Beruflich Dokumente
Kultur Dokumente
Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną
z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.
Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym
podobne bez zgody autora edycji zabronione.
Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia
zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.
Biblioteczka Zapomnianych Kryminałów
str. 5
str. 302
Erle Stanley Gardner
Tytuł oryginału: The Case of the Terrified Typist (Sprawa przerażonej maszynistki)
Biblioteczka: Zapomniane kryminały
Erle Stanley Gardner — ADORATOR PANNY WEST
Rozdział I
— A co z maszynistkami?
się wykrztusić ani słowa. Stała i już. Nie zwróciłam na to specjalnej uwagi i
dopiero później, kiedy zastanowiłam się nad tym, doszłam do wniosku, że
ona oparła się kurczowo o biurko. Mogę się założyć, że kolana się pod nią
trzęsły i...
— A co ona na to?
— Posłuchaj tylko.
— No, myślę.
Rozdział II
— Sprawdziłam już w ten sposób dwie lub trzy strony i nie znalazłam
ani jednego wymazanego miejsca czy poprawki. Ma świetne uderzenie i
pędzi jak na wyścigach.
— Mae Wallis.
— Na co czekasz? Dzwoń.
— Pisze tak, jakby się jej ziemia paliła pod stopami — relacjonowała
szefowi. — Bębni stronicę za stronicą.
— No, to co robimy?
toalety i sprawdź w jakiś sposób, czy nasz demon nie ma czasem małej
buteleczki w torebce i czy nie zagryza teraz miętowym cukierkiem.
— To co oni robią?
— Na pewno przeszukali.
— Zatrzymaj ją.
— Czego chcieli?
— I co potem?
— Wyszli. A dlaczego?
— I co dalej, Paul?
— Rozpoznałaby tę kobietę?
— Nie, ale zauważyła, jak była ubrana. Znasz przecież kobiety, Perry.
Nie widziała jej twarzy, za to dokładnie zapamiętała kolor i krój kostiumu,
odcień pończoch i pantofli, fryzurę, kolor włosów i tego rodzaju drobiazgi.
— Tak, oczywiście.
— Nie, rozwiała się jak duch. Ale kierownik budynku dał im zapasowy
klucz do biura „Towarzystwa Importu i Eksploatacji Kamieni Szlachetnych”.
Cały lokal wyglądał, jakby cyklon po nim przeszedł. Widocznie poszukiwała
czegoś w wielkim pośpiechu. Szuflady wyciągnięte, papiery porozrzucane,
wywrócone krzesła i stolik pod maszynę, maszyna na podłodze...
— Sprawdzili w toaletach?
— Zgadza się.
— Fakt.
— Do diabła!
— Co ty wyprawiasz?
— Chce pan, żebym się tym zajął, czy sam się pan tym zajmie?... O’kay.
To proszę do mnie zadzwonić, dobrze? Jestem teraz w biurze Perry Masona...
Zaraz, zaraz. Centralka telefoniczna jest chyba wyłączana na noc. Będę czekał
na telefon w moim...
Zadzwonił telefon.
Rozdział III
— Nic nie szkodzi, zrób swoje. Zobacz, czy ona czegoś nie ukryła.
Jestem pewien, że miała przy sobie coś, co ją parzyło w ręce i chciała to gdzieś
ukryć, a potem, przy pierwszej okazji, odebrać. Ja idę po papierosy.
— Och, niech mnie pani źle nie rozumie — roześmiał się Mason.
słynny adwokat. Myślałam, że pan jest... wie pan, wiele ludzi wyobraża sobie,
że jeżeli dziewczyna prowadzi kiosk z papierosami, to prawdopodobnie ma
coś więcej na sprzedaż.
— Tak, ma pan rację. A poza tym nie mam pamięci ani do twarzy, ani
do nazwisk. Staram się zapamiętać chociaż stałych klientów, a i z tym mam
sporo kłopotu.
— Nie, ale teraz wiem, którzy to są. Po południu było u nas straszne
zamieszanie. Podobno włamano się do biura tych panów i...
— Z widzenia?
przez cały czas. Wcale go nie zachęcałam, ale miałam uczucie... cóż, wie pan,
jak to jest, panie mecenasie.
— A pani chce?
— Uzależniam to od pana.
— O, słucham.
— Tak, dziękuję.
— W co jesteśmy zamieszani?
— Gdzie ją znalazłaś?
— Chciałbym to zobaczyć.
— I co zrobiłaś?
— Waśnie.
Della przytaknęła.
— Po prawej.
— Tak, słusznie.
— Co to jest, do diabła?
— Niby dlaczego?
Rozdział IV
— Nie wiem. W ogóle, poza dwoma faktami, mało wiem o tej całej
sprawie. Przyszedł do ciebie telegram, to fakt pierwszy, a drugi, że Walter
Irving był już u nas trzy razy, bo chce się z tobą skonsultować. Początkowo
prosił, żebym zawiadomiła go natychmiast po twoim przyjściu, ale w końcu
zdecydował, że będzie pewniejszy, jeżeli zaczeka w sekretariacie. Powiedział,
że musi się z tobą zobaczyć bez zwłoki.
— W sejfie.
— Kto to zrobił?
— Mam. A dlaczego?
— Dzień dobry, panie mecenasie. Pan mnie chyba nie zna, ale ja pana
widziałem kilka razy w windzie. Mówiono mi, że jest pan jednym z
najbardziej sprytnych adwokatów od spraw kryminalnych w całym kraju.
— Tak.
— Co pan ma na myśli?
— Pana honorarium.
— Taaak?
— Jeżeli nawet nie wiem, to pewne, jak dwa razy dwa cztery, że
spróbuję się dowiedzieć. Muszę dbać o interesy mojej firmy. Ile to będzie
kosztowało?
— Tak.
Ani Jefferson, ani ja nie widzieliśmy ich nigdy przedtem. Towarzystwo, dla
którego pracujemy, dopiero niedawno otworzyło tutaj biuro. Niektórym
ludziom nie bardzo się to podoba.
— A co ma do tego morderstwo?
Irving zachichotał.
— David Jefferson.
— Mężatka?
— A co z tym morderstwem?
— Kto to jest?
— Właśnie.
— No i co dalej?
— Może Baxter uznał, że cały bochenek jest lepszy niż pół? — wtrącił
Mason.
— Za dnia?
— Zostały zidentyfikowane?
— Gdzie je znaleziono?
głowy. Jeżeli w grę wchodzą kobiety, to nie można się zbliżać do niego bez
jedwabnych rękawiczek. Mimo to, gdy przyjdzie do rozgrywki będzie pan
musiał ujawnić tę dziewczynę. Ostrzegam jednak lojalnie, że David
przestanie z panem współdziałać, jeśli tylko odważy się pan wspomnieć o jej
istnieniu.
— Ech, stało się i nic już nie mogę na to poradzić — mruknął Irving i
wyciągnąwszy z portfela czek wystawiony na nazwisko adwokata, położył go
na biurku.
— Niech pan tylko nie próbuje kierować grą. Proszę to mnie zostawić.
Rozdział V
— Dlaczego?
— Z jakimi dowodami?
— Taak?
— A co teraz robimy?
— A potem?
— I to jak!
— Co miała na sobie?
— A czy nie zdradzimy się przez samo kupno tego rodzaju sprzętu?
Della skinęła głową. Mason wziął z jej rąk maszynopis i poszedł z nim
do agencji detektywistycznej Drake’a.
— Nie.
— I co im powiedział?
— A konkretnie?
— Jak?
— Skąd wiesz?
potrzebna ci jest młoda, atrakcyjna maszynistka. Nie wiem, czy ona zna
stenografię. Dlatego musisz dodać, że znajomość stenografii jest pożądana,
ale niekonieczna. Pensja dwieście dolarów tygodniowo...
— Chyba żartujesz?
— Tak.
— O’kay. A co potem?
— Na czym, u licha?
— Lepiej będzie dla ciebie żebyś nic nie wiedział — uśmiechnął się
Mason, potrząsając przecząco głową.
Rozdział VI
— Tak.
— Dlaczego?
— No i co w końcu zrobiono?
— A więc to już nie były surowe diamenty lecz brylanty. Jaką wartość
przedstawiały?
— Hurtem.
— O ile mniejszą?
— Dlaczego nie?
— Wiem.
— Nie.
— Amerykanin?
— Tak.
— Przez Irvinga?
— Tak, czytałem.
— Czy było panu wiadomym, że Baxter nosił przy sobie małą fortunę
w brylantach?
— Nie.
— Nie.
— Nie.
— Nie.
Mason milczał przez kilka sekund, a kiedy się odezwał, jego głos
brzmiał rzeczowo i lakonicznie.
— Nikogo.
Rozdział VII
— Dlaczego?
— Mogę spróbować.
Jeżeli kamera nie spisze się tak, jak trzeba, to możemy polecić temu
fotografowi zrobienie powiększeń ze zdjęć odcisków palców, które zrobimy.
— Podejrzewasz go?
— A co porabia klient?
— Obstaje przy swoim. Mówi, że nic nie wie o kobiecie, która włamała
się do biura, nie zna tutaj żadnej dziewczyny, z nikim nie korespondował i tak
dalej, w tym duchu.
— A sądzisz, że korespondował?
— No i co? — zapytał.
— Tak?
— Co jej powiedziałaś?
Rozdział VIII
— O co ci chodzi?
— Tak. O co chodzi?
— Mam tę dziewczynę.
— Jesteś pewien?
— Tak.
pracy i bracie, gdybyś ty widział jak ona wali w maszynę! Ale tempo to jeszcze
nic! Pisze bezbłędnie.
— Tak. Odciski palców się zgadzają. Mam właśnie przed sobą jej
prawo jazdy.
— O’kay, Paul. Zrób tak: powiedz jej, że twoim zdaniem ona nadaje się
do tej roboty i w związku z tym zaaranżowałeś spotkanie z samym wielkim
szefem na godzinę szóstą dzisiaj wieczorem. Niech przyjdzie punktualnie.
Punktualnie. Rozumiesz?
Rozdział IX
— Zgadza się.
— A niby dlaczego?
— Hazardzista?
— A co on robi u nas?
— Sama?
— Co mu jest?
— Niebezpieczny?
— A jednak ten facet miał właśnie taką operację. Przeżył, ale jest
kompletnym tumanem. A wracając do tego, co mówiłem poprzednio, to
Marline znała Irvinga już w Paryżu. Podobno ta mała, kiedy wyzwala się od
obowiązków i wskakuje w piękne szmatki, wygląda szałowo.
— A teraz?
— Tak więc Irving poszedł sobie — ciągnął Drake — ale wrócił tego
samego wieczora. Widocznie Marline namówiła go, żeby przypilnował jej
brata, bo wyszła i wróciła dopiero po godzinie czy dwóch.
— Pojechała samochodem?
— Autobusem.
— Nie ma samochodu?
— Widocznie nie.
— Adres?
— Co masz na myśli?
— Jasne, że nie.
Mason zaprzeczył.
— Prokurator Burger zachowuje się tak, jak gdyby cię wreszcie miał
w garści. Przypomina mi dziecko z nową zabawką pod choinką, a nawet z całą
furą zabawek.
— Tak.
— Chyba nie. Nie wiem, o co tu chodzi, ale wygląda na to, że chce jak
najszybciej wydostać się ze środowiska, w którym obecnie przebywa.
— Zawiedziona miłość?
— Może.
— Dlaczego?
— Tak? I co zrobi?
— To znakomicie!
— Mówisz poważnie?
— Prawdopodobnie.
Rozdział X
— Chyba tak.
— Co mu powie?
— Sam mu to powiem.
— To właśnie ja.
— Na jaki temat?
— Na temat Paryża.
— O, tak.
— Tak.
— Czytałam o panu.
— Walter Irving?
— Tak.
— Nie. Odnaleźli panią ludzie, którzy dla mnie pracują. Mają swoje
biuro w Paryżu.
— Walter Irving ma wielu przyjaciół. Jest bardzo miły. Ma... jak to się
nazywa?... za duża serce. Ta duża serca, ona zawsze pakuje go w kłopoty.
Walter oddałby wszystko... nawet koszulę z grzbietu. Kiedy komuś wierzy, to
naprawdę wierzy. Nieraz ludzie... oni to wykorzystują. Pan jest jego
przyjacielem, oui?
— Moja sekretarka.
— Co pani ma na myśli?
Della skinęła głową. Marline znowu się roześmiała, lecz tym razem
bardzo zalotnie.
powiem Walterowi, że pan jest... był tutaj. Mamy wspólny sekret, oui? Ale
jeżeli ten David Jefferson zrobił złe rzeczy, to proszę, niech pan dopilnuje,
żeby nie ciągnął mojego przyjaciela, Waltera, za sobą, oui?
— Taki ma temperament?
Rozdział XI
— Aha.
— Nie.
— Oczywiście.
— Przypuśćmy, że tak.
— I co wtedy?
— Mało wiem na temat całej sprawy Paul, ale dużo wiem na temat
prokuratora Burgera. Od lat już czeka, żebym się potknął. Teraz myśli, że ma
mnie w ręku. Ale liczę na to, że jest pewien prawny aspekt, który przeoczył.
— Jaki?
— Corpus delicti.
wszystkiego tak gładko i łatwo, jak przewiduje, choć na pewno czymś mnie
zaskoczy. Podejrzewam, że ukrywa w zanadrzu coś, czym trzepnie mnie
ciężko po łbie, no ale potem przejdziemy do spraw zasadniczych. Może mi
zadać jakiś cios, ale to wszystko. Ja natomiast mogę wywalić jego sprawę z
sądu.
O, o! — wykrzyknął Drake.
— Wyjechała?
— Wyjechała z miasta?
— Dwóch mężczyzn?
— Tak.
— Przedstawiła ich?
— Nie.
— Tak.
— Nie.
— Ile czasu ci zajmie, żeby się dowiedzieć, gdzie teraz jest Walter
Irving?
Rozdział XII
— Właśnie.
— Prawdopodobnie.
— Co robimy?
— Ja.
— Oczywiście, że poszedłem.
— Jej brat! — wybuchnął Irving. — Jej brat! Ale cymbał z pana! Jej tak
zwany brat to Munroe Baxter.
— Czy tego rodzaju fakt nie wystarczy, żeby zdał pan sobie sprawę z
tego, co pan narobił?
Munroe Baxterem. Podobała mu się dużo bardziej niż Yvonne Manco, której
miał już po dziurki w nosie. Tak więc, kiedy Munroe Baxter dał nura do wody,
to nurkował tak długo, aż wylądował w ramionach Marline Chaumont. Miała
już wszystko dla niego przygotowane, nawet zmianę personaliów, bo to on
jest tym chorym na głowę braciszkiem.
— Nie mam zielonego pojęcia. Byłem tam, ale ptaszki już wyfrunęły.
Obudziło to moją podejrzliwość i zwróciłem się do prywatnej agencji
detektywistycznej z poleceniem przeprowadzenia odpowiedniego wywiadu.
Jadłem właśnie kolację, kiedy zadzwonił jeden z detektywów. Sąsiedzi
widzieli samochód, z którego wysiadła kobieta z mężczyzną. Jedna z sąsiadek
patrzyła zza firanki i rozpoznała pana ze zdjęć w gazetach, a opis kobiety
zgadzał się co do joty z wyglądem pana sekretarki, panny Street.
— Taksówka odjechała.
— Kto wie?
Rozdział XIII
— Wyleli mnie?
— Wręcz przeciwnie.
— Sprawdziłeś w szpitalu?
— W jaki sposób?
— A on nie wrócił?
— No tak. A co z innymi?
— I to wszystko?
— I to wszystko.
— A co potem?
— Potem nic. Nie udało nam się ustalić, kiedy i w jakim kierunku
opuściła lotnisko.
— Co zrobić?
— Tak.
— Na co czekasz? Wal!
— Ale dlaczego?
— Dlaczego?
Rozdział XIV
skromnie nie zdał się na nic, tak jak nie zdałby się na nic wysiłek
przedzierzgnięcia wyścigowego samochodu w limuzynę dla statecznej
rodziny.
— Tak.
— Nie.
— Tak.
— Na statku?
— Tak.
— Nie.
— Nie.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— On!
— Naturalnie.
— No cóż, oczywiście...
zarazem zapewniono panią, iż o ile będzie zeznawać tak, jak sobie tego życzą,
nie zostanie pani postawiona w stan oskarżenia w aferze przemytniczej.
Zgadza się?
— Wysoki Sądzie, sprzeciwiam się słowom „tak, jak sobie tego życzą”
— wybuchnął podnieconym głosem Hamilton Burger.
— Tak.
— Oczywiście.
— Tak to zrozumiałam.
— Obecnie?
— No, chyba zajmuje się pan teraz tym samym, czym zajmował się
pan sześć miesięcy temu?
— Tak.
— Gdzie?
— A tu u nas, na przystani.
— Tak.
— Tak.
— Wynajmem łodzi.
— Wynajmem łodzi.
— Tak.
— Komu?
— Tak.
— Sprzeciw uznany.
— Tak.
— Tak.
— Włączył motor?
— I co pan zobaczył?
— I co jeszcze?
— Yhm... wyglądał jak Baxter, ale z tej odległości i przy takim świetle...
nie mógłbym przysiąc.
— Tak.
— Tak.
— Kogo?
— Munroe Baxtera.
— Tak jest.
— Co pan zobaczył?
— Tak.
— Czy orientuje się pan, w jaki sposób ten drugi mężczyzna tam się
znalazł?
— Nie.
— Tak.
— Przez pewien czas łódź stała bez ruchu w tym samym miejscu.
Wyglądało na to, że ten drugi mężczyzna łowi ryby. Trzymał z boku łodzi
ciężki bambusowy kij wędkarski ze zwisającą linką.
— I co dalej?
— Taak?
— Co potem?
— I co dalej?
— Obaj mężczyźni obszukali... no, robili coś koło tej rzeczy w wodzie,
a następnie jeden z nich uniósł jakiś ciężar i przywiązał go do obiektu
zanurzonego w wodzie.
— Co dalej?
— Co pan zrobił?
— Tak.
— To oskarżony.
— Tak.
— Tak.
— Siedem na pięćdziesiąt.
— O, tak!
— Z przeciwodblaskowymi soczewkami?
— Tak.
— Czy mógł pan przez nią dojrzeć twarze ludzi znajdujących się w
łodzi?
— Tak.
— No, dobrze. Kiedy łódź została zwrócona, czy zauważył pan na niej
jakieś plamy?
— Tak.
— Sprzeciw uznany.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Czy kiedy wynajmował pan łódź, były na niej plamy, o których pan
mówił?
— Nie.
— Tak.
— W posiadaniu policji.
— Szesnastego czerwca?
— Tak.
— Co?
— Policja go zabrała.
— Kiedy?
— Gdyby zobaczył pan powtórnie ten nóż, czy byłby go pan w stanie
rozpoznać?
— Tak.
— Tak.
— Ile razy?
— Dwa.
— Za co?
— Raz za kradzież.
— Zimno?
— Tak.
— Tak.
— No, a czy był taki moment, w którym obiekt znajdujący się na lince
wynurzył się całkowicie z wody?
— Nie.
— Prawie przez cały czas ten... obiekt znajdował się pod wodą.
— Nie.
— Nie.
— Czy jest pan pewien, że nóż nie znajdował się w łodzi, kiedy ją pan
wynajmował nieznajomemu?
— Tak.
— Gdzie?
— W mojej łodzi.
— Nie.
— Tak.
— No, niby tak. Każdy, kto kręcił się koło mojej przystani, mógł to
zrobić.
— Tak.
— Ile to wynosi?
— Tak.
— O ile więcej?
— Czy takiej sumy pan zażądał, czy też taką sumę zaoferował
mężczyzna, który się zwrócił do pana?
— Tyle ja zażądałem.
— Nie pamiętam dokładnie. Dał mi coś ekstra. Nie pamiętam, ile tego
było.
— Część, tak.
— Nie wiem.
— A więc nie wie pan, ile znajduje się gotówki w tej zamykanej na
klucz kasetce, w której trzyma pan pieniądze?
— Nie co do grosza.
— A co do dolara?
— Nie.
— Nie.
— Nie wiem.
— Tak.
— Drugie.
jaką wprost tchnie nasz prokurator okręgowy. Dlatego też staje się dla mnie
bardzo ważne dokładne stwierdzenie, gdzie pan był w nocy piątego i
rankiem szóstego czerwca.
— Ma pan świadka?
— To prezent.
— Od kogo?
— A może jest coś, czego pan się wstydzi w związku z tym prezentem?
— Oczywiście, że nie.
— Nikt nie wie. Zjawił się około wpół do jedenastej rano. Był na sali
rozpraw.
— Gdzie siedział?
— Co masz na myśli?
— Ona nie... do licha! Nie! Dobry Boże, Perry! Czyżbym coś przeoczył?
Rozdział XV
— Tak.
— Siedemnastego maja.
— Bieżącego roku?
— Tak.
— Tak.
— W południowej Afryce?
— Tak.
— No... rozmaicie...
— Przepadły.
— Gdzie?
— Zniszczyłam je.
— No...-zaczęła z wahaniem.
— Na przykład jak?
— A inne?
— Tak.
— I otrzymała je pani?
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— „Książę z bajki”?
— Zniszczyłam je.
— Czy jest pani wiadome, gdzie obecnie znajdują się listy, które pani
do niego pisała?
— Spaliła je pani?
— Tak? I co dalej?
— Na czym to polegało?
— Co pani zrobiła?
— I co on na to?
— No i...?
— Co pani zrobiła?
— W jakim celu?
— I co się stało?
— Był sam?
— No i?
— A co pani zrobiła?
— Taak?
— I co wtedy?
— I co dalej?
— Co pani zrobiła?
— Tak? A co potem?
— W jaki sposób?
— I co potem?
— Tak.
— Co?
— Co pani zrobiła?
— Gumą do żucia.
— Czy może pan określić biurko, przy którym pracowała Mae Jordan?
— zapytał miodowym głosem Hamilton Burger.
— Tak.
— Niewiele.
— Nie.
— Dano mi je.
— Pan Irving.
— Tak.
— To były głupie listy, panie mecenasie. Proszę, niech pan się nie
stara nadać im znaczenia, jakiego nie mają.
— Tak. Bardzo.
— Chciałam je odebrać.
— Jeżeli miała pani klucz, który otworzył drzwi ich biura, to gdzie go
pani dostała?
— U ślusarza?
— Może.
— Czy obrońca chce zabrać głos na ten temat? — zwrócił się sędzia
Hartley do Masona.
— Dlaczego nie?
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Nie.
— Tak.
— Dano mi je.
— Zabrała je pani?
— Tak.
— Wtedy nie.
— Oczywiście.
— I wzięła je pani?
— Tak.
— Ja... ja nie chciałam. Nie chciałam się tłumaczyć z tego, w jaki sposób
znalazły się w moim posiadaniu.
— Tłumaczyć? Komu?
— Policji?
— W takim razie nie spodziewa się chyba pani, że teraz sąd uwierzy
w pani historyjkę?
— Czy nie jest prawdą — zapytał Mason — że ktoś, kto dał pani klucz
do biura, do którego dostała się pani nielegalnie i bezprawnie, dał pani
również paczuszkę zawierającą brylanty i polecił je podłożyć w tym właśnie
biurze i w takim miejscu, żeby przy pierwszej rewizji zostały odnalezione
przez policję?
— Nie! —
— Ale nie ma pani odwagi nam powiedzieć, kto pani dał klucz do biura
towarzystwa?
— Dziewiętnastego czerwca.
— Na łodzi?
— Tak.
— I na nożu?
— Tak.
— Tak.
— Powiedzmy od miesiąca?:
— Tak.
— Tak.
— To jest zupełnie tak, jakby się ktoś zapytał, czy jest możliwe
wykonanie duplikatu odcisków palców, zakładając, że znajdzie się osobę,
która ma identyczne linie papilarne.
— Czy jest pan gotów złożyć zeznanie pod przysięgą, że pana system
identyfikacji kamieni szlachetnych jest równie dokładny jak ustalanie
tożsamości ludzi na podstawie nauki o odciskach palców?
— No... niezupełnie.
— Tylko tak dalej, mecenasie! Nie obdarza pan mojej skromnej osoby
zbytnią sympatią, prawda? Więc tym łatwiej przyjdzie panu rzucić
podejrzenie na mnie i pokręcić całą sprawę sędziom. Proszę pamiętać, że
jestem do pana dyspozycji jako podejrzany.
— A piątego wieczorem?
— Gdzie?
Z kim?
— Mówiłem panu, że pan jej nie znajdzie. I tutaj przegapił pan sprawę,
mecenasie. Poza tym daje pan sobie znakomicie radę.
Rozdział XVI
— Co?
— Myślisz, że on żyje?
— Gdzie?
— Tak. No i co z tego?
— No, ale teraz, jak już jesteś przygotowany, to chyba ci się uda
ominąć pułapkę?
Rozdział XVII
— Rozumiem.
— Tak, rozumiem.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Nie.
— Nie.
— W Nowym Yorku.
— Tak.
— Nie.
— James Kincaid.
— Tak.
— Sprzeciw przyjęty.
— Sprzeciw.
— Przyjęty.
— Walter Irving! — wywołał głośno woźny sądowy. Kiedy nikt się nie
zgłosił, zaczęto nawoływać po korytarzach. Paul Drake przepchnął się do
przodu i skinął głową na adwokata.
— Nie, Wysoki Sądzie. Może pan Irving miał powody, dla których
opuścił rozprawę.
— Nie. Zasłane.
— A teraz sąd ma pytanie dla świadka. Czy jest jakiś inny sposób, w
który mogłaby pani, w oparciu o własną działalność, ustalić dokładnie datę?
— A więc opiera się pani nie na własnej pamięci, podając datę wizyty
u dentysty, lecz na dacie wpisanej do rejestru?
— Ale wracając do daty, to czy poza tym, że była to noc, kiedy bolał
panią ząb, nie pamięta pani niczego konkretnego?
— Pytam, czy przy ustalaniu daty opiera się pani wyłącznie na tym, że
była to noc, kiedy bolał panią ząb?
— Tak.
— Tak.
— Zatelefonowałam.
— Tak.
— A bez tego nie byłaby pani w stanie powiedzieć, czy to był szósty,
siódmy czy ósmy?
— Chyba nie.
— Świadek zeznała, że nie pamięta daty, o ile nie powiąże jej z innymi
okolicznościami, a te inne okoliczności, które posłużyły świadkowi dla
odświeżenia pamięci, zależne są od niezaprzysiężonych zeznań drugiej
osoby. Bez wątpliwości, panie prokuratorze, są to zeznania oparte na
szczegółach znanych ze słyszenia.
— Tak.
— Kiedy?
— Co godzinę.
— I tak do rana?
— Nie.
— Tak, aż do wind.
— Nie.
— Tak, stuprocentowo.
— Wcisnęłam przełącznik.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— A potem?
— Tak.
— Tak.
— Kiedy?
— Tak.
— Co?
— Po.
— Tak.
— Tak, oczywiście.
— I chyba nieraz przyrzekają pani złote góry, o ile tylko będzie pani
dla nich miła?
Rozdział XVIII
— A co z Walterem Irvingiem?
— Jak on to zrobił?
— Prysnął?
— Co?
— Jasne, że tak.
— Oczywiście.
— Słyszałeś werdykt?
— Nie.
— Dokąd?
Przez chwilę Drake nie wierzył własnym uszom, lecz wyraz twarzy
Masona wstrzymał go od dalszych pytań.
Rozdział XIX
— Może pani mówić teraz albo może pani mówić później — warknął.
— Do wyboru. Jeżeli zacznie pani mówić teraz, to istnieje szansa, że będzie to
zaliczone na pani korzyść. Jeżeli zacznie pani mówić później, to zostanie pani
skazana za współudział w morderstwie. Proszę się zdecydować.
— Gadaj!
— Proszę tak na mnie nie patrzyć. Pan mnie próbuje nastraszyć. Pan...
Rozdział XX
— Ale pan tego nie może zrobić. Mój brat... on... Pan nie jest prawem,
non?
— Nie wiem, jaką panu opowiedzieli bajeczkę i nie wiem, czy bierze
pan udział w tej sprawie, czy nie, ale cokolwiek panu powiedzieli — bal się
skończył. Jestem adwokatem, moje nazwisko — Perry Mason.
— W tym czasie może pan już znajdować się w więzieniu albo być
wolnym człowiekiem — kontynuował Mason. — Ale musi pan wybrać teraz.
Oddzielamy winnych od niewinnych. Jeżeli brał pan świadomie udział w tej
historii, to uprzedzam, że jest pan zamieszany w morderstwo. Jeżeli jednak
został pan zatrudniony tylko jako opiekun umysłowo chorego człowieka —
to inna rzecz. Ma pan jedyną okazję do podjęcia decyzji. Na dole czeka
detektyw, a policja jest już w drodze. Zjawi się tutaj za kilka minut i
oczywiście będą chcieli wiedzieć, jaka jest pana rola w tej całej historii. Daję
panu szansę i radził bym pamiętać, że to jest pana ostatnia szansa.
— Oczywiście, że nie.
— Tak.
Rozdział XXI
— Co pan ma na myśli?
Rozdział XXII
— Nawet jeżeli to, co pan mówi, jest prawdą, ten facet nie może mieć
nowego procesu! — wybuchnął Hamilton Burger. — Pan go bronił i pan
przegrał sprawę!
Koniec
1.
Perry Mason prowadził wolno samochód, odpoczywając po dość
— Co?
— Narożniki ulicy.
— Co z tymi narożnikami?
— Brunetki.
— Oglądają wystawy?
futrzany Oto jeszcze jedna na tym rogu. Zwróć na nią uwagę, gdy będziemy
przejeżdżali.
— Zgrabna — zauważyła.
— Bóg raczy wiedzieć, ile ich było jeszcze przed nami, gdy
zawracaliśmy. Co o tym sadzisz, Della? Czy skorzystamy z okazji. i
podniesiemy próbny alarm?
— O wszystkich?
Ogłoszenie brzmiało:
— Tak.
— Telefonicznie?
— Tak jest.
— Właśnie.
— Co?
— Tak.
— Ona będzie bardzo przejęta, gdy pana zobaczy, Mr. Mason. Powinna
być tutaj... To dziwne! Nie widzę jej.
— Pasuje.
Droga Coro!
Zdobyłam. Nie byłam tam nawet przez dziesięć minut, gdy nadjechał
Mr. Hines, porozmawiał ze mną, oświadczył, że jestem odpowiednia i spytał,
czy będzie mi potrzebna opiekunka. Czyżby miało być inaczej? Podwiózł mnie
do domu i zabrał ciotkę Adelę oraz trochę naszych osobistych rzeczy.
dniach. Z góry liczę na ciotkę Adelę. Ono ma rewolwer kaliber 32, z którym się
nie rozstaje od lat. Na cześć tego niezwykłego wydarzenia kupiła nowe pudełko
z nabojami, aby mieć pewność, że w razie potrzeby broń nie zawiedzie.
Nie martw się o nas. Obłowimy się finansowo. Znasz przecież ciotkę
Adelę!
Ewa.
2.
W czwartek rano Gertie pojawiła się w progu gabinetu Masona.
— Cóż to takiego!
— Adela Winters.
— Oczywiście, że tak.
— Dziękuję.
— Kto?
— Kto ją zabił?
— I co potem?
— Jak
— W taki sam sposób, jak Inne osoby które telefonują. Gdy zadzwonią
powinnam zapytać o nazwisko i powiedzieć, że miss Reedley nie ma w domu.
ewentualnie śpi lub coś w tym rodzaju. Następnie mam zadzwonić do niego.
— Nie.
— Wielki Boże, Mr. Mason. Jest pan adwokatem, i jeszcze pan nie
rozumie? Otóż taki z niego Hines, jak i ze mnie Hines! On jest mężem Heleny
Reedley. Zabił ją i pozbył się zwłok a teraz opracowuje podstępny plan
ukrycia tego. Dlatego wynajął mnie i Ewę, żebyśmy mieszkały tam,
pozorując, że wszystko jest w porządku. Po jakimś czasie opowie nam jakąś
bajeczkę i oznajmi, że wyjeżdżamy, a my spakujemy się i oświadczymy
każdemu, że jedziemy do Mexico City lub gdzie indziej. Może potem ogłosić,
że jego żona,poczuła się gorzej w Mexico City i tam umarła!
Mason skinął głową, co oznaczało nie tyle aprobatę, ile raczej gest
człowieka, który nie chce tracić czasu na bezużyteczne rozprawianie.
— Nie jestem taka głupia.. Nie urodziłam się wczoraj. Facet ma klucz
do tego mieszkania. Wie, gdzie wszystko się znajduje, nawet każda para
jedwabnych majtek. Na pewno tam mieszkał. Pozbył się tej kobiety i
potrzebuje teraz czasu ażeby „załatwić" zwłoki i dlatego opracował cały ten
chytry plan. Oto powód, dla którego nas ściągnął.
— Niech pan mnie posłucha, młody człowieku! Założę się nie wiem o
co że w tym wszystkim już się kryje zbrodnia. Przecież nawet jest tam jej
torebka!
— Jakie?
— Nie wiem.
— Jak wyglądają?
— Nie ma.
— No cóż, może tak być, lecz nie sądzę, żeby tak było. Mówię panu, że
pani Reedley została zamordowana. Jestem tak pewna tego, jak tego, że tu
siedzę. Na pewno musiał pan słyszeć o kobiecej intuicji?
— Tak, mówi sekretarka Mr. Masona... Kto? Tak... Jak się czujesz dziś
rano?... No, wiesz? Tak... Nic wyraźnego jeszcze... Proszę nie rozłączać linii.
— Tak
— Był tylko Mr. Hines. Zabierał nas co wieczór na obiad, odkąd tam
zamieszkałyśmy.
— Gdzie?
— Nie.
— Lepiej więc, jeżeli się pani jej pozbędzie. Wpadnie pani przez nią w
kłopoty.
— Niech pan się o mnie nie martwi. Dam sobie radę. Niech pan lepiej
pomyśli nad tym, oby Ewa nie wpadła w tarapaty.
— Lepiej uzyskać zezwolenie na broń albo jej się pozbyć. I niech pani
nic nie robi do mojego przybycia. A teraz niech pani wraca i czeka cierpliwie.
— Doskonale.
3.
Była godzina za dwadzieścia dwunasta, gdy Mason wspiął się po
schodach prowadzących do hallu domu czynszowego i nacisnął guzik obok
wizytówki z nazwiskiem Heleny Reedley.
— Zgadza się
— Dlaczego?
— Czy to takie ważne? Niech mnie pan nazywa... Robert Dover Hines.
— Szanowny panie Mason, zapewniam pana, że... Czy byłby pan tak
uprzejmy powiedzieć mi, o co panu chodzi?
— Dla kogo?
— Czy mogę pana zapytać, od kogo pan się dowiedział, gdzie znaleźć
to mieszkanie?
— Miss Reedley?
— Ja... ja...
— Tam jest telefon — rzekł Mason. — Niech pan zawoła policję. Niech
mnie aresztują.
— Kobieta, którą jak się Mason domyślał, było Ewa Martell rzuciła
niespokojne spojrzenie na Hinesa, lecz Adela Winters wstała od razu.
— Klientka
— Pan chce się dowiedzieć, czy cała ta sprawa jest zgodna z prawem,
czy nie?
— Właśnie
— Właśnie tu.
— Powiedziałem prywatnie.
— Jeszcze nie.
— Dlaczego?
— Kto powiedział?
— Tak!
— Ja... e...
— Helena Reedley.
— Tak.
— Na piśmie?
— Nie.
— A widzi pan...
— Niech pan posłucha, Mr. Mason. Mam dla pana uczciwą handlową
propozycję. Załóżmy że Heleno Reedley samo przyjdzie do pana i powie panu
że ją reprezentuję, że wszystko, co robię jest słuszne, że nikt nie ma zamiaru
nikogo oszukiwać i że wspólnie bierzemy na siebie odpowiedzialność za
wszystko, co wykonuje na naszą prośbę ta młoda kobieta. Załóżmy, że to
wszystko uczynię?
— Właśnie.
— Kiedy to nastąpi?
— Niezbyt przyjemne.
— Nie mogę tego zrozumieć. Byłem przekonany, że ona tam jest w...
Powinna być u pana już od przynajmniej dwudziestu minut.
— Jestem pewny, że lada chwila zjawi się u pana. Widocznie jakaś nie
przewidziana sprawa musiała ją zatrzymać.
— Tak.
— Przez telefon.
— Bezwzględnie,
— Mr. Mason, niech pan tego nie robi. Po prostu nie mogę sobie na to
pozwolić, żeby opuściły teraz to mieszkanie. To byłoby... to byłoby fatalne!
— Halo. Tu biuro Mr. Masona. Czy to... Oh, tak Mrs.... Winters, czy jest
miss Martell? Tu biuro Mr. Masona... Chwileczkę. Mr. Mason chce rozmawiać
z panią, miss Martell.
— Tak.
— Ona ma dużo odzieży, Mr. Mason. Tu jest kilka walizek, czy możemy
wypożyczyć jedną, a potem...
— Niezupełnie.
— Nie wiem, lecz nie chcę ryzykować. Niech pani spakuje swoje i jej
rzeczy w jeden tobołek, nieważne, jak będzie wyglądał, i zwiewajcie.
— Mr. Mason?
— Słucham.
— Powiedziałem mu.
— Tak.
— A co potem?
4.
W niedługim czasie zadzwonił telefon i Della oświadczyła, że Ewa
Martell jest na linii.
— W recepcji hotelu..Lorenzo".
— Co chciał?
— Przez kogo?
— Nawet papierosa!
— Tak.
— Tak.
— Pośpiesz się.
— Sądzisz że zadzwoni?
— Dlaczego jest ci lepiej działać teraz, gdy panie znajdują się poza tym
mieszkaniem, szefie?
— Ale dlaczego?
— Jaki?
lub że wyjechała czy coś w tym rodzaju. Ale to by znaczyło, że Helena Reedley
istotnie po piętnastu, dwudziestu minutach dzwoniła do znajomych.
— Czemu pani nie siada? Mam kilka pytań, które chciałem pani zadać.
— Powiedziano mi o tym.
— O czym?
— O wszystkim.
— Oczywiście.
— Czy mogę przysunąć fotel trochę bliżej? I jeżeli położy pan kartkę
papieru na biurku… Oto dokumenty, które udowodnią moją tożsamość.
— W porządku? — spytała.
— One są identyczne.
— Nie.
— Sądzę, że tak.
— Tak.
— Nie — odpowiedział.
— Z całą pewnością.
Mason nacisnął guzik na swoim biurku, a gdy Della pojawiła się, rzekł:
— Pani lubi mężczyzn, których może owijać dookoła palca. Nie jestem
całkowicie uodporniony, miss Reedley, ale mam pewną zasadę: nie
pozwalam atrakcyjnej kobiecie wywierać na siebie wpływu przy
zabezpieczaniu interesów moich klientów.
— Jeszcze coś chciałem pani powiedzieć: kiedy się pani poddaje, robi
to z dużym wdziękiem!
Usiłowałem skontaktować się z Hinesem przez telefon, lecz nie zastałem go.
Zamierzacie powrócić?
5.
Było około szóstej trzydzieści, gdy Mason usłyszał uporczywe
— Nie wiem.
— Och...
— Co masz na myśli?
— Prawdopodobnie telefonicznie.
— Właśnie.
— Weź ich.
— Nie wygłupiaj się, Paul. Moi klienci nigdy nie mają nic wspólnego z
morderstwami. Te kobiety po prostu natknęły się na trupa. Zawiadomiły
mnie i poprosiły, żebym do nich przyjechał, a ja powiedziałem im, żeby
skontaktowały się z policją.
— Dlaczego nie?
— Właśnie.
— I to on wynajął te kobiety?
— Tak jest.
— To zależy.
— Od czego?
— Co?
— Właśnie.
— I broń?
— I broń.
6.
Było to już po dziewiątej. Mason spacerował tam i z powrotem
po gabinecie, gdy nagle dało się słyszeć umówione pukanie do drzwi
gabinetu.
— No, to gadaj I
— Właśnie!
— Tak jest.
— I co potem?
— I co się wydarzyło?
— Nie.
— Właśnie.
— Tak jest
Mason gwizdnął.
— Skorzystamy z niego.
— Ani trochę.
— Teraz zaczyna się coś wyjaśniać — odezwał się Mason, gdy Drake
zatrzymał się przy pierwszym sygnale ulicznym, który wyrósł przed nimi. —
Załóżmy, że żona przybywa do miasta i zaczyna żyć samodzielnie. Mąż chce
uzyskać rozwód. Ona pragnęłaby zabezpieczenia swoich praw na
nieruchomości, lecz mąż nie chce być hojny. Ona mówi:,,O’key, w takim razie
poradzimy sobie bez rozwodu". On czeka jakiś czas, stwierdza w czym sęk i
decyduje się na zatrudnienie kilku detektywów, żeby ją rozpracowali. Ona
włóczy się z jakimś chłopcem, lecz jest na tyle przebiegła, że wie, kiedy
tajniaki mają się wziąć do roboty. Nie... chwileczkę, Paul! Tu jest jakaś luka.
Ona musi wiedzieć, że jej mąż ma zamiar zatrudnić detektywów przedtem,
zanim on rzeczywiście ich zatrudni.
— Właśnie.
— To cuchnie forsą.
— Paul Drake.
— Co robi?
— Adwokat?
— Nie.
— Detektywem.
— Wejdźcie.
— Co to pana obchodzi?
— Właśnie.
— Pan ma klientów?
— Tak.
— Tak.
— Zgadza się.
— Oczywiście.
— Czy jest jakaś przyczyna, dla której miałby pan nie odpowiadać?
— Nie wiem.
— A bo co?
— Jeszcze nie.
— Być może.
— Tak.
— Oczywiście.
— Od jak dawna?
— Od sześciu miesięcy.
— Nie.
— Nie.
— Ponieważ nie zamierzam odkrywać kart, dopóki nie wiem, jaką grę
chce pan uprawiać. Jaki jest cel tej wizyty? Co pan zamierza potem uczynić?
— Nie.
— Czy mogę spytać, kiedy pan ostatni raz rozmawiał z nią osobiście?
— Kto?
— Czasami.
— Może i nie.
— Dlaczego?
— Czego?
— Właśnie!
— Sądzę, że to niesprawiedliwe.
— Być może. Pan nie musi mi tego mówić. Mogę dowiedzieć się
niektórych faktów w inny sposób.
Zadzwonił telefon.
— Po co pan tu przyszedł?
— Tak.
— Po co?
— Moja żona nie chciała zgodzić się na rozwód. Nie należy do tego
typu kobiet, które godzą się na pustelniczy żywot. Wydała mnóstwo
pieniędzy na śledzenie mnie. Postanowiłem się odwzajemnić.
— Czasami.
— Kolega mi go polecił.
— Prawie natychmiast.
— W porządku. Co to za jeden?
— Nie.
— Niech pan się nie wygłupia, Mason. Nawet nie widziałem tego
mężczyzny. Nie podoba mi się pańska insynuacja.
— Co do czego?
— Pan ma je tutaj?
— Tak
— Gdzie?
— W moim biurze.
— Kiedy?
— Co chciała?
— To zależy.
— Od czego?
7.
Detektyw, siedzący w samochodzie Drake'a, odezwał się:
— Co masz na myśli?
— A co?
— Wrócił i… Nie, zanim wrócił, podniósł żaluzje tak aby mógł wyjrzeć
przez okno.
— Na pewno. On wcale nie jest głupi, Paul. Jego żona śledziła go razem
z prywatnymi detektywami. Śledziła go od miesięcy. On wie o tym. Miała na
oku jego gości... tych, których znała. Lecz załóżmy, że on jest w
przyjacielskich stosunkach z kobietą z sąsiedniego mieszkania? Lub załóżmy,
że porzuca kobietę z sąsiedniego mieszkania, z którą jest w przyjacielskich
stosunkach?
— Oczywiście.
— O’key.
Weszli tam w milczeniu, Mason usiadł blisko niej i spytał pół szeptem:
— Co to takiego?
— Teraz?
— Gdzie on był?
— Kto? Ja?
— Wielki Boże, Mr. Mason, ile zamieszania pan robi przez to, co po
prostu było zwykłym bluffem! Nigdy w życiu nie nosiłam broni.
— Oczywiście.
— Właśnie.
— Nie.
— Czy była pani cały czas z Mrs. Winters? — spytał Mason zwracając
się do Ewy Martell.
— Tak.
— To powinno pomóc.
— Oczywiście, że pytali.
— Co pani Im powiedziała?
— Całą prawdę.
— Tak.
— Oczywiście.
— Co pani im powiedziała?
— Nie.
— Nie, powiem panu prawdę, Mr. Mason, policja nie robiła wrażenia,
że jest tak bardzo zainteresowana tą częścią sprawy Wydaje się, że znają
Hinesa... policja już go kiedyś ukarała za uprawianie gier hazardowych na
torze wyścigów, nawet nie pytali nas o numer telefonu, pod który
dzwoniłyśmy toteż nie podałyśmy go policji. Sądzę, że rozmawiali z którymś
z facetów którzy nas śledzili. Nie wiem na pewno, lecz tak mi się wydaje.
Widziałam jednego z nich i przypuszczałam, że czeka na przesłuchanie.
Ale nie chcemy żeby pan był stratny, Mr. Mason. Już nic więcej nie ma
do zrobienia, prawda?
— Może.
— Strzelaj.
— No więc... co?
Mason gwizdnął.
— Nie zastałem ich przy windzie, Perry — rzekł. Tylko jedna winda
działa o tej porze wieczorem. Kazałem sprawdzić na wszystkich piętrach aż
do parteru, ale one miały wystarczająco dużo czasu, żeby zwiać. Objechałem
samochodem cały budynek ale nie zauważyłem kobiet, które odpowiadały
rysopisowi twoich klientek. Wedle tego co mówił windziarz, musiały wyjść
wcześniej o jakieś półtorej do dwóch minut.
— Nie sądzę, żeby ona miała być moją klientką. Raczej Ewa.
— Ale Ewa Martell nie przebywała z nią cały czas... dobrze o tym wiem
Rozmawiała ze mną przez telefon jakiś czas i... Do licha, Paul. chciałbym
przychwycić ją i zmusić do tego. żeby powiedziało prawdę. Sądzę, że ta stara
ma na nią duży wpływ Nie mógłbym sobie wyobrazić Ewy stojącej
bezczynnie obok swej przyjaciółki, wtedy gdy ta ładuje pocisk Hinesowi
między oczy To musiało nastąpić wtedy, gdy wyszły z mieszkania: Mrs.
Winters mogła pozostać jeszcze kilka minut, a potem spotkać się z Ewą
Martell na ulicy albo może po wyjściu z mieszkania Mrs. Winters
powiedziała, że zapomniała czegoś zabrać i wróciła po to do mieszkania.
Później, gdy „znalazły" trupa, Mrs. Winters mogła powiedzieć Ewie, żeby dla
ułatwienia sprawy zeznała, iż były razem przez cały czas. A Ewa nie
— Tak. mamy.
8.
Paul Drake siedział w milczeniu obok Masona. Jechali
— No więc?
— No więc?
— Przyrzekasz?
— Nie.
— Dlaczego?
— Policja.
— Pojechała do domu.
— Tym tramwajem?
— Tak.
— Ponieważ to prawda.
— Tak.
— I przysięgała pani?
— Nie jestem policjantem. Niech pani mnie nie okłamuje. Jestem pani
adwokatem... proszę powiedzieć mi prawdą. A więc przebywała pani z nią
cały dzień?
— Tak.
— Minuta po minucie?
— No cóż... prawie...
— Bóg jeden wie, dlaczego tracę czas dla pani. Czy mam wydobywać
z pani prawdę po kawałku?
— Co to było?
— Tak.
— W hallu.
— Tak.
— Kilka minut.
— No ale tak musiało być… przecież nigdzie więcej nie chodziła. Mr.
Mason, dlaczego zadaje mi pan te wszystkie pytania?
— Co?
— Gdzie?
— To nieprawdopodobne!
— W jaki sposób?
9.
Harry Gulling. uważany za konia roboczego w Urzędzie
Harry Gulling siedział bez ruchu. Nie odzywał się, po prostu czekał, co
jeszcze powie Mason.
— Jak?
— A więc o to chodzi…
— Tak.
— Pan już się naraził. Adela Winters jest winna zbrodni popełnionej
z zimną krwią. Możemy to udowodnić. Pańska klientka pomagała jej po
fakcie… i prawdopodobnie przed faktem.
— Niech pan się zastanowi, panie Gulling. Jeżeli moja klientka nie
ujawni się i nie przyzna, że popełniła pomyłkę lecz po prostu będzie się
ukrywała, to co, u diabla, pan wtedy zrobi?
— Nie wydaje mi się, aby to, co znalazła, mogło mieć jakieś znaczenie
10.
Mason siedział po jednej stronie przepierzenia z grubej, ciężkiej
siatki, które odgradzało odwiedzających od więźniów. Po drugiej stronie
siedziała Adela Winters.
— Dlaczego?
— To absurd!
— Dobrze, powiem, jak się to wszystko stało Kiedy ostrzegł mnie pan,
jak niebezpieczne jest noszenie broni zamierzałam to zbagatelizować, ale w
gruncie rzeczy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Postanowiłam pozbyć się
tej broni, Kiedy wróciłam do mieszkania, pierwszą moją czynnością było
wyjęcie pistoletu z torebki i schowanie do szuflady kredensu. Potem, kiedy
zamierzałyśmy opuścić to mieszkanie... wyjęłam pistolet z szuflady i
położyłam na kredensie. Ale wskutek zamieszania przy pakowaniu rzeczy
zapomniałam go zabrać. Na dole, w hallu, przeprowadziłam kilka rozmów
telefonicznych. Dzwoniłam parę razy do Hinesa, ale nikt się nie zgłaszał
Zadzwoniłam do pana, ale numer był zajęty. Wtedy przypomniałam sobie o
pistolecie. Powiedziałam Ewie, żeby poczekała, bo zapomniałam czegoś i
muszę wrócić na górę.
— I co pani zrobiła?
Parsknęła śmiechem
— Fakty nic nie znaczą. Ileż to razy prawda nie jest przekonująca. Ale
teraz powiedziałam panu najuczciwszą prawdę... nie powiedziałabym jej
nikomu więcej.
— Nie.
— Nie.
— Nie... w ciągu tych kilku minut, kiedy byłyśmy razem w hallu nikt
nie wchodził do domu.
— Zaczynam się domyślać, jak to było. Pani opowiadanie nie jest takie
całkiem nieprawdopodobne. Zbadam to.
— Co pan zbada?
11.
Mason zadzwonił do Paula Drake'a z budki telefonicznej w
— Jaką?
— Tak czy owak, sprawdź ten numer telefonu. Paul. To jest ważne. I
przekaż mi informacje natychmiast jak je zdobędziesz. Co dowiedziałeś się o
mieszkaniu, w którym mieszka Reedley? Albo raczej o jego sąsiedzie?
— Pierwsza klasa.
— Ile ma lat?
— Obrotna?
— Sądzę, że tak.
— Zarabia?
— Odziedziczyła spory majątek jakieś pięć lub sześć lat temu. Zajmuje
się jedynie sztuką.
Mae Bagley była wysoką blondynka w wieku około trzydziestu lat. Jej
twarz mogła uchodzić za surową, lecz gdy spojrzała na Masona, oczy jej
złagodniały.
— Nawet jej nie zameldowałam, Mr. Mason. Pokój 211 jest rzekomo
niezamieszkany.
— Mam złe wiadomości dla pani. Nie będę owijał w bawełnę, nie ma
na to czasu.
— Morderstwo i kradzież.
— Kradzież?
— Policja znalazła ten portfel przy Adeli. Było w nim ponad trzy
tysiące dolarów w banknotach.
— Kiedy?
— Bez broni?
— Jako na wspólnika?
— Ja.., ja nie rozumiałam, dlaczego policja... Pan wie, jak to było Mr.
Mason!
— Tak.
— Właśnie tam.
— Z panią w pokoju?
— Tak
— W sypialni.
— Tak.
— Tak — powtórzyła.
— Na dole, w hallu.
12.
Paul Drake zatrzymał samochód przy Siglet Manor", gdy Perry
Mason skręcał na skrzyżowaniu. Adwokat zaparkował samochód tuż za
wozem Drake'a.
— A więc udało się nam— odezwała się Della Street, gdy we trójkę
zebrali się na chodniku. — A już się trochę obawiałam.
— Co... co to znaczy?
— Co pan ma na myśli?
— Nie
— Tak
— Nie.
— Tak
— Jaką kobietę?
— Tak.,
— W jaki sposób?
— Tak.
— Myślę, że tak...
— Nie
— Przedwczoraj.
— I co pani zrobiła?
— I śledziła go pani?
— Tak.
— I co dalej?
— Zapukał?
— I co dalej?
— Zapukałam trzy lub cztery razy. Gdy nikt nie podszedł do drzwi,
domyśliłam się, że on tam był z kobietą.
— I co pani zrobiła?
— I co dalej?
— Nie.
— Tak.
— Kiedy?
— Tak...
— Nie.
— Oczywiście.
— Helena Reedley nic nie znaczyła dla Boba Hinesa, łączyły ich tylko
sprawy finansowe.
— Jakiego sobowtóra?
— Z tego mieszkania?
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Z której budki?
— Nie mam zamiaru odpowiadać. Nie sądzę, żeby pan... Czy pan jest z
policji?
— Detektywi z policji?
— Tak.
— Nie weszłam tam. Mówię panu, że poszłam za Bobem i... nie mam
zamiaru nic więcej panu mówić. Nie udzielę panu więcej żadnej informacji.
— Nic nie zrobię, ponieważ nie muszę nic w tej sprawie robić. To
należy do policji.
to, że właśnie wtedy, gdy Adela Winters czekała w hallu, pięć lub dziesięć
minut, nikogo nie było w mieszkaniu Carlotty Tipton; Carlotta poszła wtedy
za Hinesem do mieszkania Heleny Reedley i stwierdziła, że mężczyzna,
którego kochała, miał klucz do innego mieszkania w tym budynku. Do
mieszkania Heleny Reedley.
Frank Holt, który nadal żuł nie zapalone cygaro, odezwał się
spokojnie:
13.
Mason siedział przy biurku w swoim gabinecie, gdy zadzwonił
telefon.
— Co stwierdziłeś?
— Genevievie Jordan.
— Mason.
— Nie.
— Perry Mason.
— Dość tego! Nie znam pana i zawołam policję, jeżeli pan nie odejdzie.
— Czy to szantaż?
— Nienawidzę szantażu.
Mason milczał.
— Tak.
— Tak.
— A co nastąpiło?
— I co pani zrobiła?
— I to było błędem?
— Nie jestem taka głupia, Mr. Mason. — Popełniłam jeden błąd, ale
nie popełniłam drugiego, większego, nie powiedziałam mu nazwiska
— Dlaczego?
— Taki był.
— Co pan ma no myśli?
— A co by pani zrobiła?
— Ja... ja...
— Tak?
Spojrzała mu w oczy.
— Tak — odpowiedziała.
— Jaki kaliber?
— 38.
— Wyrzuciłam.
— Gdzie?
— Dlaczego?
Mason wstał.
— Jaką?
— Nie.
— Tak.
— No więc?
14.
Mason wszedł do swego gabinetu, rzucił kapelusz na wieszak i rzekł
do Delli Street.
Głos Harryego Gullinga nie był bardziej dźwięczny niż odgłos kostek
lodu w szklance z Mr. ożoną kawą.
— I co z tego? t
— Zaryzykował pan.
— Nic podobnego.
— A co kierowca mówił?
— To niesprawiedliwe!
— Dlaczego?
— Będą się odgrażać, że to zrobią. Ale nie mogą obciążyć mnie niczym,
chyba, że zdobędą dowód, iż udzieliłem schronienia Ewie Martell.
— Co Ewa robi?
— Co to takiego?
— O krzywoprzysięstwo — odpowiedział.
15.
Poniedziałkowa prasa poranna wykazała znaczne zainteresowanie
osobą Masona. Adwokat siedział w swoim gabinecie. Na biurku miał
rozłożoną gazetę. Czytał długi artykuł, którego tytuł brzmiał: KOBIETY
OSKARŻONE O ZAMORDOWANIE HINESA BRONIONE PRZEZ PERRY’EGO
MASONA. Czarodziej palestry broni Adeli Winters i Ewy Martell. Urząd
prokuratora okręgowego usiłuje znaleźć przyczynę kontaktowania się
adwokata z kryjówką jego klientki.
Zarówno oskarżenie, jak i obrona chciały, aby proces rozpoczął się jak
najszybciej i oczywiście data jego została ustalona kosztem innej rozprawy,
która została odroczona”.
— Bez nazwiska?
— Ważnego
— Strzelaj!
— Ho ho!
— Co?
— Właśnie, co z nim?
— Co to za Jeden?
— Właśnie!
— Aha.
— Tak.
— W jakim banku?
— Sądzę, że tak.
— Kiedy to było?
16.
Mason nacisnął guzik dzwonka przy nazwisku Arthur Clovis
Zadzwonił raz krótko, następnie długo i potem dwa razy krótko. Niemal
natychmiast odezwał się brzęczyk przy drzwiach.
— 211.
— Jest winda?
— Nie wiem.
— Zgadza się.
— Nie.
— Tak.
— Co pan ma na myśli?
— Właśnie!
— Nie.
— Opuściła męża...
— Nie.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Absolutnie nie.
— No cóż, tak.
— Kiedy?
— Co chciał?
— Nie powiedział?
— Nie.
— Nie sądzę.
— I co potem?
— I co pan mu powiedział?
— I co potem?
— Kiedy?
— Pan jest pewien, że nie wydał mu pan 500 dolarów i nie powiedział
policji, że te pieniądze zostały przekazane Orville'owi Reedleyowi na czek,
który on zrealizował?
— A co ona na to?
— Nie.
— Ani przez chwilę? Choćby po to, aby pójść do jej mieszkania i wziąć
coś dla niej?
— Nie!
— A pan nigdy nie miał klucza? Nigdy nie posłała pana na górę, do
swego mieszkania?
— Nie... Ale jedno jest pewne, jeżeli chodzi o Helenę Reedley: dla
nikogo nie skłamałaby. Gdyby jej mąż kiedykolwiek zasiadł na ławie
świadków i powtórzył tę rozmowę, Helena nie zaprzeczyłaby temu... Może
pan być tego pewny. Helena nie skłamie.
— Właśnie.
— O dwunastej trzydzieści.
— Ależ oczywiście.
— Tak.
— I co potem nastąpiło?
— Tak.
— Zgadza się.
— No nie... ale nie czułem się dobrze tego popołudnia i nie wróciłem
już do pracy. Miałem kolejny ból głowy... nadwerężyłem mięśnie oczne.
— Niech pan powie prawdę — rzekł Mason — zresztą i tak mogę się
tego dowiedzieć w banku. Ile dni pracy opuścił pan w ciągu ostatnich sześciu
miesięcy ze względu na te bóle głowy?
— All right, niech będzie 3. A więc dokąd udała się Helena Reedley po
wyjściu z restauracji 3 bieżącego miesiąca?
— Nie wiem.
— Taka kobieta jak Helena Reedley może stracić głowę dla czynnego,
dynamicznego typa, a następnie, po odbiciu się od niego, gdy weźmie w niej
górę instynkt matczyny, może stracić głowę dla młodego, sympatycznego
chłopaka, czułego, trochę nieśmiałego i małomównego, ale szlachetnego i o
zdrowej wyobraźni
17.
Przed przybyciem sędziego na sali panowało napięcie. Przede wszystkim
zdziwienie budził fakt że na wstępnym przesłuchaniu był osobiście obecny
Harry Gulling, reprezentujący urząd prokuratora okręgowego. Zwracało to
uwagę wszystkich, którzy obeznani byli z procedurą sądową.
— Tak, znany.
— Tak, sir.
— Tak.
— Przez telefon?
— Tak.
— Tak, wiem.
— Tak.
— Tak.
— Tak.
— Tak
— Kim on był?
— Tak.
— Tak
— Tak.
— Tak, sir.
— Tak, sir.
— Odrzucam sprzeciw.
— Na miejsce świadka?
— Niezupełnie.
— No cóż, tak.
— Otóż...
— Tak.
— Dlaczego?
— Nie, sir.
— Tak, sir.
— Sama?
— Tak, sir
— Odrzucam.
— Tak.
— Tak.
— Nie.
— Nie
— Tak.
— Tak.
— Sadzę, że tak.
— Chyba zetknęłam się z nią raz lub dwa razy, wydaje mi się, że
jechałyśmy razem windą.
— Tak.
— Tak.
— Właśnie.
— Tak.
— W banknotach studolarowych?
— Setki i pięćdziesiątki.
— Ile?
— Pięćset dolarów.
— Proszę bardzo.
— Doskonale.
zapytał Gulling.
— Tak, sir.
— Widziałem.
— Gdzie?
— W Hotelu „Lorenzo".
— Co robiła?
— I co tam robiła?
— Tak, sir.
— Tak, sir.
— Tak, sir.
— Tak, sir.
— Tak, sir.
pojemnika na śmieci. Chcę zadać świadkowi jedno pytanie: czy świadek mógł
zobaczyć co to było?
— Tak, sir.
— Oczywiście.
— Nie, sir.
— Tak, sir.
— Dwóch.
— Zgadza się.
— Tak, sir.
— Z pewnością nie.
— Tak.
— Jakieś dwie, trzy minuty. Gdy wróciłem do hallu, mój kolega objął
posterunek i miał w polu widzenia obie kobiety, ja w tym czasie
telefonowałem.
— Właśnie.
— Tak, sir.
— Nie, sir.
— Nie, sir.
— Jeżeli chce pan poznać mój pogląd — odezwał się Folson — to choć
wtedy może istotnie powiedziałem, że oskarżona tylko zajrzała do
pojemnika, to teraz odnoszę wrażenie, a nawet jestem absolutnie pewny, że
uniosła pokrywę pojemnika i wrzuciła coś do niego.
— Tak.
— No więc... nie...
— Tak.
— Co świadek uczynił?
— Tak jest.
— Tak sir.
18.
Po upływie dziesięciu minut, gdy sąd zebrał się ponownie, Gulling
oznajmił:
— Kiedy?
— Nie.
— Tak sir.
— Co wykazały te próby?
— Tak, sprawdzałem.
I co świadek stwierdził?
— Tak.
— Oczywiście, że mogę.
— Nie rozumiem, co pan ma na myśli. Jeżeli chce pan dać w ten sposób
do zrozumienia, że policja zleca mi, co mam mówić, to jest pan w błędzie.
— No cóż... tak.
— Oczywiście.
— No cóż, sądzę, że tak, ale nie rozumiem, do czego pan zmierza, Mr.
Mason. Jeżeli Adela Winters manipulowała przy pokryje pojemnika, stanowi
to oczywiście dowód. To właśnie usiłowałem ustalić.
— Jak to? — zdziwił się Korbel. — Choćby zeznania Sama Dixona. Gdy
znalazł broń w pojemniku, było w nim prawie pełno śmieci— pistolet był
nimi przykryty, a więc ktoś musiał jeszcze później wsypać tam śmieci.
— Nie mógł widzieć jej rąk, lecz mógł widzieć jej ramie i łokieć. Gdyby
wepchnęła coś głęboko w śmieci, świadek Folsom na pewno by to zauważył.
19.
Mason spacerował tam i z powrotem po swoim gabinecie. W pewnej
chwili odezwał się do Paula Drake'a:
— A to dlaczego?
— Właśnie.
— Wtedy jeszcze nie pod przysięgą. Ale potem zawlekli ją przed sąd i
wówczas, oczywiście, złożyła przysięgę. Prawdopodobnie ponownie
przesłuchają ją wieczorem.
— Nie przejmuj się tym, Perry. Mae Bagley nie zawiedzie cię. Może
przecież po prostu odmówić odpowiedzi.
— Jakie prawo?
— To po co tam zaglądała?
— Ona kłamie. Nigdy nie miała broni, nigdy ta broń nie leżała na
kredensie i Adela Winters nie wzięła jej ze sobą. Znała jednak kogoś, kto
rzeczywiście ją miał i ta osoba zgodziła się podłożyć broń w pojemniku na
śmieci. Przyszło mi teraz do głowy że Adela Winters zajrzała do wnętrza
tylko po to, żeby przekonać się, czy broń tam jest.
— Co to takiego?
— Trzy miesiące.
— Kiedy?
— Przedwczoraj.
go. Nie zastanawia się długo, wrzuca klucz do torby rzekomego ślusarza,
bierze pięć centów i sądzi, że zrobił dobry interes.
Drake jęknął.
— Co takiego?
— O czym?
— O portfelu.
Mason jęknął.
— I co pani mu powiedziała?
— Taka jest moja rada dla pani — rzekł Mason. — I niech pani już tam
idzie.
— Jako adwokat mogłem udzielić jej tylko takiej rady... po prostu żeby
powiedziała prawdę.
— Tak.
— Co?
— Że to była jedyna rada, jakiej Mr. Mason mógł pani udzielić. Gdyby
kazał pani nic nie mówić lub powiedzieć kłamstwo, byłaby to wówczas
zmowa w celu popełnienia krzywoprzysięstwa.
— Boję się...
Adela nie zrozumiała, potem jednak połapała się, o co chodzi, i teraz wpadła
w panikę.
— Ty też! – powiedział.
20.
Adwokat natknął się na Mae Bagley tuż przed poczekalnią sądu. Dał
jej znak głową i Mae ruszyła za nim korytarzem w zaciszne miejsce.
— Chyba wszyscy.
Znam go.
— Della Street?
— Wtedy niech pani powie całą prawdę. Czy pani rozumie? Niech pani
nie ukrywa nic, z wyjątkiem... no, nie musi mu pani mówić o żadnej rozmowie
w korytarzu w moim biurze.
— Może pan być spokojny, Mr. Mason... Nie przyznałabym się do tej
rozmowy, nawet gdyby tam święty Piotr spytał mnie o nią.
— Tak, pamiętam,. to był mój własny pomysł, żeby jej nie wpisywać
do rejestru meldunkowego.
— O’key — rzekł Mason. — Niech pani opowie wszystko tak, jak było.
I życzę powodzenia!
— Oczywiście — odpowiedział.
— A przed kim?
— Ale udał się pan z tą młodą kobietą do Mae Bagley i powiedział pan
jej, że chce, aby nikt nie mógł znaleźć Ewy Martell?
— Tak.
— Nikt?
— Powtarzam, że tak.
— Tak, to!
sędzią Lindale. Ale jeżeli chce pan rzeczywiście dowiedzieć się czegoś
nowego, mógłby pan zadać jakieś pytania swojemu świadkowi, Arthurowi
Clovisowi, znajdującemu się w poczekalni.
— Zgadza się.
— Trzech.
— Bezstronnych?
— A trzeci?
— Paul Drake.
— Pański detektyw?
— Zgadza się.
— Nie.
— Tak.
— Tak, sir.
— Tak. Tłum ludzi zwalił się wtedy do mnie, ludzie którzy pracowali
dla niego. I powiedział mi, że reprezentuje jakieś klientki i że musi oczyścić
je z podejrzenia o popełnienie zbrodni; że gdybym pomogła mu, byłby mi
wdzięczny. Odpowiedziałam, że nie jestem w stanie mu pomóc. I wtedy
powiedział, że gdybym oświadczyła, że byłam zazdrosna o Roberta, to
bardzo by mu to pomogło.
— Nie obchodzi mnie, czy to jest wbrew przepisom, czy też nie —
oświadczył przewodniczący. — Perry Mason jest adwokatem, i to dobrym
adwokatem. Wiele gotów byłby zrobić, gdyby tego wymagało wyłączenie
jego klientki z kręgu podejrzeń, lecz jeżeli twierdzi, że ta kobieta powiedziała
mu pewne rzeczy, nie wydaje mi się, aby kłamał. Jeżeli ma trzech świadków,
chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej. Wydaje mi się, że urząd prokuratora
okręgowego powinien wykazać więcej zainteresowania tym, że ten świadek,
Carlotta Tipton, mogła popełnić krzywoprzysięstwo.
— Za pięć druga.
numer pod który dzwoniły do Mr. Hinesa. Telefon dzwonił dość często tego
popołudnia. I odpowiadała na niego Carlotta Tipton.
Zapanowała cisza—
21.
Paul Drake i Della Street siedzieli w gabinecie Masona, gdy
— Co masz na myśli?
— Mów dalej!
— Kto to zrobił?
— W jaki sposób?
Koniec
Nota edytorska
ERLE STANLEY GARDNER — amerykański prawnik i autor powieści kryminalnych
urodzony w 1889 roku w Malden. Bohaterami zdecydowanej większości jego utworów
jest adwokat Perry Mason i jego osobista sekretarka i przyjaciółka Della Street oraz
prywatny detektyw Paul Drake i telefonistka Gertie Lade. Według powieści Gardnera
już przed wojną nakręcono kilkadziesiąt filmów a w latach 1957 – 1966 cykl filmów
mających współny przedrostek The Case of… W rolę Perry Masona najczęściej wcielał
się Raymond Burr a Dellę Street grała Barbara Hale. Ponadto jako Perry Mason
występowali Donald Woods, i Warren William, Sharon Acker, Ann Dvorak i Claire Dodd jako Della Street
a w roli Paula Drake’s William Hopper, Joseph Crehan i Gary Owen. W Polsce zdecydowana większość
powieści zostałą wydana po wojnie i do najbardziej znanych należą: Aksamitne pazurki, Blondynka z
podbitym okiem, Zalotna rozwódka, Siostrzenica lunatyka oraz przedstawione powyżej Adorator panny
West i Potrzebna atrakcyjna brunetka.
[Jawa48]
Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany plik
będzie służył jako kopia zapasowa.
Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.