odprowadcie go. Kto im si tak przysuy?
SIR ANDRZEJ.
Ja ci pomog, panie Tobijaszu, bo razem nas opatrz.
SIR TOBIJASZ.
Ty mi pomoesz, dardaski ole? ty kpie? ty kapcanie? Ty mi pomoesz,
wymoczku? ty gsitko?
OLIWIJA.
Poprowad go do ka, a dopilnuj, eby go doktor opatrzy.
(Wychodz: Pajac, Sir Tobijasz, Sir Andrzej).
(Wchodzi Sebastyan).
SEBASTYAN.
al mi, em twego porba krewnego!
Lecz gdyby bratem moim by rodzonym,
Dla mej obrony musiabym to zrobi.
Dziwne spojrzenie, ktre na mnie rzucasz,
wiadczy, e jeste na mnie zagniewana.
Przebacz mi, droga, przez wzgld na te luby,
Ktre przed chwil z tob wymieniem.
KSI.
Twarz jedna, jeden gos a dwie osoby,
Zudzenie oczu, ktre jest i nie jest.
SEBASTYAN.

O, mj Antonjo, drogi mj Antonjo,


Jak mi bolesn kada bya chwila,
Gdy ci straciem!
ANTONIJO.
To ty, Sebastjanie?
SEBASTYAN.
Czy ci to smuci?
ANTONIJO.
Jak e si zdwoie?
Dwie te istoty podobniejsze sobie,
Ni dwie poowy rozcitego jabka.
Ktry Sebastjan?
OLIWIJA.
Cuda niepojte!
SEBASTYAN.
Czy ja tam stoj? Nigdym nie mia brata
Nie jestem bztwem, nie posiadam daru,
Wszech o becnoci, Miaem jedn siostr,
Ktr pokny szalejce fale.
(Do Wijoli),
Przez lito, jeste jakim krewnym moim?
Twe imi? dom twj? Kto twoi rodzice?
WIJOLA.
Jestem z Messeny, mym ojcem Sebastjan,
Sebastjan take, brata mego imi,
Jak ty ubrany w mokrym zasn grobie.
Jeli duch moe wzi ciao i szaty,
Aby nas straszy, ty jeste tym duchem.
SEBASTYAN.
Tak, jestem duchem, obleczonym glin,
Ziemskoci szat, w onie mojej matki.

Z pozorw sdzc, gdyby by niewiast,


zami radoci twarzbym twoj obla,
I woa: witaj! po trzykro mi witaj
Siostro Wijolo! siostro utopiona!
WIJOLA.
Mj ojciec znak mia na czole.
SEBASTYAN.
Mj take.
WIJOLA.
A w dniu tym umar, w ktrym lat trzynacie
Miaa Wijola.
SEBASTYAN.
Pamitna mi data!
Tak, prawda, skoczy miertelny swj zawd,
Gdy lat trzynacie siostra ma skoczya.
WIJOLA.
Jeli do szczcia naszego zawad
Tylko ten mzki ubir przywaszczony,
Nie oddaj wprzdy siostrze twej ucisku,
Pki nie powiesz, po cisej rozwadze
Czasu i miejsca, fortuny, wszystkiego,
em jest Wijola. Na dowd, w tem miecie,
Do kapitana powiod ci domu,
Gdzie s me szaty; on mnie uratowa,
Pomg wej w sub dostojnego ksicia,
A odtd midzy panem tym i pani,
Jak to zawiadcz, byam porednikiem.
SEBASTYAN.
(do Oliwii).
Pozr ci uwid, ale w oszukastwie
Natura bya wiern swym instynktom.
Chciaa dziewicy rk twoj odda,

I w tem, przysigam, nie znajdziesz zawodu,


Bo m dziewicze przynosi ci serce.
KSI.
Nie troszcz si, pani, szlachetna krew jego.
(Do Wijoli).
Gdy tak jest, z tego szczsnego rozbicia,
I ja te moj wyratuj czstk,
Chopcze, po tysic mwie mi razy,
e mnie nad wszystkie kochae niewiasty.
WIJOLA.
A sowa moje potwierdz przysig,
I t przysig tak wiernie zachowam,
Jak sklep niebieski wiernie wiato chowa,
Co dzie od nocy przedziela.
KSI.
Daj rk.
Niech ci obacz w twych niewiecich szatach.
WIJOLA.
Szaty s moje w domu kapitana,
Ktry mnie zbawi, ale ktry teraz,
W wiey zamknity za spraw Malwolja,
A tej dostojnej pani dworzanina.
OLIWIJA.
Wrc mu wolno.
Przywoaj Malwolja.
Ale, niestety! przypominam sobie,
e, jak mwiono, straci biedak rozum.
(Wchodzi Pajac z listem).
Wasne szalestwo wygnao mi z myli
Pami o jego nieszczliwym stanie.
Jak ma si teraz?

PAJAC.
Zaprawd, Pani, trzyma Belzebuba na dugo kija, tak dobrze, jak to moe
zrobi czowiek w jego pooeniu. Napisa ten list do Pani; naleao mi
wrczy go dzi rano, ale e list waryata to nie ewangelija, mniejsza o to
kiedy oddany.
OLIWIJA.
Otwrz go i czytaj.
PAJAC.
Nie omieszkaj tylko, Pani, budowa si, gdy bazen recytuje pismo waryata.
(Czyta, robic dziwne gesta).
"Przez Boga, Pani"
OLIWIJA.
Co? Czy i ty oszalae?
PAJAC.
Nie, Pani, tylko czytam szalestwo, a jeli chcesz, Pani, abym je odczyta jak
naley, musisz mi pozwoli, abym przybra ton odpowiedni.
OLIWIJA.
Czytaj prosz, bez bazestwa.
PAJAC,
To moja intencya, Pani; ale eby czyta bez bazestwa, tak czyta naley. A
wic, ksiniczko, baczno, a nadstaw ucha,
OLIWIJA.
(do Fabijana).
We list i czytaj.
FABIJAN.
(czyta).
"Przez Boga, Pani, krzywdzisz mnie, a wiat si o tem dowie. Cho zamkna
mnie w ciemnicy, cho oddaa mnie pod stra pijanego kuzyna, jestem
jednak tak dobrze przy zmysach jak ty sama, Pani. Posiadam wasnorczny

list twj, ktry mnie skoni do wszystkiego, co zrobiem, a nie wtpi, e


listem tym mojej dobrej sprawy dowiod, a ciebie Pani, zawstydz. Myl o
mnie, jak ci si podoba. Zapominam troch o mojej powinnoci a mwi
jedynie o mojej krzywdzie.
Szalenie traktowany Malwolijo.
OLIWIJA.
Czy on to pisa?
PAJAC.
Tak jest, Pani.
KSI.
To wcale nie trci szalestwem.
OLIWIJA
(do Fabijana).
Pu go na wolno i przyprowad tutaj.
(Wychodzi Fabijan)
.
Jeliby raczy, Ksi, po namyle
Nie on we mnie, ale siostr widzie,
To dzieby jeden, dwa uwici zwizki
W moim tu domu, wasnym moim kosztem.
KSI.
Pani, przyjmuj chtnie tw ofiar.
(Do Wijoli).
Twj pan, Wijolo, wolno ci powraca,
A za usugi, ktre mu oddaa,
Z twa pci, tak sprzeczne, twego wychowania,
I delikatnych uczu twych niegodne,
Gdy mnie tak dugo nazywaa panem,
Przyjmij m rk i odtd, na zawsze,
Bd pani pana.
OLIWIJA.

I siostr bd moj.
(Wchodz: Fabijan i Malwolijo).
KSI.
Czy to jest warjat ?
OLIWIJA.
Tak jest, to on, Ksi.
Co ci, Malwoljo ?
MALWOLIJO.
Pani, wyrzdzia
Cik mi krzywd.
OLIWIJA.
Krzywd?
Ja, Malwoljo?
MALWOLIJO.
Tak jest, ty, Pani; racz list ten odczyta ;
Czyli chcesz przeczy, e to twoja rka,
Twj styl, twj pomys i twoja piecztka?
Nie, nie, nie moesz przeczy temu, Pani,
Gdy tak jest, powiedz, a powiedz sumiennie,
Czemu tak jasne daa mi zachty,
Podwizki na krzy kazaa mi wiza,
Wci si umiecha, te wdzia poczochy,
Z gry traktowa ca sug czered,
Nawet Tobjasza? Gdym peny nadziei,
Wiernie wykona wszystkie twe rozkazy,
Jak moga, Pani, pozwoli mnie zamkn,
W ciemnem wizieniu? ksidza na mnie nasa?
I zrobi ze mnie mioszniejszego dudka,
Ni kiedykolwiek drwin ludzkich by celem?
OLIWIJA.
Biedny Malwoljo, to nie moja rka,

Chocia, nie przecz, podobna do mojej;


Nie wtpi wcale, e to pismo Marji,
Bo jak to sobie teraz przypominam,
Ona to pierwsza zrobia mi wzmiank,
e straci rozum. Wszede wystrojony,
Jak list zaleca, z umiechem na twarzy,
Lecz bd spokojny, bylemy odkryli,
Kto jest autorem tej mistyfikacji,
A w jakim celu, tak sprytnie uknutej,
Cikiej tej krzywdy ty sam bdziesz sdzi.
FABIJAN.
askawa Pani, daj mi posuchanie:
Nie chciej, by ktnia smutny cie rzucia
Na pene dziwu dnia tego wypadki.
W tej sodkiej, Pani, nadziei wyznaj,
e ja i Tobjasz jestemy sprawcami,
Caej komedji, by si na nim pomci
Za jego upr i za grubijastwo.
List ten napisa Marja si podja,
Na dugie proby pana Tobijasza,
Ktry, w nagrod, za on j poj.
Ja myl, Pani, e cay ten figiel,
Godniejszy miechu anieli kary,
Zwaszcza, jeeli na wag wzi raczysz,
Dwch stron wzajemne krzywdy i urazy.
OLIWIJA.
Biedne gupitko, jak ci wystrychnli!
PAJAC.
Bo widzisz: "Jedni rodz si wielkimi, inni w pocie czoa do wielkoci
przychodz, innych wielko szuka sama." I ja te byem aktorem w tej
komedyi, niejakim ksidzem Topasem. Ale to wszystko jedno: "na Boga,
bazenku, nie jestem szalony." A to, czy pamitasz: "Dziwi si, Pani, e ci
tak jaowy hultaj moe bawi; byle mu miechem nie dodaa okazyi,
zakneblowabym mu gb." A tak, toczc si koo fortuny, przytoczyo nam
zemst.

MALWOLIJO.
Potrafi jeszcze zemci si na caej waszej bandzie.
(Wychodzi).
OLIWIJA.
Wyznaj, suszny ma urazy powd.
KSI.
Zrbmy co mona, by go udobrucha.
O kapitanie nic nam nie powiedzia;
Gdy to wyjani, a bogi dzie przyjdzie,
lub uroczysty, dusz zwizek potwierdzi;
Tymczasem, siostro, przy tobie zostaniem,
Idmy Cezarjo, bo jeste Cezarjo,
Dopki rol ma tu odgrywasz;
Zosta kobiet, wdziej sukni godow,
Bdziesz Orsyna on i krlow.
(Wychodz).
Pie.
PAJAC.
Bo kiedym ja jeszcze dziecitkiem by maem,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Bawiem si wszystkiem, z wszystkiego si miaem,
Bo deszcz, oj! deszcz leje si co dzie.
A kiedy z chopicia urosem w modzika,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Na widok zodzieja, drzwi kady zamyka,
Bo deszcz, oj! deszcz leje si co dzie.
A kiedym wzi on, przez wielki gniew Boy,
Hej dana! czy deszcze czy wiatry,
Co wprzdy le byo, to stao si gorzej,
Bo deszcz, oj! deszcz leje si co dzie.
A kiedy do ka i miaem w noc ciemn,

Hej dana! czy deszcze czy soty,


Jak fryga si wszystko krcio przede mn,
Bo deszcz, oj! deszcz leje si co dzie.
Ju stare to czasy, jak ziemia stworzona,
Hej dana! czy deszcze czy soty;
Lecz wszystko to jedno komedja skoczona,
A bawi pragniemy was co dzie.
(Wychodzi)

Orsino i Wiola

Das könnte Ihnen auch gefallen