Sie sind auf Seite 1von 174

-=OPOWIADANIA=www.republika.

pl/marekhlasko opracowanie: sleep-walker

SPIS TRECI: Brat czeka na kocu drogi........3 Dom mojej matki..................6 Krzy............................9 List............................12 Ptla...........................16 Miesic Matki Boskiej...........52 Najwitsze sowa naszego ycia.57 Namitnoci.....................64 Okno............................72 smy dzie tygodnia.............74 Pamitasz, Wanda................76 Pierwszy krok w chmurach........86 Robotnicy.......................91 liczna dziewczyna..............95 onierz........................99 W dzie mierci jego...........102 Finis Perfectus................137 Kancik, czyli wszystko si zmienio.......................140 Odlatujemy w niebo.............144 Pijany o dwunastej w poudnie..150 Lombard zudze................156 Stacja.........................161 Targ niewolnikw...............166

Brat czeka na kocu drogi


To byo mae miasto i maa stacja. Pocigi przychodziy rzadko, nikt tu prawie nie przyjeda, a ludzie przesiadujcy z nudw nocami w bufecie kolejowym znali si ju dobrze: pili tanie wina, piwo i ukradkiem przyniesiona wdk; rano szli do pracy otpiali, z elaznym blem pod rozpalona czaszk. Kiedy pewnej letniej i dusznej nocy wszed ten czowiek, wszyscy unieli gowy. Wyglda dziwnie: twarz jego bya tak pomita, e nikt nie wyczytaby z niej wieku, plecy mia kabkowate, a wyraz jego oczu mona by okreli jako szalone zdziwienie. Sta na progu i - mnc w rkach czapk rozglda si z gupkowatym umiechem. Przestpowa przy tym z nogi na nog jak dzieciak, ktry ma zamiar spata figla. Gow trzyma pochylon nisko do przodu i dopiero, kiedy obrci si do patrzcych nieco bokiem, wszyscy zobaczyli, e na karku jego wyrs potny, do garbu podobny guz mini. Tak czasem bywa z mczyznami, ktrzy bardzo wczenie - jako modzi chopcy - zaczli ciko pracowa fizycznie. Sta tak dug chwil i rozglda si wci z tym samym umiechem zaciekawienia. Potem pochyli si jeszcze bardziej i szybko podszed do pierwszego z brzegu stolika, przy ktrym siedziao dwch modych mczyzn z kobiet. Przystan przy nich; oparszy si doni o krawd stou, pochyli si ku kobiecie i patrzy na ni rozszerzonymi oczami. Kobieta odsuna si gwatownie. - Czego pan chce? - zapyta jeden z modych ludzi. By to adny chopiec o jasnych wosach i ogorzaej cerze; niebieska, szeroko przy szyi rozpita koszula podkrelaa kontrast tych barw. Czeka chwil, a kiedy zagadnity nie odpowiedzia, powtrzy pytanie: Czego pan tu chce? Zgarbiony czowiek milcza. Wci patrzy na kobiet i umiecha si radonie. - Czego pan chce? - pyta dalej adny chopiec. - Nie jestemy samy, chyba pan to widzi. Id pan std do diaba. Czowiek wpatrujcy si w kobiet nie drgn nawet, patrzy prosto w jej twarz, a jego oczy z sekundy na sekund staway si coraz bardziej okrge. Wtedy drugi chopak szybkim ruchem strci jego do ze stou. - Uciekaj - powiedzia. Uciekaj std, bo bdzie le. Mwi ci: uciekaj std szybko. Pchn zgarbionego w plecy. Ten niechtnie, z powolnoci niedwiedzia, odszed. Kry chwil po sali, rozgldajc si bacznie, potem znw przystan przy jakim stoliku. Siedziaa tam kobieta w jaskrawej sukni wraz z dwoma wojskowymi. Wszyscy troje byli troch podpici, bawili si midzy sob nie zwracajc uwagi na reszt ludzi i kiedy zgarbiony podszed do nich, nie wywoao to u nikogo zdziwienia. - Chcesz si napi przyjacielu? zapyta jeden z wojskowych. Nala wina w kufel po piwie i poda zgarbionemu. - Napij si - powiedzia - i wspominaj nas dobrze. Zgarbiony nie wzi kufla. Patrzy na kobiet i nie mwi nic. Umiechn si szeroko, odsaniajc bezzbne dzisa i kobieta odwrcia gow. - Zalany jest - powiedziaa. - Dajcie mu spokj. Sam widocznie wie, e ma dosy. - Nie, to nie - powiedzia wojskowy. Odstawi kufel. - Siadaj,

kochany - rzek do zgarbionego. - Siadaj i opowiedz co o sobie. Skd jeste? Zgarbiony milcza, jego pomita twarz zarumienia si nagle jak po wypiciu duego kielicha wdki. Kobieta zdenerwowaa si nagle. - Jaki niemowa - powiedziaa z gniewem. Zwrcia si do jednego z wojskowych: - Powiedzcie mu, eby std poszed. Czy nie mona nawet par minut posiedzie w spokoju? Niech on sobie std idzie. Milczcy dotd drugi wojskowy powiedzia nagle: - Tak, tak, niech pan sobie std idzie. A kiedy zgarbiony czowiek mimo to nie odchodzi, pochyli ku niemu poczerwienia twarz i sykn: - Wynocha, rozumiesz? Zgarbiony sta jeszcze przez chwil, potem odszed krok i z tego miejsca patrzy na kobiet. Tym, ktrzy obserwowali go z boku, zdawao si, e nie widzi nic poza ni, tak jakby jego oczy mogy przyswaja sobie ten tylko jedyny obraz. Byo to przykre. Towarzystwo przy stoliku siedziao przez chwil w milczeniu, potem jeden z wojskowych powiedzia bardzo gono do swego towarzysza: - Nie rozumie widocznie po ludzku. - Zawoaj milicjanta - rzeka kobieta odwracajc gow. - Jeli nie ma innej rady, zawoaj milicjanta. - Tutaj, na tej stacji? atwiej zadzwoni na Boga. - Czekaj - oywi si drugi. - Ja go postrasz. Sign do pasa i - udajc, e wyjmuje pistolet - wymierzy w zgarbionego palec i krzykn gono: - Puff, paff. Zgarbiony czowiek zasoni oczy rkami i niezdarnie pocz cofa si tyem. W drzwiach potkn si o prg i run. Potem zerwa si nagle i uciek nie zamykajc nawet drzwi. Wszyscy zachichotali. - Jaki dziwak - powiedziaa kobieta. - Nieczsto si taki trafia w kadym razie. - Moe wariat? - Diabli wiedz. - Mao wariatw chodzi po wiecie? Podobno kady jest w jakim tam stopniu zwariowany... - Wiecie co robi wariat, kiedy chce zobaczy nag kobiet? - No? - eni si. - wintuch. Ale tamten nie wyglda na wariata. - Ci, co si eni, take nie wygldaj. - Jeli jeszcze raz tak powiesz, to odejd od was. - W tym miecie nie znajdziesz innego towarzysza. Si rzeczy jeste skazana na nasze. - O ktrej przychodzi nasz pocig? - Jeszcze czas. O pitej. Boe, on znw przyszed... Wszyscy troje odwrcili gowy. Zgarbiony czowiek sta w drzwiach i rozglda si bacznie, a pierwsze co zauwayli to umiech, ktry nie znik z jego twarzy. Sta bez ruchu kilka sekund; kiedy zrozumia, e nikt z obecnych nie ma zamiaru go wyrzuca, przeszed wolno na rodek sali. Stan obok jakiego stolika, gdzie siedziao liczne towarzystwo; ilo pustych butelek stojcych przed nimi wiadczya, e nie marnowali czasu od rana. Nikt nie zwrci na niego uwagi; sta wychylony jak bocian. W pewnym momencie wycign rk i dotkn ramienia jednej z kobiet, przesun po nim doni w sposb jaki bardzo pieszczotliwy. Kobieta powoli odwrcia gow, lecz kiedy zobaczya przed sob obcego czowieka, krzykna i przytulia

si do mczyzny. Ten wsta purpurowy z pasji. - Co jest, do jasnej cholery? - powiedzia - Co jest, ty obuzie? Co ty sobie mylisz?... - zacz si nagle krztusi ze zoci i nie dokoczy. Z caej siy uderzy zgarbionego pici w usta. Zgarbiony nie odsun si i nie spojrza nawet na mczyzn. Obliza krew z warg i w dalszym cigu patrzy na kobiet; trzyma przy tym uniesion rk, tak jakby raz jeszcze chcia dotkn jej ramienia. Ten umiech i gest rozjtrzy mczyzn. Uderzy go teraz dwa razy, o wiele silniej: raz w twarz, raz w odek. Zgarbiony zwin si z blu; wtedy mczyzna byskawicznie kopn go w twarz. Teraz dopiero zgarbiony rozcign si jak dugi. - Masz dosy? - zapyta mczyzna. Zasapa si i pocz ociera spocone czoo; jego wielka, kraciasta chustka staa si momentalnie mokra. Od stolika stojcego w rogu podnioso si dwch kolejarzy. Podeszli do lecego i pochylili si nad nim. - Teraz ma dosy - powiedzia jeden z nich. Zwrci si do stojcego wci mczyzny. - Wyprowadz go na peron. wiee powietrze dobrze mu zrobi. - Bydl - mrukn mczyzna. Usiad. Kolejarze wzili lecego pod ramiona i wyprowadzili go na peron. Noc bya duszna, brakowao im oddechu, uciskay sztywne konierzyki. Pachniao czadem i limi nagrzanymi za dnia. Daleko, nad zielonymi wiatami semaforw, byszczay blednce gwiazdy Wielkiego Wozu. - Lepiej? - zapyta jeden z kolejarzy zgarbionego. Kiwn gow. - Wiesz ju, gdzie jest twj brat? Nic nie odpowiedzia ani nie uczyni adnego ruchu gow. Kolejarz odpi z rzemienia latark i owietli sobie ni twarz. - Rozumiesz, co bd mwi do ciebie? - Tak - powiedzia zgarbiony. - Wiesz, gdzie mieszka twj brat? - Nie. Nie wiem. Milczeli przez chwil. Kolejarz unis nieco wyej latark. - Suchaj - powiedzia. - Widzisz ten tor? - Tak - rzek zgarbiony. - Id prosto tym torem. To kilometr, moe dwa. Widziaem si dzisiaj z twoim bratem. Powiedzia, e bdzie na ciebie czeka. Spotkasz go. Mwi mi, e wemie ci do siebie. Rozumiesz? - Tak - powiedzia zgarbiony. - To id ju, czas. Chcesz papierosa? - Nie - powiedzia zgarbiony. - Musz i. Jeeli on na mnie czeka, to musz i. Przyjad do was kiedy z bratem. Odszed. Patrzyli za nim, jak biegnie rodkiem toru potykajc si na podkadach. - Za dziesi minut tym torem bdzie szed pocig - powiedzia milczcy dotychczas kolejarz. Drugi spojrza na owietlony zegar. - Za osiem. - Soce ju wschodzi. Moesz zgasi latark. - Ju za par dni bdzie wschodzi pniej. - On nic nie syszy? - Jest guchy jak pie. Moesz strzela o krok za nim. - Oguch tam, w wizieniu? - Tak. Moe zreszt jeszcze wczeniej. - Musieli pewnie z nim co robi.

- Nie mam pojcia. Pewnie przesuchiwali go na swj sposb. - Ja nie chc nic na ten temat sysze, rozumiesz? Mnie toto wszystko nic nie obchodzi. Ja nie chc o tym sysze. - Nie suchaj. Znw milczeli chwil. Czerwona kula soca ukazaa si na horyzoncie. Mokre tory lniy jak dwa pasma soca. Gdzie daleko bieg midzy nimi pochylony czowiek. - Ile siedzia? - Jedenacie lat. Mia jakie sprawy z partyzantki. Teraz go wypucili. - Nie ma nikogo? - Nikogo - powiedzia kolejarz. - I troch mu si pomieszao w gowie. Kiedy tam trafi, by jeszcze dzieckiem. Mia kiedy brata i cigle czeka na niego, cigle szuka. Ten brat ju dawno umar, ale on nie chce w to uwierzy. Jedenacie lat w wizieniu to przecie co znaczy. - Skd wiesz o tym wszystkim? - Trzy dni temu wraca z tamtymi. Wypucili go z amnestii. Na tamtych czekay rodziny, ony i tak dalej. Na niego nikt. Wczoraj okradli go ze wszystkich pienidzy. Jedenacie lat nie widzia adnej kobiety, dlatego im si tak przyglda. Cigle obrywa po mordzie. Przysiedli na aweczce pod zegarem. - Nie znalazby i tak swego brata - powiedzia jeden. - Przecie nie yje. - Racja. Moe by go wzili do jakiego przytuku? - Mury na mury? Zreszt... masz czas zaj si tym? - Nie. - Tak bdzie najlepiej. - Jasne. To ju za dwie minuty... - Zwrci si nagle do kolegi. Suchaj - powiedzia - to gdyby oni tam, w poczekalni, mwic do niego, patrzyli mu w oczy czy tam prosto w twarz, nie potrzebowaliby go bi? - Oczywicie - powiedzia drugi. - Oczywicie... - Z hukiem przejecha pocig, a kiedy ustao ju dudnienie, kolejarz rzek: Pucili o minut za wczenie. - Kopn jaki kamyk i umiechn si kwano. - Ba - powiedzia. - Gdyby wszyscy nam mogli patrze w twarz...

Dom mojej matki


Moja matka bya star i brzydk kobiet. Nie mgbym nawet sili si na opisanie jej twarzy; zdaj sobie spraw, e twarz ta nie zachowaa nic ze swojej prawdy: tak dzieje si czsto z ludmi bardzo schorowanymi i zniszczonymi przez przeycia ponad skromne ich siy. Patrzyem, jak gasa moja matka. Byy to jedyne chwile mego ycia, kiedy czuem si zupenie bezsilny; tak bezsilny, jak tylko moe si czu czowiek, ktry uprzytomni sobie, e zawsze moe i z czasem naprzd, lecz nigdy go powstrzyma. Trwao to jednak krtko; potem zrozumiaem, e czowiek, ktry chciaby powstrzyma czas, jest w takiej sytuacji, jakby wsadzi do w grski strumie i czujc jej

drenie, myla, e tam jest jego do. Mwiem wtedy: - Nie martw si, mamo! Wszystko bdzie dobrze i bdziesz mie swj dom. Przecie wiesz, e nikogo na wiecie nie kocham bardziej od ciebie... Wiem, e matka moja nie bya nigdy kochana przez adnego mczyzn: maestwo jej z moim ojcem nie naleao do szczliwych. Prawie ju nie pamitam ojca, lecz z opowieci wiem, e przez cae ycie palio mu si pod czaszk. By to jednak zimny ogie inteligenta, ktry nie daje nic prcz blasku. W pewnym momencie swego ycia ojciec mj wypali si; potem ju jego serce i myli przypominay patyczek choinkowy, na ktrym zwglia si owa minimalna ilo substancji chemicznych dajca silny i pikny blask. Reszt ycia spdzi na szukaniu usprawiedliwie dla samego siebie; sta si gorzki i niesprawiedliwy wobec kadego. Moja matka rzeka mi kiedy: - Nie jeste dzieckiem urodzonym z wielkiej mioci. Z twoim ojcem pobralimy si dlatego, e mylelimy, i bdziemy sobie potrzebni. Pamitaj, aby nigdy nie wierzy w takie rzeczy; nie wolno ci! Ludzie, ktrzy myl, e z czasem dopiero stan si sobie potrzebni, powinni odej od siebie i zapomnie krokw, ktre ich wiody ku sobie. Bardzo mnie to wtedy zabolao. Gdy si dowiedziaem, e moi rodzice nie byli zczeni mioci, bez ktrej w wyobrani mojej nie mogo by nic staego, uczuem momentalnie ssc pustk i przez dugie miesice nie opuszczaa mnie myl, e waciwie nie jestem nikomu potrzebny. Zdawao mi si, e ludzie tacy jak ja - nie powinni y. - Po co mi to mwisz, mamo? - rzekem wtedy. - Mam osiemnacie lat i gotw bybym zabi za kady listek oderwany z drzewa moich marze... - Uschnie szybko twoje drzewo, jeli nie bdziesz wiedzia, e zdarzaj si burze i grady... Dzi nie mam ju osiemnastu lat; bardziej nad burze i grady pragnbym drtwej ciszy poudnia. Wtedy jednak ciko mi byo dzie po dniu przeywa z czowiekiem, ktry nie by kochany; tym ciej, e czowiekiem tym bya przecie moja matka. Goryczy dodawaa mi myl, e matka moja nie pragnie ju cierpie, mioci ani walki; wielkiej goryczy dodawaa mi myl, e jedynym pragnieniem jej ycia jest may, wasny, kolorowy domek na przedmieciu. - Mamo! - mwiem. - Przecie to straszne dla mnie, e ty marzysz tylko o wasnym domku i o niczym ju wicej. Jake mam ci kocha? I dlaczego tylko tyle? Jeste przecie dobrym czowiekiem i wiem, e potrafisz kocha; ja to wiem najlepiej! Nie mog ci jednak wcale zrozumie... S kraje, w ktrych miliony ludzi znajduj si bez dachu nad gow i bez kawaka chleba, miliony godnych i nieszczliwych ludzi. Mao... Nie wiadomo, czy ci ludzie, ktrzy maj dzi dach nad gow, jutro nie zostan bez niego. Jakich wymiarw wobec tych spraw nabiera twoje marzenie? To aosne, mamo... Czy naprawd widzisz teraz uczciwe miejsce na twoje marzenie? - Kade marzenie - odpowiadaa mi matka - jest uczciwe. Samo sowo m a r z e n i e jest uczciwe. Nieuczciwe mog by myli, pragnienia, denia, lecz marzenie pozostanie, czyste, nawet wtedy, kiedy inni wdepcz ci je w boto... Pomyl: bdziemy mie wasny dom. Bdzie ci le, bd ci zdradza i wyszydza ludzie, wtedy wrcisz do naszego domu i powiesz tylko: "To jest nasz dom". wiat wyda ci si inny, jeeli spojrzysz na przez okno naszego domu. - Nie chc mie takiego domu - mwiem ykajc gniew - w ktrym

musiabym kry si przed wiatem i przed ludmi. To nie dom, to skorupa. Brzydz si skorup. O, nie byo doprawdy argumentu, ktrego bym nie uy. Mwiem o trudzie tych, ktrzy buduj od podstaw nowe ycie, o tysicach nowych domw; przynosiem dziesitki gazet, moje radio znienawidzili ssiedzi, staruszka mieszkajca przez cian nie odpowiadaa na moje ukony; przestaem mwi zwykym ludzkim gosem, tylko ryczaem, przybieraem teatralne pozy: to wszystko byo przecie moj prawd i robiem wszystko, co mogem, aby zrozumiaa j take moja matka. Lecz wszystko na prno - ten przeklty, kolorowy domek na przedmieciu by wbity jak dziesiciocalowy gwd w drzewo marze mojej matki. Swoje sowa czuem niby odbijajce si pieczki i w sercu moim coraz bardziej rozlewaa si gorycz. Bywaem niedobry i niesprawiedliwy dla matki; potem oczywicie czyniem wszystko, by to odrobi, dziki czemu nasze ciche dotd ycie we dwjk stao si odzi eglujc po niespokojnej wodzie. Lecz aby pyn, musielimy wiosowa we dwjk. Chodziem czasem na przedmiecie i wasaem si godzinami po piaszczystych i krzywych uliczkach, gdzie przycupny mae domki. Doszedem do tego, e patrzyem na nie z nienawici i z nienawici take mylaem o sobie, e may ten domek w jakim sensie przesania mi widok na ogromny mj wiat. Lecz nie mogem go zburzy. Ohydne byy dla mnie soneczniki i zielone sztachetki, klomby i spacerujce po nich kury, radonie umorusane dzieci i koty lece w socu. Pogardzaem kadym z tych ludzi mieszkajcych w kolorowych domkach na peryferiach naszego miasta. Gdyby to zaleao ode mnie, zabronibym budowa takie domki. Mylaem wtedy o strasznej sile, jak jest ludzkie przyzwyczajenie. Zabronibym budowa takie domki, gdy zdawao mi si, e ci, ktrzy w nich mieszkaj, nie wiedzc o tym, sami pozbawiaj si rzeczy o wiele wikszych. "O, mamo - mylaem - atwiej chyba zbudowa sobie niemiertelno ni porozumie si z drugim czowiekiem". Kiedy przebywaem na przedmieciu - a przebywaem do czsto, gdy jestem z natury azg - dranio mnie nawet powietrze cignce od wilgotnych pl zza rzeki. Czyste poranki i agodne, pene mgie zachody soca budziy we mnie pogard, jak mam dla kiczu. Kiedy bya to niedziela - zobaczyem dziada siedzcego w kalesonach na progu. Mruy oczy od soca i leniwie przebiera palcami po klawiszach, gdy trzyma na kolanach harmoni. "Oto - pomylaem dygocc ze wciekoci - przeytek". Zwrciem mu uwag; grzecznie powiedziaem, e nasze miasto jest wielkim miastem i on jako jego mieszkaniec... i tak dalej. Dziad spojrza na mnie sennie, potem zawoa swoich trzech synw wygldajcych bardzo po junacku, a ci obeszli si ze mn brutalnie. Kiedy na czworakach wycofywaem si z placu boju, dziad otworzy jedno oko i rzek: - Mocnych demokracja zamkna... To zrazio mnie na jakie dwa tygodnie, lecz potem znw wasaem si po przedmieciu. Wydawao mi si, e gdzie tam wanie tkwi jaka sia magnetyczna, ktr znaj wszyscy ludzie prcz mnie. - Czy nie widzisz - mwiem do matki - tych wszystkich piknych biaych domw? Nie widzisz tych ulic? Masz oczy, lecz nie masz serca i dlatego twoje oczy s lepe. - Oczy moje s lepe dlatego - mwia matka - e nie widz mojego maego, wasnego domu. To wszystko. - Czy jest ci le y? Nie wierzysz ludziom? Nie wierzysz nam? - W c mogabym wierzy, jeli nie w czyste rce swego dziecka?

- Wic dlaczego? Dlaczego si nie cieszysz? Nie jeste godna i nie jestem dla ciebie zym dzieckiem; sama to przyznajesz, nawet wtedy, gdy milczysz, wiem o tym... Ale chocia jestem twoim synem, nie moe mnie wzrusza twj smutek, e nie masz wasnego, maego domku na przedmieciu, kiedy widz rado innych ludzi, wprowadzajcych si do wielkich, wsplnych domw. Mamo, przesta... Matka moja umara. Umara nie dlatego, e nie spenia swych pragnie, lecz dlatego, e bya star i schorowan kobiet. Jej ostatnie sowa nie byy skarg, e nie doczekaa maego, wasnego domku, lecz yczeniem szczcia dla mnie. Ja pozostaem. yj i dalej cieszy mnie widok jasnych, wielkich domw. Wiem, e mieszcz one w sobie rwnie wiele pragnie, cierpie, na pewno o wiele wikszych i suszniejszych od tych, ktre miaa moja matka. Lecz czasem ciko mi y: wanie wtedy, kiedy przechodz obok takich wielkich, jasnych domw, a take kiedy nocami wasam si po krzywych i piaszczystych uliczkach przedmiecia, gdy z natury swej jestem wczg. Pogodziem si ju z owym dziadem, opowiada mi on czasem o wszystkich najwspanialszych rzezimieszkach, jacy deptali te ulice, i oczy jego s pene marzenia. Tak, jest mi ciko, gdy patrz, w owietlone lub lepe - noc okna kadego domu. Lecz najbardziej smutno mi, gdy id wieczorem nad Wis i widz odbijajce si w wodzie wiata: ulic, domw i gwiazd. Bo pamitam, e matka moja chciaa, aby jej may, wasny, kolorowy dom - sta nad rzek. 1954

Krzy
Drzwi zgrzytny i do celi wszed stranik. By to jegomo wysoki i chudy; cer mia ziemist i oczy wiecznie podkrone, gdy cierpia na wtrob - wiedzieli o tym wszyscy ci, ktrzy siedzieli tu duej; on sam czsto uskara si w gos. Stranik chrzkn gono. Czowiek siedzcy na pryczy spojrza na niego z wyczekiwaniem. - Rodzice przyjechali - powiedzia stranik. Gos jego brzmia nosowo. - Trzeba si i poegna. Siedzcy na pryczy milcza. Oglda swoje rce; donie mia wielkie, grube, o spkanych palcach. Rce takie na pierwszy rzut oka wydaj si niezgrabne i do niczego waciwie nieprzydatne; trzeba je dopiero zobaczy przy pracy, aby przekona si, ilu rzeczy potrafi dokona. -Tak - powtrzy stranik i przestpi z nogi na nog. - Trzeba si i poegna. Oni czekaj ju od rana, przyjechali pierwszym pocigiem. Siedzcy wsta i wyprostowa si. By wysoki i krpy, twarz mia okrg; ostrzyone przy skrze ciemne wosy czyniy j jeszcze bardziej podobn do kuli. -Zimno dzisiaj? - zapyta. Pocz rozciera donie. - Nie bdziemy przechodzi przez podwrko - powiedzia stranik. Wykona uspokajajcy ruch rk. - Po prostu zejdziemy na d. Oni tam czekaj.

Wyszli na korytarz. Stranik zamkn drzwi. Poczli i korytarzem; wizie szed przodem i swoje ogromne donie zaoy do tyu. Naprzeciw nim szli dwaj winiowie trzymajc w rkach kuby. Jeden z nich machn rk do prowadzonego i zmruywszy oko, rzek: - Jak si masz, gospodarzu. - K. S. - powiedzia stranik. - Nie rozmawia. Nioscy kube gwizdn. Poszli dalej. Czowiek o okrgej gowie zapyta: - Nie wyjd ju na podwrko, co? - Chyba nie - odpar stranik. Mia mczeski wyraz twarzy; ju od rana czu, e czeka go wcieky atak wtroby. Skrcili w nastpny korytarz i szli bardzo wolno, gdy wizie ostatnio mao chodzi i bolay go nogi obute w cikie drewniaki. Sycza wic i potyka si. W pewnym momencie powiedzia: - Piek mnie nogi straszne. - Och - rzek stranik. Wzruszy ramionami. - To ju niedaleko. Wizie mrukn; stara si stpa bokiem. Patrzy z uporem na ciany i po chwili rzek: - arwka si przepalia. - Gdzie? - zapyta stranik. Przystanli. - Tam - rzek wizie i unis do gry swoj ogromn do. Stranik spojrza. Istotnie - jedna z arwek rozwietlajcych korytarz nie wiecia. Stranik pokiwa gow. -No i powiedz pan sam - rzek. - Czy to s arwki? Mj zi kupi w zeszym tygodniu trzy, to dwie si od razu przepaliy. Poszed do sklepu i chcia wymieni, a tam mu mwi: "Co pan, mieszny? Czy to nasza wina? Takie daj, to takie sprzedajemy..." Z arwkami teraz bieda. - Ile kosztuje arwka? - Nawet nie wiem - powiedzia z zakopotaniem stranik. I nagle zapyta podejrzliwie: - A dlaczego? - Tak sobie. Stranik popatrzy na niego uwanie i rzek z gniewem. - Idziemy, idziemy. Co pan - arty gra? - Szli dalej wzdu zamknitych drzwi. Przy samej klatce schodowej dyurni winiowie myli korytarz. Szorowali z haasem szczotkami osadzonymi na krtkich trzonkach; pachniao szarym mydem i gorc wod. Kiedy przechodzili, jeden z nich podnis spocon twarz i szepn: - Kole, rzu fajk, na wypisce ci oddam. - K. S. - powiedzia stranik. - Nie rozmawia. - Nikt przecie nic nie mwi - rzek myjcy podog. - Czy ja co mwi, do cholery? Przecie nie mwi... - rzuci z haasem szczotk i odstawi wiadra: stranik z okrgogowym przeszli. Wizie znw stpn nieostronie i sykn. - Ju, ju - rzek uspokajajco stranik. - To naprawd ju blisko. Weszli do kancelarii, a potem przeszli do izby, gdzie czekali rodzice winia. Na widok wchodzcego podnieli si z awki. - Mona si przywita - rzek stranik i na jego chudej twarzy ukazao si co, co mogo by uwaane za umiech, lecz tylko przez tych, ktrzy znali jego chorob. - Mona siedzie. - Poprawi pas z cikim pistoletem i usiad na krzele pod oknem. Wizie sta porodku izby i mruga oczami; byo tu o wiele janiej ni w celi, gdzie przebywa dotychczas. Nastpnie podszed do rodzicw; najpierw pocaowa w rk ojca i nastpnie matk. - To dzisiaj rano przyjechalicie? - zapyta?

10

- Ano, tak - rzek ojciec. By potny i wysoki, kark wylewa mu si z przyciasnego konierzyka; gos mia donony, nawet teraz - kiedy nie wiadomo czemu stara si mwi szeptem. Syn nie by do niego podobny; ani z wygldu, ani z zachowania. - Jechalimy ca noc do ciebie - powiedzia surowo ojciec. - Z przesiadk w Jodowie? - Teraz - powiedziaa matka - trzeba si przesiada w Rostaszewie. - Uhm - mrukn wizie. Stara si usadowi, aby nogi jego odpoczy nieco. Opar si palcami o cian i nogi wysun przed siebie. I nagle serce jego poczo bi mocno: zlk si, e ojciec czowiek bardzo surowy - kae mu wsta i rozmawia na stojcy, gdy nie lubi, aby dzieci przemawiay do niego bez szacunku. Wizie przypomnia sobie o tym i zagada szybko: - A jak tam u Sidorowicza? - U Sidorowicza? - powtrzy z namysem ojciec. Milcza przez sekund szukajc odpowiedniego sowa, a potem rzek: - Tak jak to zwykle u niego. Tyle e ko pad. - Pad ko - ucieszy si wizie. Marzy o tym, aby mc ju powrci do celi i zdj buty. - Jak to mogo by? - Pad - i koniec - powiedzia ojciec. - Woali weterynarza, ale byo ju za pno - poskroba si po gowie, znw milcza przez sekund. Potem rzek tonem upomnienia: - Z koniem trzeba delikatnie. - Trzeba ju koczy - powiedzia stranik odwracajc si ku nim. Jeszcze zostao pi minut. - To ko - powiedzia szybko wizie i jeszcze nieco dalej wysun nogi. - Tak, tak... Ko, ko... Pewnie, e z koniem tylko delikatnie... Tak, tak... No wiadomo, co zrobisz, jak padnie?... Trzeba ostronie i koniec... Tak, tak... - sykn: przyszo mu na myl, e teraz - przy poegnaniu - na pewno trzeba bdzie wsta. Sykn i szybko zapyta: - A u nas jak tam? - Ano, chwali Boga - rzek ojciec. - Jak dobrze pjdzie, to kupimy krow na wiosn. - Koniec - powiedzia stranik. Wsta i podcign pas; olbrzymia kabura pistoletu miesznie wygldaa przy jego chudym ciele. - No tak - rzek ojciec. - Nie pora teraz rozmawia. Teraz musisz z Bogiem, synu, porozmawia. Ty ju jego jeste. Tak. No, to mdl si. Unis do do gry: stranik odwrci si. - egnam ci krzyem Paskim - powiedzia ojciec gono. - Uklknij. Wizie milcza. - Nie - rzek po chwili; powiedzia, e kosztowaoby go to wiele blu i na sam myl o tym wieczki stany mu w oczach. - Klknij, synu - powiedzia ojciec uroczystym gosem. - Przed krzyem naley si klkn. Wizie pokiwa gow. - Nie - rzek. Pochwyci rk ojca i ucaowa j. Potem pocaowa matk i wyszed razem ze stranikiem. Starzy rwnie wyszli; poszli przez dziedziniec i znaleli si na ulicy. Poczli i w kierunku dworca, skd za dwie godziny odchodzi pocig. Szli wiejskim zwyczajem: ojciec przodem, matka dwa kroki za nim, w tyle. - Odmienili go - powiedziaa matka. - Nie chcia uklkn. Chlipna; jej starcza twarz skurczya si aonie. - Moe nie wierzy ju w Boga? - rzeka. - Pierwszy raz - rzek ojciec takim tonem, jakby nie dowierza samemu sobie. - Pierwszy raz, eby zrobi nie po mojej woli. Ale dziecko z niego jest dobre. Przy ktrym ze skwerw usiedli na chwil. Dzie by ciepy, nieg topnia. W kolorze nieba, w nieznacznym spulchnieniu gazek, w

11

poysku sierci przejedajcych koni, w wilgotnym blasku szyn czuo si ju nadchodzc wiosn. Przechodnie rozpinali palta, dzieci wychodzce ze szk biegy gromadkami, brudny nieg z szumem spywa do ciekw. - Tak - rzek ojciec. - Na jesieni Mietek wrci z wojska. Bdzie mia garnitur po Janku. Do jesieni trzeba si jeszcze pomczy... - Janek by tszy - powiedziaa matka. -Tszy, tszy... Mietek w wojsku utyje, tam daj im je jak si naley... - milcza przez chwil patrzc na swoje lnice buty. - No co - rzek po jakim czasie. - Dziecko byo z niego dobre. Nic nie powiedzia, e ja mu kazaem. Nic - a do koca. - Ty mu kaza? - spytaa matka. - Ano - rzek ojciec - tak wychodzi, e ja... - kark poczerwienia mu nagle. - Ja bachora w domu nie potrzebuj. - Potrzsn piciami. - Tymi rkami dorobiem si wszystkiego - ziemi, domu, ony. Ja na stare lata wstydem wieci nie bd. Zgrzeszyli - ich sprawa. Mia si oeni z dziadwk? Co ona miaa? Co warty czowiek bez ziemi? Nic, tyle co mier, moe nawet tego nie. Chciaem dla niego dobrze. Ja mu powiedziaem, eby j pooy koo konia; niech bdzie, e ko j kopn. A on si po tym wszystkim przestraszy; uciek i zostawi siekier. Ja miaem dla niego on w Zawadowie. Miaby i dom, i ziemi kawa. Ale on wola t. Musia zrobi po mojej woli. Dobry by z niego dzieciak. I nic nie powiedzia. Synowskie posuszestwo mia. - eby tylko nie cierpia za bardzo - rzeka matka i chlipna. - Gdzie tam - rzek ojciec. Chrzkn niecierpliwie. - mier to mier i koniec. Czy to mao ludzi umiera? Czy on nie widzia mierci? przed demokracj jednej zimy to na Guchowicach p wsi wymarzo. A w Zawadowie? A w Janowicach? Z godu, z zimna zawsze przecie gorzej umiera byo. Dobry by z niego dzieciak i mier bdzie mia lekk. To dopiero za trzy dni. Wrcimy do domu, to pjdziemy si pomodli, eby mu ta mier letko posza. - Dobry by - powiedziaa matka. - Pewno, e dobry - na jej okrgej, pomarszczonej twarzy malowaa si jednak pena wtpliwoci rozterka. - Dobry, dobry - powtrzya gderliwie. - Ale dlaczego nie chcia uklkn przed krzyem?

List
Oczekiwaem na list. Nikt nie pisa do mnie listw; nie miaem nikogo bliskiego; ani tutaj, ani w kraju, ani na caym wiecie; byem ju starym, samotnym czowiekiem. "Ba! - mylaem sobie nieraz. - Przecie nie wszyscy mog mie bliskich: to naturalne; a ludzie samotni s take potrzebni, aby inni rozumieli, jak straszn rzecz jest samotno, i starali si przed ni uchroni". Lecz mimo to czekaem na list. Wiedziaem, e nie nadejdzie on nigdy, lecz niemoliwe wydawao mi si, aby nikt z yjcych na wiecie pewnego dnia nie zechcia napisa do mnie listu. Ludzie najbardziej nawet nieszczliwi nie wierz nigdy w c a k o w i t o swego nieszczcia, potrzebna im jest maleka szpareczka, dziki ktrej mog oddycha; tak samo jak chyba z samotnymi; zawsze mamy malekie

12

okienko, przez ktre kogo wygldamy. Ja czekaem na list. Dom, w ktrym zamieszkiwaem miesznie may pokj, by jednym ze starych domw na przedmieciach naszego miasta. By to dom o poczerniaych cianach, wytartych schodach i zielonym od wilgoci podwrku. Na dachu tego domu kilku wyrostkw zaoyo hodowl gobi; mniejsi chopcy biegali po podwrku bawic si, odkd pamitam, w t sam zabaw - zodzieja i policjantw; dziewczynki skakay przez sznurek oraz gray w niebo i pieko; latem w socu pi tuste koty; zawsze pachnie kapusta i mokra bielizna. Od czasu do czasu str upija si i gra na harmonii; wtedy dzieci zbiegaj si i otoczywszy go koem, patrz, jak zrcznie przebiera grubymi palcami po klawiszach, a pewien ysy tapicer wychyla z okna swoj gow i prosi: "Zagraj "Klaryss", Franciszku!"; wtedy str rzuca mu spojrzenie pene sodkiej zadumy i gra to smutne i dziwne tango. dzie zaczyna si tu wczenie; poowa mieszkacw domu pracuje w pobliskiej fabryce odleww i ju od pitej rano tupie po schodach; o sidmej obydwaj krawcy puszczaj w ruch swoje maszyny; szewc straszliwym basem wymyla swemu czeladnikowi, ktry jest bardzo piegowaty, ma niepokojco podobne do nietoperza uszy i - jak twierdzi szewc - jest "potomkiem kretyna i sowy"; u tapicera stukaj motki, do warsztatu naprawy samochodw zjedaj pierwsze takswki, a str ziewa i podcigajc spodnie, wychodzi z miot na podwrko. ycie ma tutaj jedn twarz. Listonosz - pan Gobiowski - zjawia si tu okoo godziny dwunastej; o tej godzinie pieway ju wszystkie kucharki, wszystkie dywany ju przetrzepano i swd obiadw dolatywa z kadego okna. Ju z daleka widziaem, jak listonosz nadjeda na swym rozklekotanym rowerze; jedn rk trzyma za kierownic, drug - wyciga list ze swej ogromnej torby. Wtedy wszyscy schodz na podwrko, gdy listonosz - tak jak i ja - jest starym czowiekiem i ciko mu wspina si po stromych schodach. Nakada na nos okulary i odczytuje nazwiska: - Siemitkowski! - Jaszczyk! - Malinowska! Wszyscy odbieraj swoje listy i odchodz. Wtedy ja pytam: - Czy nie ma nic dla mnie? - Nie - odpowiada listonosz. - Nic dla pana dzisiaj nie byo. Moe jutro bdzie. - Niech pan zobaczy jeszcze raz - prosz. - Wie pan, jak to jest; czasem si zapomina. Czasem si zdaje, e nie ma ju nic, a potem dopiero spostrzega si przypadkowo, e jednak jeszcze co pozostao. Niech mi pan wierzy, e tak doprawdy bywa. Prosz zobaczy jeszcze raz. Listonosz siga do torby, lecz twarz jego wyraaa bezgraniczne powtpiewanie. Dugo grzeba, potem mwi: - Nie, dzisiaj nie byo dla pana listu. Moe jutro bdzie. Czeka pan? - Tak - odpowiadaem. - Czekam. Oczywicie e czekam. Ma do mnie kto napisa, ale on mieszka bardzo daleko std. Wie pan, jak si daleko mieszka... - Oczywicie - mwi listonosz. - Moi bliscy take mieszkaj bardzo daleko std. O, nawet pojcia pan nie ma, jak daleko. Trudno, musi pan poczeka. Moe jutro przyjdzie ju ten list.

13

- Bd czeka - mwiem. - ten list na pewno do mnie przyjdzie; niech pan tylko dobrze uwaa na poczcie. Ju ja pana o to bardzo prosz! Bd czeka. - Tak trzeba - odpowiada listonosz. - Przecie zawsze czeka si na jaki list. Salutowa mi i odjeda. Widywalimy si co dzie; widywalimy si co dzie przez wiele lat. Latem przyjeda zgrzany, sapic jak lokomotywa; zim pikne wsy jego sztywniay od lodu; jesieni by smutny i zgnbiony, ocieka deszczem, a rower jego ochlapany by strasznie botem i przybywao mu rdzawych plam; wiosn on chyba pierwszy w naszym miecie rozpina koszul i widziaem siwe i ogromnie gste wosy na jego twardej piersi. Przeszo wiele wiosen; czeladnik od szewca zaoy ju wasny warsztat, oeni si i z dziesitego podwrka syszaem, jak takim samym basem wymyla swemu pomocnikowi; chopcy, ktrzy bawili si tu niegdy w zodzieja i policjantw, suyli teraz w wojsku i stamtd pisali krtkie, chaotyczne listy do dziewczt, ktre skakay niegdy przez barwny sznureczek, a teraz byy ju wysokie, chodziy w kwiecistych sukienkach i ozible odpowiaday swoim matkom, e one przecie nie pytay ich o zdanie w kwestii swego zampjcia. Str przyguch i myli teraz tony dziwnego tanga, a tapicer coraz czciej trafia motkiem we wasn rk. Pytaem: - Czy jest jaki list dla mnie? - Nie - odpowiada listonosz. - Dzi, prosz pana, nie byo nic. Zapewne bdzie jutro. - Czy sprawdzi pan dobrze? - pytaem. Listonosz robi uraon min i odpowiada: - Ja zawsze sprawdzam dobrze, prosz pana. Musi pan czeka. - Oczywicie - mwiem. - Bd czeka. - Tak trzeba. Przecie zawsze czeka si na jaki list. One rozmaicie przychodz; przecie ludzie pisz z bardzo daleka. Czasem trzeba dugo czeka na list. Miaem al; miaem al do wszystkich mieszkacw tego domu, ktrzy otrzymuj listy; nienawidziem ich twarzy w chwili, gdy z rk listonosza odbierali swoje listy. Wydawao mi si, i sowa zawarte w tych listach odebrano mnie, e nale one do mnie, ja powinienem je czyta - paka nad nimi lub mia si - i e tylko przez jaki niezrozumiay dla mnie przypadek listy te trafiaj do obcych rk, podczas gdy naprawd kady z nich naley do mnie. Przypomniaem sobie wszystkich ludzi, jakich znaem w yciu; odyway we mnie dawne przyjanie, krtkie chwile spotka z tymi, ktrych twarzy nie mog sobie dzi ju przypomnie. Dugo mylaem o pewnej kobiecie, ktr darzyem ogromn mioci w wieku lat dwudziestu. Przez wiele dni umys mj zaprzta wizerunek pewnego czowieka, z ktrym przyjaniem si kiedy gorco, i wydawao mi si, e czowiek ten napisze do mnie. Osignem nawet swego rodzaju cudown pewno, i lada dzie otrzymam list od tego czowieka; odyway we mnie wszystkie dobre i ze chwile, jakie z nim przeyem: ktnie, spacery, nocne rozmowy, dyskusje i wyznania; wywoywaem z oddali jego gesty, sowa i umiechy. I wiedziaem, e to on, tylko on napisze do mnie list. Tak byo przez wiele dni; potem uprzytomniem sobie, e czowiek ten umar wiele lat temu, a ja sam rzuciem pierwsz gar ziemi na jego grb. O, tak! Te listy, ktre przynoszono tutaj, kradziono mnie; czuem

14

to. Jestem starym czowiekiem; kadego dnia ze zdziwieniem witam soce na niebie; wiem przecie, e blisko mi ju do mierci; wiem, e gdybym dosta w kocu list - nie umierabym samotnie. Nienawidziem ludzi dostajcych listy: byo to uczucie czowieka, ktry czuje szczcie innych, a sam nie potrafi si do nich przytuli; jest to drczce uczucie mioci i nienawici. "C oni robi z tymi listami? - mylaem. - I na c im w ogle listy? Oni maj domy, dzieci; wok nich krci si wielu ludzi - ja czekam tylko na list". Wiedziaem ju, kto i od kogo w kamienicy otrzymuje listy. Wiedziaem, e pewna ruda dziewczyna, ktra tak chtnie przesiaduje z ksik na balkonie, otrzymuje listy od narzeczonego. Przebywa on w duym, dalekim miecie; listy jego przychodz w bkitnych kopertach; na kadym arkuszu listu rysuje on kko tam, gdzie pocaowa papier; dziewczyna podnosi te listy do ust i umiecha si. Zadzierzysty starszy pan - jest z zawodu ksigowym, mieszka na pierwszym pitrze i cae niedziele chodzi w kalesonach po mieszkaniu - otrzymuje listy od swego brata, ktry jest rwnie ksigowym; pisz oni do siebie wycznie o sprawach zawodowych. Schludna jak myszka staruszka dostaje listy od syna z wojska; niedowidzi ona ju i to ja jej odczytuj te listy; staruszka chlipie i zawsze pokazuje mi fotografie swego syna. Jest to duy i adny chopiec; staruszce jest bardzo przykro, e obcito mu w wojsku wosy, a ona ich nie ma; od dziecistwa przechowywaa jego wosy. A do mnie nikt nie pisa listw. Pytaem: - Czy przyszo dzi co dla mnie? - Nie - odpowiada listonosz. - Dzi nie byo nic, moe jutro bdzie co dla pana. Musi pan czeka. W kocu zauwayem, e listonosz unika mnie; unika mnie, nie patrzy mi w oczy, szybko si egna i opryskliwie odpowiada na moje pytania. Nie wiedziaem dlaczego; byem przeraony; listonosz by przecie jedynym czowiekiem, ktry mgby pewnego dnia przynie mi nadziej. Nie wiedziaem dlaczego i baem si spojrze w twarz temu czowiekowi; zrozumiaem to dopiero wwczas, kiedy przypadkowo usyszaem rozmow, jak prowadzi on z pewn kobiet. Listonosz mwi: - Ja nie mog jedzi do tego czowieka. On tak czeka na ten list. Ja mu nie przynosz nadziei. Czy pani wie, co to jest nie przynie czowiekowi nadziei? To gorzej, ni go olepi i zabi. Ja wiem, e on czeka na t nadziej, i to ode mnie. Ja nie mog z nim rozmawia; ja czuj, e sam nie powinienem y. C jest warte wasne ycie, jeli si innym nie przynosi nadziei? Za par dni listonosz przywiz mi list. Jecha tego dnia bardzo szybko po krzywym bruku naszej ulicy; woa mnie ju z daleka; niecierpliwie odepchn innych i wrczy mi list. Potem wyj z torby butelk wina, poda mi j i rzek: - Trzymaj pan butelk! To wino kupiem i powiedziaem sobie, e wypijemy je z panem wtedy, kiedy dostanie pan ten swj list. Po robocie zajd do pana i wypijemy je. To bdzie dobre wino; to jest stare wino. Ale czeg pan pacze? - Do diaba! - rzekem. - Do diaba! Czy nie wie pan tego, e zawsze czeka si na jaki list? Odpiecztowaem go. Dugo patrzyem na rzdki liter skaczce mi przed oczami, nim to wszystko uoyo si w jaki sens. "Nie przerywaj acuszka szczcia - czytaem. - Przepisz ten list w dziesiciu egzemplarzach i polij go swoim znajomym. Do kadej

15

koperty w dwa zote. Nie przerywaj acucha szczcia!..." Opuciem rk i osupiaym wzrokiem patrzyem na listonosza. - Grunt, e si pan doczeka - rzek. - To najwaniejsze. Przyjd do pana po robocie. Wsiad na rower i odjecha. 1955

Ptla
Z dobr kobiet - nie boli ycie, od dobrego jada - nie boli brzuch, od dobrego trunku - nie boli gowa... Jedno z przysw. ktre s mdroci narodu Obudzi si O smej rano. Czu jeszcze pewn ociao, lecz nie byo to ju owo dawice, straszne uczucie, ktrego doznawa tak czsto - nie by to katzenjamer. Wsta i podszed do okna. Dzie by szary, peen zimnych i lepkich mgie; pna jesie odara miasto z kolorw i wdziku. Oparty rk o framug okna, patrzy na mokre dachy domw; przypomniao mu si miasto, z ktrego pochodzi, dziecistwo, szkoa, pierwsza dziewczyna; posiad j w taki wanie dzie, a przedtem dugie dni chodzi pod jej oknem - zna kad szczelin w asfalcie koo tego domu, gatunek tytoniu, ktry pali str, kad cer na brudnych firankach wiszcych w oknie mieszkania na pierwszym pitrze. - Dawno - powiedzia cicho do siebie. - Boe, jak strasznie dawno... W tym momencie zadzwoni telefon. Spojrza na zegarek i umiechn si. "Punktualna" - pomyla. Podnis suchawk i zapyta: - To ty, Krystyno? - Nie poznajesz? - Nic przecie nie powiedziaa - rzek. - Wic o szstej? - Tak - powiedzia cicho. - Bd czeka w domu. Teraz jest dopiero wp do dziewitej. Strach mnie ogarnia, jak pomyl, e to jeszcze tyle czasu. Siedz tutaj sam... Boj si, e bd dzwoni... Chciabym, eby ju byo po wszystkim. - Musisz siedzie w domu - powiedzia kobiecy gos. - Musisz siedzie i czeka na mnie. Nie wolno ci zrobi nic z tego, co chcesz, rozumiesz? - Rozumiem - rzek. - Bd czeka w domu. Tylko chciabym, eby ju bya szsta. - Kuba - powiedzia kobiecy gos bardzo mikko i cicho. - Przecie ty wiesz, e ci kocham. Nie mog myle o tym, co si z tob dzieje. Mam ochot zrobi z sob co zego, kiedy mi ludzie powtarzaj o tobie rozmaite rzeczy. - To si skoczy. - To si musi skoczy, Kuba. O szstej przyjd po ciebie i pjdziemy tam razem. Ale przedtem chc ci co jeszcze powiedzie. - Sucham. - Jeli mi zrobisz jaki kawa, to naprawd koniec z nami, Kuba. Tak

16

ju nie mona duej. Przynajmniej ja nie mog, doszam do jakiego kresu, musisz to zrozumie. - Po co to mwisz? - Chc, eby o tym wiedzia. Teraz do widzenia. Czekaj na mnie o szstej. Do widzenia, Kuba. - Do widzenia - powiedzia i odoy suchawk. Znw podszed do okna i opar gow o chodne szko. Ulic, kulc si z zimna, przemykali ludzie. Std, z wysokoci szstego pitra, wygldali tak smutno i przykro, e nie mona byo na nich duej patrzy nieuchronnie przywodzili na myl krztajce si owady. Zabolaa go ta myl; usiad na fotelu i wycignwszy wygodnie nogi, marzy, aby nadesza ju godzina szsta. Zadzwoni telefon. Drgn; na twarzy jego odbio si przeraenie. Sta chwilk bez ruchu i szepta do siebie: "Przecie wczoraj nie piem. Nigdzie si nie szwendaem, nigdzie nie piem, nikt mnie nie widzia..." Telefon zadzwoni po raz drugi, potem po raz trzeci. Wtedy zdecydowa si nagle. Podszed szybko i podnis suchawk. - Tak - powiedzia; skurcze serca czu w gardle. - To ty, Kuba? - zaskrzecza gos w suchawce. -Serwus, tu Janek. Poznajesz mnie? - Jasne. - Cholerna pogoda dzisiaj - skrzecza gos w suchawce. - Zdaje si, e bdzie lao. W nocy pewnie padao, co? - Nie wiem - rzek. - W nocy nie wychodziem z domu. - Nie wychodzie? - Nie. - A gdzie bye? - W domu. - W domu? - Tak. W domu. - To niemoliwe. - Jednak. Chwil trwaa cisza. Potem gos w suchawce zaskrzecza: - Nie pie wczoraj? - Nie. - Nie wygupiaj si! - Daj ci sowo - powiedzia. - Nie bd ju wicej pi. Postanowiem jeszcze raz sprbowa. Albo si uda, albo nie. Jeli nie, to te bd wiedzia, co ze sob zrobi. - Zacz mwi coraz szybciej: - Ju nie mog tak duej. Pjd na kuracj. Albo pomoe, albo nie. Powinno pomc, co? - Niektrym pomaga. - To mnie te pomoe. Bd bra pastylki; po takiej pastylce nie wolno pi, bo czowieka moe szlag trafi. Straszne rzeczy dziej si z czowiekiem po takiej pastylce. Jeli nie bd pi, to przez rok ludzie zapomn o mnie, co? - Nie trzeba roku, aby zapomnieli o tobie. - Ja te tak myl - powiedzia. - To dobrze. O szstej przyjdzie po mnie Krystyna. Pjdziemy razem do tej przychodni. Ona tam wemie dla mnie te pastylki. Mnie by samemu nie dali, rozumiesz? Baliby si, e nie bd ich poyka, e bd je wyrzuca. A tak ona wemie i bdzie mi je dawa. Przestan pi; nie bd pi przez rok, a potem nie bd ju czu pragnienia. Ludzie zapomn, e byem pijakiem. Tak? - Tak - odpowiedzia skrzeczcy gos. - ycz CI wszystkiego najlepszego. Do widzenia.

17

- Do widzenia - powiedzia i odoy suchawk. Przeszed do kuchni; cae ciao wypeniao mu mocne, mskie szczcie. Patrzy w niebieski, wymykajcy si spod czajnika pomyk gazu i myla o dniu, w ktrym na zawsze zamie si przeklty krg upokorze i wstydu, o dniu, w ktrym nigdy ju nie poczuje pragnienia, nikt ju nie nazwie go pijakiem, nikt nie odwrci si od niego na ulicy, nikt nie okae mu wspczucia, ktrego nienawidzi, troski, ktr si brzydzi, i alu, e jest zdolny, mody, zdrowy i pije. W tym momencie telefon zadzwoni po raz trzeci. Wrci do pokoju i podnis suchawk. Nie zdy jednak powiedzie sowa, gdy gos czowieka z drugiej strony przewodu rozleg si szybciej, ni przypuszcza. - To ty, Kuba - terkotaa suchawka. - Tu Winiewski, dzie dobry, zotko! Kochany, nie masz pojcia, jak si diabelnie ciesz! Mj drogi, no, naprawd! Nie wiesz, ile ja si gryzem z tego powodu! Ach, mj Boe, jak to wspaniale!... - C si stao? - zapyta korzystajc z krtkiej przerwy; widocznie czowiekowi z tamtej strony zabrako tchu. - Dzwoni do mnie Janek - skrzecza gos z szybkoci kulomiotu. Mwi, e przestajesz pi. Czy to prawda? - Prawda - rzek. - Nie bd ju pi od dzisiaj. Mam dosy tego wszystkiego. Ty wiesz, jak mi si ycie strasznie pokrcio przez wdk. Nie mam bliskich ani przyjaci; wszyscy si ode mnie odwrcili. Zaczn y inaczej. Musi mi si uda. - Idziesz z Krystyn o szstej po te pastylki, tak? - Tak - odpowiedzia. - Tak emy wanie z ni postanowili. - Krystyna to wspaniaa kobieta - terkota gos. - I ona ci tak kocha. Tyle razy odchodzia od ciebie i zawsze wracaa. Nie kada kobieta potrafiaby to wszystko wytrzyma, Kuba. Mj Boe, jak dobrze, e zrozumiae to w kocu. Czy ona bdzie bra dla ciebie te pastylki? - Oczywicie - powiedzia. - Mnie by przecie nie dali. Kto musi ze mn pj, komu lekarze uwierz. Przewanie chodz kobiety. Masz racj, e Krystyna mnie kocha. Nie kada kobieta by tam posza. To nie musi by dla niej przyjemne, co? - Oczywicie - potwierdzia suchawka. - Ale Krystyna to dzielna kobieta. No, ja ci nie bd zawraca gowy. Powodzenia, syszysz? - Dzikuj. - Do widzenia. - Do widzenia. - Aha, suchaj, jak si nazywaj te pastylki? - Jakie? - zapyta zdumiony, nie zrozumiawszy w pierwszej chwili. - Te, ktre maj ci dawa. - Antabus. - Antabus? - powtrzy bezmylnie gos w suchawce. - Antabus... Antabus, autobus... Musz sobie zapamita. No, to cze! - Cze - powiedzia. Odoy suchawk i przeszed do kuchni. Nala sobie herbaty i pijc j, myla o wszystkim, co zniszczya w jego yciu wdka. Przypomnia sobie kobiety, ktre porzuciy go, gdy brzydziy si jego pijastwem; przyjaci, ktrzy odchodzili od niego, gdy brako im si do perswazji; szanse, ktrych nigdy ju nie powtarzao ycie; posady, ktre traci; ukony, na ktre nie odpowiadali ludzie -i nagle zimny strach zdawi jego mzg. Pomyla: "Nigdy nie przestan pi, jeli bd wspomina tamte sprawy. Musz o nich zapomnie, nie wolno mi o tamtym wszystkim pamita. Wspomnienia przygniot mnie; jeli pozwol, aby wracay, nie obroni si przed nimi. Nie wolno mi

18

mie tych wspomnie. W moim yciu musi by pusty plac, na ktry nie powinienem wraca..." Wypi duszkiem reszt herbaty i pocz nalewa sobie nastpn szklank. I wtedy zobaczy, e dr mu rce. "Nie wolno mi si denerwowa - pomyla. - Wszystko te ze myli. Od dzi musi si to zmieni..." Tok jego rozmyla przerwa ostry, natarczywy dzwonek telefonu. Podszed, podnis suchawk i powiedzia zmienionym gosem: - Sucham. - Jak si masz, Kuba! Dzie dobry, tu Ryszard. Wyobra sobie, le jeszcze w ku, a tu dzwoni Malinowski. "Syszae?" - pyta. "Niby co miaem sysze?" -ja mwi. A Malinowski mi mwi: " Wiesz, kto do mnie dzwoni? Wyobra sobie, Winiewski. Znasz przecie Winiewskiego. Bracie, pojcia nie masz, co on mi powiedzia. Mylaem, e skonam!" "No, mw wreszcie -woam w suchawk. - Co si stao. u diaba?" Malinowski chwil milcza, potem mwi do mnie: "On - przesta pi. Tak mwi dzisiaj rano Winiewski; podobno dzwoni do niego. Ale chyba nie wytrzyma, co ?" "E, tam -mwi. - Dlaczego ma nie wytrzyma?" I prosz ciebie, zamknem mu twarz. Ale co, wytrzymasz? - Wytrzymam. - O to chodzi - zaryczaa suchawka. - Najgorsze te pierwsze dni. Ale potem ju fraszka. Cha, cha, cha! Pamitasz, jak si rozrabiao w "Kameralnej"? Tam by wtedy taki barman, pan Edzio. Niski, szczupy, jednym sztosem nalewa do szeciu kieliszkw... Mj Boe, ale si pio! Pamitam, jak pewnego razu obrazie on Miedziskiego. Ona z tob chciaa poflirtowa, a ty do niej: "Zamknij mord, ty stara, ruda idiotko!" I potem skandal. Miedziski do ciebie, a ty go w pysk. Cha, cha, cha! A potem nas wszystkich zaprowadzili na komisariat, tam gdzie na Bednarsk. Straszna rozrba! Suchaj, to po tym ci wywalili z partii? - Tak. To byo wanie po tym... - Eje - powiedzia z niedowierzaniem gos w suchawce. - Czy to moliwe? Mnie si zdaje, e ci wtedy wywalili, ale z pracy, tam gdzie poprzednio pracowae. A z partii to wtedy, jak przyszo wezwanie do sdu; pobie jakiego majora w mundurze kiedy, tak? Cha, cha, cha! Mw, wtedy czy nie wtedy? - Nie pamitam - pocz mwi piesznie, gorczkowo; czu, i wszystka ziemia ucieka mu spod ng. -Niczego nie pamitam. Nie chc niczego pamita... -Nagle zawy: - Nie chc, rozumiesz? O szstej przyjdzie Krystyna i to si wszystko skoczy. - Czego krzyczysz? Ja do ciebie jak do czowieka, a ty jak do wroga... No, do widzenia! Wszystkiego najlepszego. Pozdrw ode mnie Krystyn. Swoj drog to ona ma z tob krzy paski. Moja ona to czasem mwi: "eby on jej tylko ycia nie zmarnowa przez to swoje picie. Dziewczyna niknie w oczach". No, do widzenia... do widzenia... Cha, cha, cha! Antabus, autobus... Cze! Kuba odoy suchawk i podszed do lustra. Na czole mia grube krople potu, oczy lniy mu dziko. Patrzy na swoj poblad twarz i nagle - objwszy rkami ram lustra - przytuli czoo do chodnej tafli szka. Serce trzepotao mu si bezadnie. "eby ju bya szsta" -pomyla. Wypeniony nagle tym drczcym pragnieniem, powtrzy raz jeszcze: "Szsta, szsta..." Podszed do biurka, wzi stamtd fotografi dziewczyny i patrzc na ni, pocz przemawia do siebie takim gosem, jakim si mwi do maego dziecka, ktre wyjado konfitury.

19

- Nie mog tego zrobi - mwi. - Nie mog zrobi tego, co bym chcia. O szstej przyjdziesz i pjdziemy tam. A przedtem nie wolno mi niczego wypi. Nawet piwa; nawet gdybym wypi piwo, to po zayciu tych pastylek mogoby si to dla mnie le skoczy. O szstej przyjdziesz po mnie i pjdziemy tam razem. Poprosz ciebie i ty im powiesz, eby o nic mnie nie wypytywali, ebym nie musia odpowiada na te wszystkie pytania, na ktre ju tyle razy odpowiadaem. Moe si nawet uda tak zrobi, abym nie wchodzi do rodka? Na rogu tej ulicy jest taka maa kawiarenka i tam mgbym na ciebie poczeka. Ty tylko pjdziesz i wemiesz te pastylki. Potem mi dasz i ja je zayj; bd je zaywa co dzie i przestan w kocu mwi, e jestem pijakiem. Tylko nie wolno mi tego zrobi, musz zaczeka do szstej... Kiedy znowu zadzwoni telefon, pocz cicho paka. Nie wypuszczajc z rk fotografii, podszed do aparatu i stan nad nim. Patrzy z nienawici na czarn lnic skrzynk. Wycign rk, lecz cofn j z powrotem. Znw odezwa si dzwonek. Kuba czu, e pot spywa mu ju nie po czole, lecz po caym ciele - po piersiach, ramionach i nogach. Trzs nim zimny strach; raz za razem wyciga rk w kierunku suchawki i cofa j. "Przesta - prosi w mylach nieznajomego rozmwc. -Prosz ci, przesta. Od suchawk, nie dzwo. Odcie suchawki i zapomnijcie o mnie. O szstej przyjdzie Krystyna i pjdziemy razem. Prosz ci, przesta..." Lecz telefon by nieubagany; dzwonek powtarza si raz po raz. Kuba patrzy na czarn skrzynk a do kujcego blu w oczach: potem mapim, nagym ruchem porwa suchawk i wykrzykn: - Pomyka, to nie ten numer... Rzuci j na wideki; nie mg wyczy aparatu, gdy sznur by wmontowany w mae ebonitowe pudeeczko na cianie. Poszed do azienki i stan przed lustrem. Pocz szybko namydla twarz, wycisnwszy na ni nieco kremu z tuby, lecz gdy usiowa osadzi yletk w maszynce, nie by w stanie, tak dray mu rce. Star mydo z twarzy i zacz ubiera si popiesznie. "Pjd do fryzjera -myla. - Ogol si tam, moe nawet ka umy sobie gow. Potem wrc i nie rusz si a do szstej, a do chwili, kiedy przyjdzie Krystyna..." Wic krawat, przyjrza si swojej twarzy i nagle zobaczy, i nie zachodzi adna potrzeba golenia jej - zarost mia jasny, niemocny, jak to zwykle bywa u blondynw; wystarczyo, e goli si co drugi dzie. Przypomnia sobie take, e nie ma potrzeby mycia gowy; ostatni raz gow my przed trzema dniami bya zupenie czysta. Lecz na dnie jego wszystkich myli wylga si poczo pragnienie, ktrego nie chcia sobie uwiadomi zupenie jasno, w caej ostroci -myl o tym, co mogoby si sta, cia mu oddech w gardle. Resztk woli postanowi, e nie wyjdzie z domu i tu czeka bdzie na Krystyn. Lecz wtedy znw w ciszy pustego mieszkania rozleg si brzk telefonu. "Szsta" pomyla rozpaczliwie. Chwil sta nieruchomo. Potem -podcity nowym dzwonkiem - rzuci si do drzwi.

II Na ulicy, przed domem, sta dozorca. By to mody czowiek o dobrodusznej, tgiej twarzy. Przypomina poudniowca - mia podune, gorce oczy, niebieski zarost, niad cer i wspaniae zby. Kochay si w nim wszystkie ekspedientki okolicznych sklepw. Dozorca wkrca arwk do trjktnej lampy wiszcej nad emaliowanym

20

szyldzikiem z numerem domu. Kiedy zobaczy wychodzcego Kub, wyplu niedopaek, ktry trzyma mu si cudem w kciku pulchnych ust, i powiedzia: - Szanowanie. Ale pogdka, co? - Jesie. - W tym roku bdzie cholerna zima - rzek dozorca i zmruy oczy; byy one jednak tak wspaniae, i powieki nie zdoay przesoni blasku. - Tak podobnie zapowiadali przez radio. Ale oni si zawsze myl... Nie mona im wierzy. Do roboty pan leci? - Nie - powiedzia Kuba. - Zrobiem sobie dzisiaj urlop. Mam do zaatwienia wan spraw. Dozorca rozemia si; odsoniwszy w umiechu zby, mruy jednoczenie oczy - za to go wanie tak kochay; mia w sobie beztrosk i wdzik Cygana. - Do kogo ta pie? - rzek. - Ja te wczoraj troch pochlaem i wstaem dzisiaj pno. Przyszed do mnie szwagier; on butelk, ja butelk, on flaszk, ja flaszk i ju gotowi... Warszawa w kwiatach, a my w rynsztoku. Pan zna Kostka, mojego szwagierskiego? - Chyba nie... Nie przypominam sobie. - On pana zna - powiedzia pikny dozorca i uczyni uspokajajcy ruch rk. - Nie bj si pan nic! On zawsze mwi do mnie: "Zenek, a co si dzieje z tym twoim lokatorem z szstego pitra'? To inteligentny czowiek. Wiozem go raz z "Kamery" i obrzyga mi wzek. Ale da stw, honorowo, inteligentnie..," Szwagier pana lubi. Jedzi na wzku, pan wie. Swj chopak, mwi panu. yciowy, przejciowy, podejciowy. Jak pan chce, to moemy kiedy do niego podskoczy na flaszk. - Teraz chyba nie - powiedzia usiujc si cwaniacko umiechn. Nie bd mia czasu, panie Zenku. - jak pan bdzie mia czas - rzek dozorca - to wpadnij pan do nas. Pan wie, jak to jest; trunkowy czowiek z trunkowym czowiekiem musi trzyma blat. Co pan taki cholernie blady? Moe mi si zdaje? Ale nie, blady pan jeste... - le si czuj. - Napij si pan kwanego mleka - poradzi dozorca. -Najlepsze po chlaniu jest kwane mleczko. Potem zaprawka, zje na gorco i mona abarotno. Kwas z ogrkw te dobrze robi... Poczekaj pan; skocz do domu, moe bdzie jeszcze troch. - Nie - rzek. - Dzikuj panu. Bardzo si piesz, zaatwi to na miecie. Cze! Odszed prztyknwszy palcem w kapelusz. Szed wolno; wirowao mu w gowie, dusio go powietrze. "Szsta! -myla. - Aby tylko do szstej..." Zacisn rce a do blu paznokci. Musia by istotnie bardzo blady, gdy usysza za sob rozmow, ktr prowadzio dwch mczyzn. - Z samego rana gotw - mwi jeden. - Ja go znam - rzek drugi. - Mieszka w tym samym domu, gdzie krawiec. Kawa ochlapusa. - ycie Romana na tle chryzantemy - uzupeni pierwszy. - A dlaczego my trzewe jestemy Janek? - Tak to bywa w yciu Warszawy - skomentowa drugi. Przystan i odwrci si. Jeden z mczyzn by starszym czowiekiem w mundurze tramwajarza; drugi nie mg mie ponad dwadziecia lat, blondynek z perkatym nosem. - Czego chcecie, do cholery? - wykrztusi Kuba. -Przecie jestem trzewy...

21

Tramwajarz popatrzy na niego uwanie i powiedzia: - No, no! Pijaczek! Przejd pan dalej! - I nie zaczepiaj pan nieznajomych - doda blondynek; zadarty nos skurczy mu si ze zoci. - Trzeba mie troch inteligencji. Na takich chuliganw, to ja kad i dalej jad... Odsunli go szorstko i przeszli. Patrzy za nimi z nienawici; gdyby mia wadz i mg mordowa, ci dwaj zostaliby przez niego zdeptani. Przymkn oczy i zobaczy ich zmasakrowane twarze z pustymi oczodoami. Pragn przekaza im swoj nienawi; pragn, aby cho na chwil odwrcili si. Tamci zniknli za rogiem, a jemu zdawao si, e syszy ich szyderczy miech. Machinalnie ruszy naprzd. Przechodzcy obok niego mczyzna rzek do swej towarzyszki: - Chodmy szybciej. Ju po dziesitej... Kuba przesun rk po czole i pocz przemawia do siebie w mylach: "Ju dziesita. Musz wytrzyma jeszcze osiem godzin. Nie mog i teraz wczeniej, bo musiabym i bez niej; musiabym odpowiada na wszystkie te pytania, ktre bd mi zadawa, musiabym mwi o sobie wszystko... Kiedy zaczem pi, dlaczego pij, ile pij, jak wiele musz wypi, aby by pijanym... Nie pjd sam. To tylko osiem godzin. Potem pjdziemy tam i nie bd ju potrzebowa ba si czasu. Dadz mi ten proszeczek i koniec. Nie bdzie mi ju wolno wicej tego robi. Nawet, kiedy obudz si w nocy i nie bd mg zasn. Kiedy nie bd mia apetytu. Kiedy bdzie mi si ni pusty plac, peen dow z wapnem. Wtedy tak atwo si napi. Ale ja ju nie bd mg. Ta pastylka bdzie mnie trzyma; ja sam nie bd potrzebowa nic robi, ona tego wszystkiego dokona za mnie. Bd musia jej by posuszny, gdy inaczej zaczn dzia si ze mn straszne rzeczy. Szoki, zapacie, a przecie mam sabe serce, mog nawet wykitowa. - Ta myl ucieszya go szczeglnie i powtrzy: Mog przecie wykitowa przez to cholerne serce. A ja mam bardzo niedobre serce, lekarze mi to niejeden raz mwili. Moe mnie naprawd szlag trafi, jeli po niej wypij. Ona bdzie mnie trzyma... Rozpogodzio si nieco. Wiatr osuszy chodnik, rozgoni mgy i oczyci niebo. Nad miastem ukazao si soce; przechodnie unosili twarze i rozpinali konierze palt. Kuba szed z rkami w kieszeniach i patrzc w kamienie chodnika, myla: "Potem bdzie ju zupenie inaczej. Jeli w ogle do czegokolwiek mona wrci, wrc do ycia. Nie wiem, czy bd szczliwy, ale moe nie bdzie mi najgorzej. Bd razem z ludmi; to ju duo. Nie jako pijaczek. Jako normalny czowiek. Ci, ktrzy nie s chorzy, nie s pijakami, nie wiedz, ile to naprawd warte -by normalnym czowiekiem. Takim, ktry odpowiada musi za kady swj czyn, za kade swoje sowo i gest. Takim, ktremu wolno tylko tyle, co kademu. Ktrego nie usprawiedliwia adna wyjtkowo, adne przesze ycie, aden nag i choroba. Ludzie tego nie rozumiej. Ale ja bd takim czowiekiem..." Na skrzyowaniu ulic przystan. Sta razem z grupk ludzi, lecz tak bez reszty pochonity wasnymi mylami, e nie rozumia nic z tego, co si dzieje dookoa. W pewnym momencie podnis wzrok i zobaczy, e czerwone wiato pali si tak jak i przed kilkoma chwilami. Kto stojcy za nim mrukn: - Czego nie przepuszczaj? I kto drugi natychmiast odpowiedzia: - Nie widzi pan? Wypadek...

22

Kuba zobaczy, e na jezdni toczy si grupka ludzi. Nie dojrza niczego wicej, gdy gsto zbite plecy ludzkie przesaniay wszystko. Odwrci si i zapyta czowieka z tyu: - Co si waciwie stao? Przyjemnie wygldajcy oficer w mundurze lotnika odpowiedzia mu: - Nie mam pojcia, prosz pana. Chodmy, podejdmy tam... Przeszli przez jezdni i podeszli do tumu. Oficer zapyta ktrego ze stojcych ludzi: - Wypadek? - Wjecha jeden na drugiego - odpowiedziaa jaka kobiecina patrzc zalotnie na oficera. - Ci kierowcy tak nieostronie jed, e a strach przechodzi czasem przez jezdni... - By zalany - uzupeni twardo jaki pan w cyklistwce. - Zalany? - Ma si rozumie. Kierowcy nard trunkowy. - Kary na obuzw nie ma... Kuba sta w milczeniu. Wytrzeszcza oczy na ludzi i nie widzia ich. Nagle szarpn oficera za rkaw. - Pijany by? - zapyta prawie szeptem. - Skde ja mog wiedzie - odpar zdumiony oficer, delikatnie uwalniajc rkaw. - Jestem przechodniem tak jak i pan. - Wszyscy jestemy przechodniami - powiedzia Kuba. - Ale mylaem, e pan co wie. Oficer spojrza na niego uwanie i mruknwszy co odszed. Do Kuby zbliy si jaki pan o wygldzie starego ziemianina i powiedzia: - Z tymi wypadkami samochodowymi to, melduj panu, ju niemoliwe. Co dzie jaki wypadek. Czyta pan ten artyku w "Trybunie Ludu"? Melduj panu, prosz pana, e dziennie zdarza si kilka wypadkw z powodu pijastwa kierowcw. Drepta koo Kuby i wymachujc ogromnymi rkami, rycza dononym basem: - Pijastwo, melduj panu, to straszna rzecz. A najgorsze, e wanie pij kierowcy. Pijany kierowca ma zmniejszony refleks i to z tego wanie wszystko. Wie pan co? Ja napisz otwarty list do "Trybuny Ludu" z propozycj, aby wprowadzono kar mierci dla kierowcw, ktrzy po pijanemu zabij czowieka. Inaczej, melduj panu, nie damy rady. Co dzie wypadki; przedwczoraj na Targwku pijany szofer wjecha przez potek do jakiego ogrdka i zabi dziecko lece w koysce. Tak! Albo wie pan co? Jestemy, melduj panu, obywatelami i zadziaamy w dobrej sprawie. Jest pan na pewno czowiekiem inteligentnym; napiszemy ten list wsplnie! Zaczniemy od sw: "Na ulicach miast codziennie gin niewinni ludzie..." Albo nie, inaczej: "Miasto pije. Co dzie widzimy tarzajcych si w zwierzcym stanie ludzi..." I dalej w tym sensie! A postulat ostateczny: kara mierci dla kierowcy, ktry po pijanemu zabije czowieka! Ot co, melduj panu! Stary ziemianin wyglda na czowieka uszczliwionego. Lecz nagle umiech zgas na jego dobrodusznej twarzy. Zobaczy tu przed sob biae, nieprzytomne ze wciekoci oczy Kuby. - cierwo! - zasycza Kuba. - Odejd, bo zabij!.. Odszed i znw odezwao si w nim owo pragnienie, przed ktrym musia si rozpaczliwie broni jeszcze przez kilka godzin. Kady czowiek idcy naprzeciwko niego ulic mruy - zdawao si - oko i mwi: "No, nie wygupiaj si, wypij sobie kielicha. Wszystko przestanie ci drczy, bdzie inaczej. Pjdziesz tam jutro. Zdysz. Zdysz. Zacznij od jutra. Od jutra. Zdysz. No, powiedz: zdysz czy nie zdysz? Wypijesz i skocz si twoje ze sny. Ten wypadek wyda ci

23

si zabawny. Twj str- po prostu gupi. Twoi znajomi, ktrzy w koszmar zamienili ci poranek, wydadz ci si godni politowania ze swoj gupi trosk. Pjdziesz tam jutro. Zmarnowae ju tak wiele dni, c ci pomoe ten jeden? No powiedz? Pomoe ci ten jeden dzie? ycia nie uda ci si odkupi tym jednym dniem, mj drogi! Temu kierowcy te si nie uda. ycie to wiele dni. Wiele dni ci jeszcze pozostao. Zdysz; nie moesz tam pj w takim stanie. Jeste przecie zupenie wykoczony nerwowo..." Odpowiada im: "Przechodcie dalej. Musz wytrzyma do szstej. O szstej ona przyjdzie. Gdyby bya w miecie, poszedbym teraz do niej. Ale ona wrci dopiero po pitej; jest teraz za miastem, jej pocig przychodzi pita siedem. Dlaczego mnie namawiacie? Przecie wiecie, e ona pojechaa za miasto, e pojechaa tam zaatwi mieszkanie dla nas. Tam bdziemy mieszka - ona i ja. Bd z daleka od miasta. Od knajp. Od was. Bd tam razem z ni. Ona bdzie si mn opiekowa. Ona - i te pastylki. Wszystko to zacznie si od szstej. Przechodcie dalej, przechodcie dalej..." Ulica rozjtrzya go, dygota. Kada napotkana twarz budzia w nim pomieszane uczucie wciekoci i przeraenia. "Ucieka!" - pomyla. Rozejrza si nieprzytomnym spojrzeniem i zobaczy, e znajduje si w pobliu kawiarni; o tej porze powinno by tam przyjemnie i cicho. "Kawa - pomyla z ulg. Oczywicie, kawa!" Wszed i usiad przy stoliku; pachniao dymem, kaw, pluszami -wszystkie te zapachy czyy si w jeden dziwny, sodki i tak trudny do okrelenia zapach kawiarni. - Dua - powiedzia do kelnerki, modej dziewczyny w jasnym fartuszku. Dua powtrzya. Umiechna si przyjemnie i odesza. Po chwili wrcia stawiajc przed nim filiank dymicego pynu. - Tak szybko? -- powiedzia zdziwiony. Podjymy zobowizanie -- owiadczya. - Gocie skaryli si na nas. Teraz jest troch lepiej .. . - Umiechna si figlarnie i dodaa: - Nasza praca wiadczy o nas. - Co takiego?~ - rzek rozbawiony Kuba. Nagle wrci mu dobry humor. Zmruy oko i powiedzia do dziewczyny: Powinna pani nosi na szyi tak malek tabliczk. Mog pani przynie srebrny acuszek.. Jak tabliczk? -- Wie pani, tak, jakie co krok wisz na miecie. - U nas te wisi - rzeka. -- Gdzie?? Nad bufetem. Niech pan popatrzy. Kuba odwrci gow i spojrza. Rzeczywicie, nad bufetem wisiao kilka tabliczek: "Nasza praca wiadczy o nas", ,.Picie wdki nie zakupionej w lokalu wzbronione", "Osobom w stanie nietrzewym wstp wzbroniony". "Psw do lokalu wprowadza nie wolno". - Dzikuj pani powiedzia. - liczne tabliczki. Rya jeszcze jedna - rzeka kelnerka i znw umiechna si figlarnie do Kuby. - Widzi pan przecie, ta o psach jest inna od pozostaych. Dopiero wczoraj j zmienili. Par dni temu przyszed ten pijak, malarz Lewandowski. i stuk j lask, bo powiedzia. e zaraz po pierwszym kupi sobie kaganiec, ale do tego czasu pi kaw, wic eby mu nie robi trudnoci. Mwi panu, kino byo. Pan zna chyba pana Lewandowskiego, Pan wie, ~jaki on ma gos: jak zacz krzycze, to gocie nie pouciekali... Niech pani std ucieka -- powiedzia brutalnie, zrzucajc jej rk ze stolika. - Prosz si wynosi do swoich tabliczek. Ale ju!

24

Dziewczyna popatrzya na niego chwil i odesza; plecy jej lekko dray. Spojrza za ni i uczu co w rodzaju satysfakcji; w mylach powtarza najgorsze sowa pod jej adresem. Przymkn oczy i zobaczy t dziewczyn oddajc si siedmiu mczyznom naraz; i to ona bya oczywicie pijana. Jak kady pijak Kuba miewa plugawe wizje erotyczne; nawet kiedy lea z kobiet, wystarczyo przymkn oczy, a natychmiast wszystko wydawao mu si ohydne. Wreszcie uspokoi si jako tako. Wycign rk po filiank z kaw, lecz cofn j zaraz - tak draa, i ba si, e rozleje wszystek pyn. "Spokj - mwi do siebie - spokj... Nic si nie stao. Gupi przypadek, ot i wszystko. Ta mapa te niczemu niewinna. Musz j przeprosi. Zrobi to zaraz, jak si tylko troch uspokoj. Kupi jej jakie kwiatki, koniecznie kwiatki. Powiem jej, e byem zdenerwowany. - Natychmiast w gowie jego powsta plan kamstwa. Powiem jej - myla -e matka mi umara albo co takiego. Albo e mnie wywalili z pracy. Nie, lepiej matka... - Przymkn oczy i zobaczy siebie idcego w pochmurny jesienny dzie za trumn matki: nikogo oczywicie nie ma, tylko on sam; ma blad twarz i podsinione oczy. - A moe dziecko? -pomyla. - ~Maa, trzyletnia creczka? Nie, jednak lepiej matka..." Nagle rozczulony uspokoi si. Wzi do rki filiank i pi parzc sobie wargi. Do kawiarni wesza jaka kobieta. Stana w drzwiach ; mruc oczy, rozgldaa si po sali. Nagle spotkali si wzrokiem; na twarzy jej odbia si rado i zdumieni. Szybko podesza do stolika, ~przy ktrym siedzia. - To ty? - powiedziaa nie dowierzajc sobie jakby. -~Boe, co za spotkanie. ~Mona~? - Siadaj, oczywicie - wybekota unoszc si z krzesa. By zdziwiony i uradowany jak i ona. Kobieta usiada. Chwil patrzyli na siebie w milczeniu, z owym szczeglnym wyrazem zdziwienia i niedowierzania, jaki maj na twarzach ludzie spotykajcy si niespodziewanie po latach. Potem Kuba rzek: - Jeste taka adna jak i wtedy. - Jeste taki miy jak zawsze. - Skd wiesz? Nie widziaa mnie tyle czasu. - S ludzie - powiedziaa kobieta z umiechem -ktrzy potrafi oprze si temu wszystkiemu, co z innych czyni zgorzknialcw. - Naturalnie - bezmylnie powiedzia Kuba. Znw zapado kopotliwe milczenie. Potem kobieta rzeka: - Ciesz si, e ci spotkaam. - Pooya do na jego rce i powiedziaa raz jeszcze: - Naprawd, nawet pojcia nie masz, jak si ciesz. Umiechn si. I nagle powrcio wszystko dobre, co przey kiedy, bdc w tym samym miecie co i ona. Spojrza na ni roziskrzonymi oczyma. - Ja take diabelnie si ciesz - powiedzia serdecznie i prawdziwie; wszystko, co przey dzisiejszego ranka, wydao mu si nike i niewane. - Kiedy widzielimy si ostatni raz? - Dawno - powiedziaa. - Jakie siedem lat temu. Potem wyjechae. - Musiaem - rzek ze smutkiem. - Nie mogem wytrzyma w tej dziurze... Ty tam cigle mieszkasz? - Mieszkam. Ale tam si wiele zmienio. Odbudowali stare miasto, jest kupa wieych ludzi. Nie miaby ochoty wrci? - Trudno mi powiedzie - odpar niezdecydowanie. -Miaem tam dobre chwile. Ale nie chciabym wraca

25

tylko po to, aby si przekona, e adna z nich nie wrci... Czy ten stary koci za rynkiem odbudowali? - Czciowo - powiedziaa zamylonym gosem. - To by bardzo pikny koci, trudno go doprowadzi do poprzedniego stanu. Powiedz, co u ciebie? - Nie zadawaj takich zdawkowych pyta. - Chciaabym si dowiedzie. - Pracuj. Mieszkam. Wszystko na og dobrze. - Pamitasz jeszcze co z tamtych czasw? - Wszystko. - Mnie? - Take. - To dobrze - rzeka. - Chciaam, aby o mnie pamita. Kobiecie jest to potrzebne. Ale wtpi, czy pamitasz wszystko... - Na pewno. Moesz mnie zapyta, o co chcesz. Chwileczk milczaa. Potem rzeka: - Pamitasz ten wieczr, kiedy mnie odprowadzae do domu po kinie? - Wiele byo takich wieczorw. - Ale tamten by tylko jeden. - Wic ju wiem, ktry. - Na jakim filmie bylimy wtedy? - Nie uda ci si. Mam dobr pami. "Niepotrzebni mog odej". Pamitam do dzi twarz tego aktora. - James Mason. - To genialny aktor. Nie widziaem ju potem nic tak wielkiego. - Ja te. A pamitasz, ktrdy emy szli wtedy do mnie? - Nad Odr. Byo cicho i ciepo, skrzeczay aby, rybacy ju odchodzili. Miaa jasn sukienk bez rkaww. Miasto byo jeszcze wtedy w proszku. Ksiyc Pta si nad ruinami. - Dlaczego tak si czepiasz tamtych czasw? - Kochaam wtedy. - Milczaa wtedy. Gdyby powiedziaa cho jedno sowo, wszystko byoby inaczej . - Baam si - rzeka. - Baam si tego, co mwi ludzie. Nie miaam odwagi. Teraz auj. Moe rzeczywicie wszystko byoby inaczej. Ale wtedy byam tchrzem. Ludzie ostrzegali mnie i straszyli. Teraz dopiero widz, e to byo niesuszne. Teraz auj. Tak zawsze bywa, jeli pomidzy dwoje ludzi wtrcaj si yczliwi; yczliwi odchodz, zostaje al. Ale nie mwmy ju o tym. Wypijemy t kaw i poegnamy si. - Przed czym ci ostrzegali? - Przed tob. - Jestem taki straszny czy co, do diaba? - Przed wdk - powiedziaa wolno, nie patrzc na niego. - Mwili, e za duo pijesz, e moesz zosta pijakiem. Tego si baam. Mj ojciec zmarnowa mojej matce ycie. Cigle czekaa na niego, cigle obiecywa popraw. Potem przychodzi pijany. Nie mam dobrych wspomnie z dziecistwa, Kuba. Wszystko, czym yj, to tamte dni z tob... - Zawahaa si na moment, potem mwia dalej: - Pamitam, jak miaam dziesi lat, pewnego wieczoru ojciec przyszed pijany i stuk matk. Nie mogam zasn. W rodku nocy wstaam, podeszam do niego i rbnam go noem. Byam zbyt saba, aby mu co zrobi; skoczyo si na pogotowiu i wrzaskach. Ale ja tej nocy nie mog zapomnie do dzi. Tego si baam Kuba; baam si, e moesz przychodzi pijany i przypomina mi tamt noc... Zreszt po co ja to wszystko mwi? Chciaam tylko, eby wiedzia, e ci wtedy

26

kochaam. I e ogromnie auj, e nie jestem z tob. Moesz zreszt nie pamita tego. Jak ci bdzie wygodniej. Odpowiedzia po chwili: - Zapomnij o tym wszystkim i nie auj niczego. - Sama sobie zgnoiam ycie - rzeka cicho; twarz miaa gorzk i star. Mwia nie patrzc na Kub: -Rzyga mi si chce, kiedy mj m zblia si do mnie. Zdradzam tego durnia co drug niedziel. eby si chocia domyla. Ponure, potulne bydl. Nie wiem, po co yj, jeli nie kocham nikogo... - liczna historia - powiedzia Kuba. Umiechn si ponuro: Mnstwo takich syszaem w yciu. Kochali si, kiedy byli modzi; noce, sowiki i tak dalej. A kiedy spotkali si po latach, ona bya dziewk, a on zodziejem. Nic mnie to nie obchodzi... - Nagle zrozumia, e kamie w sposb najohydniejszy, i pocz mwi jeszcze pieszniej: - Nie chc adnych wspomnie. Mylaem, e chocia wtedy byo co dobrego, ale okazao si to tak samo wstrtne jak wszystko. - Pomyla, e jeli tego, co mu powiedziaa, natychmiast nie zniszczy, stanie si z nim co zego; znw bdzie mia w yciu poza sob jedn wit spraw bez powrotu. Umiechn si szyderczo i mwi: - Jestem truposzem. Chc wszystko zniszczy, mam to wszystko gdzie. Jestem truposzem. Nie chc niczego aowa ani zostawia poza sob. - I nagle, ' zdawszy sobie jasno spraw z tego, co zrobi, umilk. - Kuba - powiedziaa rozpaczliwie kobieta. - Kuba... Mwia jeszcze co, lecz on nie rozumia tego. Patrzy na poruszenia jej ust, lecz sowa uchodziy jego uwagi. Nagle wsta i bez poegnania ruszy do wyjcia. Zegar umieszczony nad bufetem, midzy tabliczkami, wydzwoni godzin pierwsz. III Na ulicy zatrzyma si. Przeszed par krokw, lecz znw osadzi go w miejscu okropny bl pod czaszk. Nie mg zrozumie, skd wyszed i dokd idzie. Ludzie przechodzcy patrzyli na niego z umiechem; by trupio blady, mia przekrzywiony krawat, kapelusz zsun mu si na ty gowy. Kto powiedzia: "Nie stj pan na rodku. Kiliski, cholera..." Usucha i przesun si machinalnie pod cian; opar si o ni i natychmiast odnis wraenie, e caa ciana wypeniona jest biciem jego serca. Sta w miejscu i ba si postpi kroku. Wiedzia, e musi sta w miejscu i e nie wolno mu si ruszy; jeli ruszy si w tej chwili z miejsca, pjdzie pi i nie spotka o szstej Krystyny. Nagle ktry z przechodniw zajrza mu w twarz. - Chory? - zapyta go. Kuba nie zdy odpowiedzie, gdy tamten nagle rozemia si szyderczo. - Mietek -powiedzia do swojego towarzysza - to ten sam gnojarz, ktry nas rano zaczepia, poznajesz? Tramwajarz podszed i spojrza na stojcego. - Dojrza - rzek krtko. Modszy, z perkatym nosem, wsadzi rce do kieszeni i odsun si o krok. Potem powiedzia nienawistnie: - To czowiek zasuwa po pitnacie godzin na dob, a taka idiota chodzi od knajpy do knajpy. Ja ceg, on flaszk; ja wagon, on kawk. Czowiek nie moe kawaka wycign, a taki gnojarz przepija tysice. I skd on na to ma? Tramwajarz powiedzia:

27

- Czort z nim. Chod. - Czekaj! - krzykn modszy z furi. - Ja jemu powiem, co o nim myl. Moja kobieta nie moe sobie na palto uzbiera, a ten... Podszed do Kuby i zapa go za krawat. Podnis jego gow do gry i uderzajc ni lekko o mur, mwi: - Ty wszarzu gupi! Czego ci brakuje? ry nie masz co, chodzi nie masz w czym? eby by takim azarzem jak ja, toby si nauczy ycia... Kuba oderwa si od ciany i uderzy go w twarz. Skbili si i potoczyli na ziemi. Nie mino sekundy, jak kolega tramwajarza chwyci Kub za gardo i hukn jego gow o kamienie. - Na kogo ty si rzucasz, achudro? - powiedzia. - Na chopaka z Muranowskiej? Patrz, co ja z tob zrobi... Lecz nie zdoa uczyni ju nic; nadspodziewanie szybko zjawi si milicjant i rozdzieli ich. - Od rana, obuzeria? - zapyta starajc si nada swej znudzonej twarzy wyraz zgrozy. Modszy popatrzy na niego nieprzytomnymi oczyma i nagle zarycza: - A zabierz mnie! We mnie! Mnie na yciu nie zaley. Czy ja mam chocia p tego co on? Wicie mnie! Wicie mnie ! Tramwajarz szarpn go za rami. - Janek, nie wygupiaj si! - krzykn. Odwrci si do milicjanta i powiedzia: - Wszystko przez tego pijaka. Zaczepi koleg publicznym sowem. Skarz mnie jedyny Bg, e tak byo! - uderzy si rk w piersi. Milicjant przytrzyma modszego, ktry znw szarpn si do Kuby. - Bez cudw - powiedzia ostro. - Pjdziemy si przej. Pan te... - Nigdzie nie id - wycharcza Kuba. Bezradnie, ruchem lepca ociera z twarzy boto pomieszane z krwi. Popatrzy na milicjanta i krzykn histerycznie: - Nigdzie nie id! Nie zmusicie mnie! - Eee - powiedzia przecigle milicjant. Poprawi pas na sobie. Moe si zaoymy? Nie bdzie pan dla mnie taki Paramonow. Ju, zbieraj si pan! Kuba podnis si z ziemi i poszed za nimi. Pierwszy szed tramwajarz starajc si patrze w ziemi, potem Kuba z Jankiem, na kocu milicjant; milicjant gwizda faszywie melodi "O, mj papo". Zaraz za rogiem ulicy przyczy si drugi milicjant. - Trzech Jurkw masz? - zapyta wesoo. Mia delikatn dziewczc twarz, pokryt puszkiem. Oczy jego byy piwne; patrzy na Kub z zuchwa ciekawoci. Za nimi postpowali gapie. Jaki gos kobiecy powiedzia: - Rozdar mu jesionk... - Taki materia to od cholery pienidzy kosztuje -rzek kto niskim basem. - Weniany... - To bandyci? - zapiszcza jaki chopiec. - Pryskaj do domu, szczeniaku... - To te, co okradli sklep na Grochowie? - Panie, co ja jestem informator? Zapytaj si pan milicjantw... - Kto nie pyta, nie siedzi... Minli kilka ulic i znaleli si pod komisariatem. Modszy milicjant powiedzia szyderczo: - Witamy panw w naszym skromnym uzdrowisku. Panowie bd askawi... Tramwajarz warkn: - Po co pan pajacujesz? Z obuzeri masz pan do czynienia czy co ? Milicjant si rozemia: - Za niewinno pan siedzisz, nie?

28

Tramwajarz spojrza pogardliwie na milicjanta; przeu bezgonie jakie przeklestwo, lecz nic nie odpowiedzia. Zgarbi si nagle i zamilk. Jego modszy towarzysz spluwa co chwila. Kuba milcza; w gowie mia szumic pustk. Weszli do dyurki. Siedzcy za stoem sierant podnis wzrok znad jakich papierw; potem - nie rzekszy sowa - powrci do swej roboty. Milicjanci zapalili papierosy. Kuba, tramwajarz i Janek stali oparci o barier. Sierant spojrza na nich piwnymi oczyma i rzek krtko: - Nie opiera si. Nie latarnia. Dowody. - Ja... - pocz mwi Janek, lecz sierant nie spojrzawszy nawet na niego, przerwa: - Dowody. Potem si wyszczeglnicie, obywatelu. Poczli wykada na st swoje papiery. Sierant wzi do rki dowd Kuby; przeczyta go rubryka po rubryce, potem zapyta: - Imi? Kuba milcza przez chwil. Cikim wzrokiem patrzy na portrety dostojnikw wiszce na cianie. Potem rozemia si i rzek: - Pijak. - Aha - powiedzia sierant. Obrzuci Kub krtkim spojrzeniem i zapyta ostro: - Nazwisko? - Pijak. - Zawd? Te pijak? - Te. - adnie - rzek sierant; w jego oczach pojawio si zainteresowanie. - Przykro mi, ale w dowodzie nazywa " si pan Kowalski. - Nieprawda - powiedzia Kuba. - Nieprawda... Nazywaem si Kowalski. To byo dawno i niczego nie dowodzi. W tym kraju s tysice Kowalskich. Moe czasem nazywaj si Kwiatkowscy, moe Piotrowscy, moe jeszcze inaczej... To niewane... - Nie siedzia pan jeszcze nigdy, co? - Nie - skama Kuba. - Nie szkodzi - pogodnie stwierdzi sierant. - Posiedzi pan teraz. - Tukli si na ulicy - powiedzia jeden z milicjantw. - Akurat miaem obchd; patrzy, a tu si lej. Kiedy podszedem do nich, tarzali si po caym chodniku. Kto to sysza, robi awantury w biay dzie? - Daj im spokj - powiedzia modszy milicjant i dowcipnie zmruy oko. - Oni udawali, e si bawi w berka. A ty do nich tak cakiem nie jak czowiek... Nagle rozleg si idiotyczny miech. Do dyurki wkroczy nowy milicjant taszczc przed sob malutkiego czowieczka w zielonym kapeluszu. Czowieczek wyrwa si na rodek izby; zatoczywszy si gwatownie, spojrza na sieranta i krzykn tryumfalnie: - Trjeczka, tak? - Zgadza si - powiedzia sierant. - Dawna jedynka, tak? - Zgadza si. - Ulica Bednarska dwadziecia trzy, tak? - Wszystko gra - powiedzia sierant. - Jak zwykle, obywatelu Rybicki. A teraz rozbierajcie si. Czowieczek znw zachichota, potem rzek: - Sierancie, wiedziaem, e tak bdzie. Na trjk zawsze trafi. C ja zrobi? - krzykn zwracajc si z bazeskim gestem do Kuby.

29

- ona mi umara. Mog by pijany czy nie? - Uspokjcie si, Rybicki - powiedzia sierant. -W zeszym tygodniu obchodzilicie mier ukochanej crki, tak? - Zeszego pierwszego - powiedzia milicjant, ktry przyprowadzi czowieczka - te mia styp po onie. Nawet mi fotografi pokazywa, tylko co mu si pokrcio, bo tam by ysy facet z wsami. Pamitam, e jeszcze trzy miesice temu te opakiwa mier ukochanych bliniakw... - Widocznie ma wyjtkowo zy rok - powiedzia sierant. - No, Rybicki! Rozbierajcie si! Czowieczek pocz si rozbiera bez protestu. Wycign wszystkie dowody; potem wyszczerbiony grzebyk, chusteczk, tandetny scyzoryk, lusterko; wszystko to poukada skrupulatnie przed sierantem i zapyta: - Paseczek te? - Oczywicie - powiedzia sierant. - Oczywicie... Przecie wy wiecie, Rybicki, e tu jest stara, kochana trjka, gdzie na dechy idzie si bez paseczka. Paseczek to rzecz niebezpieczna w tym stanie; mona sobie ukrci ptelk, a co by wtedy zrobiy te wszystkie groby waszych on? Kto by koo nich chodzi? No, Rybicki, powiedzcie... - Zgubio mnie szczcie do kobiet - powiedzia czeczyna. Sznurowadeka te? - Sznurowadeka nie. Czowieczek zamia si krtko. - Nie zgin na trjce, co sierancie? - zapyta. - Nigdy. Odprowadzono go do celi. W drzwiach zasalutowa sprycie. Potem rozleg si trzask zamka i zaraz potem piew. Czowieczek piewa: "Noc nad brzegiem rzeki siedziaem z gitar..." Gos mia zdarty i brzczcy. Sierant powiedzia: - piewa "Andaluzj". Tak jak zwykle. Zaraz bdzie mia atak. Zaoylicie amerykanki? - Tak - powiedzia milicjant. - Rce i nogi. eby sobie tylko ba nie rozwali... Moe zadzwoni po pogotowie? - Nie przyjad - zmczonym gosem powiedzia sierant i stukn papierosem o st. - Gdyby chcieli jedzi do kadego deliryka w miecie, toby bya dopiero adna historia... - Wsta, przecign si i podszed do okna. Na dworze byo ju szaro; brudny zmierzch kbi si w ulicach. - Cholera - powiedzia sierant zapalajc papierosa. - Amerykanki, komisariaty, mandaty... Co to wszystko da? Wicej nadziei, wicej radoci miastu. Niech to diabli wezm. Odwrci si od okna i podszed do bariery. By wysoki; twarz mia z i zmczon. Stan przed Kub i patrzc na niego z niesychan pogard, powiedzia: - Kiedy byem w partyzantce, mylaem, e jak skoczy si ta caa zabawa, bdziecie inaczej yli. Na myl mi nie przyszo, e zostan sierantem milicji i e bd musia odbiera wam paski. Niech was wszyscy diabli porw... Wtedy rozleg si straszny, zwierzcy ryk. " Yyyy... - wy czowiek za cian. - Yyyy..." Gos jego przeszed w ton tak wysoki, e wszystkim mrz przebieg po plecach. Tramwajarz poblad; jego modszy kolega mruga bezradnie oczami jak czowiek nagle olepiony wiatem. - Zaczo si - powiedzia sierant. - Boe, eby mona mu byo zamkn mord. - Popatrzy na Kub przekrwionymi z bezsennoci

30

oczyma i zapyta: - Gdziecie si upili? - Nie jestem wcale pijany - powiedzia tramwajarz i wzruszy ramionami. - Nikt nie jest pijany - z trudem powiedzia Kuba. Dray pod nim nogi. - To moja wina. Ja uderzyem tego czowieka - wskaza rk na koleg tramwajarza. - O co wam poszo? - O nic. - Wic dlaczego pan go uderzy? - Zdenerwowaem si. - Suchajcie, obywatelu - z gniewem powiedzia sierant. - Mgbym was wszystkich potrzyma, a bycie si nie nauczyli chodzi po ulicy. Zapacicie mandat i pjdziecie do domu. Ale nie chc was tu widzie dzisiaj; teraz pewnie pjdziecie si pogodzi, tak to ju bywa. Rozumiecie, obywatele? Nie zdyli odpowiedzie. Drzwi dyurki otworzyy si gwatownie. Do rodka, szamoczc si z pijanym mczyzn, wkroczyo dwch milicjantw. Mczyzna wyrywa si gwatownie, szarpic i odpychajc. Oczy mia szalone, nabiege krwi. - apki - sykn jeden z milicjantw. Podskoczyo ku niemu dwch jeszcze i z trudem naoyli kajdanki. Pijany charcza i plu. Czoo mia potuczone, usta - rozcite. Rozdarta koszula ukazywaa spocon, zaronit pier. - To Polska Ludowa tak robi? - krzykn patrzc na wszystkich z nienawici. - Przeklinam!... - Podnis gow do gry; dugo patrzy na zegar i nagle powiedzia: - Chamy mnie zwizali dzi o trzeciej. Staka Koaczewskiego z Woli... - Jestecie wolni - powiedzia sierant. Wyglda na czowieka bardzo zmczonego; powieki mu opaday na oczy, garbi si. Jestecie wolni - powtrzy i odwrci si. " Yyyyyy" - dobiego zza ciany; krzyk przeszed w jazgot, potem rozlego si cikie uderzenie i zapada cisza. Kuba, tramwajarz i Janek odebrali swoje dokumenty i wyszli przed komisariat. Paliy si ju latarnie. Ulica bya ~ pusta. Od Wisy cign lodowaty wiatr. Janek powiedzia: - Nie miej pan alu. - Nie mam alu - powiedzia Kuba i wzruszy ramionami. Tramwajarz rzek: - Teraz jest dziesi po trzeciej. Na pit id do roboty. Moemy si napi. - Umiechn si do Kuby i doda: - U mnie jeste pan charakterny chopak... - Dzikuj - powiedzia Kuba. - Niestety, nie mam czasu. - My idziemy w tamt stron - powiedzia modszy nie patrzc na Kub. - Niech to wszystko szlag trafi. - Tak - potwierdzi Kuba. - Niech to wszystko szlag trafi. Do widzenia. Odszed zasalutowawszy i prawie biegiem par przed siebie. By wypeniony jedn, jak cinita ya pulsujc myl, e natychmiast - dopki wszystko, co przey, jest jeszcze dostatecznie silne i usprawiedliwiajce, drczce i straszne, dopki nie ochonie, nie opamita si, nie zastanowi - musi napi si wdki. W tej chwili czu wielk wdziczno do wiata, do dzisiejszego dnia i do ludzi, ktrzy wepchnli go w to; w jego sumieniu otworzya si furtka, przez ktr mg wyrzuci wszystko, co byo mu w tej chwili nieprzydatne, wszystko, co przeszkodzioby mu si napi. Czu wielkie, a rozsadzajce piersi, bolesne szczcie; owo dziwne

31

szczcie upokorzenia samego siebie, jakiego doznaje tylko pijak. Pocz pada deszcz. Ludzie kulili si z zimna; podnosili konierze palt i przemykali pod murami. Ciemno nadcigaa nad miasto; wysoko, za brudnymi chmurami, umierao wiato dnia. Zapalay si pierwsze okna; wiatr koysa latarnie i zamiata ich wiatem kaue. "Udrka -pomyla Kuba przymknwszy oczy - Udrka..." Zaczepi jakiego chopca i zapyta: - Gdzie tu jest knajpa? - Tu peno tego - powiedzia chopiec. - Najblisza za rogiem. "Pod Orem", tak? - Moe by - powiedzia Kuba. - Gdzie to jest? - Zaraz za rogiem - rzek chopiec i wskaza rk. Po chwili Kuba wszed do rodka. Pachniao piwem, starymi zakskami i zjeczaym tuszczem; na suficie od lata koysay si lepy pene zeschych much. Nad bufetem rozpostar szeroko skrzyda wypchany orze; obok, z afisza o ohydnych barwach, strzelay wielkie litery. "Alkohol to twj wrg" - odczyta Kuba. "Zosta grnikiem" namawia drugi afisz. "Nawet dowcipne!" - pomyla i umiechn si. Stan przy ladzie i pstrykn w palce. Bufetowa podesza. - Jedna dua - powiedzia Kuba; zsun kapelusz na ty gowy. Bufetowa przyjrzaa si jego potuczonej twarzy i powiedziaa: - Wypadek przy pracy? - Po pracy. - Co si stao? - Jedna dua - powiedzia z udrk w gosie Kuba. - Zaksk pan yczy? - Moe by. - ledzik? - Moe by. - Piwo? - Moe by. - Ale tylko porter - rzeka rozkadajc rce; bya rwnie brzydka jak afisze, pomidzy ktrymi staa. -Innego piwa na razie nie ma. Przywo nam o pitej. Teraz jest... - Odsuna rkaw kitla i spojrzaa na zegarek. - O, jeszcze wczenie! Wp do czwartej. - Niech pani da porter - wymamrota Kuba. - Szybciej, prosz... - Przecie si nie pali - powiedziaa odsaniajc w umiechu koskie zby. - W cienkie szko nala czy w grube? - Wszystko jedno. Wdka to jest wdka. Nie jestem pijakiem. - Ale klienci maj rne wymagania - rzeka. - Czasem trafia si taki, co nie wypije z grubego szka, eby tam nie wiem co. Czy pan jeszcze co yczy? - Nie - powiedzia Kuba i energicznie potrzsn gow. - Nie bd wicej pi. Tylko ta setka i do domu. Koniec. Albo wie pani co? Jeszcze jedn, od razu... Wypi i postawi kieliszek na ladzie. Odetchn. Potem wypi jeszcze jedn wdk. "le robi - mwi do siebie. - Przecie wiem, e le robi, e nie mog zrobi ju nic gorszego. Przed chwil te to wiedziaem; wiedziaem, e wdka to najgorsza rzecz, jaka moga mnie dzisiaj spotka. Jeszcze mgbym si w tej chwili opamita..." I nagle zimna apa strachu zdawia mu mzg. - Jeszcze jedn - powiedzia szybko. Wypi i myla dalej: "Wiedziaem i - nie opamitaem si. Jestem

32

pijakiem. Wiem, e wdka to moja mier. Wiem czy nie wiem? Wiem. A mimo to napiem si. Krystyna nie ma ju po co przychodzi o szstej. Nic z tego dzi nie bdzie. Zaczn od jutra... - Nagle rozemia si cicho. - Od jutra? - powtrzy w mylach. -Od jutra... Najwikszym nieszczciem kadego pijaka jest to, e zaczyna od jutra, a nie od dzi. Ja przecie jasno wiem, co zrobiem..." - Zapomina pani o mnie - powiedzia gono. Bufetowa zbliya si ku niemu z butelk. - To ju czwarta - rzeka. - Sam znam tabliczk mnoenia. Wypi; odetchn gboko i zapali papierosa. Rce mia zwinne i mocne, nie trzsy si ju tak jak rano. Patrzy na nie z przyjemnoci. Koo niego kto powiedzia z uznaniem: - Zdrowo pan cignie. - Napije si pan ze mn? - zapyta; tamten by niskim, tgim, ysiejcym mczyzn o porowatej cerze. - Chtnie - powiedzia grubym gosem porowaty. -Ale ja jestem pusty. - Ja pana zapraszam. - Nie znamy si. - Ja pana znam. - Mnie? - zdumia si porowaty. - Tak. Pan si nazywa Kowalski. - To pomyka - powiedzia porowaty. - Nazywam si... - Ach, do diaba - znudzonym gosem przerwa Kuba. - Czy to nie wszystko jedno? Jak pan si nazywa, jak ja si nazywam? ... I tak nas wszyscy znaj. - Ludmi jestemy - powiedzia porowaty. - To szlachetne z naszej strony. Szefowa, dwie wdki. Bufetowa znw podesza z butelk. Nalaa i rzeka: - To bdzie razem sze. - Zgadza si - powiedzia Kuba. - Jestem ju zabryzgolony. Odesza. Przez chwil milczeli patrzc na siebie; porowaty - z zakopotaniem, Kuba - z satysfakcj. Ulic turkoczc przejecha cignik. Potem porowaty podnis kieliszek. - Najlepszego. - Najlepszego - rzek Kuba. Stuknli si kieliszkami i wypili. Kub ogarno ciepo; szczliwe, bolesne, wypeniajce kady kawaeczek ciaa ciepo. Nie by ju szmat; by mody, silny i zdrw. Bufetowa staa si nagle podobna do Lollobrigidy, porowaty wydawa si wcale sympatycznym czowiekiem, bar - przyzwoitym, ciepym, mdrym miejscem na ziemi. - Jeszcze raz - powiedzia Kuba. Bufetowa nalaa. - Jeli pani powie "osiem" - rzek Kuba - to dzi odbior sobie ycie. Umiechna si figlarnie i rzeka: - Osiem. IV Odesza w gb baru, koyszc szerokimi biodrami. W kuchni kto krzykn wciekle: "Schabowy dwa razy". Na ladzie sycza niklowany ekspress; odbijay si w nim zdeformowane twarze siedzcych. Grnik z afisza umiecha si wyrozumiale; orze podrywa do lotu swoje twarde, wspaniae skrzyda. Kuba bezmylnym

33

ruchem poprawi krawat i wznoszc kieliszek, rzek: - Napijemy si. - Pod co? - zapyta porowaty. Mia oczy uszczliwione. - Pod ora. Pasuje? - Pasuje - odpar tamten. - Pod tego ptaszka przepiem ju mnstwo forsy. Odjazd. - Cze - powiedzia Kuba gromkim gosem. Znw spojrza na grnika i ora i zmruy do nich oko. Potem spojrza na porowatego, ktry ju wypi i wcha chleb z twarz strasznie wykrzywion. Na skroniach mia resztki kdzierzawych wosw; nos jego by krtki i tpy. " Wyysiae, biedaku" - pomyla patrzc na niego Kuba. I nagle ogarna go fala rozrzewnienia. - Wie pan co -powiedzia serdecznie, kadc do na jego ramieniu -wypijmy brudzia. Ja jestem swj, zwyczajny, prosty chopak. Mam kiepskie ycie, niech mi pan wierzy... Lubi takich jak pan. Zgoda ? - Zgoda. - Na imi mi Kuba, a tobie? - Mnie Wadek. - Wadek, Wadek... - powtrzy Kuba; wydao mu si, e cae pikno wiata zawarte jest w tym imieniu. Znw popatrzy na niego wzrokiem najczulszej kochanki. - Wadek - powiedzia kadc do na jego rce - zamw wdk. Ja stawiam. - Szefowa - zawoa Wadek gosem zza grobu. - Dwie wdki. Tylko szybko, bo nam si do szkoy pieszy... Kuba zachichota uszczliwiony i klepn Wadka w plecy. Bufetowa nalaa; tym razem odesza bez sowa, notujc sobie co na kartce. - Pij - powiedzia Kuba wrczajc Wadkowi kieliszek. - Jak Bg da i partia pozwoli, to spotkamy si jeszcze kiedy, nie? - Obowizkowo. Wypili. W kcie grajcy od duszego czasu harmonista zapiewa Pknitym gosem: Dzie jak co dzie, ponury dzie jak co dzie. Zepsuty zlew, za oknem mga. Krople deszczu o brudne bij szyby. Ssiad podle na pianinie gra... - Niech to wszystko diabli wezm! - powiedzia Wadek. - Suchaj - rzek Kuba. - Ja lubi takie piosenki... Harmonista piewa: Powiedz, mia, dlaczego ciebie nie ma. Czemu serce tsknota re jak rdza? Dzie jak co dzie, ponury dzie jak co dzie. Tylko wdka zapomnienie da... Przejecha z rozmachem palcami po klawiszach i skoczy. Odpi pasy i pooy harmoni na krzele. Potem wsta i podszed do bufetu. Opar si o lad tu obok Kuby; oczy mia wielkie, ciemne, lecz bez wiata; w jego zmitej twarzy robiy dziwne, niepokojce wraenie. "Boe - pomyla Kuba - c za pikne oczy. Skd takie oczy?" I nagle uczu drczc potrzeb powiedzenia czego dobrego temu czowiekowi. - adnie pan gra - rzek przeknwszy lin. - Bardzo lubi takie piosenki. Harmonista spojrza na niego; unis powieki i wtedy Kuba zobaczy,

34

e oczy tego czowieka s puste jak wyscha studnia. Kiepska marynareczka wisiaa na nim jak achman; nie czuo si w tym czowieku mini i ciaa. Chud szyj okrcon mia bawenianym szalikiem. - Zagra panu "Francois',? - zapyta Kub. - Nie. Nienawidz walcw. - A "Tamar"? - Te nie. Co pan jeszcze potrafi? - Potrafi tumaczy sny - ze zoci powiedzia harmonista. Kiedy miaem gabinet na Wsplnej. Ale wszystko si skoczyo. - Wadek - powiedzia z zachwytem Kuba wykonujc peen rozmachu gest. - Wadek, on potrafi tumaczy sny... - Zwrci si do harmonisty: - Czy pan potrafi tumaczy wszystkie sny? - Wszystkie - powiedzia apatycznie harmonista. Patrzy w kau na ladzie. - Dobre i ze. Kuba poprawi kapelusz. Opar si wygodnie 0 bufet; cikim wzrokiem patrzy na Wadka i harmonist; byli oddaleni 0 tysice kilometrw, 0 mg; byli przyjacielscy, kochani, dobrzy i czuli; oni jedni mogli mu w czym pomc - nikt inny na ziemi. Ogarna go nagle dzika, niepohamowana ch zgrywy; owo uczucie nie dajce si porwna z adnym innym ludzkim uczuciem. Szczcie, jakiego doznaje pijak w momencie zgrywy, jest szczciem najpeniejszym~ na ziemi. Za W moment, kiedy patrzy w czyj twarz oczekujc na niej wstrtu, litoci czy przeraenia - pijak odda wszystko, chocia wie, e przyjdzie chwila, kiedy kurczy si bdzie na owo wspomnienie. - Miaem dziwny sen - powiedzia w zamyleniu, patrzc bacznie w ich twarze. - Gdyby pan mg mi ten sen wytumaczy... Taki sen zdarza si chyba tylko raz w yciu. Niedobry sen. Boj si pomyle 0 nim, tak mnie zmczy... - Mw - rzek bekotliwie Wadek. Bawi si chusteczk do nosa, zawizujc na niej supy. - Mw. Harmonista ci wszystko wytumaczy. Artyci znaj si na takich rzeczach. Harmonista wpatrywa si w kau na ladzie. Kuba przesun rk po czole; byo zimne i lepkie od potu. - Miaem dziwny sen - powtrzy wolno. - nio mi si, e jestem pijakiem. e jestem dobrym inynierem, e nazywam si Kowalski, e mam dobre mieszkanie, e w mieszkaniu moim jest telefon... Rozumiecie to? I nio mi si, e chc zapomnie 0 swoim pijastwie, zapomnie za wszelk cen. Odej od tego, od ludzi, z ktrymi piem, od knajp, od wspomnie... Tak czasem bywa we nie, prawda? We nie nie mona od niczego uciec; i to jest najgorsze w snach. nio mi si, e kady czowiek, ktrego spotykam na ulicy, mwi do mnie: "Dzie dobry, pijak". nio mi si, e bez przerwy dzwoni do mnie ludzie, pytajc: "No, jak tam, masz kaca? No, jak tam, chlae w nocy? No, jak tam byo wczoraj? Czy pamitasz, jak wtedy po pijanemu rozbie lustro? Czy pamitasz, jak wtedy po pijanemu pobie milicjanta? Czy pamitasz, jak ci porzucia narzeczona?.." Tak pytaj. A ja 0 wszystkim pamitam. Czasem widz te wszystkie pijane twarze, ktre widziaem w yciu. Ustawiaj si przede mn, patrz na mnie, wycigaj si do mnie... Pokazuj mnie palcami i mwi: "Ty jeste pijak, ty jeste alkoholik, ty pijesz, pijesz, pijesz..." Nie mog uciec przed nimi. Zasaniam oczy rk i widz je wszystkie jeszcze bliej. Zasaniam uszy i wtedy, zamiast ich krzyku, sysz szept: "Pijak, pijak, pijak..." - Gos Kuby przeszed w bekot; unis do gry rce, jakby chcia nimi zmiady Wadka i harmonist. - 000! - bekota. -Strasznie mczy taki sen, pojcia

35

nie macie. A nio mi si jeszcze wiele takich rzeczy. .. Kraj, dziwny, ciki, trudny kraj. Kraj, w ktrym tyle trzeba robi, tyle trzeba pracowa, tyle trzeba mie nadziei i serca... I to jest mj najgorszy sen; ni mi si, e jestem zupenie sam w tym kraju. e nigdy ju nikt nie bdzie mia do mnie zaufania. e w ankietach, w kadej rubryce, mam napisane: "Pijak". e nie mam wspomnie. e nazywam si pijak. Kade moje wspomnienie zaczyna si od wdki i koczy si na kacu. nio mi si, e moja matka przeze mnie rozchorowaa si na serce i umara. e jedna z kobiet, z ktrymi yem, nie chciaa mie dziecka z pijakiem; popsua si i umara. e nie mam przyjaci. Wszyscy ode mnie odeszli. Oszukuj dziewczyn... Okropny sen -szepn. Wpatrzy si w twarz harmonisty i powiedzia: -Ale to sen, co? W yciu to chyba niemoliwe? Mimo wszystko ycie nie jest tak okrutne, prawda? - Nie warto mie zych snw - powiedzia harmonista. - Co zrobi, eby dao si zapomnie? - Niech pan si napije wdki - powiedzia harmonista. W dalszym cigu patrzy w kau. - Przejdzie. Wszystko przechodzi. Nie ma gorszego snu jak ycie. I te przechodzi. Przepraszam, musz i gra, gocie czekaj... Odszed, dziwacznie stawiajc dugie nogi. Bar by ju peen ludzi; powietrze stao si mtne od dymu, twarze siedzcych przy stolikach - rozmazane. W kcie pod oknem pijane towarzystwo piewao kujawiaka: "Zawali si sracz". Raz po raz brzcza dzwonek umieszczony nad drzwiami; ludzie wchodzili i wychodzili. Z okienka do kuchni co chwila wychylaa si tusta twarz kucharza; dwie tandetnie umalowane kelnerki szybko odbieray talerze i roznosiy do stolikw. Nagle w drzwiach powsta rumor; otworzyy si gwatownie i stan w nich gruby, barczysty mczyzna w gumowym fartuchu. Trzyma przed sob beczk, rwnie pkat jak i on sam. - Piwo! - zarycza nadludzkim gosem. - Miejsce! Raz, dwa, szefowa, bo nie ma czasu. I potoczy si z beczk w stron bufetu; w jego ogromnych, czerwonych rkach sprawiaa wraenie dziecinnej lalki. - Pita - powiedzia w zamyleniu Kuba patrzc na beczk. Wzdrygno nim. Stara si co prdzej pomyle o czym innym. - Niedobrze ci? - zapyta Wadek. Twarz mia rozmazan, wzrok Kuby lizga si po niej bezradnie nie znajdujc punktu oparcia. - Sabo ci? - powtrzy. - Skde - zaprzeczy gorco Kuba. - Nigdy w yciu nie czuem si tak dobrze jak teraz. Wadek! - No? - Co porzdni ludzie robi o godzinie pitej, czyli siedemnastej? - Wracaj do domu - powiedzia z namysem Wadek; potar przy tym kdzierzawe skronie. - Pracuj, czytaj, bawi si z dziemi... - Gupstwo - przerwa niecierpliwie Kuba. - Wadek, morda zota, posuchaj mnie! Ja pytam, pytam, pytam. Co porzdni ludzie robi o godzinie pitej, czyli siedemnastej? Wpatrzy si strasznymi oczyma w twarz Wadka; wykona przy tym gest, jakby chcia go zapa za gardo. Wadek spojrza na jego rozcapierzon do, przekn lin i powiedzia szybko: - Porzdni ludzie o godzinie pitej wieczorem pij czyst wdk z czerwon kartk w barze "Pod Orem". - "Pod Orem" - powtrzy Kuba. Rozpogodzi si natychmiast; przytuli Wadka do siebie i pocaowa go w skro. Odwrci si i krzykn do bufetowej: - Lalka, dwie wdki dla nas !

36

Podesza; w rku trzymaa jaki zwinity plakat. - Jedn chwil - rzeka. - Musz to przybi na cianie. Przysali dzisiaj z centrali. Musz przybi, bo przyjdzie jeszcze inspektor, zobaczy, e nie wisi, i bd miaa przykroci... Podsuna sobie krzeso i wesza na nie. Motek woya pod brod, lecz wymyka jej si. - Ja pani pomog - rzek Kuba. Stan na krzele za ni. Caym ciaem przytuli si do jej plecw. Szybko wbi cztery gwodzie. Potem zszed. Odsun si o dwa kroki i przeczyta: "Walka z alkoholizmem to twj obowizek spoeczny" . - Kiedy - powiedzia w zamyleniu Wadek patrzc na Kub - w tym samym miejscu wisia plakat: "pij spokojnie - ORMO czuwa". Nie pamitam ju, co byo wyrysowane. - Niech pani naleje dwie wdki - powiedzia Kuba bezbarwnym gosem; w uszach narasta mu szum. Odwrci si do Wadka. - Skd wiesz? zapyta. - Pij tu wiele lat - rzek Wadek. - Widziaem mnstwo ludzi w tym lokalu, nie masz pojcia, ilu. Tak czy nie, pani szefowa? - zwrci si do bufetowej. - Oj, panie Wadziu - rzeka napeniajc kieliszki. -I co dobrego z tego wyniko? Kuba wzruszy ramionami. - Nie ze wszystkiego musz wynika dobre rzeczy -rzek gadzc rk bufetowej. - Byoby to w kocu nudne. Tak czy nie? - Mczyni, mczyni - powiedziaa. Umiechna si; by to najpikniejszy umiech, jaki Kuba otrzyma w swoim yciu od kobiety. Zapisaa sobie co na swoich karteczkach i odesza; Kuba patrzy za ni z bezmiern wdzicznoci. Wadek zapyta tpo: - Kto ty jeste? - Polak may. - Nie wygupiaj si. Powiedz kim jeste. - Kim byem? - Jeste zalany - powiedzia Wadek. - Chocia nawet nie wygldasz. Dlaczego nie chcesz gada? - To niewane - rzek Kuba. - Naprawd niewane. Jestem twoim kochanym znajomym z baru "Pod Orem". Starczy. - Dlaczego pijesz? - To rwnie niewane - powiedzia Kuba. Bawi si od niechcenia fajansow popielniczk. Nagle twarz jego wykrzywi zy grymas. Postawi z trzaskiem popielniczk i pochyli si ku Wadkowi. Niewane - powiedzia trzewym, przeraliwie ostrym gosem. - My, ktrzy pijemy, wiemy przecie, e to niewane, dlaczego... Moe jestem samotny? Moe mnie nikt nie kocha? Moe odeszli ode mnie wszyscy? Moe zdradzia mnie dziwka, bez ktrej nie mog oddycha? To niewane... Nie ma takiego nieszczcia, samotnoci, klski, kobiety, ktra warta byaby wdki. Ale o tym wiedz tylko ci, ktrzy wszystko przepili i ktrzy musz pi. Nigdy nie uwierz w to ci, ktrzy dopiero zaczynaj. Zawsze mnie mieszy, kiedy sysz, jak kto kogo powstrzymuje. Wdka jest prawd, ktr rozumie si zawsze zbyt pno. Pijak rozumie swoje ycie dopiero wtedy, kiedy wszystkie drzwi s zamknite. - Oczy Kuby stay si nagle czujne. - Miaem zy dzie - powiedzia. - Miaem dzisiaj zy dzie w tym miecie. Przepiem go. Ale to ju koniec. Mam jeszcze jedn nadziej, ktrej si trzymam. Jeli to nie pomoe... - przerwa. Znw pocz bawi si szkaradn popielniczk. Potem rozemia si sztucznie i rzek: -

37

Do diaba z tym wszystkim. Nie lubi zwierze. Napijmy si, Wadek... Wypili; bufetowa podesza i napenia bez sowa. W drugim kocu bufetu jaki chopak w watowanej kurtce krzycza trzymajc swego koleg za rami: - Ja nie mog bez niej y. Ja zrobi z sob co strasznego. A jeszcze przedtem z ni... - Zwrci si do harmonisty i krzykn: Panie Poldku! Graj pan "Dzie dla dnia..." Harmonista pochyli gow i zapiewa: A przecie kiedy bya jesie. Wiatr jesienny szczcie nam gna. Bylimy tacy zakochani. A co teraz? Teraz Dzie jak co dzie, ponury dzie jak co dzie. Zepsuty zlew, za oknem mga.. . - Tak - powiedzia Wadek. By zupenie trzewy, tylko jego smutna twarz zrobia si nagle mapio przykra. - To dobrze, e masz nadziej - rzek cicho. - Ja jej nie mam. Nie wierz, eby w tym piekle bya jaka furtka. - Gupstwo - mrukn Kuba; krci w palcach kulk chleba. - Zaczynaem tak samo jak tamten chopak - powiedzia Wadek. Mio, zdrada i takie rne gwna... -Rozemia si. - Byem kiedy najlepszym saksofonist w tym kraju. - Saksofonist? - powtrzy bezmylnie Kuba. - Saksofonist... To dziwne. - Spojrza na Wadka. - Nie wygldasz na saksofonist, bracie. - Byem nim - z uporem powtrzy Wadek. Splt donie i zacisn palce; stay si nagle biae. - Nikt nie gra tutaj tak jak ja. - Co z tego? - Nic. - Co potem ? - Te nic. - Wic po czorta mi to opowiadasz? - W cale ci nie opowiadam. Mwi. - Mw dalej. Jaki koniec? Wany jest koniec, pointa. Tak, tak, pointa jest najwaniejsza. - Nie jestem ju najlepszym saksofonist. - Starczy - powiedzia Kuba. - eby ludzie potrafili tak krtko opowiada o swoim gupim yciu, byoby o wiele lepiej. Nienawidz facetw, ktrzy skaml. Ja jestem inny. Lubi twardych. Ale jeli chcesz mi opowiedzie swoj histori, prosz bardzo. Bardzo lubi yciowe, pouczajce historie. - Moja jest krtka. Kochaem si. - Naley ci zazdroci wieoci uczu. I co dalej? - Rzucia mnie. Kuba ze smutkiem pokiwa gow. - Czyli tak zwana mga - powiedzia. - Powiniene wyjecha do Puszczy Kampinoskiej, aby tam wrd szumicych drzew dokoczy ycia jako staruszek leniczy. Mgby hodowa pszczoy i zbiera moczopdne zika. Co dalej? - Nie jestem ju najlepszym saksofonist w tym miecie. - W tym miecie nie ma ani jednego dobrego saksofonisty. Wszyscy graj podle. Wadek zmilcza; na jego ysinie taczyo wiato lampy. Pochylony,

38

rozmazywa w esyfloresy wdk rozlan na cynowej ladzie. Harmonista przesta piewa; znw odoy harmoni i chwiejnie podszed do bufetu. Oczy mia mtne, bez renic; by ju dobrze podpity, szczki drgay mu nerwowo. " Waciwie powinienem mu da w mord" - leniwie pomyla Kuba. Towarzystwo pijce pod oknem piewao teraz "Grala". Bufetowa krya w milczeniu; nalewaa operujc butelkami i kieliszkami w sposb niezrozumiale zrczny. Komu zrobio si niedobrze; marszowym krokiem przemierza sal ku wyjciu; jedn rk trzyma si rozpaczliwie za usta, drug - roztrca stojcych na drodze; czowieczek ten mia oczy przeraonej krowy. Wadek ockn si i powiedzia: - Zaraz puci pawia. - Ee - mrukn Kuba. Spoglda przed siebie tpym wzrokiem, usiujc dopatrzy si adu w kakofonii twarzy, gestw i bekotw. Chopakowi w watowanej kurtce wosy opady na czoo. ciska skronie domi i powtarza dyszcym gosem: - Ja j musz... Ja j musz... - Mody - powiedzia kto agodnie i trzepn chopaka w plecy. Mody, plu na to. Chcesz si raz napi piwa, to nie kupuj browaru. Wszystko minie jak zy sen. Mody, pluj na to... Nagle chopak podnis gow; w oczach jego zapalio si szalestwo. Byskawicznym ruchem strci z lady wszystkie kieliszki, kufle i butelki, potem rzuci si ku wyjciu ze zrcznoci bika. Trzasny drzwi. Kilku ochotnikw pobiego za nim. - Jeli nawet bdzie mia t swoj dziewczyn - powiedzia Wadek oblizujc wargi - to szczcie szybko si skoczy, jeli amant nie przestanie chla. Biedna, gupia maa... Bdzie za nim chodzi, wyciga go z knajp, od kolegw, prosi, tumaczy, paka. - Skd wiesz, e tak bdzie? - zapyta Kuba. - Tak zawsze jest, jeli kobieta zacznie si opiekowa pijakiem, ktrego kocha. Taka mio jest z mioci. Wiem, czym to si koczy. . . - Pocz mwi bardzo szybko, jakby w obawie, e Kuba bdzie chcia mu przerwa. - Sam miaem kiedy tak, ktra mnie kochaa. Chodzia za mn, tumaczya mi, mwia, pakaa, wyrywaa mi butelk, kontrolowaa mnie. Co drugi dzie stawiaa mi ultimatum: albo wdka, albo ona; albo przestan pi, albo si rozchodzimy. Zrywaa ze mn, odchodzia, nienawidziem jej, potem wracaa, gdy baa si, e zrobi sobie co zego. Potem znw odchodzia, ludzie j namawiali, eby zerwaa ze mn... Umilk. Znw pochyli si nad lad. Minie jego szczk dygotay. - I co? - zapyta Kuba. Serce poczo mu cierpn jakim mdlcym, dziwnym uczuciem. - I co? - Szpital - powiedzia Wadek. - Poszedem tam, bo ona tak... - Co z ni? - zacz Kuba, z caej siy ciskajc go za rami. - Odejd... - szarpn si Wadek. - Posza sobie. Kiedy w kocu wyniosa si do wszystkich diabw i na szczcie nie wrcia. Nie mona si jej dziwi... Ktra kobieta yje dla przyjemnoci z pijakiem? Pijak nie jest mczyzn. Sam wiesz, co potrafi pijak w ku. Spa i rzyga. mierdzie w kacu. To bya dobra kobieta. Nie zwaaa na to. Do czasu... Chodzia ze mn do tych przychodni, do lekarzy... Na nic. - Jak to na nic? - Kto pije - powiedzia Wadek i umiechn si ~ z mciw satysfakcj - bdzie pi. To zabawa bez mety. Teraz antabusy, witaminy, pogaduszki z lekarzami, ktrzy potrafi leczy tylko

39

nosacizn u koni; potem Drewnica, Kocian, Tworki... - Oczy jego stay si przezroczyste; mwi: - Domy bez klamek. Biay pokj, z ktrego nie wolno ci wyj. Cztery ciany i ty. Twoje wspomnienia, twoje kace. Moesz paka, bi gow, modli si, przeklina, krzycze, ale klamki nie dostaniesz. Czasem wyjdziesz na podwrko, przejdziesz si w towarzystwie pielgniarzy, popatrzysz sobie... te, odrapane domy. Troch nieba. Mury. Biae fartuchy. Pitnacie minut. Potem znw ten biay pokj. I wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia. Dzie. Noc. Czasem bdziesz si gubi, co jest dniem, a co noc. W nocy przychodz do ciebie czasem rozmaici ludzie. Ale kiedy wycigniesz do nich rk, natrafisz na pustk. Jeste sam ze swoimi wspomnieniami. Czasem kto ci przyle list, ale ty czytajc go, nie uwierzysz, eby to pisa czowiek. I znw jeste sam. Zaczynasz si modli, eby noc przyszli tamci, eby mg z nimi pogada. Kiedy przychodz lekarze, bagasz ich, eby ci wypucili. Klkasz przed nimi, caujesz ich po rkach, chcesz im wyrwa klamk i uciec, ale jeste saby, cholernie saby jak kady pijak, byle pchnicie rk wali ci na ziemi. Bagasz ich... - Przesta - powiedzia Kuba osaniajc twarz rk jak przed uderzeniem. - Przesta. - Bagasz ich - cign Wadek nie zwaajc na sowa Kuby - ale moesz ich dugo baga. Moesz im mwi, e jeste ju innym czowiekiem. Moesz ich zaklina. Grozi samobjstwem. Urzdza godwki. Krzycze dzie i noc, noc i dzie. Moesz przysiga na kolanach, e jeste ju inny i masz silny charakter. Moesz rzuca si na nich z piciami. Zbadaj ci puls i odejd. - Przecie wychodz stamtd ludzie - powiedzia obcym gosem Kuba. - Tak - potwierdzi Wadek; zy cieky mu po twarzy. - Ale tylko po to, eby tam z powrotem wrci. - Kamiesz - wolno powiedzia Kuba. - Byem tam. I bd tam. Znw bd biae pokoje bez klamek. A w kocu nadejdzie dzie, w ktrym ju niczego nie bd rozumia i czu. Bd kuP gupiego, gnijcego misa i powdruj na pawilon, z ktrego wychodzi si tylko popycha oboczki. Ale do tego czasu minie jeszcze wiele, wiele... Umilk; pocz niezdarnie cofa si do tyu. Oczy wyszy mu z orbit. Ku niemu szed Kuba wycignwszy sztywno obie rce, na wysoko garda. Oczy mia jedne go koloru - jak kulki odlane z metalu. Czoo jego lnio od potu, usta byy otwarte, twarz sina, jakby ulega zmiadeniu. - Ty... ty... - wybekota Wadek. Twarz skurczya mu si i bya miesznie maleka. Postpi jeszcze krok do tyu i uderzy gow o cian. - Aaayyy - zawy Kuba gosem tak przeraliwym, e nagle zapada zupena cisza, wszyscy popodnosili gowy, a harmonista urwa w p tonu - Aaayyyy... Mapim, piekielnie zwinnym ruchem zapa Wadka za gardo i cisn tak silnie, e tamtemu natychmiast krew trysna z nosa i pocza cieka na donie Kuby. Nie czu, e ludzie, ktrzy podbiegli, szarpi go za palto i bij po gowie. Jego sia, jego rozum, jego serce, jego ycie -wszystko to byo zawarte w doniach, w dziesiciu palcach jego rk. ciska nimi coraz mocniej, nie czujc ani ludzkich razw, ani ciepej liny i krwi spywajcej mu po doniach. - Boe! - krzykn. - Boe... I dopiero w tej chwili czyj potny cios rzuci nim o ziemi, osaniajc go ciemnoci - gst i drczc.

40

V Ockn si na ulicy. Wycigajc przed siebie rce, nieustannie potrcany przez ludzi, szed wzdu murw. Pada deszcz pomieszany ze niegiem, byo bardzo lisko; wiata rozpyway si jak robaczki witojaskie. Wosy Kuby byy mokre; zgubi kapelusz, palto mia rozpite, bez jednego guzika; szalik zwisa mu z kieszeni i szarga si kocem po bocie, pod czaszk czu nieznony, piujcy bl, jednego oka nie by w stanie odemkn. Drog przelecia mu kot i Kuba pomyla drtwo: "Wszystko przez tego kota..." Szed dalej, nie rozumiejc, kim jest i dokd poda; odzyskiwa na sekund wiadomo, lecz po chwili znw gubi si w ciemnoci penej kolorowych plam. Kto potrzsn nim silnie i przytrzyma w miejScu. - Tramwaj. Nie widzi pan, e tramwaj idzie... Odtrci go z caej siy i skrci w boczn ulic. Posuwa si jak lepiec, szukajc rkami w powietrzu oparcia dla swego ciaa. Na kocu ulicy zobaczy wiato. "To tam wanie - pomyla. - To tam musz i..." Mija sklepy, domy, bramy; zataczajc si brn przez kaue - bya to wieo wybudowana, pena nowych blokw ulica. Przechodzi koo jakiego sklepu; potrci oparte o cian deski do zastawiania wystawy; upady z hukiem; jedna uderzya go bolenie metalowym okuciem w twarz. Jkn i upad szeroko rozkadajc rce; ulica bya pusta, nikt nie przyszed mu z pomoc. Lea w kauy, przeniknity dawicym zimnem. Unis si na okciach, chcc wsta, lecz brako mu si i run znw twarz w krawnik. "Nie boli pomyla - nic nie boli..." Ze sklepu, przy ktrym stay deski, wyleciaa ekspedientka w biaym fartuchu. " Teraz" - pomyla Kuba i ruchem maego chop-ca ukry gow w ramionach. Kobieta rozejrzaa si i gono powiedziaa w pustk ulicy: "obuz..." Pocza z powrotem ustawia deski. Ustawiwszy je, wrcia do sklepu, gono trzaskajc drzwiami. Rozchlapujc kaue, szybko przejecha samochd. Z okna na parterze wrzeszczao radio. Kuba unis gow wac setki ton. Otworzy oko i znw wiat pocz wirowa niezrozumiale. Trwao to chwil; potem ju tylko jedno wiato na kocu ulicy koysao si uparcie. " To tam - pomyla Kuba. - To tam wanie... Co tam? Tam wanie id..." Uklk; na kolanach pocz czoga si do muru. Dugo drapa rkami chropowat cian, obrywajc sobie paznokcie i krwawic donie, nim natrafi na gzyms. Dwign si wreszcie. Nogi mia sabe jak nogi niemowlcia; dray i amay si. Pocz i bardzo wolno, trzymajc si muru; paka. Dwch ulicznikw obejrzao si za nim. Jeden powiedzia: "Przez zy do szczcia. Py pan dalej..." Kuba przeszed w ten sposb par krokw; w pewnym momencie natrafi na pustk bramy i upad. Lea dyszc. Trwao to bardzo dugo. Pocz zasypia, gdy uczu linicie na twarzy, otworzy oko i zobaczy maego psa; pies sta nad nim i patrzc uwanie, macha kusym ogonem. "Przez ciebie pomyla Kuba i natychmiast odzyska siy. - Wszystko przez ciebie". Chwyci go za gardo; nie czu nawet, jak pies przekrzywi ebek i wgryz mu si w rk. Cisn nim w kt i z trudem wsta. Wiatr ocuci go troch. Szed wolno i ostronie; kiedy wymaca rk czelu nastpnej bramy, zachichota z zadowoleniem. "Nic z tego wybekota radonie. - Nic z tego..." Uklk i pocz peza na czworakach. Nie sysza nawet, e kto do niego mwi: "Co, do Czstochowy pan idziesz w tak pogod? ..." Namacawszy rk mur, wsta. Znowu pocz i trzymajc si rk muru. Rozpycha co chwila

41

powietrze rkami, jakby natrafiajc na przeszkody. wiato na kocu ulicy, ku ktremu szed, zwikszao si. I kiedy Kuba by ju blisko, z owietlonego domu wyszed tum ludzi. Szli ku niemu czarne niewyrane postacie bez twarzy i konturw. Wtedy przypomniao mu si wszystko; zrozumia, e jest ju tam; przypomniaa mu si rozmowa, ktr mia kiedy niesychanie dawno - z pewnym czowiekiem w jakiej knajpie; tamten przepowiedzia mu, e znajdzie si kiedy w pokoju o biaych cianach, zamknitym na drzwi bez klamki; i e bd do niego przychodzi rozmaici ludzie, dziwne zwierzta i pokraki. Zrozumiawszy, e dzie ten nadszed, Kuba zatrzs si ze strachu i wciekoci. Opar si o mur i patrzy przed siebie rozszerzonymi oczyma. Rzeczywicie, niektrzy z idcych nie mieli gw, inni mieli po dwie; niektrzy nie mieli ng, pynli w powietrzu jak okrutne w swej kalekiej brzydocie, niezrozumiale ohydne ptaki. Szed ku niemu czowiek-strzyga, czowiek-nietoperz, czowiek o jednym, przeraliwie krwawym oku, ktre wypeniao mu ca twarz; czoga si czowiek-w. Kuba spojrza na jego liski uskowaty tuw pezajcy po bocie i zasoni oczy rkami. "Was przecie nie ma powtarza w myli - was przecie naprawd nie ma. Otworz za chwil oczy i was nie bdzie. Otworz oczy i wyniesiecie si z mojego pokoju. Tak, tak, tak..." otworzy oczy i zobaczy, e s i id ku niemu; na przedzie kroczy czowiek z gow maego pieska; idzie wycigajc ku niemu silne, owosione rce - wycigajc rce do jego garda. Kuba cofn si. - Was przecie nie ma! - krzykn piskliwie i rzuci si w tum. Was przecie nie ma... Potrcony, upad osoniwszy gow rkami. Sysza ich kroki twardo dzwonice koo jego uszu. "Przechodz, przechodz" - myla. Kto podkutym butem nadepn na jego do; Kuba zaskowycza cichutko: przytuli twarz do zimnych kamieni. Potem wszystko umilko, kroki oddaliy si. Lea dalej, bojc si wykrci gowy. Teraz jednak kto pochyli si nad nim i unis go. By to jaki krpy czowiek w skrzanej kurtce. - Odejd! - rozpaczliwie krzykn Kuba. - Panie Kubu - powiedzia nieznajomy potrzsajc nim. - Panie Kubu, nie poznajesz mnie pan? To ja, Kostek. Nie poznajesz mnie pan? - Gowa - wybekota Kuba. - Gdzie twoja gowa? Nieznajomy rozemia si. - Za duo lakieru byo - powiedzia tonem znawcy. Wycign papierosa i wetkn go Kubie w usta. -Sztachnij si pan powiedzia agodnie. - Pomoe... Kuba zacign si posusznie. Z trudem sta na chwiejnych starczych nogach, podtrzymywany przez tamtego. - Gdzie oni? - zapyta. - Kto? - Tamci. - Te ludzie? - Ludzie... - wybekota ze zdumieniem Kuba. Wyprostowa si nagle i wycign rk w ulic. - To nie ludzie. Nie maj gw ani oczu. To potwory, potwory... Gdzie oni s? - Przeszli. - Dokd? - Swoj drog. - Ja pana znam - powiedzia Kuba patrzc z wysikiem w twarz tamtego

42

czowieka. Zachichota: - Ja pana znam. Pan jest Kostek, szwagierski mojego ciecia. Kiedy wiz mnie pan z "Kameralnej", tak? Pan jest szoferem, tak? - O to wanie chodzi - powiedzia Kostek. - Chod pan, podrzuc pana... Wepchn Kub do takswki stojcej przy chodniku; Kuba zwali si jak bezwadny wr. - Ta nafta - powiedzia dobrotliwie Kostek. - Oj, ta nafta... Nacisn rozrusznik i ze zgrzytem wczy bieg; samochd ruszy. Otworz okno - powiedzia. - Na naft nie ma to jak wiey luft... Pokrci korbk i zapyta: - Dobrze teraz? - Dzikuj - mrukn Kuba. wiadomo jego wracaa i odpywaa mdlcymi falami. Podnis do oczu swoje pokiereszowane rce i obejrza je dokadnie; byy okrwawione, brudne i opuchnite; prawie wszystkie paznokcie mia poamane. Zasycza. Skrzeczcym gosem zapyta: -Gdzie mnie pan znalaz? - Staem akurat przed kinem - wyjani Kostek; zakl, gdy kto le przeszed mu drog. - Staem akurat przed kinem - powtrzy - i mylaem, e kogo podapi, bo to godzina, kiedy publika wychodzi. Siedz w wzku, pal papierosa; patrzy, a tu pan wychodzi z bramy. Od razu widz, e na duym flicie. Patrz i czekam, co bdzie dalej. Pan stoi, stoi, a potem do nich. "No - myl sobie - czowiek znajomy, trzeba pomc". Kto pana potrci i poleciae pan mord w tretuary... Nic si panu nie stao? - Nic - powiedzia Kuba. Patrzy w niewyran lini chodnika. Nagle zapyta z oywieniem: - A wiato? - Jakie wiato? - Tam - powiedzia z trudem Kuba. Zamkn oczy, gdy umykajce chodniki przyprawiay go o zawrt gowy. - wiato - powtrzy. - Na kocu ulicy. Due wiato... Kostek wzruszy ramionami. - Tam nie byo adnego wiata - powiedzia. - To taka ciemna ulica. Po pijaku to czasem rozmaicie si wydaje, mwi panu. Gdyby si nie wydawao, to kady by lach pooy na naft. A jak czowiek podejdzie bliej do takiego wiata, nie ma nic. Aaa - klepn si rk w czoo - moe to ten nieon ? - Neon? - Tak. Nad kinem. - Po co ja szedem do tego wiata? - szepn w zamyleniu Kuba. - Po pijaku - powiedzia Kostek - chodzi si w rne strony. Wiem dobrze, co to znaczy, bo sam te lubi da sobie w gardo. Takie to i ycie czowieka... - Dzikuj panu - mrukn Kuba. - Klops by by z panem - z przechwak powiedzia Kostek. - Jakby pana harcerzyki drapnli, to klops. Znw dwadziecia cztery godzin. Ze czasy id na trunkowych, panie Kubu... Zahamowa. Kuba wygramoli si z trudem. Zapaci. Kostek powiedzia: - Teraz najlepiej w kim. A rano co na gorco... -Machn Kubie rk i odjecha. W bramie sta dozorca; patrzy przed siebie smtnym, penym melancholii spojrzeniem. - Widzi pan, co za winia ten Kostek - powiedzia zagradzajc Kubie drog. - Pokciem si z nim. Mia postawi flaszk... - Przerwa

43

nagle i popatrzy na Kub. W jego aksamitnych oczach pojawio si pene zazdroci zainteresowanie. - Gdzie si pan tak doprawi? zapyta. Kuba odsun go i pocz i schodami na gr. Sysza, jak dozorca mruczy: "Nard - bez wychowania..." Jcza; kada ko, kady kawaek ciaa napeniony by cikim, elaznym blem. Przystawa co chwila i dysza chrapliwie, opierajc gow o porcz. Na drugim pitrze przysiad; odpoczwszy ruszy dalej. Doszed wreszcie. Sta na korytarzu i szuka klucza; przeszkadzao mu palto, szalik, ubranie - wszystko. Znalaz-szy klucze, podszed do zamka. Wtedy dopiero zauway, e przed drzwiami jego mieszkania, na ziemi, siedzi kobieta. - To ty, Krystyno? - powiedzia i cofn si o krok. Patrzy w ciemno z czujnoci nocnego ptaka. - Chod - powiedziaa cicho. Potrzsn odmownie gow. - Nie - rzek. - Chod, Kuba - powiedziaa agodnie. - Bardzo dugo czekam. Potrzsn gow. Zacisn a do blu powieki, a kiedy rozwar je z powrotem, zobaczy j. Odetchn z ulg. - Wycignij rk, jeli to naprawd ty - powiedzia. Wycigna ku niemu obie rce. - Tak- szepn. - Do diaba, do diaba... - Daj klucze - poprosia. Wzia klucze; otworzywszy drzwi, wesza do mieszkania i zapalia wiato. Spojrzaa na twarz Kuby i oczy jej zrobiy si ogromne. Nie mwic ani sowa zdja z niego palto i obejrzawszy je, powiesia na wieszaku. - Id do pokoju - rzeka. Kuba posusznie wszed do pokoju i pooy si na tapczanie. Krystyna wesza za nim. Zapalia lampk na nocnym stoliku. - Zaraz przyjd - rzeka. - Przyjd - szepn Kuba. Patrzy w sufit; z jednego kta, po niteczce, schodzi may pajczek. "Skd on tutaj?" - pomyla Kuba i zamkn oczy. Otworzy je dopiero wtedy, gdy Krystyna pocza twarz jego ociera mokrym rcznikiem. - Piem - powiedzia sabym gosem. Milczaa. Twarz jej bya blisko, ukryta w cieniu lampy; oczy miaa zamknite, usta bolenie przygryzione. - Piem - powtrzy Kuba. - Obetr ci rce - rzeka. - Piem! - zawy Kuba z caej siy i odtrci j. Chcia dwign si, lecz uoya go z powrotem; jej rce okazay si nadspodziewanie silne. - Poczekaj - rzeka. - Zrobi ci kawy. Odesza. "Piem" - raz jeszcze pomyla Kuba i rozemia si wzgardliwie. Pajk by ju w poowie drogi do ziemi; unosi si wprost nad jego gow. W pewnej chwili Kuba ujrza, e pajk ten ma porowat ludzk twarzyczk i smutne oczy. Wtedy przypomnia sobie wszystko -knajp, Wadka, harmonist tumaczcego sny, barmank onglujc naczyniami z niepojt zrcznoci, plakaty nad bufetem, pochd upiorw na ulicy, " Was nie ma -pomyla z satysfakcj. - Nigdy was nie byo naprawd..." Zasn. Obudzia go Krystyna; staa nad nim z filiank kawy. - Dugo spaem?

44

- Nie, par minut. Pij, pki gorca. Dwign si na ku; pi gorcy pyn, parzc wargi. Krystyna przytrzymywaa mu filiank. Kiedy skoczy, odstawia j na stolik. Kuba zapyta: - Chcesz wiedzie, jak to byo? Potrzsna gow; oczy jej byy uwane. - Nie - rzeka. - Dzwonili tutaj... od rana. Musiaem wyj z domu... - Nagle machn rk; zrozumia, e nigdy nie potrafi jej opowiedzie, jak byo naprawd. - Pjd ju - powiedziaa Krystyna. - Odchodzisz? - Id. Przyjd jutro rano. Pjdziemy tam rano, z samego rana. - O ktrej? - O smej. - I co? - Bdziesz si leczy. - Krystyna. - No? - Ja tam nie pjd nigdy. - Dlaczego? - To nic nie pomoe. - Bdziemy prbowa. - Dokd? - Do koca. - Do jakiego koca ? - Dopki nie przestaniesz pi. - Nic z tego nie bdzie. Id std. Wracaj midzy ywych. Jeszcze czas. - ywi s ci, ktrych si kocha. - I tak kiedy odejdziesz. Lito to marne uczucie. Bdziemy si mczy i szarpa. Udrka. Niewiele da si zbudowa na litoci. - Kuba. - Tak. - Suchaj mnie uwanie! Ja przyjd jutro rano. Jutro rano o smej. Bd dzwoni trzy razy. Wtedy mi otworzysz. Tylko wtedy. Jeliby tu kogo diabli przynieli, nie otwieraj nikomu. - Kiedy przysza po raz pierwszy do tego domu wygldaa inaczej, Krystyna... Inaczej mwia. Tak ju nigdy nie bdzie? - Nie otwieraj nikomu. Kuba. I pamitaj, trzy razy. - Zosta ze mn dzisiaj. Boj si. - Mam w domu chor matk, Kuba. Cay dzie mnie nie byo. Beze mnie nie da sobie rady. Musz jej wszystko poda i przygotowa. Wic jutro. Do widzenia. - Dlaczego nie chcesz, ebym ci wszystko opowiedzia, jak byo? Nie chcesz tego sucha? Przystana w drzwiach. Nie widzia jej; bya ogarnita mrokiem. Za oknem, w ciemnociach, gucho szumiao miasto. - Kobiety - powiedziaa Krystyna - i tak wszystkiego musz si zawsze domyla, przede wszystkim domyla. pij dobrze, Kuba. Wysza; cicho trzasny drzwi. Kuba lea chwil bez ruchu. Potem zgasi wiato; po suficie pezay cienie, deszcz bbni dranico. "Pajk - pomyla Kuba. -Gdzie ten pajk?" I wszystko odpyno od niego - nagle i krtko. Jak pywak skaczcy z wysoka, tak on pogry si w sen - ciemny i dawicy jak woda.

45

VI Obudzi si w nocy, w ciszy zupenej i strasznej. Dug chwil lea bez ruchu; nasuchiwa bicia wasnego serca i oddechu. Potem poruszy si. Jkn; by mokry od potu, gow rozsadza mu bl, jakiego dawno ju nie zazna; cae ciao jego napenione byo pragnieniem wody. "Pi - myla - pi..." Serce trzepotao mu si midzy ebrami, gdzie bardzo nisko - gono i nierwno; dokucza smak i zapach alkoholu. Wycign rk i pocz bdzi ni w ciemnoci, szukajc kontaktu nocnej lampki; lecz zdziaa tylko tyle, e wywrci lampk razem z popielniczk; upady na podog z haasem i Kuba skuli si przeraony. Znw lea bez ruchu w ciemnoci i ciszy zadrczajcej i nieprawdziwej. W rogu okna fosforycznym, zimnym blaskiem wieci okrgy, duy ksiyc. Biurko, st, szafa - wszystko byszczao nieprzyjemnym, ostrym blaskiem. Pokj wypeniony by rozrzedzon stal. Po wielu minutach Kuba wsta. Zataczajc si po pokoju, podszed do drzwi; trzymajc si kurczowo jedn rk framugi, drug szuka kontaktu. Zapali wreszcie wiato, zrzucajc przy tym obrazek wiszcy na cianie; olepiony jkn i zapa si rkami za gow, powoli odmykajc oczy. Potem schyli si po obrazek; musia klkn na kolana i bardzo dugo wstawa. Szko pko; by to tani obrazek przedstawiajcy kolumn Zygmunta, lecz Kuba, wbrew zdrowemu rozsdkowi i smakowi, lubi go bardzo. Chwil sta trzymajc obrazek w rku i kiwa ze smutkiem gow. Potem powiesi go na swoim miejscu i poszed do kuchni. W garnuszku stojcym na gazowej maszynce byo jeszcze nieco kawy. Pochwyci go rozdygotanymi rkami i nie grzejc pynu, wypi. Lecz byo to o wiele za mao, aby ugasi pragnienie drce jego rozpalony organizm. Otworzy kran i nadstawiwszy usta, pi dugo i chciwie, a poczu chd. Odetchn; usiadszy na krzele, zapali papierosa. Usiowa zebra myli i przypomnie sobie wszystko, lecz przerazi si wasnych wspomnie i co prdzej pocz myle o czym innym; rozrachunek z sob zawsze zostawia do nastpnego dnia. Znw odezwao si w nim pragnienie. "Cytryna - pomyla - kawaeczek cytryny..." Podszed do kredensu i pocz szuka; przewraca spodki, talerze i filianki. I wtedy, ukryt za du fajansow waz, zobaczy butelk wdki; bya nie ruszona, jej ebek wieci czerwonym lakiem. Wzi j do rki i patrzy uwanie. - Jeste? - powiedzia. - Jeste, ty kurwo? Dzie dobry pani. Uderzeniem doni wybi korek i zbliy si z butelk do zlewu. Przechyli szyjk i przymruywszy oczy, patrzy, jak pyn bulgocc spywa w ciek. Wtedy zadzwoni telefon. Zatrzyma rk; sta nasuchujc uwanie i nie wierzc sobie. Dzwonek powtarza si. "Pewnie Krystyna -pomyla. - Co jej musiao wypa. Ktra to godzina?" Podnis rk do oczu, lecz przypomnia sobie, e to wczoraj zastawi zegarek w barze "Pod Orem " ; bya straszna awantura, a potem bufetowa z kelnerem zdarli mu zegarek z rki. Kelner by niski, z kartoflanym nosem; potrzsajc Kub, mwi: "Jak nie masz za co pi, to chod do kocioa achudro..." Kuba umiechn si. " Tak, to Krystyna - pomyla. - Ju teraz jest ranek. Co jej widocznie wypado". Machinalnie unoszc z sob butelk wdki, przeszed do pokoju. Podnis suchawk i powiedzia: - Sucham.

46

- Kuba? - zapyta niski mski gos. - Tak- powiedzia bardzo spokojnie. Postawi butelk wdki na stoliku obok telefonu i zacisn na niej palce; szko byo zimne i gadkie. - Kuba - powiedzia niski gos z wyrzutem. - Kuba! To tak, to tak? A przecie wczoraj rano rozmawialimy z sob i sam powiedziae, koniec. I my wszyscy, wszyscy twoi przyjaciele, mylelimy, e rzeczywicie to ju koniec, e nie bdziesz pi. Wszyscymy si cieszyli, e nareszcie skoczye z tym wistwem. A wieczorem dowiaduj si, e widziano ci pijanego, jak si tarzae po ulicach. ona wychodzia z kina i widziaa, jak si awanturowae ze swoimi kolegami... - Byem sam. - Nie kam, Kuba - powiedzia agodnie niski gos. -Jestem twoim przyjacielem i wiesz dobrze, e kogo, jak kogo, ale mnie nie potrzebujesz okamywa. My chcemy ci pomc, Kuba. My wszyscy bardzo chcemy ci pomc. My, twoi przyjaciele. Chcemy ocali ci od zguby, chcemy uratowa twj talent, twoj mio. I sam wiesz, e robimy wszystko w tym kierunku. I wszyscy ju mylelimy, e od dzi bdzie dobrze. A ty pijesz w "Kameralnej". - Nie byem w adnej "Kameralnej" - powiedzia Kuba; yy na skroniach poczy mu pulsowa. - Widzieli ci, Kuba, niestety - agodnie przemawia gos. Widzieli ci, jak pie. Trudno, Kuba. Tobie nie mona wierzy. Ty jeste pijak. Pijakom si nie wierzy. Nie gniewaj si, e ja tak mwi, ale wiesz, e jestem twoim przyjacielem, a kto ma ci mwi prawd? Lala Makowska do mnie dzwoni i mwi: "Czy wiesz, e Kuba znowu pije? Dzidka widziaa go, jak si tarza w "Kameralnej". Co z tym typem zrobi?" I w tym sensie. Lala Makowska, Kuba, taka stara idiotka. I eby to ona sobie tob wycieraa twarz. No nie, Kuba! A ja ju byem taki spokojny o ciebie. Ten stary dure Skowski mwi do mnie wczoraj: " Ty wierzysz, e on przestanie pi? Prdzej mi kaktus wyronie na ysinie". I pac si w czoo. Ty zreszt znasz kaway Skowskiego. A ja do niego mwi: "Nie mieszaj si w nie swoje sprawy, psiakrew. Nie lubi strasznie, jak si wsadza twarz w nie swoje sprawy. Kuba to mdry chop i sam wie, czym dla niego jest wdka. Nie czepiaj si Kuby..." I tak od sowa do sowa, poprztykaem si z Skowskim. I jak ja teraz wygldam, Kuba? Jak wygldam? Jak wygldam? ... Mwi jeszcze dugo i gorco, lecz Kuba nie sysza ju nic i nic nie rozumia; odoy suchawk i nie wypuszczajc z rk butelki, usiad na tapczanie. - I jak ja teraz wygldam? - powiedzia gono, patrzc w rg pokoju. - I jak ja teraz wygldam? Szybszym od myli ruchem przysun filiank po kawie i nalawszy sobie peno, wypi jednym haustem. - Jak ja teraz wygldam? - wybekota. Nala sobie i wypi po raz drugi, potem - trzeci. Odetchn; znw by starym, mdrym, cwanym i cynicznym Kub. Wci nie wypuszczajc z rk butelki, podszed do stou, gdzie leaa paczka papierosw. Usiad i zapali; rce mia sprawne jak najbardziej precyzyjne narzdzia. Zacign si gboko; dym smakowa mu teraz bardzo, ciao mia ciepe i mocne, serce - niby dzwon. - Szkoda tylko, e obrazek si zepsu - powiedzia gono. I wydao mu si to bardzo zabawne. Powtrzy: - Szkoda, e si zepsu... -

47

Znw nala sobie i wypi. - Pij - wyzna szczerym gosem. - Znowu pij. Pij, no, i co? No, i nic. - Pocz przedrzenia swego rozmwc sprzed piciu minut: ,,1 jak ja teraz wygldam? I jak ja teraz wygldam?" - Rozemia si i krzykn: - Wygldacie wszyscy jak mapy w kruchcie! O, tak. Machn z zapaem rk i wtedy przewrci butelk. Pyn rozla si momentalnie, tworzc na politurowanej powierzchni stou wietlist kau. Kuba dugo siedzia osupiay; patrzy to na kau, to na pust butelk, wreszcie cisn j w kt. Szko rozsypao si z ostrym brzkiem. Siedzia z zamknitymi oczami i pali papierosa; kiedy niedopaek pocz parzy mu palce, odemkn oczy i westchn. Wtedy zobaczy, e z rozlanej kauy patrzy na niego twarz Krystyny. Rozemia si. - Wiedziaem, e przyjdziesz - powiedzia. Ona take si umiechna. Pokiwa gow. - A jednak zjawia si ze swoj zasran litoci -powiedzia. Zawsze przychodzisz wtedy, kiedy chcia-bym przesta myle o tobie. A ja znowu pij, Krystyno. Widzisz? Kiwna gow. - Gupie, co ? Nie odpowiedziaa. Pochyli si nad ni i zobaczy, e twarz jej pena jest napicia. - Teraz mnie nie oszukasz swoj litoci - powiedzia. - Nie oszukasz mnie tym zasrastwem, ktre mi dajesz zamiast mioci. Ju dugo nie pimy ze sob. To co znaczy, to co jest. Nie chcesz ju ze mn gada, ale wiem, co mylisz. A teraz powiem ci jedn rzecz: ludzie sami nie zmieniaj si nigdy. Ludzi zmienia ycie. Dobre czy ze, dobrego czy zego czowieka, ale zawsze ycie. A ja jestem nicpo, Krystyno. Ty chyba o tym wiesz, co. Kiwna gow. - Wszystko wiesz - powiedzia Kuba z nienawici. -Ja wiem, e ty wszystko wiesz. Ty jeste tak zwana mdra kobieta, o ile takie w ogle istniej. To znaczy najbardziej nieszczliwa. Dlatego e jeste mdra. e wszystko rozumiesz, e wszystko wybaczasz, e wszystko potrafisz mdrze ustawia. Za mdro paci si cierpieniem, Krystyno. Biedne nieszczliwe, mdre kobiety. al mi was, bo prawie zawsze giniecie przez gupcw. Jeste mdra, Krystyno. Jeste piekielnie mdra, ty idiotko, ale nie wiesz jednej rzeczy: nie wiesz, czym jest wdka. Nie wiesz, nie wiesz, nie wiesz. Patrzya na niego z niesychanym napiciem i z twarzy jej Kuba widzia, i pragnie, aby mwi dalej. - Kto wie? - powiedzia w zamyleniu i potar policzek. - Kto wie? Moe i wiesz? - Nagle rozemia si wzgardliwie: - Powinna przecie wiedzie. Mog ci przypomnie, chcesz? Znw kiwna gow. Umiechaa si mdrze i tajemniczo. - Czy pamitasz - pocz mwi Kuba - jak bylimy zeszego roku w Zakopanem? Pojechalimy tam, abym ja odpocz. azilimy po grach, to byo w tym czasie, kiedy w Zakopanem jest na og mao ludzi, i dlatego wybralimy t por. Tak, Krystyno? Przypominasz sobie? I rzeczywicie, przez trzy dni byo wszystko dobrze. Wodzilimy si jak dwie nierozczki. Pilnowaa mnie. Nie odchodzia ode mnie ani na krok. Bya szczliwa. Kiedy spotykalimy na Krupwkach jak znajom gb, przecigaa mnie na drug stron ulicy. Chodzilimy tylko tymi szlakami i tylko do tych kawiarni, gdzie nie ma ani kieliszka wdki. To dlatego, eby mnie nie drani niepotrzebnie. I co z tego, Krystyno? Przez trzy dni byo wszystko jak w bajce, ale

48

czwartego nie przyszedem na spotkanie z tob. Nie przyszedem rwnie pitego i szstego. Szukaa, dzwonia, lataa po caym miecie, zaczepiaa nieznajomych ludzi, patrzya na nich obkanymi oczyma i pytaa: "Czy nie widzielicie Kuby? Czy nie widzielicie takiego wysokiego blondyna?" A ludzie pukali palcami w czoo i szli sobie dalej. Zaalarmowaa nawet pogotowie, gdy przyszo ci na myl, e wybraem si na samotn wycieczk w gry i skrciem kark... A ja, Krystyno? A ja chlaem z Cyganami przez ten czas. Kiedy wreszcie znalaza mnie, byem ju bez forsy, bez zegarka, bez niczego. I wyjechalimy nastpnego dnia do Warszawy. eby si odzwyczai od wdki. A mam ci przypomnie pobyt w Midzyzdrojach; te wszystkie awantury w knajpach, to wydzieranie mnie z komisariatw. ... Zapali nowego papierosa i, zacigajc si chciwie dymem, patrzy w jej twarz. Krystyna spogldaa na niego teraz surowo, czoo jej przecinaa pionowa zmarszczka. - liczna jeste - powiedzia Kuba. - Wygldasz jak Madonna ze starego obrazu. Masz w twarzy tyle sodyczy i tyle blu... Dlaczego jeste taka adna? No, powiedz? Milczaa. W jej brzowych oczach pono agodne wiato; wygldaa ju zupenie inaczej ni przed sekund. - Widzisz, Krystyno - powiedzia Kuba. - I ty chcesz ze mn zosta? Czy wiesz, co by to byo? Twoje ycie staoby si wiecznym oczekiwaniem. Nigdy by mi nie wierzya. Gdybym si spni na obiad p godziny z powodu tramwaju czy jakiego innego gupstwa, przeywaaby mki takie, jak kobieta rodzca. Codziennie by musiaa na nowo rodzi swoje cierpienie. Przymykaaby oczy i widziaa mnie pijcego w jakim barze. Byaby podejrzliwa i nieufna, kazaaby mi chucha, pytaaby mnie o wszystko, nie wierzc ani jednemu mojemu sowu, za wszelk cen staraaby si mnie zaskoczy i zapa na kamstwie; to weszoby potem w nag zeszpecajcy kad chwil twojego ycia... yem ju z kobietami, ktre chciay mnie wycign z pijastwa, Krystyno. A ludzie? Czy pomylaa o ludziach ? O tych wszystkich ludziach, ktrzy dawaliby ci dobre rady, jak ze mn postpowa? O tych wszystkich idiotkach, ktre opowiadayby ci, w jaki sposb wycigny swoich mw z naogu? Czy pomylaa o tym? Czy zdajesz sobie spraw, e naraz cay wiat poczby ci obdarza litoci; wstrtn, wcibsk litoci, ktra z czowieka robi sab, plugaw, nic niewart dla samego siebie istotk. Wchodziaby do kawiarni i od razu ludzie zaczynaliby szepta: "Patrz, to Krystyna, ona tego pijaka Kuby. Ona powicia si dla niego. Wyjtkowa kobieta, co za charakter, co ona musi przeywa z tym draniem..." Szaby ulic, Krystyno, a ludzie by mwili: " To idzie Krystyna, ona tego alkoholika, Kuby. Dziwi jej si, taka moda, adna kobieta i yje z takim pijakiem, ycie sobie przez niego marnuje. Zreszt na pewno ma kogo na boku; ten pijak rozkada si przecie za ycia, jake ona moe spa z takim?" Zaczepialiby ciebie i pytali: "No, jake, droga pani Krystyno? Czy on pije?". Ty by zaprzeczaa, a oni by si umiechali. Wtedy ty by mylaa sobie: "Oni co wiedz. Oni go gdzie widzieli, jak pi"'. ycie twoje staoby si pomau piekem; pomau zaczaby nienawidzi tych umiechw, tych dobrych rad, tej yczliwoci; potem zaczaby nienawidzi ludzi, omija ich, unika ich, kama przed nimi. I wtedy, Krystyno, nadszedby taki dzie, kiedy zrozumiaaby, e tylko my dwoje jestemy na wiecie: ty, Krystyno, i ja, pijak, ktry zmarnowa ci ycie i odebra wszystko. Czy pomylaa o tym

49

Krystyno? Pochyli si nad ni. Milczaa; twarz jej bya pena cienia. - Widz, e ci to nie przekonao - powiedzia Kuba z gorycz. Mog mwi dalej. Czy pamitasz, jak bylimy kiedy na meczu pikarskim? By piekielny tok; siedzielimy na trybunie, cinici midzy ludmi jak ledzie, i po ktrym tam golu zauwaya, e zgin ci zegarek. To by taki liczny, may " Tissot" z kwadratowym szkiekiem. Wstalimy z miejsc i szukalimy tego zegarka. Ale nie znalelimy go. I nic dziwnego: by w mojej kieszeni, Krystyno. A czy pamitasz, jak kiedy, w twoim domu, zgina ci taka liczna broszka rcznej roboty, ktr dostaa od swojej babki? I pamitasz chyba, e to ja poradziem ci, eby zwolnia t star, biedn kobiet, ktra przychodzia ci sprzta. Ty jeste delikatna, Krystyno, i prosia mnie, ebym to ja zaatwi t przykr spraw. I ja wziem t staruszk na rozmow i powiedziaem jej: "Kto inny by pani poda do sdu, ale moja narzeczona prosi tylko, eby pani do niej wicej nie przychodzia na posugi..." A potem powiedziaem do ciebie: "Kocham twoj szlachetno, Krystyno. Ja nie wiem, czy sam tak bym postpi na twoim miejscu: zodziejstwo trzeba kara jak najsurowiej". I czy ty wiesz, e ta biedna starowina przez rok potem przychodzia tu, do mnie, i spacaa mi ten dug za broszk, bo baa si, e mimo wszystko podamy j do sdu, a jak kady prosty czowiek, baa si tej instytucji miertelnie? Pamitasz? Kiwna gow; patrzya na niego z zimn, zjadliw pogard. Rozemia si. - Dosy ju tego - powiedzia. - Sama wiesz, e tak si musi sta. Ciesz si tylko, e jeste przy mnie w tej chwili. Baem si umiera samotnie, cho wiedziaem, e musi nadej ta chwila, kiedy ja sam sobie bd musia powiedzie: "No, Kuba, dosy, dosy tych gupstw". I ty chyba sama wiesz, e to ju do. Tak? Tak czy nie? Kiwna gow; patrzya na niego powanie i ze smutkiem penym zrozumienia. - Widzisz - powiedzia. - Teraz ja to zrobi, a potem ty pjdziesz. Co mam ci powiedzie na poegnanie? Boj si sw, Krystyno, tyle sw ju powiedziaem... Powinienem ci powiedzie, e nikogo nie kochaem tak jak ciebie czy CO w tym rodzaju, prawda? Wiem, wiem. Wy, kobiety, jeli odchodzicie do innego, o ktrym wiecie, e bdzie wam z nim dobrze, wtedy mwicie do nas: "Zawsze bd o tobie pamita. Zawsze bd ci kocha i myle o tobie; bdziesz najpikniejszym snem mojego ycia, ktre od dzisiaj stanie si puste i bez treci. Przeylimy wicej ni inni ludzie. Moje ycie bdzie ustawiczn tsknot za tob..." I tak dalej. Powiedzie ci co takiego? Milczaa. - Dobrze twardo powiedzia Kuba i pochyli si tu do jej twarzy. Powiem ci wobec tego prawd. Bd to pierwsze sowa prawdy, jakie usyszaa ode mnie. To zaboli, ale jak chcesz... Nienawidz jednego tylko czowieka. Ty nim jeste. Nienawidziem ci przez cay czas, od chwili kiedy pierwszy raz przyprowadzia mnie tu zalanego z miasta i przez lito pooya si koo mnie. Nienawidziem twojej litoci, twojej dobroci, wyrozumiaoci, twoich dobrych sw... Wiedziaa dobrze, e pewnego dnia polec na eb, na szyj. Wycigaa mnie do wiata, ktrego nigdy nie zobacz. Wskazywaa mi nadziej, ktra nigdy nie moga sta si rzeczywistoci. Stale wkraczaa w moje pieko, z ktrego nie miaem ucieczki, i stale

50

wpychaa mnie w to wszystko z powrotem. Ty biedna, gupia dziewko. Czy nie rozumiaa tego nigdy; nie czua tego nigdy, jak strasznie ci nienawidz? Wsta i kopn krzeso. Dzie nadchodzi; prostokt okna jania ju mdym wiatem. Kuba podszed do okna i opar si o parapet. Ulicami pdzili ju przechodnie, zgrzytay tramwaje; piszczc oponami po mokrym asfalcie, przemykay samochody. Niebo byo cikie i pene zimnych mgie; znw pada deszcz ze niegiem. Na wiey pobliskiego kocioa pocz bi zegar; Kuba liczy uderzenia. - Osiem - powiedzia gono, kiedy umilky elazne dwiki. - No, Kuba, Kuba... Rozejrza si po pokoju. Uwanie oglda kady sprzt, kady kawaek ciany; nagle wzrok jego pad na aparat telefoniczny. Chcia si umiechn, spojrza nagle w lustro i zobaczy na swojej twarzy przeraajcy grymas. Wtedy podszed do ciany i jednym szarpniciem wyrwa sznur z maego pudeeczka; osypao si nieco tynku. Potem pocz szarpa czarn skrzynk; obtarszy sobie wewntrzn powierzchni doni, wyrwa wreszcie sznur. Na jednym jego kocu zacisn ptl. Szybko przeszed z ni do przedpokoju i znw patrzy uwanym wzrokiem, ogldajc sufit i ciany. Nareszcie dostrzeg rur gazow; licznik zainstalowany by w przedpokoju. Wskoczy na krzeso i koniec sznura przywiza do rury. Narzuci sobie ptl na szyj i chwil sta oszoomiony szybkoci i precyzj swych poczyna. Nagle zobaczy, e z ciemnoci patrz na niego oczy Krystyny. Wycigaa ku niemu rce i mwia co poruszajc bezgonie wargami. - Mw goniej - powiedzia drcym gosem. - Mw goniej, nie sysz ci... - Patrzy na ni w skupieniu, a po chwili rozemia si. - Jeszcze raz? Jeszcze raz od pocztku? Nienawidz ci, cierwo! - krzykn. Zdj ptl i zeskoczy; podbieg do stou i przystawiajc usta do jego krawdzi, wychepta rozlan kau. By znowu silny, bardzo silny i nagle poczu, e bdzie mg raz jeszcze walczy ze wiatem - miady przeszkody, pracowa, kocha i y czystym yciem czowieka. Wtedy usysza trzy dzwonki. Zadra jak poraony prdem; twarz jego skurczya si aonie. Znw zabrzmiay trzy dzwonki. Histerycznie zaka i zasoni oczy rkami. Dzwonek nie przestawa jcze. - Znw dzwoni, Krystyno - wybekota zbielaymi wargami. - Znw dzwoni, najdrosza... Szybko wybieg do korytarza. Wskoczy na krzeso i zaoy ptl na szyj. Raptem dzwonek umilk. Kuba odetchn; nagle uczu szczcie, tak ogromne szczcie, jakiego nigdy w yciu nie zazna i nie przeczuwa. Ju chcia zej, lecz cisz korytarza przeciy trzy krtkie, jakby umwione dzwonki. Wtedy przysoni oczy i z caej siy odepchn krzeso nogami. 1956

51

Miesic Matki Boskiej


Byo ich czterech i nie mieli w sumie osiemdziesiciu lat. Weszli do bramy domu, przeszli przez podwrze potrcajc ludzi klczcych na ziemi i piewajcych litani do Matki Boskiej Loretaskiej i weszli na schody oficyny; najpierw trzech, a potem czwarty, ktry szed na ostatku i zdy jeszcze zerwa gazk bzu z zakurzonego drzewa, a teraz wachlowa ni swoj spocon twarz. Szli powoli zerkajc na nazwiska lokatorw, a na ppitrze jeden z nich powiedzia do chopca z gazk bzu: - Ty zostaniesz tutaj. - Tak - powiedzia. - Bdziesz uwaa. Widzisz std cae podwrze. Jakby si co przyptao, to wiesz, co masz robi. - Dobrze - powiedzia. W jego gosie sycha byo wyran ulg, chocia stara si to ukry. Stan przy oknie, opar nog na parapecie i patrzy na podwrze, na gipsow figur Matki Boskiej i na gowy klczcych ludzi. Gazk rozgryza teraz i czu cierpk, gorzk ziele; a potem odrzuci j w d i otar spocone rce o spodnie. Tamci trzej weszli na pitro, przystanli przed drzwiami i jeden z nich zapuka. Stali teraz nieruchomo z rewolwerami w rkach i oddychali gono, a potem stara kobieta otworzya im drzwi. Rce miaa oplecione racem. - Jest kto w domu? - zapyta jeden z nich. - Nie - powiedziaa. - Niech pani wejdzie z powrotem. Poszli za ni i zamknli drzwi. Przeszli przez korytarz otworzywszy drzwi do kuchni i do azienki i weszli do pokoju. - Gdzie jest pani crka? - zapyta jeden z nich. Nie mg mie wicej jak osiemnacie lat, nie musia si czsto goli; twarz jego bya mikka i gadka. - Zesza na d do sklepu - powiedziaa. - Przyjdzie niedugo. Posza tylko po chleb. - adnie pani wychowaa swoj crk - powiedzia. - Nikt nie wychowuje swoich dzieci - powiedziaa. - Przekona si pan o tym, kiedy pan je bdzie mie. - Ostrzegalimy j ju raz - powiedzia. - A teraz doczekaa si. Wiedziaa chyba, co j czeka, nie? - Tak - powiedziaa. Patrzya na chopaka, na butelk, ktr wyj z kieszeni i postawi na stole; a potem odsun j od siebie, jakby mu nagle przeszkadzaa. Przesza powoli przez pokj i podesza do okna,

52

a wtedy jeden z nich skoczy i szarpn j za rami. - adnych cudw - powiedzia. - Tylko bez cudw. Pokazaa mu rce oplecione racem. - Paska matka te si chyba modli w maju - powiedziaa. - Niech pani nie mwi o mojej matce - powiedzia. - Mj brat zgin w trzydziestym dziewitym roku, a moja siostra nie pierdoli si z gestapowcami. Niech pani nie mwi o mojej matce. I prosz odej od okna. - Daj jej si modli - powiedzia jeden z siedzcych przy stole; siedzieli przy ciemnym, cikim stole nakrytym czyst, bia serwet i wygldali na chopcw, ktrych rodzice znajomej dziewczyny zaprosili na herbat i biszkopty. Rewolwer i pistolet lece na stole nie przydaway im ani grozy, ani powagi. - Daj jej si modli - powtrzy. - Prosz, niech si pani modli. - To okno wychodzi na podwrze - powiedzia ten, ktry sta przy niej. - Lepiej niech sobie usidzie przy stole. Cholera ich tam wie. - Niech pani klknie przy oknie - powiedzia chopiec siedzcy przy stole. - Tak bdzie najlepiej. I nikt pani nie bdzie przeszkadza w modlitwie. Kobieta uklka i modlia si teraz bezgonie poruszajc ustami. Patrzyli na ziarna raca przesypujce si pomidzy jej palcami i tak samo brzowe jak jej stare rce. - Musimy to zrobi? - zapyta szeptem jeden z nich; by rudy, piegowaty i wyglda na starszego od tamtych dwch; by bardzo mizerny i ubrany jak biedak. - Jak dugo jeste w konspiracji? - Ptora roku. - To za dugo, eby zadawa takie pytania. - Nie - powiedzia. - Nie zrozumiae mnie. Mona j po prostu rbn. Mona by powiedzie, e stawiaa opr i to byo konieczne. - Szkoda kuli dla tej kurwy. - To nie wchodzi w zakres walki zbrojnej. - Ale taki jest rozkaz. - Mimo to mam wtpliwoci - powiedzia rudy chopiec. - Czy mwisz do mnie jak do dowdcy, czy jak do przyjaciela? - Dlaczego pytasz o to? - Czy mam zameldowa o twoich wtpliwociach przy wykonywaniu rozkazu?

53

- Nie - powiedzia. - Nie mw o tym. Drzwi otworzyy si i do pokoju wesza dziewczyna. Wtedy ten stojcy przy drzwiach wepchn j na rodek i zatrzasn drzwi. Siedzcy przy stole podnieli si; obaj byli szczupli, wtli i ich stare, ciasne marynarki czyniy ich jeszcze bardziej modzieczymi. - Prosz pooy torebk na stole - powiedzia jeden z nich. - Tak. Dobrze. - Otworzy torebk i wyrzuci zawarto na st. Wzi do rki jej dokument. - Anna Hauswedell - powiedzia. - Czy jest pani Volksdeutschem? - Nie. - Ma pani niemieckie nazwisko. - To przypadek. - Wecie jej matk do drugiego pokoju. - Nie ma drugiego pokoju. - Do kuchni. I zosta tam z ni. - Nie potrzeba - powiedziaa stara. - Jest klucz. W kuchni nie ma okna. Moecie mnie zamkn. Przesza przez pokj i przystana obok crki na chwil. - Wic teraz widzisz, e istnieje jednak sprawiedliwo - powiedziaa. - To nie sprawiedliwo - powiedziaa dziewczyna. - To dlatego, e nie jestecie jeszcze mczyznami. Wic nie moecie tego zrozumie. Nie jestecie jeszcze nawet podobni do mczyzn. - Opara si ciko o st, a wtedy butelka przewrcia si i rudy chopiec zapa j w ostatniej chwili. - Mamo powiedziaa dziewczyna. - Pocauj mnie. - Nie - powiedziaa stara. - Przecie widzisz, co oni ze mn zrobi. Pocauj mnie. - Nie - powtrzya stara. Stojcy przy drzwiach wepchn j do kuchni i przekrci klucz. - Chc si pomodli - powiedziaa dziewczyna. - Nie potrzebujesz si modli. Nie zabijemy ci. Bdziesz moga si pniej modli, ile tylko chcesz. - Co chcecie zrobi? - zapytaa i teraz po raz pierwszy usyszeli w jej gosie strach. - Zgolili ci gow przed czterema miesicami, prawda? I ostrzegano ci. Powiedzieli ci, eby z nim skoczya - powiedzia chopiec bez zarostu. Podszed do niej i zerwa z jej gowy chustk; wosy jej byy jasne, krtkie; wygldaa teraz bardziej na chopca i jeszcze modziej. - Dlaczego nie skoczya z nim? - zapyta.

54

- Nie mogam z nim skoczy - powiedziaa. Znw opara si o st. Kocham go. - Niemca? - No i co z tego? Czy braam od niego pienidze? Czy da mi kiedy cokolwiek? Czy zaszkodziam komu? Dlaczego nie zabijacie ludzi, ktrzy handluj z Niemcami? Choby tych, ktrzy sprzedaj im papierosy czy wdk. - I nie przeszkadzao ci, e ten czowiek jest Niemcem? Nie pomylaa o tym, e tacy jak on zabijaj codziennie takich jak my? - Nie braam nic od tego czowieka - powtrzya. - I nie powiedziaam nigdy nic zego na nikogo. Nie mog na to nic poradzi, e zakochaam si akurat w Niemcu. - Kady czowiek moe wybiera. - Nie - powiedziaa. - Na szczcie jest inaczej. - Nie rbmy tego - powiedzia rudy chopiec. - Skoczmy z ni inaczej. Podszed do okna; ludzie klczcy na podwrzu piewali teraz: "Wieo z Koci Soniowej..." Patrzy na gipsowy posg Matki Zbawiciela i na aureol z drutu okalajc Jej gow; drut by sczerniay, deszcze zmyy z niego zot farb. Potem spojrza na cian, na kalendarz i zerwa z niego kartk z dat sidmego maja tysic dziewiset czterdziestego roku. Odwrci si. - Pospieszcie si - powiedzia. - Ta litania zaraz si skoczy. Bdzie sycha jej wrzask. - Co chcecie zrobi? - powtrzya dziewczyna. - Zastrzel j po prostu - powiedzia rudy chopiec. - Na lito Bosk, zabij j albo ja to zrobi. - Ja jestem dowdc grupy - powiedzia chopiec o gadkiej twarzy, a jego policzki porowiay nagle. - Ja jestem odpowiedzialny za wykonanie rozkazu. Jeli bd potrzebowa twojej rady - poprosz o ni. - To pospieszcie si, do cholery - powiedzia rudy chopiec. Rbcie to teraz, kiedy oni jeszcze piewaj. Znw podszed do okna i zamkn je; syszeli teraz ich bagalny piew wznoszcy si ku nim jak fala, jak woda. Widzia w oknie odbicie; by brzydki, zagodzony; krtkie rkawy marynarki nie kryy jego grubych, czerwonych przegubw. - Rozbieraj si - powiedzia do dziewczyny ten, ktry by dowdc. Do naga.

55

- To dlatego, e nie jestecie jeszcze mczyznami powiedziaa. - To dlatego, e nic jeszcze nie rozumiecie. cigna z siebie rzeczy i ciskaa je na ziemi, a oni patrzyli na jej brzowe, twarde ciao i na ciemny trjkt wosw. - To dlatego, e nic jeszcze nie rozumiecie i e nawet nie wiecie, jak to jest, kiedy kocha si mczyzn, i wtedy wane jest tylko to, e on jest mczyzn, tylko mczyzn. I nie mundur, ktry on nosi. Ale wy jestecie tylko dziemi, ktrym dano si pobawi broni, zanim zgin. I nie moecie wiedzie o tym, e teraz, w czasie wojny mio jest wicej warta ni kiedy indziej. Kada mio. - Kad si. Pooya si na ku, a wtedy usiedli na niej okrakiem; jeden na piersiach, a drugi rozkraczy jej nogi i patrzy na jej niady, twardy brzuch pokrywajcy si kroplami potu i unoszony drgajcymi miniami. Ten, ktry sta nad ni z pistoletem, poda mu butelk ze stou, a wtedy rudy chopiec wbi j midzy nogi dziewczyny; nie mg tego zrobi od pierwszego razu - jej mody, twardy brzuch stawia opr, a jego rce byy mokre od potu. Uklk midzy jej nogami i wbi butelk kolanem, a potem rozbi j luf rewolweru. Wsta; otar o kodr swoje rce lepkie od krwi i potu. - Teraz ju nie bdziesz wicej chcie niemieckich mczyzn powiedzia. Popatrzy na jej twarz; bya zalana krwi. - To si podobno zdarza z dziewicami -powiedzia. - Krew z nosa. Mj brat mi to mwi. - Nie martw si o ni. Ta nie bya dziewic. Wyszli do korytarza. Otworzyli drzwi od kuchni i cofnli si gwatownie. Matka dziewczyny wisiaa na rurze gazowej; musiao sta si to przed chwil, gdy raniec, ktrym oplecione byy jej rce, koysa si jeszcze. - Trzeba by zawoa lekarza - powiedzia ten, ktry by dowdc. - A tego nie moemy zrobi. Wyszli na schody zamknwszy cicho drzwi. Czekajcy przy oknie klatki schodowej odwrci si i poda im teczk. Woyli do niej bro. - Ty pjdziesz pierwszy. - Tak - powiedzia. Zeszli w d; na podwrku zdjli czapki i wolno przeszli midzy klczcymi. Rudy chopiec odwrci si raz jeszcze; spojrza na gipsow, sodk twarz Matki Zbawiciela i na wizk zwidych kwiatw lecych u Jej stp - biaych prawie tak jak i paszcz Jej chway, z ktrego schodzia ju farba. Ludzie znw piewali: "Ordowniczko Nasza, Wieo z Koci Soniowej, zmiuj si nad nami". - Ciekawe, czy po wojnie ludzie bd te si tak modli powiedzia.

56

- Maj zawsze w Polsce by miesicem Matki Boskiej. - Ja wiem - powiedzia. - Ale ciekaw jestem, czy po wojnie te bd si tak modli. Kiedy nie bdzie ju strachu i nieszczcia. - Ci, ktrzy przeyj wojn, zobacz. Idziemy. Ty wyjdziesz pierwszy, potem ja, potem ty. Cze! Raz jeszcze si odwrci i raz jeszcze spojrza na sodk, bolesn twarz Matki Boskiej. Byo mu gorco: musia rozpi koszul i marynark. Myla o dziewczynie; o jej twardym, ciemnym ciele; o jej krtkich wosach, ktre czyniy j podobn do chopca, i myla o tym, e nie wydaa ani jednego jku, i jeszcze o tym, e dojrza w jej twarzy co, co widzia przedtem tylko na gipsowych, pozacanych posgach Matki Zbawiciela. - Nie chc przey tej wojny - powiedzia gono do siebie. - Bo zawsze, kiedy bd si modli, bd myle o tamtej. I one zawsze bd dla mnie wyglda jednakowo.

Najwitsze sowa naszego ycia


Obudzili si o wicie tak mocno przytuleni do siebie, i pierwszym uczuciem, jakiego doznali, byo zdziwienie, e ca noc spali twardym i zdrowym snem, w ktrym nie przeszkadzaa im blisko. Chopak poruszy si i podnis na okciu; patrzy przez chwil na dziewczyn gorcymi oczyma, potem rzek: - Powiedz co gono, jeli to wszystko naprawd. Dziewczyna rozemiaa si. Obja jego gow nagimi ramionami i przytulia go do siebie; bya ciepa jak chleb. Przez chwil sucha twardego bicia jej serca, potem ona rzeka bardzo cicho: -Mylisz, e to sen. -Nic nie wiem - rzek. - Ty nie wiesz, ile razy przez ca noc bya ze mn, mwia do mnie, miaa si do mnie; wyznawaa mi takie rzeczy, o ktrych marzyem, a kiedy przychodzio rano i budziem si, widziaem obok siebie puste miejsce. - Dotkn rk jej twarzy i powiedzia: - Kto wie? - Cigle mylisz, e to sen? - Mwi ci: kto wie? Popatrzya na niego zmruonymi oczyma. Wiedzia, e chce mu co powiedzie i waha si. W nagym strachu cisn jej rk. Wtedy odezwaa si: - Wic wiesz, co zrb? Wsta i podejd do lustra.

57

- Po co? -Wsta, mwi ci. Chopak wsta. Podszed do okna i odsun firank; dzie by jasny i czysty, dachy lniy ros; godzina bya wczesna - zgrzytay dopiero pierwsze tramwaje. Chwil patrzy w pust ulic, potem rzek: - Troch si boj. Wyskoczya z ka; wzia go za rk i pocigna do lustra. - Wierzysz teraz? - zapytaa. - Sny gryz dusz, ale nie szyj, mj drogi. - Nie aujesz tego? - Czego? - Nocy. - Gdybym aowaa, nie wygldaby tak, jak wygldasz. Czy mylisz, e mona kogo tak kocha, jeli si go nie pragnie? - Mylaa o mnie przedtem? - Czsto. - Chciaa tego? - Na pewno tak samo jak ty. Umiechn si gorzko. - Skd wiesz - rzek - jak ja ciebie pragnem? - O, wiem. Ja te musz jako owin szyj, eby ludzie nie zobaczyli. Ogarno go straszne, aosne wzruszenie - prawie al. - Tyle czasu - wybekota - czekaem na to wszystko, marzyem... A strach pomyle, e to wszystko ju si stao. Podszed do okna i znw spojrza w ulic. Nie chcia mwi, ba si sw. Z domw wychodzili do pracy pierwsi ludzie; zna ich wszystkich, bya to maa piaszczysta uliczka - na takiej ulicy ludzie do dzi wzajemnie znaj swoje sny. Wypeniony dziwnym, cikim uczuciem szczcia, w ktre nie mg jeszcze do tej chwili uwierzy, milcza. Odwrci si dopiero na dwik jej gosu. Staa za nim i dotykajc twarz jego plecw, mwia: - Pachniesz mlekiem jak may piesek, tak miesznie. I oczy masz dziwne... - Wzia w rce jego twarz i powiedziaa: - Naprawd jeste maym pieskiem. eby tak mogo zosta na zawsze. Z adnym mczyzn nie byam tak szczliwa. Z nikim nie byo mi tak dobrze

58

jak z tob. Przysigam ci, nie nio mi si nawet, e bd kiedy taka szczliwa. - Byo ci dobrze? - zapyta czujc, e serce z przeraenia podeszo mu a do garda. - Och, nie pytaj - powiedziaa. - Teraz mnie si zaczyna zdawa, e to wszystko jest po prostu zym snem. - Zym? - Bo al tylko dobrych snw, kiedy one si kocz. - Powiem ci, co masz zrobi. - Podej do lustra? - Wanie. Rozemiali si oboje. Chopak powiedzia: - Musz ju lecie do roboty. - Zjedz niadanie. - Nie mog - rzek i pokrci ze smutkiem gow. - Ty wiesz, jak to jest, kiedy si czowiek spnia do roboty. - Poczekaj, naszykuj ci co, to wemiesz z sob. Pocz si ubiera; nie mia przy tym dotkn wasnego ciaa. Czu j cigle przy sobie; a po czubki wosw wypeniony by owym dziwnym, ciszym od oowiu, boleniejszym od mki umierania, sodszym od najpikniejszych wierszy uczuciem, jakie daje noc z kim, na kogo czekao si przez tysic chwil, kogo pragno si przez wiele bezsennych nocy, kogo widziao si w kadej na ulicy spotkanej twarzy, kogo oczekiwao si przy kadym pukaniu do wasnych drzwi; przez kogo nienawidzio si nieba, ziemi i ludzi; i przez kogo kochao si wszystko. - Kiedy przyjdziesz? - spytaa dziewczyna. - Wieczorem. Bdziesz czeka? - Po co pytasz? - Cigle si boj. - Przyjd pierwsza do domu. - Zawie wiato, odsu firank i czekaj na mnie. - Zawiec wiato, odsun firank i bd czeka na ciebie. A teraz powiem ci co: nie bdziemy si egna. - Dlaczego?

59

- Nie chc si z tob rozstawa ani na moment. Zamkn za sob drzwi i zbieg jak burza po schodach. Na ulicy zachysn si wieym powietrzem. "Aaaa" - mrukn. Podnis gow do gry i machn rk. Potem ruszy szybko naprzd; do pracy mia spory kawaek drogi, a e byo pno, musia si pieszy. Przed jednym z domw przystan i krzykn: - Heniek, chod no tutaj, chod no! - A e jak kady warszawski cwaniaczek mwi jakby bez zbw, wic brzmiao to: "Enek, ono tutaj, ono!" Wyszed Heniek; by niski i krpy, twarz mia dobroduszn i szerok. Ubrany by tak jak i chopak - w czarny monterski kombinezon; kolorow koszul rozpit mia na twardej szyi. - Sie masz - powiedzia. - Leciem, leciem. Wskoczymy jeszcze po Malinowszczaka i po pana Ceka. Leciem, leciem. Ju si w tym miesicu dwa razy spniem do roboty. Szli szybko. Soce stao ju wysoko na niebie; drzewa, dachy, licie i trawa szybko obsychay z rosy. Ulic szy kobiety; miay wosy w nieadzie, palta narzucone popiesznie na szlafroki, w rkach trzymay butelki, garnczki i dzbanki na mleko. Heniek powiedzia: - Wpadnij do nas dzi wieczr. Fanfan przyniesie adapter. Bdzie flaszka. - Nie mog dzi wieczr - powiedzia chopak. - Dzi wieczr jestem zajty. - Bdziesz u Baki? - Nie twoja gowa. - Ach, Boe - powiedzia marzycielsko Heniek. - Jaka to kochana dziewczyna. Ach, Boe, jak ja j kochaem. Ona zawsze do mnie mwia: "Ty pachniesz mleczkiem jak may kotek". - Kamiesz, chamie! - ebym ja tak szczcie w yciu mia, widzisz! Ty przecie wiesz, e ja nigdy nie zasuwam satyry. Ona mwia, e jestem podobny do maego, puszystego pieska. Spokojna twoja czaszka: ona starsza kurwa jak my zodzieje. Ach, Boe, jak ja j kochaem! I rzucia mnie. - Nie moga do ciebie tak mwi. - Nie? - Nie. A bo co? - Poczekaj.

60

Stanli przed jakim domem. Heniek krzykn: - Malinowski, wychod! Malinowski wyszed. By to mody czowiek peen werwy i gracji; nie trzeba dodawa, e jak wszyscy chopcy czesa si na Fanfana, a e mia najadniejsze wosy, jemu to wanie przypad w zaszczytny przydomek. - Sie masz - powiedzia Fanfan. - Fanfan - rzek Heniek. - Powiedz jemu, co ci mwia Baka, jak ci robia fleta. - Pno - powiedzia Fanfan. - Mnie powiedzieli, e jak si jeszcze raz spni, to podadz mnie pod spraw. Zawsze czowiek si pno kadzie i to wszystko z tego. Baka to porzdna dziewczyna, Heniek. Ja na ni nie dam zego sowa powiedzie. Heniek si zniecierpliwi. - To nie o to chodzi - powiedzia z zadyszk; szli szybko, a on mia najkrtsze nogi. - Czy ja ci mwi, eby na ni ze sowo powiedzia? I ty wiesz, dlaczego ona mnie rzucia. Ale ona tak zawsze piknie mwia. Fanfan poczochra czupryn i rzek: - Ty jeste moim maym, miodowym niedwiadkiem. - A o piesku? - Pewnie, e by piesek - powiedzia Fanfan. - Ona mwia, e pachn jak piesek, jak may piesek. - Zwrci si do chopaka: - Ty, przyskocz do Heka dzi wieczr. Poycz od szwagra adapter. - Nie mog - powiedzia cicho chopak. - Jestem zajty dzi wieczr. - Idzie pan Ceniek - powiedzia Fanfan i krzykn: - Panie Ceku, poczekaj pan moment! Pan Ceniek, mczyzna idcy przed nimi, zatrzyma si. Twarz mia kompletnie przepit, oczy - krwawe. - Sie masz - powiedzia prztykajc palcem w daszek czapki. - Sie masz. - Sie masz. - O, Boe najdroszy - powiedzia ochryple pan Ceniek. - Jak mnie strasznie pali. eby mona byo gdzie kupi piwa. - Pno ju. I tak bdziemy jecha na cyckach. O tej porze tok jak mier - powiedzia chopak.

61

Pan Ceniek popatrzy na niego przekrwionymi oczyma i rzek ze wspczuciem: - Co ci jest kochany? Romans na tle osnuty, tak? - Py pan dalej - powiedzia chopak. - On si zrobi ostatnio bardzo dziwny - powiedzia pan Ceniek z wyrazem mki na twarzy; drczyo go ponure uczucie przepicia. Rzek: - Musisz sobie adn dziewczyn skosi. Przejdzie. - Fakt - rzek Fanfan i splun. - On ma adn dziewczyn - rzek Heniek. - Pan zna t jego lalk, panie Ceku? - Ktra? Chryste, jak mi si pi chce. - Ta z rogu. - Baka? - Fakt. - Mowa - powiedzia pan Ceniek i jego skrzywiona twarz wypogodzia si przez chwil. - eby ty tyle zdrowia mia, ile ja na niej straciem. To najadniejsza lalka tutaj, na Marymoncie. Czekaj, czekaj. Jak ona zawsze do mnie mwia?... Jezu, ja zdechn z pragnienia! - Mleka, panie Ceku. Najlepsze po przepiciu mleko - powiedzia Fanfan. - Niech to cholera wemie - zachrypia pan Ceniek i znw skrzywi twarz jak po wypitym occie. - Wanie o mleku. Wszystkie one co mwi. Jak byem w waszych latach, to akurat zaczynaem kosi. Wtedy jeszcze kada dziewczyna mwia, e jeste drugi. Mowa. A pierwszy to by zawsze jaki partyzant, ktry zgin, ma si rozumie, w lesie. A ju rok pniej, jak si las skoczy, to one mwiy, e ten partyzant albo siedzi w kiciu, albo go UB rozupao. Mowa. "Kiedy byam moda, spotkaam onierza, ktry codziennie patrzy w oczy mierci, a ja mu chciaam da troch szczcia, bo przeczucie mnie mwio, e zginie..." I tak dalej. Mowa. liczne historyjki! Mnstwo takich syszaem w yciu. Wtedy kada dziewczyna miaa swojego porucznika Bogdana w AK. Tamta tego nie miaa, bo jest za moda. Ale te do mnie wstawiaa takie sodkie gadki, e j kosiem i pakaem; jestem trunkowy, mam mikkie serce. Mowa, trawa, Warszawa. - To nie o to chodzi - powiedzia z rozpacz chopak. - To nie o to wszystko chodzi. Ale panie Ceku, czy ona panu mwia, e z adnym mczyzn nie byo jej tak dobrze jak z panem? Mwia? - Mwia - powiedzia pan Ceniek. - Mwia - powiedzia Fanfan.

62

- Mwia - powiedzia Heniek. - Czy mwia, e nawet jej si nie nio, e moe by tak szczliwa z mczyzn? - Mwia. - Mwia. - Mwia. - Czy egnaa si z wami, jak wychodzilicie rano do roboty? - Nie - powiedzia Fanfan. - Mymy si nigdy nie egnali. - Nie - rzek Heniek i jego brzydka twarz zrobia si smutna. - Nie - powiedzia pan Ceniek. - Czekajcie: krzykn na szwagra. Pno ju, pno, cholera. Stanli przed jakim domem. By to stary, ohydny, obdrapany dom; jeden z tych domw, przed ktrym wystarczy, aby stan i raz spojrza, a zobaczysz kup nieszcz i marzy bdziesz, aby drzwi tego domu na zawsze byy zamknite przed tob. Przy piaszczystych i krzywych ulicach dzielnicy zwanej Marymont jest jeszcze wiele, wiele takich domw. - Ja ju pjd - powiedzia chopak. - Mam jeszcze co zaatwi. Nie bd czeka na paskiego szwagra. Na razie, do wieczora. - Miae przecie nie przyj - powiedzia Heniek. - Miae co sobie zaatwi wieczorem. - Przyjd - powiedzia chopak. - Zaatwi to teraz. Najwyej mnie wylej z roboty. - Wana sprawa? - Nie twoja gowa. Skombinuj ten adapter, Fanfan. Sie masz! powiedzia i odszed w kierunku, skd przyszli. - Sie masz - rzek Fanfan. - Sie masz - rzek Heniek. - Sie masz - powiedzia pan Ceniek i znw skrzywi si straszliwie. Potem rzek krcc gow: - Co mu si stao, do cholery? Taki by z niego chopak-rwniacha... Pomcie mu jako. On sobie musi znale jak dziewczyn, eby go pokochaa, eby mu powiedziaa co dobrego, co witego. Jak Boga kocham, e mu jest potrzebna taka dziewczyna. Pomcie mu. Jestecie jego kolegami czy nie, do cholery? 1955

63

Namitnoci
Z niego ju nic nie bdzie, prawda? - zapytaa siostra. Podesza do doktora i pochylia si obok niego nad umierajcym. Swym ramieniem dotkna barku lekarza i ten odsun si. - Nie - powiedzia. - Umrze? - Na pewno. - Jeszcze dzi? - Niedugo. Godzina, moe jeszcze wczeniej. - Dlaczego on to zrobi? Jak pan myli? - Nic nie myl - powiedzia doktor. Wyprostowa si; by wysoki i szczupy, biay fartuch dodawa zmczenia jego ostrej twarzy. Przesun rk po czole: - Nigdy si tego nie dowiesz. - Strach? - powiedziaa siostra skadajca strzykawki do niklowego pudeeczka. - Moe si czego ba? Moe mu co grozio? Albo zrobi co zego... Patrzya na doktora ze skupieniem; oczy miaa niebieskie i czyste, bardzo due. "Lalka - pomyla z niechci. - Porcelanowa lalka..." achn si. - Chciaaby jednym sowem wyjani klsk cudzego ycia powiedzia z gniewem odwracajc si do niej plecami. - To niemoliwe. Podszed do okna i odsun firank; chciwie przytuli czoo do szyby i odetchn gboko. Widzia w szybie niewyrane odbicie swojej twarzy; wyty wzrok i stara si dojrze jak najwicej. Noc bya jasna i mrona; na rodku szklanego nieba tkwi nieruchomy, dziwnie cienki ksiyc; w jego blasku oszronione drzewa na szpitalnym podwrku wyglday teatralnie i dranico. Wiatry mkny w grze szlakami gwiazd, ciemna ziemia skuta bya mrozem i lodem. "Jeli si nie ociepli - pomyla z wciekoci doktor - to wszystkich nas szlag trafi w tej dziurze". Odwrci si i powiedzia do siostry: - Zobacz, czy jest jeszcze troch kawy. - Gdzie? - W moim biurku. Tam jest taka ta puszka. Posusznie podesza do biurka i pocza trzaska szufladami. Patrzy na jej mocne rce, okrgy kark, szeroko rozstawione, muskularne nogi i znw pomyla: "Lalka". - Jest - powiedziaa po chwili.

64

- Zaparz. - Jedn czy dwie? - Jedn. Westchna. - Pjd poszuka garnuszka. - Dziwne. Powinien przyj do ciebie. - Doktorze. - Tak. - Dlaczego pan taki jest? - Mianowicie? - Zy - powiedziaa. - Dziwny. - Dlaczego masz nie oczyszczone buty? Radzieccy past do butw. Poza tym nie uywaj do paznokci lakieru, bo mdo ni si robi. Poza tym przesta Simon, bo jeste podobna do niej w takim samym jestem podobny do marszaka polski. A teraz id uczeni wynaleli ju tego wstrtnego si ju czesa na stopniu, w jakim ja po ten garnuszek.

Wysza. Spojrza na zegar wiszcy nad drzwiami: bya godzina druga, Machinalnie podszed do umierajcego i uj jego puls. Zrobio mu si nieprzyjemnie: rka tego czowieka bya zimna i lepka od potu. "Nie przyzwyczaj si nigdy - pomyla ze zoci. - Nie przyzwyczaj si nigdy do tych spoconych cia i oczu z tandetnego szka". Zacisn mocniej palce na rozdtych, fioletowych yach tamtego: nierwny puls sab. "Cze" - pomyla. I wtedy zobaczy, e umierajcy patrzy na niego szeroko otwartymi oczyma; renice jego poszerzya gorczka, w kcikach ust skupia si zapieka lina. "Nie jeste adny - pomyla. - Nie powinienem si o to martwi, ale naprawd nie jeste adny". Pochyli si bliej jego ucha. - Moesz mwi? - Bd y? - Nie denerwuj si. Mw spokojnie. - Bd? - Oczywicie. Chory odwrci twarz. - Kamiesz - szepn. - Z obowizku. Sam tego chciae. Gazowa mier to przykra historia. By czas przemyle. - Chc ci co powiedzie.

65

- Tak. - Wszystko, czym strasz nas na ziemi, czym szantauj bez przerwy, to bluff. adnych cierpie, adnych wyrzutw, adnych rachunkw sumienia. Troch szumu w uszach i koniec. - Jeszcze yjesz. Moe uda si ciebie uratowa. renice chorego bielay. Na jego przezroczystych skroniach kropli! si pot. Oddech stawa si ciki, a rce zoone na piersiach drgay mu lekko, jak nogi abki wycignitej z wody. - Kto mnie tu przywiz? - Ludzie. - Zawsze zjawiaj si niepotrzebnie. Ju byoby po wszystkim. Po chwili doktor rzek: - Ju jest po wszystkim. Nacign przecierado na jego twarz i wsta. Zapali papierosa i zacign si gboko: tyto by mocny i gorzki. "Zimno - pomyla. - Jeli si nie ociepli, to naprawd szlag nas wszystkich trafi". Potar zzibnite donie i usiad przy biurku. Wycign ksik raportow i pocz szuka nazwiska zmarego. Wesza siostra trzymajc w rku filiank. - Jest kawa - rzeka. - Niech pan pije, pki gorca. - Nie moga ju chyba duej siedzie - powiedzia. - Nawet kawy nie potrafisz szybko zaparzy, tak jakby to bya nie wiem jaka sztuka. Przez ten czas nasz przyjaciel doszed ju do raju. Dzwo do kostnicy. Niech go zabior. I nie rozlewaj kawy. Gdzie cukier? - W szufladzie - rzeka stawiajc przed nim filiank. Podesza do aparatu i pocza wykrca numer; mimo wysiku rce jej dray lekko. - Parter? -zapytaa drewnianym gosem. - Bierzcie wzek i przychodcie tu szybko. Pooya suchawk i opara si ciko na stole. Patrzya na doktora ze skupieniem. Milcza mieszajc yeczk cukier. - Co jemu byo? - zapytaa tpo. - mier na skutek zatrucia gazem. - Pan nie ma serca. - Jeli ci to interesuje, mog jutro i do rentgena. - Dlaczego pan tak mwi? Unis cikie powieki. - Czy tam w szkole nie uczyli ci tego, e nie powinna zadawa gupich pyta i opiera si okciami o st? Weszo dwch sanitariuszy z wzkiem; jeden z nich by wysoki, drugi nieco niszy, o miesznie okrgej gowie. Podeszli do umarego.

66

- May by - stwierdzi wyszy. - Ale sympatyczny. Podobny do tego bramkarza ze Skierniewic powiedzia niszy i mrugn na siostr. Odwrcia gow. - Twoja miara - powiedzia wyszy. - Ciekaw jestem, czy te nosi sidemki. Uwaaj, ostronie. - Myl, jakie radio mu kupi: z ocementowaniem czy bez? - Stawiam na cement. - W porzdku. Dobranoc, panie doktorze. Dobranoc, siostrzyczko. Nie myl o nim. Pomyl moe o mnie. - Dobranoc - powiedzia doktor. Patrzy, jak drzwi zamykaj si za nimi. - Ja tego nie wytrzymam - powiedziaa siostra i wstaa nagle. Kiedy koczyam t gupi szko, mylaam, e ludzie dla ludzi maj troch serca. Doktorze. - Mw. - Czy naprawd nie istnieje miosierdzie? - Z mego punktu widzenia istniej ci, ktrych da si uratowa, i ci, ktrych nie mona. - Ja tego nie wytrzymam. Odchodzi czowiek, a pan pije kaw. Odchodzi czowiek, a tamci zakadaj si o wdk, jak trumn mu kupi rodzina - z ocementowaniem czy z okuciem. Ja tego nie wytrzymam. - Wytrzymasz - powiedzia. - Nawet wyobraenia nie masz, ile mona wytrzyma - wsta i rozprostowa ramiona, ziewn. Pocz chodzi miarowym krokiem po sali. - Wypisz mu kart zgonu - powiedzia. - I nie zawracaj sobie gowy t ca spraw. We walerian, we brom, co chcesz. - Dobrze - powiedziaa cicho. Wygldaa aonie: usta miaa skrzywione jak dziecko, ktre wybuchnie za chwil niepohamowanym paczem, oczy - w ciemnych obwdkach. W jej plecach, rkach, w pochylonym nad stoem karku czaio si zmczenie. Nagle uniosa gow. - Czy naprawd tak wiele? - Co? - Tak wiele mona wytrzyma? - Ile masz lat? - Dwadziecia. - Dlatego pytasz.

67

- Kiedy czowiek przestaje si dziwi? - Nigdy. - Wic po co to wszystko? - Po nic. Rozleg si dzwonek: na tablicy rozdzielczej wyskoczya cyferka. Siostra potrzsna gow jak czowiek nagle przebudzony i podniosa si ciko. - Na trjce kto dzwoni - rzeka. - Musz i. - Przeyj to. Wysza koyszc miarowo swym cikim, mocnym ciaem. Patrzy za ni i pomyla: "Nic z tego, kochanie. Nic z tego, eby nawet miaa w ten sposb chodzi po gwiazdach. To prawda, e masz niskie czoo, krtki, zadarty nos, cikie powieki i due usta, i paski brzuch, dziki ktremu moesz tak adnie rozstawia nogi, i e tak wiele obiecujesz, kiedy patrzysz swoimi gupimi oczami, i e pachniesz tak bardzo delikatnie, jak bueczki dopiero co przywiezione z piekarni, i e zapach ten nawet tutaj, w tym caym wistwie, czuj wyranie. Ale w tych sprawach musisz by piekielna noga. O takich jak ty marz uczniowie w liceum, ja te marzyem, ale tylko do chwili, kiedy poznaem tak sam jak ty, z takimi samymi oczyma, tak samo pachnc. Biedne, cikie krowy. Nie do, e leycie bez ruchu, ale jeszcze tak si musicie mczy podczas porodu, w przeciwiestwie do szczupych, takich, za jakie nie daby nikt piciu groszy, ktre kochaj i rodz jak ptaki". Podszed do okna i znw przytuli czoo do szyby. Czyni tak zawsze, kiedy by ju bardzo zmczony, podczas nocnych, drczcych brakiem snu dyurw, kiedy zdawao mu si, e za chwil zwali si z ng jak szmaciana lalka, ktr wypucio ze swych rk dziecko. Za oknem taa gsta od mrozu noc. Ksiyc zniy si i biega po dachach; nad wieami kocioa szamotaa si w mronych mgach Wielka Niedwiedzica. Odwrci si i spojrza na ko, na ktrym zmar w czowiek. Byo ju zasane czystym przecieradem, gadkie i zimne. "Wiele po tobie zostao - pomyla i umiechn si. - Widzisz, mj zasrany Werterze, tylko tyle. Czy zrobiby to, gdyby wczeniej mg przypuszcza, e tak to wyglda? Zrobie swojej wybrance kolosaln reklam, bdzie teraz miaa noc w noc kup radoci, bdzie opowiadaa o tobie nowym przyjacioom, nie dla kadej kobiety czowiek przecie wali sobie w eb, bdzie wic opowiada o tobie nawet w chwili orgazmu, mj zasrany Werterze z powiatowego miasta, a ja, chocia przyjaniem si z tob od piciu lat, nie jestem w stanie myle o niczym innym, jak tylko o tym, e mi si piekielnie chce spa, i nic mnie nie obchodzi ta odrobina plotek, pogardy, alu i wspomnie, ktra pozostanie po tobie. Jedyne, co ci mog obieca, to to, e jak bd robi twojej Lotcie skrobank, to postaram si, aby pokrzyczaa sobie troch. Ju teraz wolno to robi, wic nie bd potrzebowa jej ucisza ani zakada maski. Czy pomylae o

68

tym? Troch plotek. Troch wspomnie, w ktrych zawsze bdziesz inny, ni bye naprawd. Ale nie miej zudze; zrobi wszystko, aby zapomnie o tym jak najprdzej. Czy pomylae o tym wszystkim, mj Werterze?" Do pokoju wesza siostra. - Ten siwy staruszek, ktry ley przy oknie na trjce, skary si, e nie moe odda moczu. Co mu poradzi? - Zapyta si go, ile ma lat. Potem przyjd i powiedz mi. Wysza. Znw pocz chodzi po sali; przemierza j uparcie, sztywnymi krokami po przektnej. Potem podszed do oszklonej szafki, gdzie mdym wiatem lniy niklowe narzdzia; opar si o ni i stamtd pocz mwi do umarego: "Tak, mj biedny Werterze. Ciekawe, w jaki sposb jednak ona potrafia tego dokona? Zazdro? Kamaa? Zadrczaa ci czym, czego nie znam, czego nie potrafi si domyli? Dlaczego nie zrobie tego wczeniej? Kilka lat temu, kiedy obaj bylimy modsi? Wszystko najwspanialsze w modoci wydaje si potem po prostu gupie. Nic na to nie mog poradzi, mj zoty. Ty przeszede i ja przeszedem. Mwi do ciebie jak truposz do truposza. Ale jak ona to zrobia? Chciabym to wiedzie. Jakie namitnoci w tobie poruszya? Czy takie, ktrych nie znam? Och, namitnoci. Pikne sowo. Czym jest namitno? Co to oznacza? Kiedy pi lat temu przyjechaem do tej dziury, byem inny. Inaczej mylaem, czuem, mwiem. Nie przypuszczaem, e ycie czasem nie przynosi niczego poza wciekoci i rozpacz. Chodziem po tych brudnych uliczkach i mylaem o tym, jak to miasto bdzie wyglda za lat dwadziecia. Stawiaem domy, wytyczaem nowe ulice; budowaem stadiony, parki, szkoy, muzea i szalety. Burzyem kocioy, rozwalaem knajpy, budowaem obozy pracy dla pijakw; zbieraem gwiazdy z nieba i rozwietlaem nimi ciemno przed kadym czowiekiem. Byem wszystkim i wszdzie. Jak mylisz: czy to miao co wsplnego z namitnoci?" - Doktorze - powiedziaa siostra wchodzc. - On mwi, e ma szedziesit dwa lata. - Kto? - zapyta nieprzytomnie wyrwany z zamylenia. - Ten staruszek, ktry skary si, e nie moe odda moczu. - To co? - Mwi, e ma szedziesit dwa lata. - Powiedz mu, e dosy si ju wysiusia. Niech nie zawraca gowy. Wysza. Pachniao rodkami dezynfekcyjnymi; drania cisza i jaskrawe wiato. Monotonnie cyka zegar. "Widzisz - pomyla doktor. - A teraz ju koniec tej bajki. Czy wiesz, jak by teraz wyglda mj pamitnik? Pani X - skrobanka. Pani Y - skrobanka. Mino pi lat od chwili, kiedy przyjechaem tutaj. Schudem, postarzaem si, jestem wini. Dziunia W - skrobanka. ona kolegi R - skrobanka. Na obiad jadem flaki z pulpetami. Zdzisia szlag trafi, wylew krwi do mzgu, szkoda go, porzdny chopak, w szpitalu nawalaj kaloryfery, mam katar, pokciem si z Antonim, w szpitalu

69

intrygi i podo, w miecie intrygi i podo, na wiecie intrygi i podo, w "Astorii" na rynku intrygi i podo, podczas meczu ZrywBobierzyce -Entuzjazm-Kutno intrygi i podo, ona Wacia skrobanka, Dziunia symuluje ci, wczoraj by wietny bigos, wyleli mnie z partii, popsuo mi si radio, do diaba z radiem, w szpitalu brak narzdzi, cztery dni pada deszcz, synek gospodyni jest nieznony, to nie dziecko, to szatan, ydzi znw si kc z Arabami, widocznie i jedni, i drudzy maj ze charaktery, Wadkowi mierdzi z pyska, ohyda, Apfelbaum zmieni nazwisko na wiatosaw Kamiski, ona Wacia - skrobanka, troszk si spiem wczoraj, dzi w klubie zwizkowym odczyt pt.: "Kiedy czowiek ujarzmi kosmos", nieg pada, soce wieci, trzydzieci stopni ciepa, wciec si mona, ld na rzece. Ej, ten Wacio, flaki z pulpetami, flaki bez pulpetw, Polska to nard tragiczny, Polska to nard wspaniay. ydzi kc si z Arabami, Waciowa, Waciowa, ju po Waciowej, ile tak mona, "Arkadi" przechrzczono na "Poloni", w tym roku bdzie cika zima..." - Doktorze - powiedziaa siostra. - Czy pan ma zamiar go operowa? - Poczekamy jeszcze troch. Przygotuj w kadym razie wszystko. Nie mdl si na jego intencj. Moe mu zaszkodzi. Pocza szczka narzdziami. "Tak - powiedzia do siebie. - A teraz? Jak teraz? Czy znowu si czujesz oszukany? Tak jak ja? Tak jak wielu? Masz teraz cisz i spokj, czy znowu si czujesz oszukany przez ycie? Moe ty, kiedy zamykae oczy, wiedziae ju, dlaczego tak si stao? Dlaczego tak mao miaem wiary, nadziei, wytrwaoci, sumienia? Moe nadszed taki moment, kiedy zrozumiae wszystko? Dlaczego splajtowaem? Dlaczego staem si niczym, dlaczego nie miaem siy doczeka lepszych dni? Dlaczego odszedem od wszystkich i wszyscy odeszli ode mnie? Dlaczego yj bez wiary i bez mioci? Kiedy bd mia si zrobi to, co ty uczynie? Ty gupie, pode cierwo. Gdyby wiedzia, jak ci zazdroszcz. Jak chciabym zamieni si w tej chwili z tob na miejsca. Jak bardzo bym chcia, aby obudzi si jutro, przeczyta gazet i poszed do pracy, i sucha wszystkich ludzkich narzeka, i aby nie mia pragnie ani mioci, aby nie pragn niczego poza tym, aby dzie si ju skoczy, i aby mg zasn, nie czu, nie myle, nie wspomina tego, co byo dawniej, nie drczy si wszystkim, nie myle o sumieniu, o tym, czego miae dokona, i o tym, e niczego nie dokonae, i o tym, e niczego ju pewnie nie dokonasz, bo jeste wypruty, zmczony, cholernie zmczony, e chciaby by tak jak dawniej, e chciaby w co uwierzy, jeszcze raz w co uwierzy, i eby sobie zdawa z tego jasno spraw, e jeste winia, e jeste skoczony, e nie masz nikomu niczego do dania, bo miae zbyt mao wiary i siy. Czy znw si czujesz oszukany? Od tego wszystkiego zbawia ci twoja namitna, niedobra mio, ty gupi, zasrany Werterze. Czy nie zdajesz sobie z tego sprawy? Czy mylisz, e powiem komu, e zabie si wanie dlatego? Zbyt ci lubiem, mj stary. Tu jest mae, mae miasto. A my, ludzie, zbyt mao rozumiemy si jeszcze midzy sob. Czy chcesz, eby teraz zaczli szpera i grzeba si w twoim yciu? Plotkowa. Szydzi. Domyla si. To ci niepotrzebne, mj drogi. To ci zupenie niepotrzebne..." Nagle pocz si trz. Ogarn go strach; zimny i obejmujcy jak

70

elazna obrcz. Rozglda si po biaej sali; patrzy na zegar, na szafk z narzdziami, na okna, o ktre obija si wiatr, na biae, gadko zasane ko, i czu, e za chwil stanie si z nim co niepojtego. Serce skurczyo mu si nagle i czu, e kurczy si cigle, e staje si coraz mniejsze i sabsze. Z trudem podszed do gadko zasanego ka i usiad na nim. Zamkn oczy. - Jestem gotowa, doktorze - powiedziaa siostra. Otworzy oczy. Staa przed nim i patrzya na niego. - Chod tutaj - powiedzia. - Co? - Chod tutaj - powtrzy. Spojrzaa na niego uwanie i usiada obok niego; dra jak czowiek bardzo podniecony i to sprawio jej rado. - Nie mylaem, e jeste taka - powiedzia po wszystkim. - Takie kobiety jak ty oszukuj wygldem. - Dobrze? - Tak. Bardzo dobrze. - Przykro mi, e to na tym samym ku. - Wcale o tym nie mylaem. Byo mi dobrze i koniec. - Cigle nie mog zrozumie, dlaczego on to zrobi. - Powiem ci, ale nie mw nikomu. - Nie powiem nikomu. - On by buchalterem w jakiej firmie. Przekrad si. Wzi jednego dnia troch pienidzy z kasy; pojecha sobie gdzie i przepi to wszystko z dziwkami. Potem si wydao. Zrobi to ze strachu. Westchna. - Ludzie robi takie gupstwa - rzeka. - Zabijaj si i diabli wiedz dlaczego. Temu zabrako pienidzy, ten wylecia z pracy, tego skd tam wyrzucili, a przedwczoraj jeden stary czowiek zgubi bilet miesiczny na kolejk i to go tak rozzocio, e si upi i podern sobie gardo brzytw. Do licha z tym wszystkim. - Ubieraj si. Bdziemy otwiera pcherz. - Cigle to samo - rzeka zapinajc guziki. Na jej lalkowatej twarzy odmalowaa si zo. - Tego pcherz boli, ten zama nog, a jak si ju kto powiesi, to dlatego, e pogubi jakie wistki. Kiedy koczyam swoj szko, nie przypuszczaam, e tak bdzie. Doktorze! Siedzia pochylony. Teraz unis gow i spojrza na ni

71

roztargnionym wzrokiem. - Tak. - Chciaabym - powiedziaa - aby tu chocia raz przywieli takiego, ktry by to zrobi z mioci. A pan? - Bardzo - powiedzia. - Bardzo. - Wsta, znw powrcia fala zmczenia i musia zamkn oczy. - Pospiesz si - rzek. - Pospiesz si i nie myl o tym. Bdziemy jednego z nas przywraca yciu. 1956

Okno
L. T. Nikt prawie nie przychodzi do mnie; mieszkam sam, od lat w tym samym brudnym i brzydkim domu przy jednej z bocznych ulic naszego miasta. Do okna mego pokoju nie zaglda nigdy ksiyc, nigdy te nie widz std nieba i gwiazd; mog oglda tylko kawaek podwrka i przeciwleg cian drugiego domu - bardzo wysok, po czci obronit dzikim winem. S tam dwa okna. W jednym - jak z czasem wywnioskowaem - mieszka tapicer, w drugim jakie mode maestwo z dzieckiem; od czasu do czasu widywaem jasny ebek tego dziecka, nie wiem nawet po dzi, czy by to chopiec, czy dziewczynka; potem dowiedziaem si, e dziecko umaro. I straciem ochot do ogldania przeciwlegej ciany; kiedy zrozumiaem, e nigdy ju nie zobacz tego dziecka, zauwayem, jak doprawdy ohydna jest ta ciana. Bardzo rzadko odwiedza mnie pewien urzdnik z pierwszego pitra; ja sam mieszkaem na parterze. By to jeden z tych poczciwych wintuchw, w ktrych ustach nawet przeklestwa diabw brzmi zgoa niewinnie i trac barw, a ktrzy bij nas co chwila w kolano i mruc oko, pytaj: "No, jake? Podobao si panu? Prawda, e to znakomite?" Z pocztku nie znosiem tego czowieka i jego jurnych opowiadanek. Wydawa mi si obmierzy i gupi ponad wszystko; z pewn nawet przyjemnoci mylaem, e z jego dowcipw miano si ju chyba za czasw Franciszka Jzefa. Lecz potem przesta mnie drani, a nawet sta mi si potrzebny, zrozumiaem bowiem, e ten czowiek, mieszkajcy na pierwszym pitrze, jest takim samym biednym i samotnym czowiekiem jak na parterze ja. Zapragnem zrobi mu jak przyjemno: z nie byle jakim trudem wyuczyem si kilku dowcipw i gdy przyszed do mnie - powtrzyem mu. Pamitam, e milcza i nie powiedzia ju nic tego wieczora. I przesta mnie odwiedza. Doprawdy, nie wiem dlaczego. Przed moim oknem roso drzewo akacji. Byo bardzo stare i uscho: pamitam, e ostatniej wiosny kwita ju tylko jedna ga. Wtedy to po raz pierwszy ujrzaem tego chopca: siedziaem w pobliu okna i zobaczyem w pewnej chwili, e ruda gowa usiuje zajrze do mego pokoju. Z pocztku przestraszyem si, lecz zaraz potem zrozumiaem, i jest to gwka dziecka, i postanowiem czeka. Patrzyem wstrzymujc dech; biedaczek, chcia zajrze nieco dalej, lecz nie mg si wspi. Mylaem: "Pomc mu? Zapyta, czego chce?" Lecz po

72

chwili przestraszyem si: przyszo mi do gowy, e mogoby to zniechci go i sposzy. Nastpnego popoudnia znw zauwayem, e waciciel rudej gowy pragnie wspi si i zajrze do mego pokoju. Widocznie by jednak bardzo may i nie mg wykona tego, co pragn. Wtedy ja sam zdecydowaem si wyjrze i zobaczyem go; tak, by to rzeczywicie nieduy, bardzo mieszny rudzielec. Za to przy boku mia potny paasz; a mnie to, pamitam, zdziwio, e taki malutki chopiec ma taki duy paasz. Odwayem si i zawoaem: - Hej, may! Odwrci si, lecz pobieg dalej. Pomylaem ze smutkiem, e sposzyem go i na pewno ju nie bdzie chcia tu zajrze. Lecz nie; wieczorem znw ujrzaem jego rud gwk, nawet nieco wyej. I wtedy zrozumiaem, co go przyciga: obraz na mojej cianie. By to ndzny bohomaz, przedstawiajcy bitw morsk: okrty ze strzaskanymi aglami, spienione fale, rozbitkw i tak dalej. May patrzy na ten obraz z podwrka i widzia tylko troch, a wic czubki masztw i prawdziwego koloru niebo, ktremu tak nie poaowa farb w nieznany mi malarz. Zdecydowaem si dopomc chopczykowi i kiedy przyszed wieczorem, wychyliem znienacka gow i krzyknem: -Chcesz zobaczy mj obraz, prawda? Patrzy na mnie chwil, potem przekn lin i rzek mnie: -Tak. Podaem mu rk. Usiad na parapecie ze zrcznoci mapki: pamitam jeszcze krtki bysk zachwytu w jego oczach. Lecz po chwili spostrzegem, e nie patrzy ju wcale na obraz: rozglda si bacznie po moim pokoju. Widziaem, jak ganie zachwyt na jego twarzy. Zobaczyem, e posmutnia: by teraz powany i skupiony, jakby w cigu tych chwil, kiedy siedzia na parapecie, przybyo mu wiele lat i troski. Bardzo dugo milcza opuciwszy rud gwk. Potem rzek: -Wszdzie jest tak samo. -Tak! - rzekem. - Wszdzie jest tak samo. -Nigdzie nie ma inaczej? - zapyta. -Nie - odparem. -A gdyby tak bardzo daleko std? Te tak samo? -Tak. Tam te s takie pokoje. Na caym wiecie s takie pokoje. wiat to jest wanie kilka takich pokoi. -To ja jeszcze zobacz - rzek. Zeskoczy i uciek. Nastpnego dnia wrciem pniej do domu. Pierwsze, co zobaczyem wszedszy do pokoju, to lecy pod oknem jaki przedmiot. Podniosem go; by to w paasz, ktry budzi moje zdumienie. Lecz sam chopczyk nie zajrza do mnie ju nigdy. 1955

73

smy dzie tygodnia


(fragment) - Nie - powiedziaa Agnieszka. Odsuna stanowczo jego rk i obcigna sukienk. - Nie teraz. - Jak chcesz - mrukn mczyzna. Pooy si obok niej na trawie i patrzy na drugi brzeg Wisy. rodkiem rzeki mieszny holownik z wysikiem cign trzy cikie barki; jego silnik pracowa tak samo ciko jak serce starego czowieka. Nadchodzi wieczr i chd ta jak mleko. Drzewa ciemniay. Mczyzna lea nieruchomo a do chwili, kiedy poczu na gowie do Agnieszki. - Pietrek - rzeka cicho. - Ja nie chc, eby to wszystko byo ot tak na grand. Gdybym ci nie kochaa, moe byoby mi wszystko jedno. Tu mog nadej ludzie. Nie chc, eby w moj najlepsz spraw inni wchodzili butami. Musisz mnie zrozumie. Jeli jest czego naprawd broni, to chyba wanie tego. Podnis si na okciach i unis twarz do gry. Musiaa przymkn oczy; jego moda, dziecinnie jeszcze czysta twarz cita bya blem. - Agnieszka - powiedzia czy ty wiesz, jak strasznie jest prosi o takie rzeczy? Czy ty wiesz, co to jest czeka? - Ja te czekam. Uchwyci jej rk. Oczy jego byy teraz blisko: ciemne i skupione. - Jak dugo bdziemy jeszcze czeka? To udrka. - Musimy czeka - powiedziaa odwracajc gow; holownik ju zapad w mgy. - Moe uda nam si dosta jakie mieszkanie? W lecie moemy razem wyjecha... Chcesz si spotyka po jakich pokoikach lub na awkach w parku? - Nie. Umilkli. Nad ich gowami niebo stawao si zote; zota bya rwnie rzeka. Rosa kroplia si ju na trawie i Agnieszka draa z chodu mimo skrzanej kurtki, na ktrej siedzieli. Ssiedni brzeg zgas. - Ja kami - powiedziaa nagle Agnieszka i w gosie jej wyczu mk. - Ja ju te nie mog czeka. Wszystko mi jedno. Postaraj si tylko a jaki pokj, o jakie mury. Aby nie tutaj, aby z daleka od ludzi. Rozumiesz? - Tak - szepn. Dotkn jej doni: bya bardzo chodna i zamknita jak muszla. Westchn i rzek: - Chodmy ju. Noc. Podnieli si; przez cay bielaski las szli w milczeniu i dopiero przy ptli tramwajowej powiedzia do Agnieszki: - Pogadam z Romanem, on ma pokj. Nich sobie znajdzie inny lokal na

74

jedn noc. "Pogadasz z Romanem - pomylaa. - Wiem, co mu powiesz. Nie powiesz mu przecie, e mnie kochasz i e ja ciebie kocham. Powiesz mu tak: "Ty, Roman, ja mam dziewczyn, ktr musz zaatwi. Poycz murw na jedn noc". A on ciebie zapyta: "adna jest chocia?". Ty wtedy skrzywisz si, zmruysz oko i powiesz: "Czy ja wiem? Teraz nie jest sezon, wic co zrobi". Nie przyznasz si mu do niczego, bo przecie te broni chcesz tej sprawy. A potem powiecie jeszcze kilka wistw o kobietach, ktrych mielicie aonie mao i o ktrych nic zupenie nie wiecie...". W tramwaju byo zaledwie kilka osb: dwie stare baby, onierz o smutnej twarzy, paru wyrostkw z pik. Owietlone domy uciekay w ciemno. Agnieszka umiechna si i przytulia do Pietrka. - Dobrze, kochany - rzeka. - Porozmawiaj z Romanem. - Co dzisiaj mamy? - rzek w zamyleniu. - Czwartek? - Tak, czwartek. - Poprosz go - rzek - aby wyjecha sobie gdzie z soboty na niedziel. - Przytkn usta do jej ucha: - Trzymaj si, Agnieszka. - Tramwaj zahamowa. Konduktor unis wzrok znad okularw i powiedzia przez nos: - Trasa... - Pietrek ucisn rk Agnieszki i wyskoczy. Popatrzya za nim: by szczupy i gitki jak leszczyna. Gow nosi pochylon. "Czemu on si tak garbi? - pomylaa. - Boe, gdyby on jednak z nim nie rozmawia". Po chwili zmiesza si z wieczornym tumem i stracia go z oczu. Nad miastem przecieray si dopiero pierwsze gwiazdy; tylko na samym rodku nieba, spokojnie i pewnie, pon Wielki Krzy. - Targowa - powiedzia konduktor. Podniosa konierz paszcza: zacz pada ciepy deszcz. Przed ni szo dwch mczyzn w roboczych ubraniach. Jeden z nich zakl i powiedzia do drugiego: Znw leje. Ju dawno nie pamitam, eby by taki paskudny maj. Nie mona nawet podskoczy w krzaki. - Z kim? - powiedzia drugi. - Z teciow chyba. Masz fors? - Kiedy Agnieszka przechodzia obok nich, trci j ramieniem i powiedzia: - Z ni by podskoczy? Obojtnie - powiedzia pierwszy - ale ona takim jak my nie daje. Moe j przygadamy? - zaproponowa drugi. Krzykn: - Prosz pani, pjd z tob... Wymiaa ich; skrcia w Brzesk. W mtnych krgach latar zataczali si pijani. Z baru "Schron u Marynarza" wyrzucono pijanego awanturnika; pojecha twarz po bruku; za chwil wyleciaa za nim teczka i kapelusz. W bramach stay grupki milczcych gapiw; jaki gonik rycza dononym basem: "Dzisiejszy etap zakoczy si porak druyny polskiej. Zwycizc etapu by Rumun Dumitrescu...". mierdziay gnijce odpadki jarzyn z bazaru. Kto piewa piskliwym tenorem. Jaki wyrostek zajrza Agnieszce w twarz i gwizdn. Kto drugi powiedzia tsknie: - Chryste, ta by si prua jak koronka... - Koty wasay si pod nogami; zza mgie nie byo wida ju gwiazd. Jaki pijak szepn jej gorco do ucha: "Stara wyjechaa, mam lokal.

75

Dam ci nylonita. Chcesz?" Na Dworcu Wschodnim wyy lokomotywy; wilgotne powietrze z trudem paro do puc; ludzie mieli spocone twarze i zmtniae oczy. "Porozmawiaj z nim - pomylaa Agnieszka. - Porozmawiaj z nim jak najprdzej". 1956

Pamitasz, Wanda
Daleko w ciemno wybiega ulica. Jest to waciwie taka sama ulica, jakich dziesitki s w naszym i innym miecie, a jednak ... Jej domy ze zmrokiem trac swj zarys, w dzie wrzynaj si w jasne niefrasobliwe wiosenne niebo; w podwrkach na balkonach wisz kolorowe bety... wic wanie taka normalna zwyka ulica, nie ma w niej nic zgoa nadzwyczajnego: ani adna - ani brzydka. Czsto pytam: co mnie tak wie z t zwyk ulic? Nie umiem sobie na to odpowiedzie. Dalekie wiat Dworca Gdaskiego mrugaj niepewnie: zielone, niebieskie. Wyje gdzie daleko parowz, rozdziera gwatownie cisz wieczorn tak niespodziewanie, e a drgna i przytulia si silniej do mnie. Teraz ju wanie wiem, wanie teraz, gdy idziemy razem, gdy widz twj agodny profil z zadartym noskiem, jasne woski, ktre rozwiewa wieczorny wiatr wiem, dlaczego kocham t zwyka ulic, dlaczego kot miauczy przyjanie, dlaczego przykro mi jest, gdy widz paczce dziecko, jak podnosi brudne pistki do oczu - to wszystko wanie dziki Tobie. Moe nawet sama si nie domylasz, gdy tak idziesz koo mnie w swojej powiewnej sukieneczce, machajc zerwan gazk. Nie, nie moesz si domyla, jak bardzo Ci kocham. Ciebie, twoje wosy, ki bzu w Twojej rce. Czuje agodne ciepo Twojego ramienia, przytulam policzek do Twoich jasnych, mikkich wosw, chon nozdrzami ich delikatny, cierpki zapach, w milczeniu ciskam Twoj ma, ciep do. Kochamy si, jest nas dwoje, a przecie tworzymy jednego czowieka, mylimy razem, czujemy razem: jest nam dobrze. Idziemy razem przytuleni do siebie, nie widzimy mijajcych nas ludzi, wyskakujemy spod przejedajcych samochodw; ten may grubas, ktry wpad na nas, jest taki zagniewany. Ze zoci poprawia okulary, mruczy co pod nosem, dlaczego? miejemy si troch z niego - troch do siebie. Stajemy na wiadukcie Gdaskiego Dworca, szepczesz: "Wyjmij rk z kieszeni". Wpatrujemy si w migocce kolorowe wiata semaforw, stoimy cichutko przytuleni do siebie, a sposzy nas znowu jkliwy ryk parowozu. Schodzimy na d; mija nas grupa robotnikw z metra: chudy i wysoki jak tyka chmielowa zajrza Ci w twarz i cmokn z uznaniem, adna jeste. Przytulasz oburzona do mnie, a ja chtnie ucaowabym go. Ludzie patrz za nami z sympati, znajomy dozorca kania nam si, przez chwil rozmawiamy z nieznajomym ysym panem, ktry prosi mnie o

76

ogie. On uchyla kapelusza, ja w zakopotaniu targam swoj rozwichrzon czupryn i znw, idziemy razem. Pomyl sobie, jak to cudownie, e nie czujemy si obco i wrogo wrd tych wszystkich ludzi, spaw, maszyn. e wszystko jest nasze chodny asfalt ulicy, po ktrym idziemy, niebo, ktre ma teraz kolor Twoich oczu, drzewo, z ktrego zerwaa przed chwil gazk akacji i wrysz z niej: "Kocha nie kocha..." wyrywam ci j z rki - kocha, przecie kocha. miejesz si i ja si miej. Czeka nas nasz dom, w ktrym wszystko jest pikne, nawet ten may kulawy stolik, ktremu codziennie przybijamy nog. Zamek w drzwiach chrobocze tak swojsko. Stoimy teraz obok siebie na balkonie, ogarniam Ci ramieniem, odsuwasz si agodnie szepczc: "Csss, Malinowska patrzy":. miejc si cauj twoje ciepe usta, na ssiednim balkonie Malinowska mruy oczy. Pod nami miasto usypia. Ko grzechocze podkowami po bruku, dozorca ze zgrzytem zamyka nasz bram, m Malinowskiej wlizguje si jak piskorz, aby nie paci nocnego. Kierowca klnc zamyka mask nawalonego samochodu i patrzy w niebo, jakby stamtd oczekiwa pomocy w naprawie. Zapada noc, pomau wykrela z pola naszego widzenia ulice i place, pachnie sodko bez, dentysta gra na pianinie i piewa swym beczcym gosem. Gwiazdy, ktre zapalaj si na niebie, migoc w Twoich oczach. Milczymy. Silnik zaskoczy, kierowca z zadowoleniem trzaska drzwiami, ona woa dentyst na kolacj, dziecko ssiadki zaczyna swoj cowieczorn serenad. A nasza mio nie koczy si o wicie, bdzie trwa wiecznie, bdzie mocna jak ci ludzie, z ktrymi pjdziemy rano do pracy, prawda? A pamitasz? Widz, e pamitasz, przytulasz si w milczeniu do mnie, czuj, e nie chcesz tych wspomnie, e nie chcesz psu tego wieczoru pachncego bzami. Syszysz ten daleki abi rechot, bzykanie konikw polnych? No dobrze, nie bdziemy wspomina. Rustecki pobieg w popiechu do okienka. Gdy pieszy si i biega po podwrku, jego kulawa noga. Zataczajca niezdarne krgi, dziaaa nader sprawnie. - Wszyscy ju wyjechali? - wyrzuci z siebie jednym tchem. Dyspozytor Kokoszka, stateczny, powolny, o obwisym brzuchu, spojrza na tablic. - Jeszcze Stefana nie ma. Techniczny zakl. - Pewno znowu si zachla. To jest czowiek, jak boga kocham. - Zaraz nadejdzie - mrukn dyspozytor. W tej chwili w okienku pojawia si gowa Stefana. - Sto siedem - poda numer wozu. Rustecki spojrza na jego blad, pomit twarz z podpuchnitymi oczami i trci Kokoszk w bok.

77

- A co nie mwiem? Znowu po pijastwie. - No i co mu pan zrobisz? - pyta obojtnie Kokoszka. - Wyrzuc, na zbity pysk Kokoszka wzruszy ramionami. - Nie wolno mu? Stefan podszed do wozu. W gowie szumiao mu jeszcze po wczorajszej pijatyce , pod powiekami czu piasek. Bdnie sprawdzi oliw, zapuci silnik i nie czekajc na rozgrzanie ruszy z miejsca. Rustecki spojrza za nim ze zoci. - On zapiuje tego demsa - zobaczysz pan. Dyspozytor umiechn si zgryliwie. - Chcecie modzie - macie modzie. Stefan lecia przez puste jeszcze ulice. Z bazy na port handlowy mia adne par kilometrw. Spojrza na zegarek: dochodzia szsta. By ju spniony, doda gazu, a donony gong silnika przeszed w jednostajny buczcy jk. Opuci przedni szyb - powietrze silnym strumieniem uderzyo mu w twarz i potargao wosy. Moe otrzewiej troch - pomyla. - Ile tego wczoraj byo, cholera. I jak to byo potem? Stasiek ju cakiem trup, Henek kupi jeszcze flaszk, a dalej? Dalej rozwiewao si. Czyje zamazane twarze, skrzeczce gosy, dobiegajce przez mg, obcy wasny gos, ranne przebudzenie w butach, w ubraniu. Z nieprzepisow szybkoci wjecha na teren portu, a stranik na branie zachysn si z oburzenia. Podstawi wz pod ramp i ruszy na poszukiwanie Henka. Znalaz go w kcie magazynu, jak zlewa pod kranem swoje jasne, a do przesady barankowe wosy. Uderzy go w plecy, a tamtemu woda poleciaa za koszul. - No jak, Heniu, kak paywajesz? Pkaa wyszczerzy w umiechu swoje drobne mysie zby. - Daj ty spokj, ale byo tego wczoraj. Chyba ze dwa litry. A Stasiek - trup. - Nie ma go dzisiaj w robocie? - A skd. Szewski poniedziaek sobie zrobi. A ty jak si czujesz? Kamiski usiowa si umiechn. - Jak zoto. Ale trzeba bdzie si chyba zaprawi, co? Wysupali z kieszeni ostanie drobne. Henek skrzywi si.

78

- Starczy? - Musi. Na czterdziestk starczy, skocz, Heniu. Wstrzsajc si pili ukryci w koncie magazynu .Zaprawka naleaa do codziennego rytuau. - Co dzisiaj wozimy? - Warzywo - O cholera, znowu po fajrant. Pamitasz? Tak byo codziennie. Cigle bez grosza, cigle pijany. Przemykaem si chykiem pod obstrzaem ludzkich pogardliwych spojrze. Patrzyli rozmaicie; jedni z umiechem penym pobaliwoci: "Trudno musi pi - alkoholik", drudzy wrcz z pogard, gdy czasami prosiem o poyczk. Organizacja kazaa mi si leczy. Braem antabusy przez par tygodni, a potem znowu, po kamarysku. Heniek mwi: "Stefan amiesz si?" - Nie, nie amaem si. Zaczem unika ludzi, zamykaem si w sobie. Nocami przychodziy rozmaite postacie bez gw i rk. Straszyy, rozryway moje ciao, chichotay obkaczo. Wtedy zaczo si ze mn dzia co dziwnego. Twarze ludzkie byy jednakowe - wszystkie mode, stare , brzydkie. Wtedy sam sprbowaem przesta pi - ale ju nie mogem. Wtedy Ty zacza u nas pracowa. Byo chyba lato - prawda? Bya opalona na taki zocisty kolor; twj nosek by obsypany piegami. Na fartuszku miaa znaczek zetempowski. Siedziaa w swojej centralce telefonicznej, przychodzilimy razem do pracy, jeszcze wtedy na szst. Nie znalimy si. Dopiero wtedy, jak przechodzc obok Ciebie zatoczyem si, spojrzaa ze zdumieniem. Mylaa pewnie, e to zaczepka. Dopiero Rustecki podszed do Ciebie i powiedzia Ci na ucho - zrozumiaa. Widziaem jak machn rk, wiedziaem dobrze, co Ci powiedzia "Tumaczylimy wszyscy - nic nie pomaga. Trzymamy go przez ..." Wanie przez co? Sam czsto zastanawiaem si: przecie powinni mnie dawno wyrzuci. Wszyscy pokazywali mnie palcami, te stare paniusie z ksigowoci a oczy przymykay, gdy przechodziem obok nich. Caa baza wiedziaa, e takich jak Kamiski to " nie ma , nie byo i nie potrzeba", jak mwi artobliwie Kokoszka. Niektrzy mwili: "Wyrzucie go, do cholery, co to - szpital dla alkoholikw?" Wanie tego dnia po pracy podesza do mojego demsa. Zaczlimy rozmawia. Chwil milczaa, zakopotana wpatrujc si w moje przekrwione biaka ( im zawdziczam przezwisko "Angor"). Twj fartuszek mia na okciu tak malek cer. Pamitasz Wanda? Palc papierosa przyglda si, jak robotnicy koczyli ldowa wz. Samochd by naadowany warzywami pod sam plandek, nawet na opuszczonym na acuchach borcie stay kosze z warzywami. - Nakitowali chyba z pi ton - pomyla i schyli si, eby zobaczy, czy resory nie siady. Nie. Potny dems wytrzymywa takie adunki. Zgnit niedopaek papierosa i ruszy szuka konwojenta. Zobaczy go, jak kci si z magazynierem o towar.

79

Magazynier, z wciekoci purpurowy, wymachiwa tamtemu przed nosem plikiem kwitw. - Waga jest - krzycza - jest! No to czego? - Oho, Henek robi go na wadze - przemkno Stefanowi przez myl. Wskoczy na ramp. - Co jest, panie Zdzisiu? - zapyta magazyniera. Stary odwrci si. - No co, wariata szuka! Ma wag i fartu szuka! Henek umiechn si krzywo, odsaniajc sprchniae pieki. - Nie krzycz pan. Czego pan krzyczysz? Ile pan tary daje? Malinowski mia starcz, pomarszczon twarz, bezzbne zaklnite usta, spod ktrych wystopercza podbrdek: ostry, obronity siwo brudn szczecina. Gdy zdenerwowa si, nie mona go byo zrozumie: sycha byo pomlaskiwanie bezzbnej szczki. Krzyczc wyrzuca z siebie strugi liny. Malinowski bryzgn na Stefana, a ten odskoczy, wycierajc twarz rkawem. - Ile twj wz way? Dems way cztery osiemset, ale bez "bliniakw" waga malaa o przeszo trzysta kilo. - Cztery osiemset - skama bez zajknicia. Stary a podskoczy. - Wariata szukacie? - klapn - tumacz wam przecie... - Nie tumacz pan - przerwa mu Henek. Swojej przyjacice moesz pan tumaczy, eby si nie martwia, ze wiesz pan co. Stefan, daj no ksik. Kamiski wycign ksik. Napisane byo czarno na biaym cztery osiemset. - No i co? - podsun mu pod nos. Malinowski westchn. Zaklsy podbrdek opad aonie. - Chopaki - powiedzia - nie rbcie mnie na wadze. Nie mam z czego dokada, a ju raz wpadem. W gosie jego zabrzmiay bagalne nutki. Stefan odwrci gow. Porwaa go zo na Henka. Co ten stary czowiek mg poradzi przeciw bandzie zodziei ,ktra go zgodnie okradaa? Z czego mia dokada? Wiedzia dobrze, e Henek zrobi go na adne par zotych. Ale Henek pokwitowa ju towar.

80

- Odjedaj. Stefan. Stefan ruszy z miejsca. Henek w biegu wskoczy do szoferki i waln Stefana w plecy. - No? To "no" miao by zaczepk do pochway ze strony Stefana "Globus" Henka dobrze pracowa. Ale Stefan nic nie odpowiedzia. - Z czego on dooy myla Stefan - z czego? Nie byy to wyrzuty sumienia. Nie po raz pierwszy "kombinowali" z Henkiem. Fors mieli zawsze, wdka , dziwy, oko. Pili razem od trzech prawie lat: dzie w dzie. A - pomyla - gwno mnie to obchodzi. Jak frajer - niech dokada. Bi frajerw - to bya yciowa zasada i Stefan trzyma si jej nogami i rkami. W ostatnim sklepie w Falenicy sprzeda kierowniczce sklepu ;lewy towar. Henek od razu kupi wd, zagrych. Od dugiego czasu obsugiwa wues-esy na trasie Warszawa - Falenica, bya to tak zwana "zielona Warszawa". Tu byo najlepiej: gliny nie apali, z wu-es-esu te nikt nie zaglda. I wypi mona byo czy jaki lewy kurs... Wracajc do bazy zatrzymywali si za Miedzeszynem. Wycignli z wozu siedzenia i rozoyli si wygodnie na trawie. Jednym pchniciem doni Henek otworzy flaszk i poda Stefanowi. - Masz, cig. Stefan sign po butelk, zawaha si chwil i odda Henkowi z powrotem: - Pij, pij. Ja potem wypij. Dzisiaj lotna apie na miecie skama. Nie ba si lotnej kontroli z MO. Czu si po prostu nie sosie... Henek palcem naznaczy lini na flaszce i podnis j do ust. Pi na otwarte gardo; wdka przelatywaa z gulgotem. Wypi co do jednego milimetra: tyle dla mnie - tyle dla Stefana. Stefan lea na wznak. Niebo byo czyste, daleko ganiay si mae. Strzpiaste oboczki. Lekki wiatr przynosi ze sob zapach ziemi, bzu, trawy. Nie dokoczona flaszka walaa si na trawie. Henek zacz piewa: tak ni z ego ni z owego. Gos mia wysoki, wibrujcy nabrzmiay z tsknoty do wasnych piosenek. Ach, pod ten gos mandolina albo guzikwka.

81

Ujrzaem j pord firanek okna, Ujrzaem, gdy w objciach trzyma j. Z rozpaczy swej chwyciem za rewolwer, By skaza j za straszn podo jej... Strzeliem raz, trupem padli oboje, Mierzyem tak, by prosto w serce jej... Ach, Boe mj, naraz zabiem dwoje... Wpatrywali si w niebo, w jasne i pogodne niebo. Ziemia pachniaa upajajco, powietrze byo czyste, agodne. I skd tu nagle ten gos: przepity, paski, chrypicy aonie. Wysoko nad gow wierkotay wrble, za laskiem zaklekota bociek. O kim, o czym tedy mylaem - nie wiem. Moe o swoim brudnym yciu, a moe ... o Tobie? Dalekie wspomnienia powracay z bardzo daleka, krystalizoway si we mgle jaki zdarze, wspomnie. Wypyway na wierzch, to znw, to znw nie mogem ich odszuka: zacieray si w perspektywie lat, gubiy w gmatwaninie spraw ludzkich. Henek zawodzi swoim podwrzowym gosem "Szesnacie lat wizienia si nie bije, szesnacie lat to fraszka dla mnie jest". Wtedy na skrawku zmitej trawy pod Miedzeszynem, zrodzio si we mnie pragnienie, pragnienie czego lepszego, pikniejszego od tamtej na wp wypitej butelki i zdartej piosenki o nieszczliwym zabjcy. Uczepiem si tego,, ale nie wiedziaem, co robi, jak? Angor, Angor, Angor, Rustecki, baza, nawet ten stary dems z demobilu. Myli kbiy mi si pod czaszk, wybiegay i wracay z powrotem. I wiesz, wtedy wanie, wtedy pomysem o tobie. Dlaczego? - nie wiem. Moe oywiajca ziemia pachniaa tak upajajco, a moe niebo miao kolor Twoich oczu? Powraca do mnie Twj obraz - takiej, jaka zobaczyem Ciebie pierwszego dnia: w tym czarnym fartuszku z malek cer. I wiesz co? Wtedy, tak - wanie zrozumiaem, no po prostu, e Ci kocham. Wtedy zrozumiaem, ze musze jako inaczej, jako lepiej y. Bya wtedy wiosna: pachnca, niefrasobliwa. Poderwaem si, kopnem butelk, a potoczya si do pytkiego rowu, skoczyem do wozu tak gwatownie, e Henek dopad mnie w biegu i rwaem do Ciebie. Och, gdyby dems mg nady za moimi mylami, za pragnieniem zobaczenia Ciebie. Strzaka bia pidziesit mil, silnik rozdziera powietrze swoim wysokim rykiem. Blady ze strachu Henek apa mnie za rce.... Chciaem tylko ci zobaczy, usysze Twj gos... Stanem jak gupi przed drzwiami Twojej centralki, Henek lata po placu i krzycza, e Angor zwariowa. Staem minut, dwie, piec, w kocu zapukaem. Umiechna si do mnie, ten umiech przynis ze sob i bkit nieba pod Miedzeszynem, i zapach pl... wtedy w myli nazwaem Ci - Wiosenk. - Ja ci wicej broni nie bd - powiedzia Stolarczyk - chcesz to chlaj. Ale wtedy ja pierwszy -waln kuakiem w pier - postawi wniosek: wywali na zbity eb. Rozumiesz? I to ty modzieowiec, cholera, zamiast da przykad, to... ech... gada si nie chce, pomocnikw rozpijasz, wz haratasz... - Tylko nie wz - warkn Kamiski. - Mniejsza z tym. Nie chcemy - pooy nacisk na tym sowie - pi-ja-

82

kw. I to ja - pacn si doni w czoo - dawaem sowo, gwarantowaem, e Kamiski nie bdzie pi. Do przychodni za rczk emy ci wszyscy po kolei prowadzili - chodzisz? - Nie - mrukn. - Dlaczego? - Nie mam czasu. - A co robisz po pracy - wstrzyma krtk pauz - chlasz? No to faktycznie nie masz czasu. - A po choler bd chodzi? Ju i tak wszyscy wiedz, e pije, co? Ju i tak kady: Kamiski opj, do cholery, nie potrzebuj niczyjej aski, Zreszt: po co ta mowa? Stolarczyk ochon. Popatrzy przez chwil na Kamiskiego, odwrci si na picie i odszed. - Jak sobie chcesz - rzuci na poegnanie. Kto Stefana uj za rami. Odwrci si - Henek. - Stefan ty wisz. Niech oni ci w dup przez bibuk pocauj. Myli, e jak jest przewodniczcym Rady Zakadowej, to ju mu wszystko wolno? Niech si nie wchrzania w nie swoje sprawy... Stefan popatrzy chwil w te kocie renice tamtego. Targna nim zo. - Ty si nie wchrzaniaj w nie swoje sprawy. Odejd... - Angor, co ty gupi - amiesz si? - Tylko nie Angor. Won, no ju - krzykn prawie. A zatrzs si ze zoci. Rzuc ten cay bajzel w choler - myla, idc do wozu - ask robi czy co? Robot wszdzie znajd. Ale zrobio mu si nagle al tego szeregu samochodw stojcych na placu, haasw dobiegajcych z warsztatu, kulawej postaci Rusteckiego biegajcego po placu, gorczkowego rytmu wytonej pracy w bazie, a wreszcie swego ycia, zmarnowanego, brudnego, przepitego w bramach i gruzach. Przypomnia mu si ten dzie w lasku pod Miedzeszynem, czyste wiosenne niebo, Wanda. - Czy pan musi pi? - Zapytaa wtedy. A czubki uszu zrobiy mu si purpurowe ze wstydu. Chwil sta w milczeniu, patrzc tpo przed siebie, zanim wykrztusi: - Nie. Potem unika jej. Dziwna to by mio: ukryta w sobie, gorzka,

83

przeklinana to znw czczona jak sakrament. Smuka dziewczyna z centralki bya symbolem czego lepszego, nieosigalnego. Krtko wtedy rozmawiali. Siedzia, jak zwykle, milczcy, skryty, ze wzrokiem wbitym w ziemi. Czu si w jej obecnoci jak niepotrzebny mebel w pokoju, prbowa artowa: nie wychodzio. Potem widzia j kiedy idc ulic, ale nie mia odwagi podej. Uczucie beznadziejnoci, zniechcenia potgowao si z dnia na dzie. Na to nie byo rady, nie pomagaa ju butelka i przearty gos Henka. Po co wtedy poszedem do Ciebie? Czego chciaem? Rozmawialimy krtko na obojtne tematy, natarczywe dzwonki przeryway nam co chwila - pamitasz? Potem wyszlimy razem z bazy: bya ju jesie. Szlimy oboje w ten smutny, mglisty dzie. Deszcz sipi bezustannie, spywa nam po twarzach, kaue wody rozpluskiway si pod nogami. Taki mglisty, deszczowy dzie. Ile emy sobie wtedy powiedzieli radosnych i smutnych rzeczy. Wanie w ten dzie. Podune, tawe wiata latar kady si przez ca dugo jezdni. Opony przemykajcych samochodw syczay na mokrym asfalcie. W takim monotonnym, uporczywym deszczu wszystko traci swj zarys; drzewa, ulice, ludzkie sprawy. Bdzce bez celu w labiryncie zamokych ulic zawdrowali a na Ciep. Stefan zatrzyma si na chwil przed jakimi zgliszczami. - Tu by kiedy mj dom - powiedzia. - Ciepa dziesi. Wanda spojrzaa na niego z boku. Sta jak zwykle lekko przygarbiony, zacisnwszy usta w jakim gorzkim wyrazie, kosmyk mokrych wosw opad mu na czoo, pochylony do przodu patrzy w milczeniu na zwa gruzu, z ktrego wystaway pokrcone tygle. - Tu by kiedy mj dom - powtrzya w myli usyszane sowa. Co kryo w sobie to bezadne rumowisko? I jakby w odpowiedzi na jej myli za chwil powiedzia, zataczajc rka uk nad pogorzeliskiem. - Wszyscy zostali: matka, brat, ojciec. Ja akurat wyszedem po wod. Wszyscy. Chciaa mu powiedzie co ciepego, co bardzo ludzkiego, ale sowa niechciay przej przez gardo. Sam przerwa milczenie pocigajc j dalej. - A tu szsty. Podczas okupacji jedzilimy tu z chopakami na sankach. To ju w tedy byo rozwalone. Chcesz zobaczy? Potakna. Poda jej rk. Zaczli przeskakiwa po kupach gruzu porosego zielskiem. - O tu, widzisz? Robio si takie sanki ze starych skrzy, pozy na kant ojciec cina pik, potem obijao si pozy tam, kado si na brzuch i z gruzw w d. W cale nie chciay i, takie byy cikie i niezdarne. Tam z ceglanej przychodzi do nas taki chopiec. Jego tata by lekarzem czy diabli wiedz kim. On mia sanki; lekkie, dugie, siedzenia wyplatane ze skry, wszystkie chopaki marzyli wtedy o takich sankach. A byo nas na Ciepej wtedy: Borkowszczaki, Jankowscy, Gienek Balcerzak. - Zacz wylicza na palcach. - A wiesz, w lecie to kombinowao si dwa oyska, deski zbijao si rzemieniem - i hulajnoga. Sto metrw asfaltu w jedn i sto w drug. Czasem ojciec da par groszy, to szo si na Pask. Tam mieszka taki facet, co rowery wypoycza po dwadziecia zotych za godzin, za legitymacj albo kartki. To bya najwiksza rado, jechao si, z tyu na sznurku bieg chopak waciciela. Na rogu Twardej by taki "lekarz lalek". Od niego kupowao si takie zeszyty - "Ken Maynard", "Zorro - jedziec w masce"' "Lord Lister, czyli tajemniczy nieznajomy", "Jerzy Rolicz,

84

bohaterski chopiec". Wszyscy czytali z caego podwrka. A potem zabawa: szo si do Haberbuscha po "kapsle" od butelek i "nawalana" w kowboi. Przerwa na chwil zdumiony dugoci wasnej oracji i spojrza na ni. Przykucna na stercie cegie i patrzya na niego. - No mw dalej - poprosia. Mwi bezadnie; to uciekajc w przeszo, to sigajc do dnia dzisiejszego. Dziwna to bya opowie bez pocztku i koca., pogmatwana jak ycie tego chopca; raz tragiczna, raz mieszna, nierwna, przerywana, wyrzucana z pasj z gbi duszy, to znw snujca si leniwie, monotonna jak ten deszcz dzisiejszy. - Podczas powstania wszystko diabli wzili, dom, rodzin. Z obozu z Pruszkowie wyjechaem do znajomych w Mszczonowie. Mieli tam myn. Je dostaem, ale tam ju musiaem harowa. Po wyzwoleniu prysnem do ciotki do Wrocawia, chodziem troch do szkoy. Potem ciotka umara i znowu sam. Wtedy zaczem pracowa. "Arkadia-Dancing Bar". W nocy, ju po wszystkim, froterowaem posadzki, myem zarzygan toalet. Na razie za samo arcie, pienidzy nie doczekaem si. Potem w hotelu - za pikolaka. Mundurek, czapeczka - a na noc gociom dziwki sprowadzaem ze Stawowej. Po sto zoty od ebka. Rozumiesz? Przerwa i szarpn j za rk. - Wanda! Podniosa na niego oczy. - Co? - Nie, nic - powiedzia i zamia si krtko. miech zabrzmia nieszczerze jak zgrzyt metalu po szkle. Wanda zrozumiaa go to byo jak spowied. Odsania przed ni ca zgryzot swego ycia - ycia, o ktrym nigdy nikomu nie mwi. To wiedziaa. Przeszo jego by nie jasna, pogmatwana. By zawsze skryty, milczcy, zamknity w sobie i pi na umr, po szewsku z dnia na dzie, do ostatniego grosza. Przekrwione oczy - Angor. Unika podnoszenia rki - dray mu jak starcowi. Kady palec podrygiwa osobno, histerycznie. Nie usuwano go tylko dlatego,, ze nie mia ani rodziny, ani nikogo bliskiego. Mieszka gdzie katem u takiego samego pijaczyny jak on. Ludzi ciekawia ta posta moda, zgarbiona, zamknita w sobie, z wyrazem jakie beznadziejnoci wyrytej na twarzy. Zamknity milczcy - a teraz ta spowied? Wanda wiedziaa, e trzeba mu teraz da co ciepego, jaka matczyn pieszczot, ktrej nie mia. Wstaa i przytulia si do niego swoim gorcym, dziewczcym ciaem. Oczy ich spotkay si na jeden krtki moment, przebiegy po sobie spojrzeniem. Caowali si wrd ulewnego deszczu, wrd gruzw. Czua na ustach sony smak jego ez spywajcych ciurkiem po policzkach. Nie mwili nic. Sowa byy niepotrzebne. Ich szczcie potgowao to wanie, ze rozumieli si bez sow. Szli potem razem, wtuleni w siebie, wymarymi ulicami; na mokrych trotuarach rozmazyway si ich cienie; podune, fantastyczne, zmieniajce si w wietle mijanych latar. Tak ich zasta poranek, ktry wschodzi nad domami szary, mglisty. - Jedziem na pajka u prywatniaka - mwi - mia tward rk. Bi o byle co.. Mieszka w bursie w Legnicy. Ale nie mogem ju znie, dostosowa si do tego rygoru. Zwiaem. Potem... Potem byo rozmaicie. Tego wieczoru opowiedziaem Ci wszystko. Wszystko, co od lat zamknem w sobie. Suchaa w milczeniu, ciskaa moja rk, wsuchiwaem si w bicie twojego serca, ju

85

wtedy biy razem. aden inny wieczr nie by taki pikny jak wanie te: szary i rozpakany. Tak strasznie zmoklimy. Pamitasz? Ile razy potem wycigaa mnie z tego wszystkiego. Gdy potem szlimy do personalnego, aby w podaniach o urlop napisa: lub - ludzie oszaleli. "Zamie Ci ycie". "zabije Ci po pijanemu", "przepije wszystko". Wtedy ju miaa si z nich. Z tym wanie umiechem wesza w moje ycie. Twj radosny umiech by moim proporcem. Z bota nie atwo si wygrzeba. Pomagali mi wszyscy. Ty, koledzy, organizacja. Kada cegieka nowego domu by dla mnie drogowskazem. Kada Wasza rka, kada cegieka tworzya te sil. Ktra mnie zwrcia - zreszt czy tylko mnie? Kto kiedy powiedzia, e nasze ycie, nasza praca, olbrzymie tempo, jakie to ycie nadaje, to sia brutalna. Nie przypominam ju sobie, gdzie syszaem to zdanie. Ale jeli tak, to szlachetna w swojej brutalnoci, porywajca jak fala. Widzisz teraz, gdy stoimy na balonie zawieszeni nad upionym miastem - te dalekie migocce wiata? To era, Huta Warzsawa, Wesoa, Ziemowit, Fabryki, domy, ulice, drzewa, dzieci, pola... to wszystko wanie tworzy t porywajc fal, si. Ktra czuwa nad nami i dziki ktrej jestemy szczliwi. Kocham Ci pamitaj, Wanda!

Pierwszy krok w chmurach


Jerzemu wiertni W sobot centrum miasta wyglda tak samo jak w kady inny dzie tygodnia. Jest tylko wicej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wszdzie unosi si zapach przetrawionego alkoholu. W sobot miasto traci swoj pracowit twarz - w sobot miasto ma pijan mord. Natomiast w centrum miasta, w sobot, nie ma ludzi, ktrzy lubi obserwowa ycie: sta w bramach, wczy si po ulicach, siedzie na awce w parku godzinami, i to tylko po to, aby za lat dwadziecia mc sobie przypomnie, e tego to a tego dnia widziao si mniej lub bardziej dziwny traf yciowy. Tak jak wysacy chadzajcy jeszcze podczas okupacji w czerwonych czapkach, tak jak handlujcy suchym piaskiem, jak podwrzowi piewacy o przepitych tenorach - w centrum miasta wymarli obecnie obiektywni obserwatorzy ycia. Obserwatorw mona spotka jedynie na przedmieciu. ycie przedmiecia zawsze byo i jest bardziej zagszczone; na przedmieciu w kad sobot, kiedy jest pogoda, ludzie wynosz krzesa przed domy; odwracaj je tyem i usiadszy okrakiem, obserwuj ycie. Upr obserwatorw nosi czasem znamiona genialnego obdu; czasem siedz w ten sposb przez cae ycie i nie widz nic prcz twarzy obserwatora z przeciwka. Potem umieraj z gbokim alem do wiata, z przekonaniem o jego szarzynie i nudzie, gdy rzadko kiedy przyjdzie im na myl, e mona podnie si i pj na ssiedni ulic. Obserwatorzy ycia na staro staj si niespokojni. Miotaj si, patrz na zegarki; jest to jeden z miesznych nawykw starych ludzi - pragn ratowa czas. W pewnym okresie chciwo ycia i wrae staje si u nich silniejsza ni u dwudziestolatkw. Duo gadaj, duo myl: uczucia ich s dzikie i

86

tpe zarazem. Potem gasn szybko i spokojnie. Umierajc wmawiaj wszystkim, e yli szeroko. Impotenci chwal si sukcesami u kobiet, tchrze - bohaterstwem, kretyni - mdroci ycia. Pan Gienek - z zawodu malarz pokojowy - od czterdziestu lat mieszka na Marymoncie i od tylu lat obserwowa ycie swej dzielnicy. Owej soboty pan Gienek take siedzia przed swoim domem w ogrdku i bezmylnie patrzyw ulic. Od czasu do czasu spluwa i oblizywa spieczone wargi; wygasajcy dzie by upalny i drczcy. Pan Gienek by rozdraniony; nie zdarzyo si nic ciekawego w dniu dzisiejszym, nikt nie zama rki, nikt nikogo nie pobi i pana Gienka ssao uczucie pustki i nudy - kopn psa, ktry nawin mu si pod nog, i ponuro ziewajc patrzy na ulic. Bya pusta, przejedajce z rzadka samochody podnosiy tumany rozparzonego piasku. Kiedy straci ju ca nadziej na ujrzenie kawaka ycia, uczu, e kto trca go w rami. Podnis senne oczy i zobaczy swego ssiada, Maliszewskiego. - Chod pan - powiedzia Maliszewski. - Gdzie? - Niedaleko. - Po co? - Chcesz pan co zobaczy? - powiedzia Maliszewski. By to niski czowiek o dobrodusznej twarzy i chytrych oczach. Ruchy jego - mimo pozornej ociaoci - byy szybkie i zwinne jak ruchy modego kota. - Co jest? - zapyta pan Gienek; ziewn, by zmczony upaem. - Chopak - powiedzia Maliszewski. - I co z tego? - Satyra - powiedzia Maliszewski. - On jest z dziewczyn. Ju pan rozumiesz? - Jasne - rzek pan Gienek. Podnis si; w serce jego wstpia nadzieja. Zapyta z oywieniem: - adna? - I adna, i moda - rzek Maliszewski. - Mwi panu, dobra robota tam odchodzi. - Nagle zniecierpliwi si: - Idziesz pan czy nie? zapyta. - Nic z tego nie bdzie - powiedzia pan Gienek. - Zanim tam dojdziemy, to oni skocz. Mwi panu, e nic z tego nie bdzie. - Oni nie maj po pidziesitce tak jak pan - powiedzia Maliszewski. - Mog si bardzo dugo bawi w ten sposb. Ja jak byem mody, to te mogem si w ten sposb bawi godzinami. Naprawd tak byo. Wstpimy po mojego szwagra i podskoczymy tam, chce pan? On ju wrci z roboty i chtnie pjdzie z nami. O, patrz pan, ju idzie! Rzeczywicie, ulic szed mody, tgi mczyzna. Rkawy koszuli mia podwinite, w zbach trzyma trawk. Oczy jego byy senne i drwice, powieki - cikie. - Heniek - zawoa Maliszewski - pozwl tu na chwilk! Heniek zbliy si i opar o pot. Czoo jego byo mokre od potu. - Cze - powiedzia. - Co u pana, panie Gienku? - Heniek - powiedzia Maliszewski - chod z nami. - Gorco - powiedzia Heniek; obliza wargi i westchn: - Nie ma czym oddycha. W taki upa nawet witemu by nie stan. Gdzie chcecie skoczy? - Byem na dziace - rzek Maliszewski. - Widziaem chopaka z dziewczyn. - Szmata? - zapyta Heniek. Wyplu trawk, potem zerwa now i

87

przygryz j mocniej zbami. - Skd - powiedzia Maliszewski. - Mwi ci: moda i adna. - Moemy podskoczy - powiedzia Heniek. - Ty mnie znasz: ja lubi popatrze na ycie. Jeli dziewczyna bdzie brzydka - zwrci si do Maliszewskiego - to ty co dzisiaj postawisz. Ruszyli i szybko poszli wrd dziakowych ogrdkw. Ludzie przychodzili tu po pracy, aby doglda swych kartofli, pomidorw i marchwi. Teraz jednak byo pusto: parny, drtwy dzie zmczy wszystkich - ludzie siedzieli w domu. - Duszno - powiedzia Heniek. - Ja nic nie mog robi w taki dzie. Gowa mnie boli cay czas. - Tamtym te chyba gorco - powiedzia pan Gienek. - Myl - rzek Maliszewski. - My ich ochodzimy. Tak, Heniek? - W zeszym roku - powiedzia Heniek - tutaj te przychodzi taki jeden go z dziewczyn. Cae lato tu przychodzili. - I co? - Nic. Pewnie nie mieli mieszkania. - Pobrali si? - zapyta z wysikiem Gienek; marzy o szklance zimnego, gorzkawego piwa. - Nie wiem. Moe i tak, e si pobrali. Te bya adna dziewczyna. - Blondynka? - zapyta znw Gienek; nic a nic go to nie obchodzio. W dalszym cigu czu drczc pustk i niesmak. - Brunetka - rzek Heniek. - Pamitam jak dzi. Ten facet by blondyn. Nie mogem zrozumie, dlaczego taka adna dziewczyna chodzi z takim achudr. - Nie wiem - mrukn pan Gienek. Splun gst lin. By zy na Heka: przypomnia mu, e on sam ma brzydk i do gupi on. Powiedzia: - Pewnie jaka szmata. - Moe?... Teraz cicho - rzek Maliszewski. Poszed przodem, oni ruszyli za nim wolno, starajc si nie robi haasu. Byo ju szarawo: soce uciekao, na trawie kady si bkitnawe cienie. Maliszewski w pewnym momencie odwrci gow i zawoa cicho: Chodcie! Podeszli na palcach kilka krokw i zobaczyli chopaka z dziewczyn. Leeli obok siebie. Dziewczyna opara swoj gow o rami chopaka i przytulia si do niego caym ciaem Leeli zmczeni mioci i upaem, byli modzi i adni oboje - jedno ciemne, drugie jasne. Sukienka dziewczyny bya uniesiona; miaa dugie, mocne brzowe nogi. - adna - rzek Heniek. - Bardzo adna. - Mwiem - powiedzia szeptem Maliszewski. Stali w milczeniu: pan Gienek znw obliza wargi i pomyla o swojej onie z dreszczem nagego wstrtu. Maliszewski umiechn si gupkowato. Heniek jeszcze bardziej opuci cikie powieki i przestpowa z nogi na nog. Nagle zapyta z rozdranieniem: - Robimy co? - Ty - powiedzia Maliszewski. - Zrb im co takiego, eby si nie pozbierali ze miechu do koca ycia. Ty to moesz zrobi, Heniek. - Heniu - powiedzia pan Gienek - najlepiej ich nastraszy. Przytkn palcami i powtrzy: - Ona jest strasznie adna. Ju dawno nie widziaem takiej lalki. Jeszcze dziecko. Nie powinni tego robi. - Nagle zniecierpliwi si i rzek do Heka: - Zrb im pan co, bo jak nie, to ja im bomb zasun. - Czekaj pan - powiedzia Heniek. - To ju lepiej ja. Patrzy chwil na brzowe uda dziewczyny i na twarzy jego malowaa si mka. Potem wyszed zza drzewa i stan przed modymi.

88

Zmruywszy oczy, rzek: - W tat i mam si bawicie? Smacznego! Maliszewski i pan Gienek wybuchnli miechem. Chopak zerwa si na nogi i wyjka: - Czego pan chce? - Niczego - powiedzia bardzo wolno Heniek. Sta przed chopakiem i koysa si na nogach. Gryz w dalszym cigu trawk i spluwa zielonkaw lin. Potem powiedzia: - Uwaaj, jak jedziesz, kochany. To ci przyszedem powiedzie. Zawsze uwaaj jak jedziesz. Maliszewski wyszed zza drzewa i stan obok Heka. - adna dziewczyna - powiedzia patrzc na ni burymi oczkami. - Ja bym sam chcia tak zapozna. Moe si zapoznamy, prosz pani. - Idiota - powiedziaa dziewczyna. Stana za chopakiem; bya czerwona i zdenerwowana; pan Gienek patrzy, jak dr jej szczupe plecy, i raz jeszcze pomyla ze wstrtem o swojej brzydkiej, grubej i nieforemnej onie. - Ty, ty, szmata - powiedzia Maliszewski; oczy nabiegy mu krwi z wciekoci. rzek szybko, jakby si duszc: - Ty jeste zwyczajna kurwa, rozumiesz? Ja mam crk starsz od ciebie, ty kurewko. - Niech pan std odejdzie - powiedzia chopak, bagalnie patrzc im w oczy. - Ja pana prosz, niech pan std odejdzie. Mymy panu niczego nie zrobili. Ja pana strasznie prosz. - Kogo ty prosisz, Janek? - powiedziaa dziewczyna. - Tego starego durnia? - Zamknij swojej pani mord - powiedzia Heniek - bo inaczej ja jej zamkn. I sam te nie pajacuj. Mwi ci, zamknij jej mord. - Sam masz mord - powiedziaa dziewczyna. Patrzya na niego z pogard. Bya nieprzytomna ze zdenerwowania, lecz usiowaa si rozemia szyderczo. - Bydlak - powiedziaa i wybuchna paczem. - Ej, ty - powiedzia Heniek i szarpn j za rk. - Komu ty wymylasz? Przychodzisz si tutaj puszcza i jeszcze co mwisz? Chopak szarpn si; uderzy Heka w twarz - raz i drugi. Stao si to tak szybko, e Heniek zdy tylko zamruga oczami. Lecz w nastpnej chwili zapa chopaka za wosy i trzasn twarz w swoje kolano. Potem uderzy go pici w usta i rzuci na ziemi. - Dosy, prosz klienta? - zapyta. - Jak nie dosy, to ja mog klienta obsuy dodatkowo. Taryfa ulgowa; tu jest bardzo miy cmentarz. - I wybuchn stekiem najplugawszych obelg. Zamkn oczy, lecz cigle widzia brzowe, dugie nogi dziewczyny. - Chod, Janek - powiedziaa dziewczyna. Otara chopakowi twarz z krwi. Rzeka do nich: - Policzymy si jeszcze. - I kiedy odeszli ju na par krokw, krzykna histerycznie: - Jestecie stare szmaty, nie mczyni! Wracali do domu. Znw szli wrd ogrdkw dziakowych. - Parno - powiedzia Heniek. - Prawdopodobnie, e bdzie pada. Westchn i rzek: - To bya adna dziewczyna. Dlaczego jej powiedziae, e jest kurwa? Przecie jej nie znasz. Skd moge wiedzie? - Ja przecie nie powiedziaem, e ona jest taka - rzek Maliszewski. - To ty powiedziae. - Ja? - Ty. - Nie wygupiaj si. Ja jej wcale nie znaem. - Ja j znaem - Powiedzia Maliszewski. - Ja ju ich tutaj widziaem nie pierwszy raz. Oni si bardzo kochaj.

89

- Co bdzie dalej? - zapyta pan Gienek. - Nie wiem, co bdzie dalej. Ale wiem, e oni z sob chodz. I wiem, e oni dzisiaj pierwszy raz z sob. - Skd? - zapyta leniwie pan Gienek. - Syszaem, jak j prosi. I on si ba, i ona si baa. Syszaem, jak si namawiali. Bali si dziecka, tak mwili. Ale chyba bardziej siebie. - Tak zawsze bywa ten pierwszy raz - powiedzia Heniek. - Ja te si baem. - Kady si ba tego pierwszego razu - powiedzia Maliszewski. - Ale po co ty go zaprawie? - Sam chciae. - Nie wiedziaem, e to tak wyjdzie. On do niej tak dziwnie mwi... - Jak? - Nie pamitam. - Chmurzy si - powiedzia pan Gienek. - On wanie co mwi o chmurach - powiedzia Maliszewski. - Jaki wiersz. Mwi wam, oni si kochaj. - Ju teraz nie bd si kocha - powiedzia pan Gienek. - Bd siebie mieli dosy na zawsze. Po takim czym nie bd mogli patrze na siebie. Niepotrzebnie to wszystko wyszo. - Ja ju wiem - powiedzia Maliszewski. - Przypomniao mi si. On tak jej mwi, e jak on j tego, to bdzie ich pierwszy krok w chmury. On to mwi, tylko e do wiersza. A ona tylko: "Boj si. Boj si" i pakaa. - Moe si baa blu? - Nie myl - rzek Maliszewski. - Nie myl, eby si baa blu. To przychodzi potem. ycie, inni ludzie, plotka. Ale ten pierwszy raz, to naprawd jak w chmurach. Zakochani niczego nie widz. - My te? - zapyta Heniek. - Oni teraz ju nie bd si kocha - powiedzia pan Gienek. - Ja sam wiem, e jakby mnie co takiego spotkao, tobym ju potem nie kocha dziewczyny. Zmarkotnia nagle: znw ssaa go pustka. Wyszli z ogrdkw i znw szli ulic. - Nie - powiedzia Heniek. - Oni ju teraz nie bd si kocha. Mnie te spotkao kiedy co takiego. I nie kochaem ju potem tej dziewczyny. - Kadego z nas spotkao kiedy co takiego - powiedzia Maliszewski. - Ale po co ty mu dae w jap? - On mnie pierwszy uderzy - rzek Heniek. - Zajdziemy na to piwo? - Moemy zaj. Ta dziewczyna to ju chyba nie przyjdzie. - Chyba nie - powiedzia pan Gienek. - I za co pan j tak nazwae? - Moj dziewczyn te tak kto kiedy nazwa - powiedzia Maliszewski. - I jak Boga kocham, do dzi nie wiem za co. - I nie kochae si pan ju potem? - Nie - powiedzia Maliszewski. Milcza, potem rzek z nag zoci: - Dajcie mi spokj, do cholery! Nie wierz w adn mio. Kobiecie swojej te nie wierz. Nikomu nie wierz. - Gupia sprawa - powiedzia Heniek. Spojrza na niebo i powiedzia: - Chmurzy si. To jak on tam mwi? - Zdaje si, e krok w deszcz czy co takiego - powiedzia zmczonym gosem Maliszewski. - Chodcie na to piwo... Albo o deszczu, albo o burzy... Nie pamitam. Niczego nie pamitam. Nie chc niczego pamita. Gdybym nie pamita, nie byoby tej caej awantury. - Bdzie jutro deszcz - powiedzia Heniek.

90

- Zawsze w niedziel pada deszcz - powiedzia pan Gienek. Skrzywi si: raz jeszcze pomyla o swojej ohydnej onie, o chopaku, o dniu jutrzejszym, o licznej dziewczynie, o jej dugich, brunatnych nogach, o jej piersiach, o jej czerwonych, wieych ustach, o jej opalonym, silnym karku, o jej zielonych przeraonych oczach i powtrzy bekotem, gdy musia co powiedzie: - W niedziel zawsze pada deszcz...

Robotnicy
Wacawowi Sadkowskiemu Pracowalimy na rwninie. Bya to monotonna rwnina. Pie o niej nie zabrzmiaaby ani jednym silniejszym dwikiem. Nie byo tu lasw ni wzgrkw - gdziekolwiek obrcie wzrok, pola i wsie osiady pasko; odnosie wraenie, e patrzysz na wewntrzn powierzchni swej doni powikszon monstrualnie. Gin twj wzrok; czasem mylae, e w ogle nie masz oczu i jeste lepcem. Czowiek gupia. Kazimierz powiedzia do mnie kiedy: - Gdybym nie by komunist, nienawidzibym tego miejsca tak, jak nienawidzi mierci czowiek, ktry kocha ycie. Ja tu umieram. Pochodz z Sandomierskiego; tam ziemia jest bujna i gorca. Jak tylko skoczymy budowa ten przeklty most, nie wrc tu ju nigdy i zabroni tu przyjeda swoim dzieciom. Betoniarz Stefan, chopak z warszawskiego Marymontu, mwi: - Jak tylko skoczymy budowa ten cholerny most, to jak nie pij, urn si jak winia, potem trzy dni odpoczywa bd w komisariacie. Boe! Gdyby tu chocia by komisariat... P roku klepi ju ten przeklty most; oszalej chyba, przez ten czas nie widziaem ani jednego drzewa! Zbrojarz Kamiski, czowiek starszy, powany i nadzwyczaj religijny, mwi: - Po co ja tu, cholera, przyjechaem? Ja tu przestaj wierzy w Boga. Zdaje mi si, e Bg stwarzajc wiat zapomnia o tym kawaku ziemi, a moe go i przekl. Ja tu nie mog y. Ja sam staraem si milcze. Nocami wychodziem na dwr i patrzyem w niebo; nad t ziemi ono take wydawao mi si paskie i nudne, gwiazdy - niepotrzebne i dranice. Nie zagldali tu do nas inni ludzie; samych siebie znalimy ju na wylot: kady z nas wiedzia wszystko o onie, dzieciach, domu czy kochance drugiego. Zdawao nam si, e powiedzielimy sobie ju wszystko, co mona. Ja sam mylaem, e nie wyrw si std ju nigdy; przestaem wierzy, e istniej gdzie miasta, ulice, p r a w d z i w e domy.

91

Mieszkalimy w barakach: sklecono je byle jak, sposobem gospodarskim; w praktyce oznaczao to nasz cigy i bezporedni kontakt z przyrod i klimatem. Gazety na budow przywozi nam listonosz z miasteczka odlegego o kilkanacie kilometrw; gdy pi normalnie - gazety spniay si o jeden dzie; gdy troch mocniej gazety spniay si o dwa dni; a jak go przycisna chandra - to przez cay tydzie nie wiedzielimy, co si dzieje na wiecie. Raz betoniarz Stefan pobi listonosza, lecz to nic nie pomogo; wrcz przeciwnie - yczenia, przesane nam przez rodziny na Nowy Rok, odebralimy po Trzech Krlach. Jesieni do naszych barakw kapaa wilgo; odrywalimy ze cian zdjcia naszych drogich i chowalimy je do drewnianych kuferkw, pod prycze. Zim hulay dzikie wiatry, z elaznych piecykw buchay kby czarnej sadzy, osiadajc na naszych ubraniach lepk i tust powok; chodzilimy zakatarzeni; gosy nasze brzmiay niczym gosy rzezimieszkw. Przestalimy si goli i my, gdy w barakach panowao niemoliwe zimno; Kazimierz ze swoj czarn brod wyglda jak Madej; siwy zbrojarz Kamiski - jak patriarcha; blond szpicbrdka Stefana z Marymontu nieodparcie przywodzia na myl posta gupawego gogusia z operetki; a najaoniej wygldaem ja sam. Zarost mam nietgi, rosncy rzadkimi kpkami; twarz moja wskutek tego budzia wtpliwoci, czy od czasu kpieli, jak uraczono mnie zaraz po przyjciu na wiat, spotkaa si z wod. - C - mwilimy. - Aby do wiosny. Przysza wiosna; pna, zimna i o wiele gorsza od jesieni. Jednego dnia pada ohydny deszcz, nastpnego - kaszowaty nieg; wiatr podcina go i chosta nim po naszych twarzach. Kombinezony nasze nie wyschy ju nigdy; oczy mielimy czerwone od cigej gorczki. W barakach zawalio si p dachu; dwa dni trwao, nim poradzilimy sobie jako tako. Na szarym niebie od czasu do czasu ukazywao si blade soce; w kauach, ktrymi pokryty by cay plac budowy, wygldao ono jak oczko tego tuszczu. Podnosilimy ku niemu nasze umczone twarze; soce zaraz znikao. Kazimierz mwi: - Co, do diaba spuchnitego! Gdybym nie by partyjniakiem, uciekbym std do wszystkich choler. Pojechabym do swojego brata: on jest proboszczem pod Makini. Zostabym u niego dziadem kocielnym. Tylko mi wstyd; to jedyna rzecz, ktra mnie tu trzyma. Myl o dniu, w ktrym bd std wyjeda: mj wrzask bdzie sycha a w dziesitej wsi. A prawd mwic, chopcy, zaczynam czu, e gdzie mam ten cay nasz most. Stefan mwi: - Ech, sekretarzu! Aby do lata... Jego nigdy nie opuszcza optymizm: jednego dnia kochalimy go za to, drugiego - nienawidzili i uwaali za idiot. Po dugiej i strasznej zimie, po cherlawej, nie donoszonej wionie przyszo potworne, drczce upaami lato; takich upaw nie

92

pamitali w okolicy nawet najstarsi ludzie. Pot zalewa nam oczy, przeera koszule, spywa wzdu caego ciaa; zima wydawaa nam si teraz bajk. Bylimy czarni; oblaza z nas sidma skra; pokryci pcherzami jczelimy w nocy, nie mogc przewrci si z boku na bok. Kamiski egna si i mwi ponuro: - Boe, pokarae grzesznego... Z nienawici patrzylimy na kilka kobiet, ktre pracoway wrd nas; gdyby nie one, moglibymy azi nago. Zreszt - przestalimy na nie zwraca uwag. Pewien inynier, ktry przyjecha na inspekcj budowy a ze stolicy, p dnia chodzi jak bdny, nie rozumiejc, gdzie si znalaz. Potem rzek do mnie, pokazujc w moj pier: - Przepraszam, czy pan w domu take chodzi nago? - Tak jest, panie inynierze - odrzekem. - Tylko jak jestem w domu, to jeszcze maluj si w pasy: seledynowe, bkitne i bordo. Tutaj nie mog: na budowie mamy tylko mini. Gdyby pan inynier by co askaw zadziaa w tej sprawie! Spojrza na mnie biaymi oczyma szaleca i rzek: - To dziwne. To bardzo dziwne. Budowalimy most. Budowalimy go nie z pieni, nie z ochot; cho wiedzielimy, e pracowa trzeba i e pikn rzecz w yciu czowieka jest praca. Ten most budowalimy nienawici, rozpacz, chci ucieczki z tej rwniny, ktra jak polip wyssaa nasze serca i nasze dusze; marzylimy o jednej rzeczy: aby nigdy ju tu nie postaa tu nasza noga. Dobieralimy ohydne przeklestwa; przestalimy mwi - porozumiewalimy si kltwami. Gdy kto z nas uy zwykego sowa, reszta patrzya na ze zdumieniem. Kazimierz gryz si z tego powodu i kl najbardziej zowieszczo. Stefan doszed do mistrzostwa budowy: kl przez godzin i kwadrans bez przerwy, nie powtarzajc ani jednego przeklestwa; nazwalimy go "Sownikiem mostu". Zbrojarz Kamiski dawno ju zwtpi w swe zbawienie wieczne i trzy ksieczki do naboestwa sprzeda listonoszowi za wiartk wdki. Ja uoyem na cze mostu pewien poemacik, wobec ktrego fraszk wydaje mi si dzi pewne pikantne skdind bezecestwa dziadka Fredry. marzylimy tylko o jednej rzeczy: o dniu, ktry bdzie naszym ostatnim dniem t u t a j. I zbudowalimy ten most. Lecz nie mielimy siy na to, aby si urn, taczy lub piewa; tego dnia Kamiski nie przeegna si nawet na dobranoc. Most obwieszono transparentami; dziatwa szkolna, ktr przywieziono tu na trzech ciarwkach, piewaa pieni masowe; wygaszano mowy, przecito wstg, maszynista rzuci z parowozu pk kwiatw, a orkiestra wojskowa, take sprowadzona na ciarwkach, po raz dziesity graa tego samego marsza; operator kronik filmowych szala z kamer, czepiajc si jak pajk porczy mostu. Mody czowiek z Radia mwi do mikrofonu: - Widzimy twarze budowniczych tego mostu. S pene wielkiej dumy i

93

radoci. Widzimy przodownikw pracy i modzie, ktra wychowaa si na budowie tego mostu. Masa kwiatw! Ach, eby pastwo widzieli, eby pastwo mogli tu by z nami! To wspaniay dzie dla wszystkich budowniczych tego mostu! Widzimy twarz towarzysza Kazimierza Rogalskiego, sekretarza organizacji zakadowej. To twarz czowieka, ktry jest dumny i szczliwy ze spenionego obowizku. To na pewno najszczliwszy dzie w yciu tego czowieka. Wtedy staa si rzecz nieoczekiwana. Kazimierz podbieg do spikera, wyrwa mu mikrofon i podnisszy go na wysoko swej wykrzywionej wciekoci twarzy, rykn: - Gwno! Uroczysto bya popsuta; poszlimy spa i spalimy dwa dni. Potem przyjechao wiele ciarwek. Zaadowalimy nasze drewniane kuferki, rozebralimy baraki, Kamiski wznis pi w kierunku mostu (nabawi si tu reumatyzmu) i - pojechalimy. Ciarwki mkny. By to ten wymarzony dzie; wracalimy do domw, do naszych bliskich. Tam - zosta most. By coraz mniejszy: kady obrt k oddala nas od niego. Milczaem. Milczeli wszyscy. Mylaem, e bd kl, piewa i wrzeszcze. Czekaem na ryk Kazimierza. Na taniec Stefana. Na dzikczynne mody Kamiskiego. Na westchnienia ulgi. Na artobliwe sowa i rado z bliskiego domu. Lecz milczeli. Odwrciem gow i zobaczyem, e wszyscy patrz w kierunku mostu; by ju tylko ma kropeczk. Targno mn. - No - rzekem. - Czemu nic nie mwicie? Mielicie piewa. I co? Milczeli; nikt nie zwrci nawet uwagi na mnie. Krzyknem: - Mwcie co! No, mwcie co, do cikiej cholery!... Milczeli; widziaem, jak wytaj wzrok ze wszystkich si. - Mwcie! - zawyem dziko. - M... m... - wybekota betoniarz Stefan z Marymontu; machn rk i umilk. Ju nie byo wida naszego mostu; zosta na rwninie i przydymiy go opary mgie. Wtedy zrozumiaem, e most ten - jest ju tylko wspomnieniem. I ci, ktrzy bd po nim jedzi i chodzi, nigdy nie dowiedz si, e ten most jest tylko naszym mostem. Pakalimy. Pakalimy wszyscy; miaem wtedy dwadziecia lat i pakaem take, cho nie za dobrze wiedziaem dlaczego. Brakowao mi czego, co pozwolioby mi zrozumie jasno i czysto nasze zy. Bo dzi wiem ju, e czsto najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od ktrych bieg ycia kae nam odchodzi - nieraz na zawsze. 1955

94

liczna dziewczyna
Bya to rzeczywicie liczna dziewczyna. Ludzie przychodzcy do tego parku - nawet tacy, ktrzy czynili to od wielu lat - nie pamitali, aby zjawia si tutaj kiedykolwiek cho jedna taka, ktra mogaby stan koo niej. Ta dziewczyna podrywaa wiar w materialno wiata; przechodzcy obok awki, na ktrej siedziaa, doznawali wraenia, i przeszli pi krokw w innym wiecie. Nawet staruszek, od lat acy tdy z lask zakoczon szpikulcem, otworzy usta i szed tak a do koca alejki. A staruszek ten wiele widzia, wiele mgby powiedzie o majowych nocach, kiedy - duszc si ze zoliwej satysfakcji - wypasza std ubogich kochankw. Dziewczyna siedziaa na awce z chopcem. Chopiec nie mg mie wicej lat od niej - to znaczy dziewitnacie lub dwadziecia. By take adny, lecz ona gasia go kadym, nawet najbardziej nieznacznym ruchem lub spojrzeniem. Ta dziewczyna miaa w sobie kawa soca - tak myleli przechodzcy tdy. W pewnym momencie rzeka: - Pno ju. Musz i. - Jak chcesz - powiedzia chopiec. - Mnie tutaj dobrze. - Zrobisz to, o co ci prosz, czy nie? - Ju ci powiedziaem. - Bdziesz aowa. - To moja sprawa - powiedzia chopak. Wycign z kieszeni paczk papierosw: prztykn w denko, wycign jednego i zapali. Potem schowa paczk z powrotem. - Ja te pal - rzeka dziewczyna. - To bardzo niedobrze. Nikotyna szkodzi na zdrowie. Poza tym czowiek brzydnie. Popatrzya na niego spod zmruonych powiek. Oczy miaa brzowe, ciemne: migotaa w nich miodowa gwiazdka. Chciaa co powiedzie, lecz przechodzi koo nich jaki mczyzna w granatowym kiepskim garniturze. By to nieznaczny urzdnik: nie osign w yciu niczego, gdy brako mu i talentu, i wytrwaoci. Jak kady tego rodzaju czowiek uwaa si jednak za skrzywdzonego i niezrozumianego. Popatrzy na liczn dziewczyn i pomyla: "Mj Boe! Gdybym ja mia tak! Moe by to wszystko zaczo by inne? Taka kobieta moe odmieni wszystko; moe dla niej wzibym si jeszcze za co? A tak - zamane ycie. Ech, cholera! Musz i do kina. Czowiek zaczyna si rozkleja..." Posmutnia i przypieszy kroku. Skoro tylko przeszed, dziewczyna zapytaa chopca:

95

- Dasz czy nie? - Nie lubi si powtarza - odpar. Patrzya na niego swymi ciemnymi oczyma i rzeka cicho: - Ty skurwysynu. Rozemia si. Kopn czubkiem buta kamyk lecy na ciece i powiedzia bardzo cichym, melodyjnym gosem: - Popeniasz ma omyk: nie jestem twoim dzieckiem. - Gdyby by moim dzieckiem - rzeka - wiedziaabym, co z tob zrobi. Spojrza na ni z ukosa i odpar: - Dlaczego wic radzisz si mnie, co zrobi ze swoim? - Jest take i twoje. - Ty bardzo piknie mwisz - rzek - i na pewno bardzo wzruszajco. Ale ja nie byem wtedy sam. By i Mietek, i Roman, i jeszcze paru innych. Dlaczego przychodzisz do mnie po fors? Czy ja jestem witym Mikoajem? - Ja z tamtymi nic nie miaam. - Wychodzia z nimi na dwr. - Po to, eby odetchn i przej si kawaek. Bya wtedy taka pikna noc... - Ach tak - powiedzia obojtnie. Zgasi papierosa i oparszy ramiona o porcze awki, przecign si. Patrzy chwil na wygasajce niebo, potem rzek: - Przykro mi, ale ja ju dawno przestaem wierzy w cuda. Jeszcze nie syszaem, aby dziewczyna sza w nocy nad rzek z mczyzn li tylko po to, aby popatrze na ksiyc. Zwykle ksiyc w takim wypadku kapuje na nich. Dziewczyna uniosa gow i popatrzya mu w oczy. Milczaa; w rku miadya ma gazk. Rce miaa takie, jakie miewaj Madonny na starych obrazach: dugie, szczupe nerwowe, yjce wasnym, piknym yciem. Czowiek, ktry w tej chwili przechodzi koo nich, spojrza na ni, potem na jej rce i zaparo mu dech. By on modym pisarzem i marzy o napisaniu wielkiej, miosnej powieci, na ktr tak bezustannie i bolenie oczekuj ludzie. W tej chwili - z przeraajc jasnoci - ujrza cao; od wielu miesicy ju trzepotay mu si po gowie sceny, dialogi, twarze, lecz dopiero w tej chwili ujrza swoje dzieo jako myl skoczon. "Ju mam kombinowa gorczkowo. - Teraz ju mam. Oni spotkali si przypadkowo na awce w tym parku. Zawizuje si romans, pierwsza miosna noc... Traktuj to wszystko cynicznie, sportowo, gdy tak sobie postanawiaj, aby unikn komplikacji i rozczarowa. Lecz z czasem przychodzi mio. Wielka, obezwadniajca, rzucajca na kolana. Ale

96

oni nie mog w to uwierzy; drczy ich cyniczny pocztek. Lecz w kocu rozumiej; pozostan ju razem, na zawsze zczeni uczuciem. To bdzie rzecz pena gniewu!..." Uradowany pogalopowa do domu. Dziewczyna powiedziaa do chopaka: - Dobrze. Jak chcesz. Ale ja ci zaatwi. Inni te dowiedz si o naszej sodkiej tajemnicy. Wylecisz na zbity eb. Zapomnisz, e chciae zosta inynierem, mj drogi. Ju ja ci pomog. Nie drgnwszy odpar: - Mia, zaczynasz by mieszna, a to le. Ja osobicie niczego w yciu nie boj si tak jak miesznoci. - Mimo to bdziesz mieszny. - Niezupenie. Ja take mog ci przypomnie o pewnych faktach. Na przykad taki: jest noc, pewien chopak bdcy w wojsku myli o swej dziewczynie i marzy o chwili, kiedy bd razem. Peni oczywicie wart... adne, prawda? Tymczasem... - Zbliy ku niej twarz i powiedzia twardo: - Tymczasem dziewczyna bawi si w "Kameralnej" z dwoma podtatusiaymi facetami, ktrzy maj jeszcze sklepiki na ulicy Chmielnej i sflaczae nogi. Ta dziewczyna jedzie potem do jednego z nich, a jest zupenie zalana. I potem ta dziewczyna baroy si z tymi facetami do rana. Rano oczywicie opowiada im wzruszajc historyjk o tym, e jej ojciec siedzi niewinnie w wizieniu i e ona z matk cierpi gd. Potem poycza od jednego z nich piset zotych i kupuje sobie dwie pary nylonw. yciowe, co? - Tak sobie. Znam bardziej ciekawe bajeczki. Syszaam histori o takim modym chopaku, ktry sfaszowa pewne dane w ankietach, aby dosta si na studia, i wygasza wzruszajce rzeczy do czasu, kiedy byo mu to potrzebne. Nauczy si nawet mwi gwar podwarszawsk, gdy utrzymywa, i jest autentycznym proletariuszem. Tymczasem tatunio przysya mu paczki z Nowego Jorku, tak e chopak by nawet niele ubrany, gdy tatunio umia i tam robi ciekawe interesy. Tatunio, ten bezrobotny tokarz z ankiety. Jak mylisz: interesujce? - Dam ci poow - rzek. - O reszt postaraj si sama. - Nie, miy - rzeka. - Dasz wszystko albo... - Albo co? - przerwa, brutalnie cisnwszy jej rk. - Nic. Nie bd si powtarza. Nie chc by mieszna. Ja take niczego nie boj si tak jak miesznoci. - Dobrze - rzek twardo. Popatrzy na ni ciko; umiechna si szyderczo. - Dam ci fors za dwa tygodnie - powiedzia. - Wczeniej. To ju i tak za pno. - Trzeba byo uwaa, psiakrew! - Komu ty to mwisz?

97

- Nie na wszystko trzeba si zgadza, ty... - Ciszej - sykna. Obok nich przechodzia para staruszkw; byli siwi i zgarbieni. Przeyli z sob ju wiele lat: byli wierzcy i uwaali, i kady dzie na tej ziemi darowany im jest od Boga. Dzikowali mu za to. Staruszka spojrzaa na dziewczyn i rozpakaa si nagle. - Co ci jest? - zapyta m. - Dlaczego Bg nam nie da takich piknych dzieci? - rzeka. Dlaczego nam nie da takich dzieci? Staruszek ucisn jej pomarszczon i wiotk do. - Kochalimy si - rzek. - Byo nam dobrze. Bg nam przebaczy, e nie zostawiamy nikogo. To przecie nie z naszej winy. - Tak - powiedziaa z trudem. Otara zy i westchna: - Jednak byoby o wiele lepiej... Zgarbieni odeszli w zielone alejki. Chopak rzek: - Ja ci to zorganizuj. - Chwil milcza, potem doda: - Poczekam a wyjdziesz za m. - To co wtedy? - Bdziesz miaa dzieci, dom, ma. - To co wtedy? - Nic. Zajd czasem do was, poznasz nas ze swoim mem... Pogada si czasami o starych dziejach. - Wic w przyszym tygodniu? - Tak. - Dobrze - rzeka. Podniosa swoj wspania twarz do gry i na chwil rozwietlio j zachodzce soce; kady jej wos, kady kawaek skry, jej oczy, usta, ramiona, wszystko byo przesiknite socem i pene soca. Patrzya na zielone kopuy drzew, potem rzeka cicho: - Dugo bdziesz czeka. - Na mio dugo si czeka. - Ach, tak - szepna. Nie rzeka ju ani sowa; na twarzy jej gasa zorza, gdy soce uciekao za drzewa. W ostatnich jego promieniach ujrzao dziewczyn dwch mczyzn spieszcych z pracy do domu. Obaj byli starszymi ludmi; mieli poorane twarze i siwe wosy na skroniach. Jeden z nich, niszy, spojrza na dziewczyn i na twarzy jego odmalowa si

98

bl. - Co ci jest? - zapyta wyszy. - gupstwo czole ruchem Wiem dobrze, pojcia, tak rzek niszy starajc si umiechn. Przesun rk po czowieka bardzo zmczonego i powtrzy: - Gupstwo. e nie powinienem mie smutnej gby. Ale nie masz czasem trudno si cieszy.

- Kiedy siedziaem przed wojn swoj dziesitk - powiedzia niszy - to marzyem, e jak skoczy si walka, tak bd wanie wyglda nasze dziewczyny. Kiedy mnie wpakowali do puda, byem jeszcze bardzo mody, taki chyba jak ten chopak, ktry z ni siedzi. Byem naiwniakiem i w taki mniej wicej sposb wyobraaem sobie komunizm. Dopiero jak mi zataczyli po ebrach, moja wizja si nieco zmienia. - Wic dlaczego masz smutn gb? - Czasem jednak ciko pomyle, e nigdy si nie miao takiej dziewczyny. - Gupstwo - rzek drugi. Da sjk w bok niszemu i powiedzia: Czy to w kocu wane? Najwaniejsze, e one s, e s taki pikne, e kochaj swoich chopakw i e s kochane.

onierz
Dziao si to w lipcu tysic dziewiset czterdziestego pitego. W tym czasie ludzi dziwia jeszcze cisza: cisza niepokoia i nie ufano jej; w dwa miesice po dniu, w ktrym umilky ostatnie strzay, wieniacy wychodzili przed domy i przesaniajc oczy domi, spogldali w bezchmurne niebo; cignce klucze ptakw wci nieuchronnie przywodziy na myl nadlatujce samoloty, a ydzi na ulicach miast wci jeszcze osaniali swe twarze i mieli trwog w oczach. Idcy obok kobiety onierz mwi: - Czy balimy si? Trudno jest na to odpowiedzie. Niektrzy mwi, e odwaga siedzi na krzele, ktrym jest strach. Ale czy to prawda? Chyba nie. Tam trzeba byo wybiera, rozumiesz? Trzeba byo wybiera choby po to, aby wiedzie, z czym si umiera. Strach przychodzi czasem, a wtedy czowiek si kurczy. Strach przychodzi nawet podczas snu; czasem jedlimy, z daleka od frontu, i nagle czuem, e si boj. Kady z nas mia tak chwil; niektrzy budzili si w nocy i krzyczeli. Byli wtedy jak mae dzieci... onierz przerwa i zapali papierosa. Wyszli poza miasto; zostay ju za nimi ostatnie ndzne domki i gospodarstwa ogrodnikw; szli teraz biegnc wrd pl wsk ciek. Olepiao ich soce, nagrzana ziemia pachniaa sianem i wiejskim mlekiem. onierz milcza. Idca obok kobieta patrzya na tward i surow twarz jego;

99

czekaa na wiele lat i marzya teraz, aby onierz przesta mwi ju o t a m t y m i rzek co zwykego - o pogodzie, ziemi i socu. Wydawao si jej, i z chwil, kiedy powie on pierwsze takie sowo nie powrci ju do swych wspomnie, a wtedy i jemu, i jej uda si o tym wszystkim zapomnie. Zaciskaa donie i w mylach poddawaa mu rozmaite sowa; wiedziaa, e j kocha: powinien wic by odgadn jej myli. Lecz onierz mwi: - W batalionie mielimy jednego takiego; by chopem i marzy tylko o tym, aby powrci i uprawia nadal swoj ziemi. Wszyscy wiedzieli o nim, e si boi. On si bardzo ba i jego strach dziaa na innych; to uczucie jest zaraliwsze od tyfusu i trudniej si potem z tego wyleczy. Kiedy syszaem, jak po cichu yczono mu mierci, i dopiero dzisiaj rozumiem, e byo to okrutne; wtedy jednak pragnem y, a ten czowiek nis w sobie mier. On si ba, ba si tak, e przez cay czas mia biae oczy. A przecie zgin jak bohater, ba, jak batalion bohaterw! Pewnego razu szlimy przez wie. Uciekali zewszd ludzie, wozy byy zaadowane, pdzono bydo, wieziono starcw i chorych, ktrzy umierali na wozach; pamitam jednego czowieka: nis na ramieniu pug. Odchodzili zostawiajc cae domy i nietknit ziemi; tam, gdziemy si bili dotychczas, z domw nie zostao ani ladu, a ziemia bya zryta po trzykro. Tutaj pozostawaa nietknita; roso na niej kiekujce zboe. Rozumiesz? Cofamy si; on wiedzia, e ziemi t oddajemy na razie bez walki, a ci, ktrzy tu przyjd po nas, zatruj j i zgwac. Wtedy w tym onierzu obudzi si gniew. A przecie nie by to nasz kraj, byo to bardzo daleko std. Ten onierz tam zosta, ale bi si jak diabe, jak sto diabw. Pamitam, e nazywalimy go Grzesiem; nawet nie wiem, jak nazywa si naprawd... Zerwa kul ostu i rozdmucha j sobie na doni; gorcy wiatr owiewa jego twarz i onierz mruy oczy. Przed nimi bieg pies, ktrego onierz przywiz sobie z wojny; pies ten mia bardzo mieszne uszy i kusy ogon; nazywa si Granat. Kobieta nienawidzia tego psa i zamykaa oczy, ilekro podbiega do niej aszc si i lic j po rkach. onierz przywiz z sob wiele rzeczy; odamek, ktry uderzy o cal nad jego gow, spaszczon na czubku kul karabinow, ktra utkwia mu swego czasu w nodze, mosine popielniczki ze spiowanych gilz; papieronica onierza zrobiona bya z aluminiowej blachy roztrzaskanego samolotu. Kobieta marzya, aby do mieszkania ich przyszed jaki dziwny zodziej i pozabiera te przedmioty. Sama nie moga zdoby si na to, aby otru psa i zniszczy te rzeczy; czekaa na onierza wiele lat i mylaa przez wiele bezsennych nocy, e wszystko, co czowiek ten przywiezie ze sob, bdzie jej bliskie i drogie. By on jednak dzi dalszy ni wtedy, gdy patrzc w ciemne niebo za oknem, mylaa o dniu, w ktrym powrci. Dalszy i inny od obrazu tego, ktry nosia w sercu, gdy onierz bya daleko std. Niebo za oknem rzedo, ona mylaa: "Czy wrci, czy yje jeszcze? Jest zdrw czy ranny?" Czasem przychodzia jej do gowy niepokojca myl, czy moe - bdc daleko od niej - nie pokocha kogo innego. Lecz natychmiast odpdzaa t myl, i znw powtarzaa: "Czy wrci? Czy yje? Czy zdrw jest i cay?" Pod jej oknem, na podwrku, dzie w dzie chopcy bawili si w wojn; cienkie ich gosiki budziy w niej nienawi; mieli drewniane

100

karabinki, drewniane szable i czapki z papieru. Kiedy pewnego dnia spostrzega, e dzieci bawi si w rozstrzeliwanie ydw, przysiga sobie, e jak tylko on powrci, opuszcz na zawsze dom, w ktrym czekaa na niego. Wyszli teraz na miasto, aby wyszuka miejsce, gdzie postawi sobie nowy dom. Zociy si na polach snopy ztego zboa. W dali czerniay szcztki rozwalonego wiatraka - przypadkowy pocisk roztrzaska skrzyda i zerwa dach. onierz spostrzeg ten wiatrak i rzek: - Widzisz! Przypomina si mi historia, jak opowiada mi pewien onierz. Dziao si to jeszcze w roku tysic dziewiset trzydziestym dziewitym. Nadchodzili Niemcy i byo ich bardzo wielu. Nasi cofali si w stron lasu. Nagle wypady stamtd dwa czogi i odciy naszym odwrt. Wtedy ten facet, ktry mi to opowiada, wraz z kilkoma innymi schroni si do takiego wiatraka i stamtd kropili z cekaemw. Nagle hukno w wiatrak; nikomu nic si nie stao, tylko mka zakleia im oczy; uciekali potem na lepo, pod ogniem i, wyobra sobie, nikomu si nic nie stao. onierz ten powiedzia mi, e nigdy ju nie wemie do ust kawaka chleba ani niczego, co pachnie odrobin maki. Na wojnie zdarzaj si take komiczne historie, jak widzisz. - W tym wiatraku - rzeka cicho kobieta - podczas jak uderzya w niego bomba, schronio si wiele kobiet z dziemi i zginy wszystkie co do jednej. To byy proste wiejskie kobiety i dlatego schroniy si w wiatraku, bo mylay, e wrg nie bdzie bi w wiatraki, gdy w nich powstaje chleb, ktry jest rzecz wit. Ale zginy wszystkie. - Ba! - powiedzia onierz. - I tak musiaa to by bardzo lekka bomba, a w dodatku uderzya z boku. To jeszcze nic. Amerykanie urzdzali naloty, w ktrych brao udzia po kilka tysicy samolotw. Kady z tych samolotw mg zrzuci kilka ton bomb. Trudno nawet pomyle, co si tam dziao! Po takim nalocie nikt nie wiedzia, gdzie k i e d y bya ulica, a gdzie domy, i sam szatan nie doszedby tego. Pod tymi gruzami ludzie umierali po kilkanacie dni i jeszcze Bg wie ile czasu lee tam bd, zanim ich odkopi i pochowaj po ludzku. Wyszli na najwyszy wzgrek. W dali zostao miasto; teraz, w zachodzcym socu, poczerniae dachwki domw wydaway si zote. Lniy wiee kociow i ogromnym wiatem rozlewa si blask nad kopu jedynej w miecie cerkwi. Nad dalekim lasem ciemniao ju niebo, doem pyna rzeka, a z pl podnosiy si wilgotne mgy. Okolica bya tu pikna; goniej i swobodniej pieway tu ptaki, powietrze szerzej paro do puc. Kobieta rzeka: - Tu postawimy nasz dom. onierz milcza. Sta na wzgrku i rozglda si na wszystkie strony. Odwrci wzrok w stron lasu. Nastpnie spojrza w dolin i marszczc czoo porusza wargami, jakby co obliczajc. Przysoni doni oczy i dugo lustrowa ca okolic. I nagle surowa twarz rozjania si w szerokim umiechu. Zapa kobiet za rk i przycignwszy j do siebie, rzek:

101

- O, do diaba, do diaba! Pomyl, jaka std znakomita obrona! Tutaj wystarczy trzy cekaemy, kilka granatnikw i niczego wicej nie potrzeba. Mona si broni przez kilka tygodni! Zamy, e odpieramy natarcie, ktre wysuwa si z lasu... - Nie! - krzykna rozpaczliwie kobieta. - Nie! onierz drgn i twarz mu zgasa. I wtedy po raz pierwszy, od chwili gdy powrci z wojny, ujrza, e na ziemi tej ronie zboe, e zaorali j pugami ludzie, e pracuj na niej; nie zabijajc si: przypomnia sobie, e ziemia jest nie tylko grobem, ale i yciem czowieka. I nagle po raz pierwszy od tego dnia, gdy powrci z wojny, uczu ogromne zmczenie: uczu, e jest stary i bardzo samotny. 1955

W dzie mierci jego


Mieszkalimy w baraku, moe o piset, szeset metrw od morza, ale dosta si do nas byo ciko; trzeba byo i poprzez piach sigajcy w niektrych miejscach do kolan, a potem poprzez pole poronite jakimi chwastami; wysokimi, kujcymi, wiecznie suchymi, tak e nawet na myl nikomu nie przychodzio, e mogyby one zakwita i przekwita, jak wszystkie inne roliny w tym kraju: dzikie, kolorowe, zakwitajce czasem niespodziewanie w cigu nocy i w cigu nocy zamierajce; nikt nie zna nazwy tych badyli; nikomu nie byo wiadome, do kogo naleao to pole, a w dodatku Lena, ona Griszy, twierdzia z uporem, e s tam we, chocia ja nigdy adnego wa nie widziaem i w ogle ciko mi byo uwierzy, e jakakolwiek kanalia ma ochot tam y - wrd piasku i tych martwych badyli. Ale rozmawialimy zawsze o tych wach i o tym, e moe one tam rzeczywicie s; wic i teraz, kiedy rozpalony autobus stan na przystanku tak gwatownie, e wszyscy picy pasaerowie polecieli do przodu i my - Grisza, ja i jeszcze jeden staruszek, ktry mieszka obok nas - wysiedlimy, a potem szlimy poprzez pole, gadalimy o wach. Bya godzina pita po poudniu, ale upa nie sab; od znieruchomiaego morza nie szo ani troch wiatru, ani troch chodu. W tej ogromnej masie wody nie byo ani odrobiny rzekoci - dla nas, idcych gr i piachem, niby skrajem koca wiata. - W taki upa mona si najatwiej przezibi - powiedzia staruszek drepczc koo nas. - Wanie w taki upa. Czowiek wejdzie w cie, zawieje go i koniec. Trzeba bardzo uwaa. I zawsze ka podkoszulek, panowie. - Panu niepotrzebny podkoszulek - powiedzia ponuro Grisza. - Panu chyba tak czy owak wszystko jedno. Ale bya to nieprawda: ten staruszek trzyma si ycia silniej ni my. Mia on pewn idiotyczn ide; jego siostrzeniec, a moe zreszt siostrzeniec jego ony, wyemigrowa przed laty do Ameryki i by

102

sawnym reyserem. To prawda: ten go zrobi ca kup dobrych filmw i mia dosy pienidzy, eby wytapetowa te wszystkie baraki, do ktrych mielimy jeszcze ze trzysta metrw. I ten stary czeka; ciany swojego pokoju wykleja zdjciami siostrzeca: Billy przy samochodzie, Billy w czasie krcenia zdj, Billy z on, synem i dwoma smolistymi pudlami; Billy w Wenecji i Billy w Kalifornii. Wiecznie pisa do niego dugie listy, w ktrych skary si na nas, na ssiadw, na policj i na gupot wadz i taktownie dawa mu do zrozumienia, i nie odrzuciby jego pomocy. Ale Billy rzadko odpisywa i nie przysya forsy; wic stary dalej wycina z gazet fotografie krpego, ysiejcego mczyzny o zimnym umiechu i wykleja nimi ciany. - No jak - powiedzia Grisza i trci mnie w bok. - Ma pan ju odpowied? - Ach - rzek staruszek; by ju zadyszany, lecz stara si i z nami krok w krok, cho Grisza specjalnie szed tak szybko, e i mnie byo ciko. - Ta poczta. I to teraz, kiedy samoloty tak szybko lataj. Czytaem w gazecie, e w jakim francuskim miecie list szed z ulicy na ulic czternacie lat. Wszystkim si poprzewracao w gowie. Kiedy to nie byo moliwe. - Tak - powiedzia Grisza. - Ale wie pan: te niewysane listy to tak cholernie dugo id. - Pan myli - zacz stary. - Nic nie myl - przerwa mu Grisza. - Pisz pan dalej. I niech pan zaczy od nas wyrazy szacunku i powaania. Jaki pies zerwa si nagle z kupy mieci i jazgoczc podskoczy do mnie: kopnem go w bok, a szczkno co w jego chudych ebrach, ale nie odczepi si. Lecia za mn i podskakiwa a do moich kolan jazgoczc i warczc, a jego lina pozostawaa na badylach niby babie lato; w kocu Grisza trzepn go przez eb kamieniem. - Czyj to ten cholerny pies - powiedzia. - Jeszcze mi si rzuci na dziecko. - Nie bj si - powiedziaem. - To mnie psy nienawidz. Tak zawsze byo. Nigdy nic adnemu nie zrobiem, a cae ycie rzucaj si na mnie. Podobno s tacy faceci. Kiedy jeden buldog goni mnie przez dwa kilometry. - Tak ci nienawidz? - powiedzia Grisza. - I jeszcze jak - rzekem zawstydzony, bo tak byo naprawd. Mgbym ci opowiada przez p dnia, ile wycierpiaem od tych bydlt. A wtedy zerwa si drugi ze rodka drogi; porzuci swoj ko i lecia wprost na mnie z dzikimi oczyma i wosami zjeonymi na karku. Wy, jakby si zblia koniec wiata i jemu jednemu tylko przypada misja obwieszczenia tego smutnego faktu; zebraem si tgo w sobie i kopnem go, e odlecia na rodek pola niby kula; od tego kopnicia

103

a mnie zabolao. A potem wyy obydwa. - No - powiedzia Grisza. - A podobno psy czuj dobrego czowieka. Popatrzy na mnie z ciekawoci; dostrzegem to w jego skonych oczach. - I zawsze tak byo? - zapyta. - Zawsze - powiedziaem. - Jeszcze nie byo takiego, ktry by mnie lubi. Potem usiedlimy do kolacji: Grisza, jego ona - Lena - ja, i dwuletnia ich creczka noszca imi matki, a ktr zwalimy Ma Lenk. Tego dnia wanie Lena otworzya ostatni puszk misa i patrzylimy w milczeniu na patelni, gdzie miso skwierczc stawao si coraz mniejsze i wygldao coraz ndzniej. Puszka kosztowaa dwa funty i szedziesit piastrw; a teraz na patelni nie zostao prawie nic; ot, dwa ksy. Kot by si tym nie najad. Milczc spogldalimy po sobie, tego misa prawie ju wcale nie byo wida, a potem Lena powiedziaa z rozpacz: - Nie starczy dla wszystkich. Nie umiem tego podzieli. - No wic - powiedziaem. - Moe teraz, kiedy cay dzie lataem z Grisz za robot, mam sobie nagle przypomnie, e wypado mi co wanego do zaatwienia i wyj? Tak, Grisza? - Wybacz jej - powiedzia Grisza. Popatrzy na ni ciko, a jego skone oczy zrobiy si jeszcze wsze. Potem odwrci si do mnie. - Ona jest niewinna - powiedzia. - Ona nie rozumie lepiej. - Nie umiem tego podzieli - powtrzya z uporem Lena. - Nie trzeba - powiedzia Grisza. - Kto by tam dzieli takie gwno. Wzi patelni z blachy i kopniciem otworzy drzwi baraku. Zamachn si szeroko i wyrzuci miso; plasno w mroku i zaraz potem syszaem, jak psy rzuciy si na nie z warkotem. Siedzc przy stole, w tym blasku lampy, wydawao mi si, i widz, jak r i jak pczniej ich chude, wstrtne karki. Ale bya to oczywicie fantazja; pokny to miso w milczeniu, na raz; tak jak poykay wszystko, co tylko mogy znale na tym polu spalonym przez soce i penym mieci, ktre przywdroway nie wiadomo skd i ktre pewnie pozostan tam a do koca wiata. - No wic - powiedzia Grisza stawiajc patelni na kuchni. - Kiedy pytali kozaka: co by zrobi, eby ciebie carem wybrali. Ja by ukra dziesiat' rublej i udra - powiada. Nie martw si Lena. Z kadej sytuacji mona si wygrzeba. - Ale dziecko - powiedziaa Lena. - I mnie nie byo lepiej w jej latach - rzek. Napilimy si tylko herbaty i wyszlimy przed barak - Grisza i ja Lena zostaa wewntrz. Usiedlimy przed barakiem, na ciepym jeszcze piasku i palilimy papierosy. Na morzu rybackie statki rozrzucone szeroko w pkole nawoyway si sabymi wiatami.

104

- Suchaj, Grisza - powiedziaem. - Rozmawiaem dzisiaj z jednym facetem, ktry chce ode mnie kupi pistolet. Sprzedam mu. Na choler mi pistolet. - Nie - powiedzia Grisza. - Nie sprzedawaj broni. - Sprzedam - powtrzyem. - Na choler mi to. - Nie - powiedzia. - Nie sprzedaje si broni. Zreszt to wszystko, co masz. Bya to prawda; miaem tylko ten pistolet, ktry przywiozem tu z Europy, bibli i fotografi takiej jednej kurwy, ktr przechowywaem tylko dlatego, e bya troch podobna do innej kurwy, w ktrej kiedy si podkochiwaem. Moe by zreszt, i kochaem j naprawd. Ale to nie byo teraz wane; wane byo tylko to, e od dwch miesicy bylimy obaj bez pracy; porzdne niadanie jadem ostatni raz w Jaffie, w wizieniu. Nie umiaem myle o mioci; co innego Grisza, ale on by Rosjaninem, a Rosjanie si nie zmieniaj i do koca nic im nie jest obojtne. Ale ja nie jestem Rosjaninem; byo mi ju wszystko jedno, a moe byem nawet dalej: ju poza rozpacz i ju poza gniewem. Ludzie nie wiedz naprawd, ile obojtnoci jest w nich i jak bardzo obojtne moe si wszystko sta pewnego dnia; i dobrze, e nie wiedz. - Syszysz - powiedzia do mnie Grisza. - Znowu tutaj si szwendaj. - Wycign rk w mrok; widziaem ich te, ze lepia zapalajce si i gasnce niby latarki. - Myl, e moe jeszcze co dostan. - Nie - powiedziaem. - One tu przychodz do mnie, tylko do mnie. Przysigam ci, Grisza. Bg tylko jeden wie, dlaczego mnie tak nienawidz. - Kto by je tam rozumia - powiedzia leniwie. Pali resztk papierosa zacigajc si gboko i ze znawstwem; potem cisn niedopakiem w mrok i odwrci si do mnie. Zdawao mi si, nie wiem dlaczego, e patrzy na mnie jako szczeglnie uwanie i surowo. - A broni - nie sprzedawaj - powiedzia. Znw odezwa si jaki, potem zawtrowa mu drugi i wyy oba do ksiyca - olbrzymiej, pomaraczowej bani, balansujcej tu nad spokojnym, jasnym morzem. Czuem je tak, jak i one czuy mnie prawdopodobnie; czuem ich spalon socem sier i ich ostre oddechy; ich wieczny gd i ich wcieko skierowan przeciwko mnie, tylko przeciwko mnie, tak jakbym ja to stworzy ten kraj o polach spalonych socem; o polach bez drzew, bez cienia, bez dzikich zwierzt - z wyjtkiem wy i skorpionw, ktrych bali si wszyscy. Siedzielimy z Grisz w milczeniu; sycha byo szum morza, lecz wci jeszcze bez ladu wiatru; no i te psy przebiegajce w ciemnoci i szeleszczce ich apy w polu penym mieci. I ten ich przeklty warkot.

105

- No, no - powiedzia Grisza. - Nie widziaem jeszcze czego podobnego. Moe kiedy przyoye jednemu z nich i one to w jaki cholerny sposb zwchay. - Nie - powiedziaem. - Przysigam ci, Grisza, e nie. Nic do nich nie mam. Siedzielimy tak z godzin moe jeszcze; a potem przyjecha ten czowiek swoj ciarwk. Mymy siedzieli na piachu przed progiem, a on wysiad z kabiny, nie zgasi nawet wiate i podszed prosto do nas. - Dobry wieczr - powiedzia. Sta przed nami trzymajc pod pachami ca kup butelek piwa. Nie odpowiedzielimy mu; ni Grisza, ni ja. Mimo i byo ciemno, wiedzielimy dokadnie, jak on wyglda; mody, zdrowy mczyzna tu po trzydziestce; zaczyna ju ty i jego twarz rozlewaa si powoli, ale wszystko to szo na koszt zdrowia i modoci, nie kosztem lat; by dobrze odkarmiony i koniec; gdyby mia on, byaby dumna z niego. Feler w tym, e jej nie mia. Zaczyna take ysie; mia delikatne ciemi jak u dziecka, ale to si widziao naturalnie tylko w dzie. Teraz pachnia za to; uywa jakiej wody koloskiej tak silnej, e czowiek mia wraenie, e zakwito cae pole kwiatw z oleodruku. - No, Grisza - powiedzia. - C to, nie przywitasz si? - We swoj mord std i znikaj - powiedzia Grisza. - I nie przyjedaj tu wicej. Wiem, czego tu szukasz. Butelki z piwem zadzwoniy delikatnie pod pach tamtego; uczuem nagle pragnienie, niemale bl w gardle, i przysigbym, e Grisza czu to samo. - Suchaj, Grisza - powiedzia tamten. - Bd mia dla ciebie prac od przyszego tygodnia. Trzysta pidziesit funtw miesicznie. Za Beer-Scheb, chcesz? - A ty bdziesz tdy jedzi co wieczr - powiedzia Grisza. - I wstpisz sobie czasem do mnie, eby troszk odpocz. I tak troch pogada z moj Len. A ja bd tyra za Beer-Scheb i posya jej fors, nie? - Chcia splun, ale butelki znw zadzwoniy delikatnie i zascho mu w gardle; zasycza jako dziko i miesznie i to go pewnie rozwcieczyo. - Ujdi ad siuda, swoocz, idi legawy pies, blat'naja morda! - powiedzia. Nic nie widziaem; butelki szczkny w ciemnoci o kamienie i poczuem nagle gorzki zapach piwa. Skoczyem naprzd przyciskajc okcie do twarzy z kolanem wysunitym i podkurczonym niemal do brody; miaem szczcie - trafiem go w brzuch akurat w tym momencie, kiedy szykowa si rbn Grisz jeszcze raz. Stkn z blu, ale nie zaszkodzio mu to wiele, by to mocny chop; widziaem, jak rzuci Grisz niby kotem, a Griszy te niczego nie brakowao; teraz lecia na mnie z pici wzniesion do gry jak mot, ale wywinem mu si i znw wpad na Grisz, i potoczyli si

106

na barak, a ciana z dykty trzasna. Skoczyem na nich z tyu; zoyem dwie rce i chciaem go trzasn w kark, ale nagle jakie ostre zby pochwyciy mnie za nog i to mnie zgubio; odwrciem si bowiem, a wtedy rbn mnie w szczk tak, e poleciaem pod pot, w kurz, razem z caym kbem skowyczcych psw. Ten skowyt, to byo wszystko, co zapamitaem; dopiero pniej, jak przez mg, doszed do mnie haas odjedajcej ciarwki. Ocknem si po dugiej chwili; Grisza trzyma moj gow na kolanach i chustk ciera mi krew z warg. Wcia jeszcze huczao mi w uszach, tak jakbym wysiad z samolotu po paru godzinach lotu. Oblizaem si; prbowaem powsta, ale nie daem rady; kolana ugiy si pode mn i klapnem ciko na ziemi. - To wszystko dlatego, e ten pies ugryz mnie w nog, Grisza powiedziaem dzwonic zbami. - Straciem orientacj. - Przeszo - powiedzia. - Inaczej dooylibymy mu zdrowo - powiedziaem. - Chciaem go rbn w kark, a wtedy poszedby spa. Wiesz, Grisza: obie rce razem i tak jak toporem. Nauczy mnie tego jeden go od spadochroniarzy. Ale ten cholerny pies wczepi si we mnie. Milcza, nie odpowiada, i widziaem tylko jego twardy profil. - Tak czy owak on tu ju nie wrci - powiedziaem. - Szkoda. Dooylibymy mu zdrowo. Odwrci si nieco ku mnie; jego jasne, skone oczy bysny jak u kota. - Nie - powiedzia. - Nie dooylibymy mu. A wiesz dlaczego? Bo nie dalibymy rady. A wiesz, dlaczego nie dalibymy rady? Bo dwch goci, ktrzy nie jedli porzdnie od miesicy, byle kto moe skopa. - Pomilcza chwil. - Ale nie bj si - powiedzia. - On tu wrci. Wrci tu jeszcze raz. Ale potem ju nigdy wicej. Podnis si; pomg i mnie wsta. Otworzy drzwi i wepchn mnie do baraku, a wtedy w tym, ostrym wietle dojrzaem jego praw cz twarzy: opuchnity policzek i obrzydliwie podbite, wybauszone oko. A potem jeszcze dugo, lec ju w ciemnoci na swoim ku, widziaem jego rozbit twarz; zapadaem w sen i powracaem z powrotem przywoany obrazem jego twarzy. Wci jeszcze huczao mi w gowie i wci twarz jego powracaa z ciemnoci; przypomniaem sobie nagle jednego Niemca, ktry mia wytatuowan na ramieniu twarz kobiec, a pod ni blunierczy napis: wszystko przemija prcz oblicza Twego. To byy wite sowa, ale ten Niemiec suy we francuskiej marynarce handlowej, a przedtem przeszed z Rommlem pustyni i niewiele sobie robi ze witoci wiata tego. Lecz mnie si zdawao, i bya to nie wytatuowana twarz kobieca, lecz twarz Griszy, taka jak zobaczyem przed godzin; rozbita i opuchnita, z okiem szyderczo wybauszonym. Nie mogem wci jeszcze zasn; syszaem, jak Lena pacze i wymyla mu, i zmarnowa ca kup misa; nie odrobin, ktra sczeza w naszych oczach na patelni, lecz wanie ca kup, ktr mona by byo je Bg jeden wie jak dugo; i syszaem, jak go bagaa, eby da jej spokj i odsun si z t swoj straszn twarz; a potem, ju u progu snu mego, usyszaem,

107

jak pokona jej opr i jak Lena pacze z upokorzenia; wic jeszcze pomylaem sobie, e Grisza to silny chop, i e to by przypadek to, co zdarzyo si przed godzin, i jako tak wsuchaem si przyjemnie w ten jej pacz i zasnem. Nastpnego dnia rano ogolilimy si nieco pniej ni zwykle; Grisza podlepi sobie oko plastrem, zjedlimy po talerzu patkw owsianych z margaryn; Grisza ucaowa ma Len - ciep jeszcze od snu i rozgrymaszon - i wyszlimy z baraku. Ten staruszek, ktry mia siostrzeca w Ameryce, czeka ju na nas. Wyglda schludnie; by piknie ogolony, nosi na szyi co w rodzaju apaszki, a jego krtkie spodenki byy starannie zaprasowane - mymy przy nim wygldali jak dwaj z pieka w naszych brudnych spodniach khaki i przepoconych koszulach. Stary trzyma w rku list. - Panowie bd przechodzi koo skrzynki pocztowej - powiedzia. Zrbcie mi panowie t grzeczno - i poda mi ten list, gruby i ciki; pisa go p nocy pokasujc i wycierajc zy. Chciaem go ju wzi, ale Grisza powstrzyma mnie. - My idziemy do Haifskiej szosy - powiedzia. - Tam nie ma adnej skrzynki po drodze. Musi pan si sam pofatygowa. Stary odszed niezadowolony, a ja popatrzyem na Grisz. - Dlaczego, na lito Boga, do Haifskiej szosy? - powiedziaem. - Po co mamy i trzy kilometry, kiedy tutaj autobus podjeda pod nos? - No i co z tego - rzek Grisza. - Nie wiedziaem, e masz co pilnego do zaatwienia. Mona si czasami przej; przed dziewit i tak nikogo nie zapiemy. - Ale to trzy kilometry, Grisza. - Wanie - powiedzia. - Taki spacer uspokoi twoje skoatane nerwy. Poszlimy przez pole, do szosy, a potem szlimy brzegiem morza przez ogromn pust pla, na ktrej nikogo jeszcze nie byo, czyst i pikn, a potem znw wdrapalimy si na gr, skrcili na lewo i szlimy poprzez dzielnic, w ktrej mieszkali tylko dyplomaci - byy to mae, schludne domki schowane wrd tych fantastycznie kwitncych drzew; przed furtk kadego z tych domkw stay butelki z mlekiem; czasem trzy, a nawet cztery, z czego mona byo si domyli, e maj cae chmary dzieci. Byo mi troch gupio ze wzgldu na ma Len i zerknem na Grisz; widziaem, e te patrzy na te butelki z mlekiem, ale udawa, e go to nic nie obchodzi. Miaem ochot wzi kamie i porozbija je wszystkie - systematycznie, na zimno i niczego nie tumaczc. Ale nie mogem sobie na to pozwoli; jechalimy, aby wykombinowa jak moliwo - tego dnia, jak i kadego innego dnia od dwch miesicy. Przy ktrym z tych domkw, w ktrym powinny mieszka raczej lalki ni ludzie, takie to wszystko byo schludne i grzeczne, Grisza zatrzyma si. Wycign z kieszeni blaszane pudeko z wizerunkiem brodatego kapitana. Ni std, ni zowd usiad pod samym potem opierajc si o niego plecami i wycign nogi a na rodek drogi.

108

- Siadaj - powiedzia. - Zapalimy. Usiadem troch dalej, na kamieniu; byo dopiero po sidmej, a kamie przygrza mnie ju porzdnie w tyek. Grisza dostrzeg to i umiechn si. - Co jest - powiedzia. - Boisz si, e przewrcisz im ten cay interes? Te by si nic nie stao. - Ja tam nie lubi, eby kto mord nade mn rozdziera powiedziaem. Ale usiadem koo Griszy i te oparem si o sztachety. Zapalilimy i byo od razu lepiej. Siedziaem rozwalony obok Griszy i mylaem sobie, i w tym kraju niewiele potrzeba, eby cieszy si yciem. Z pocztku, kiedy tu przyjechaem, zdawao mi si, e nie lubi tego kraju. Ale potem, kiedy go ju troch poznaem, pomylaem sobie, e si pomyliem. Pomyka polegaa na tym, e kochaem ten kraj, sam o tym nie wiedzc. I nigdy go nie przestan kocha; tych pl, nad ktrymi unosz si i krc piropusze wody, pomaraczowych lasw pachncych tak piknie, e czowiek boi si w to uwierzy; i agodnych wzgrz Galilei, i tych maych miasteczek, do ktrych zjeda si nagle i w ktrych Arabowie potrafi mwi dziesicioma jzykami; jednakowo le, z jednakow atwoci i powag. Wierz, e tam mieszka Bg i e nigdy stamtd nie odszed. I bd w to wierzy nawet wtedy, jeliby ten kraj spotkao dziesi nowych nieszcz, bo tylko tam Go czuem. Przysza mi ochota, aby to wszystko nagle powiedzie Griszy, ale kiedy obrciem si ku niemu, mylaem, e serce pknie mi z przeraenia; oblaem si potem, a jednoczenie w gardle zrobio mi si tak sucho, jak gdybym nigdy na tym wiecie kropli wody nie wypi. Przede mn sta pies; ogromny jak ciel, tylko e wyglda strasznie: niby diabe, rogw mu tylko brakowao. By cay czarny jak smoa i kudaty, apy mia grube, a zbw mogem si domyle w jego kwadratowej, obronitej paszczy. Znaem te psy; by to brodacz monachijski, rzadki okaz, ogromnie drogi; czasami uywa si tych psw do polowania, poniewa potrafi dobrze chodzi po wodzie, a ci figlarze z SS uywali ich podczas wojny jako psy policyjne - byy groniejsze od wilkw i bokserw. Widziaem kiedy, jak jeden taki skoczy na czowieka, wprost do garda, i powali go na ziemi rozdzierajc mu cay bark jednym chwytem paszczy. - No - powiedziaem do Griszy. - Dalszego cigu nie bdzie. A teraz pies taki sta przede mn o dwa kroki i krci swoim krtkim ogonem. Nie ruszyem si; papieros sparzy mnie nagle w rk i baem si upuci go na ziemi; czekaem, a sam si wylinie. Delikatnie podkurczyem nogi pod siebie, aby w tym momencie, kiedy pies skoczy mi do garda, mc go zrzuci. Ale on nie rusza si; czeka, jaka mucha przeleciaa mu przed nosem i kapn niedbale paszczk. Potem zbliy swj mokry, kwadratowy nos do mojego policzka i obwcha mnie starannie, nawet trci mnie nieco. Nie ruszaem si i to go widocznie zdumiao; trci mnie swoj grub, kosmat ap raz i drugi; bawio go to wida; wreszcie odskoczy o krok i zaszczeka potnym basem, a wtedy zobaczyem jego ognicie czerwony jzyk. Wreszcie odbieg w podskokach wci jeszcze odwracajc ku mnie

109

kosmat paszcz; tak jakbym mu sprawi zawd, e nie zareagowaem na jego zaczepki. Rzuciem si do Griszy. - Czego nie wzi kamienia, durniu - powiedziaem. - Trzeba go byo trzepn w eb i koniec. Widzisz, e pies chce mnie gry, a ty siedzisz i patrzysz. - Trzeba byo to samemu zrobi - powiedzia Grisza. - Dokadnie to samo: wzi kamie i trzepn go w eb. - Baem si poruszy. - A ja to co? Ja si te baem. - Skd si ten dra tutaj wzi? - powiedziaem. - Jeszcze w yciu nie widziaem takiego ogromnego psa. - adny pies - powiedzia Grisza. By wyranie zy, i pomylaem sobie, e pewnie wstydzi si swojego tchrzostwa. Popatrzy na mnie z boku. - Gdyby ci tak chwyci swoimi zbami - powiedzia - to... Pokrci gow, nie dokoczy; znw popatrzy w bok ze zoci, wyranie unikajc mego wzroku, i znw pomylaem sobie, e si wstydzi. Zrobio mi si go al. - No, no, Grisza - powiedziaem. - Idziemy dalej. Nic si przecie w kocu nie stao. - Nic - powiedzia Grisza. Szlimy do autobusu, a ten dra bieg za mn; nie za nami, nie za Grisz, ale wanie za mn - tego byem pewien. Nie odwracaem si, a byem przekonany, e w pewnym momencie skoczy na mnie z tyu i przygniecie mnie do ziemi. Raz nawet trci mnie na przystanku i kiedy wreszcie nadjecha autobus i wsiedlimy, to bieg jeszcze spory kawa za tym starym pudem i szczeka. Jaki czowiek stojcy koo mnie powiedzia z podziwem: - adnego ma pan psa. - Pewnie - powiedziaem ocierajc pot. - Cholernie adny pies. Mog go panu sprzeda. - Bro Boe - przestraszy si. Ale rozwaa co w sobie; to byo wida. Wreszcie zapyta: - Co on potrzebuje zje? - Dwie butelki szampana i puszk kawioru - powiedzia Grisza. - Ale bdzie pan przynajmniej spokojny o on; ju on jej przypilnuje. - Chamstwo! - To nie pytaj si pan! - Pan pewnie nowy tutaj? - Tak - powiedzia Grisza. - Ale siedziaem ju w wizieniu za

110

pobicie. Wcale nie byo tak le. Ten czowiek obrazi si; pocz gono opowiada zwracajc si przy tym do wszystkich, e kiedy byo tutaj inaczej, e kiedy ludzi si tutaj szanowao; a nawet mona byo zostawia otwarte mieszkania i wszystko czowiek zastawa na miejscu. Kraty poczto wstawia dopiero po ostatniej wojnie, kiedy przyjechali nowi emigranci. On sam, osobicie, kopa tu drogi i cierpia na malari, podczas gdy Grisza zaera si w Europie jak u Pana Boga za piecem; potem Grisza mu powiedzia, eby tamten przesa mu rachunek za swoj malari, to on zobaczy, co dla niego mona zrobi, a w kocu jaki onierz stojcy koo mnie i suchajcy tego wszystkiego obojtnie - opalony i muskularny - zapyta mnie, dlaczego my, ydzi, musimy si zawsze kci. Powiedziaem mu, e nie wiem, i tak dojechalimy do TelAvivu. Kiedy wysiadaem z autobusu, ydki dray jeszcze pode mn i powiedziaem do Griszy: - Nigdy ju nie pjd t drog. Nastpnym razem ten dra mi nie podaruje. Na ulicy King George zobaczylimy tego faceta, o ktrym wiedzielimy, e ma chody i moe wystara si nam o prac. Siedzia w maej kawiarni i zajada co, czego lepiej byo nie identyfikowa. Z ustami penymi jedzenia poinformowa Grisz, e teraz szczeglnie ciko o jakkolwiek prac, e przyjechao duo nowych emigrantw i te nie wiadomo, gdzie ich poupycha. Przesta mwi i skoczy take je; czeka przez chwil, patrzc na nas niewinnym wzrokiem, a potem znw napcha sobie usta jedzeniem i powiedzia, e bardzo mu przykro widzie dwch modych ludzi chodzcych bez pracy, ale kiedy on tu przyjecha, nie byo nic prcz malarii i walk z Arabami i jako to przey. - Jazda - powiedzia Grisza. - Ile chcesz i jak robot moesz zaatwi. Nie bd tu sta i sucha twojego mlaskania. Przekn olbrzymi ks i powiedzia bez zajknienia: - Trzysta funtw. - Nie wicej? - zapytaem. - Trzysta - powiedzia. Wskaza na mnie palcem. - Dla was obu. Zaatwi wam sta prac. - Trzysta funtw - powiedzia Grisza. - A ile bdziemy zarabia? - Osiem i p funta dziennie - powiedzia. - Taka jest stawka. - To wypada po jakie dwiecie dwadziecia funtw na miesic, jak dobrze pjdzie - powiedzia Grisza. - Dwiecie dwadziecia funtw za cay miesic tyrania. A ty chcesz trzysta. - Ja chc? - zdumia si tamten. - Ja chc zje swoje niadanie do koca. To wy chcecie. Najlepiej dla was bdzie, jak pjdziecie do biura porednictwa pracy. Oni was ju urzdz. - Unis palec i wskaza na rozbit twarz Griszy. - Co podobnego - powiedzia. -

111

Miae wypadek? - Nie - rzek Grisza. - Bawiem si z dzieckiem. Przysunem sobie krzeso i usiadem koo niego. Odsun nieco swj talerz. - Dobrze - powiedziaem. - Dostaniesz swoje trzysta funtw. To kiedy moemy zacz? - Kiedy - powtrzy. - Jutro. Dzisiaj zapacicie, a ja wam dzisiaj jeszcze wszystko zaatwi. Jutro moecie zacz. - Suchaj pan - powiedziaem. - Ja i mj kolega widzielimy po raz ostatni trzysta funtw na reklamie loterii pastwowej w kinie. Musimy przepracowa miesic, a potem dostaniesz pan swoj fors. Zgoda? Wycignem do niego rk; czekaem chwil, a potem Grisza z caej siy uderzy mnie w rk i rka moja odskoczya w bok. - Jeszcze si spotkamy - powiedzia Grisza. - Pewnie - rzek tamten. - Zawsze moemy si spotka, kiedy bdziecie mieli trzysta funtw. To byo wszystko; poszlimy przed siebie; mona byo ju waciwie wraca do domu, ale chodzio o Len: balimy si wrci do domu o godzinie dziesitej rano i powiedzie, e niczego nie udao si nam zaatwi. To by byo gupio; trzeba byo wraca ju po czwartej, razem z ludmi powracajcymi z pracy i udawa zmczonych caodzienn bieganin. Chyba nic tak nie mczy, jak udawanie zmczenia - w pewnych sytuacjach. Mielimy przed sob par godzin czasu; poszlimy nasz zwyk drog - w kierunku morza. - On nie jest zy - powiedzia do mnie Grisza. - Ale on nie rozumie inaczej. - Pomilcza chwil. - Tak jest pewnie ze wszystkimi rzek. - Ale w mord to mu chciae da. - Pewnie - rzek. - Nie jemu jednemu. - Suchaj, Grisza - powiedziaem. - On chce trzysta funtw. Sprzedamy moj spluw. Wemiemy za ni sto dwadziecia, moe ze sto czterdzieci funtw, a reszt dopoyczymy. Damy mu te trzysta funtw i koniec. Za dzie, dwa zaczniemy pracowa i wszystko bdzie OK. - Nie - powiedzia. - Nie sprzedawaj broni. - I na choler ci ten pistolet? - powiedziaem wcieky. - Do czego bdziesz strzela? - Co si musi znale - powiedzia Grisza. - A moe ten swoocz niczego nie potrafi zaatwi? Moe jemu si tylko ni nasza forsa. I co wtedy? A jak on prynie z nasz fors, to gdzie go bd szuka?

112

Mao takich cwaniakw w yciu widziaem? Chryste Panie, widziaem ich dosy. Zaczekaj. - Wydaje mi si, e ju czekam troszeczk - powiedziaem. - Ale ty Grisza masz on. I ma Len. - Oe si te - powiedzia. - Przynajmnicj obaj bdziemy w jednakowej sytuacji. A to ukoi twoj dusz. - Wanie id si eni - powiedziaem. - Ale tylko na troch. Poegnalimy si przy morzu; on zszed na pla, a ja poszedem w kierunku ulicy Jaarkon, aby znale pewn dziewczyn. Nie byo to zreszt takie trudne; ujrzaem j ju z daleka: siedziaa na tarasie brudnej kawiarni i palia papierosa w taki sposb, e nawet picioletnie dziecko nie miaoby wtpliwoci, czym si trudni. Bya jednak rzeczywicie adna i to komplikowao spraw. Komplikowao bo czowiek jej aowa. Mnie tam nigdy nie al kurew, bo kurw nie mona zosta, trzeba si ni urodzi i umrze, a reszta na ten temat to kiepska literatura. Wic nigdy ich nie aowaem i przypuszczam, e dlatego mnie lubiy. Syszaem, jak zwierzay si zawym gosem ze swego ycia rnym mniej lub wicej pijanym idiotom; a potem opowiaday to sobie i zdychay przy tym ze miechu. One w ogle lubi opowiada. I maj co. A przy tym mona si atwo domyli, kiedy kami, i to sprawia satysfakcj: rodzonej onie czowiek chce wierzy, kiedy owiadcza, e dentysta zaj jej pi godzin czasu; a w dodatku nie moe sobie przypomnie, na jakiej ulicy znajduje si jego zakad. Z nimi tego nie ma. Ale tej jednej aowaem, bo bya rzeczywicie pikna. I nic na to nie poradz. A w dodatku yem ju z ni od paru miesicy i byem jej winien ca kup forsy; wic moe std braa si ta wieo uczu. Moe. - No i jak - powiedziaa, kiedy usiadem ju koo niej na nieprawdopodobnie brudnym wyplatanym krzeseku i zapaliem papierosa. - Nic? - Nic - powiedziaem. Napiem si czego okropnego i sodkiego ze szklanki stojcej przed ni; kelner przynis mi piwo Gold Star, ktre piem tu zawsze i zawsze na jej rachunek; napiem si troch tego gorzkiego, mocnego piwa i od razu byo mi lepiej. Kelner zmruy do mnie oko, co oznaczao, e powaa mnie i mj mdry stosunek do ycia; i co oznaczao rwnie, e on sam take chtnie zostaby alfonsem, ale z niewiadomych sobie samemu przyczyn nie moe si na to zdecydowa; a potem odszed. Ona sama pia to swoje sodkie paskudztwo; nie wiem, co to mogo by, ale nigdy jeszcze czego takiego nie prbowaem. - Wic co - powiedziaa Ewa. - Chcesz pojecha ze mn do Jerozolimy? - Nie - powiedziaem. - Sprbuj jeszcze. Umiechna si. - Nie dostaniesz adnej pracy - powiedziaa. - Po pierwsze, jeste turyst i nie masz pozwolenia pracy. Po drugie, nie znasz prawie

113

wcale jzyka. Nikt ci nie przyjmie, to jasne; a zreszt takich jak ty jest tu duo. Nie od rzeczy byoby wspomnie, e w dodatku niczego nie umiesz. - Pracowaem przez pi lat jako kierowca - powiedziaem. - I to na gorszych samochodach jak tutaj. Potrzeba mi tylko pracy, Ewa. Nie zapomniaem tego. - W tym kraju kady jest kierowc - powiedziaa. - I tak prac akurat najciej dosta, bo to jest jeszcze najlepiej patne. O tym wiedziaem i bez niej, e kierowcy yj tutaj jak krlowie i zarabiaj najwicej. Ten dra, ktry wczoraj mnie i Griszy nakad po mordzie, te by przecie kierowc; zgrzytnem zbami, kiedy przypomniaem sobie o tym. - Chcesz jeszcze mwi na ten temat? - zapytaa Ewa. - Bo mog ci jeszcze powiedzie, e tu jest wicej kierowcw jak samochodw. Znw napia si tej nieodgadnionej cieczy odrzucajc somk. - No wic? - Nie - powiedziaem. - Nie pojad z tob, Ewa. Kelner podszed i powiedzia do niej: - Jeden taki tutaj chciaby z tob pogada. Siedzi z tyu. - Powiedz mu, e jestem zajta - powiedziaa. Nie odwrcia si nawet, aby spojrze w jego stron; bya najadniejsz prostytutk w tym kraju i moga sobie pozwoli na to, aby nie odwracajc gowy straci dwadziecia funtw. Zreszt mg poczeka; jeli ju koniecznie chcia, to wiedzia zapewne, e lepszej nie znajdzie. Nie chcesz by alfonsem - powiedziaa. - Co? - Nie - powiedziaem. Ale dodaem szybko: - Kocham ci. Kocham ci, ale nie chc tego. Jeszcze sprbuj. Musz w kocu dosta jak prac. - Zabrzmiao to wszystko jako sabo; wic raz jeszcze z mk w gosie powiedziaem denerwujc si przy tym za tego faceta z tyu: - Kocham ci. - A jak tam Grisza? - A tak, yje. - I nagle powiedziaem bez wstpw: - Suchaj, Ewa. Potrzeba mi trzysta funtw. Mog dosta robot i mam takiego jednego, ktry to moe zaatwi. Ale ten swoocz chce wszystko od razu. - Pojed ze mn do Jerozolimy - powiedziaa. - To wszystko. I nie mw ze mn o pienidzach. - Wyja z torebki banknot funtowy i pooya go na stoliku, cho rachunek nie mg wynosi wicej jak szedziesit piastrw. - Chod - powiedziaa. Ale ja siedziaem uparcie; ja tam nie lubi pyta i Bg mi wiadkiem, e nigdy nie lubiem. Czekaem, a ona si domyli. Powiedziaa do mnie:

114

- Nie bj si, z nikim jeszcze nie byam. Wyszlimy; ten, ktry siedzia za nami, sapn ze zoci, ale nie poruszy si; by twardy, chcia czeka. Jemu byo wszystko jedno: pierwszy czy drugi. Mnie nie. Ju nie chodzio o nic, tylko o to, aby by pierwszym tego dnia. Taka bya midzy nami umowa i to mi Ewa przysiga w pewnym burdelu, naszego pierwszego dnia, podmywajc si przy tym z wdzikiem kocicy. Moe bym nawet z ni pojecha do Jerozolimy, bo sama myl, eby by sutenerem akurat w witym Miecie wydawaa mi si wiea, ale znaem Ew zbyt dobrze. Wiedziaem, e adowaaby mi si do ka po dniu swojej cikiej pracy i daaby ode mnie tego, ebym si z ni cacka jak z prawiczk; tak wanie, poniewa one oczyszczaj si w ten sposb. Niestety. Pod tym wzgldem one wszystkie s takie same; i dla nikogo nie robi wyjtku. To ciki kawaek chleba i one s twarde; twardsze od on i crek, i naszych matek. Ile razy szedem z Ew, zawsze musiaem i gwn ulic, chocia tumaczyem jej, e o wiele przyjemniej i bocznymi uliczkami i e rosnce tam palmy przypominaj mi Palermo. Ale to jej zupenie nie obchodzio, gdzie tam; uwieszona u mojego ramienia przepychaa si wraz ze mn poprzez tum; przystawaa przy oknach wystawowych i czytaa jadospisy wywieszone przed restauracjami, tak eby wszyscy widzieli, e i ona ma swojego i e pogarda wiata jest czym, z czego mona si mia, jeli si ma swojego Cyrenejczyka. A tym Cyrenejczykiem byem ja. Powtarzam: to twardy chleb; trzeba mie dobre zby i krew. Ja tam nigdy nie mogem si poapa, z iloma ona bya w ku; z picioma, dziesicioma czy z dwudziestoma, a ona zawsze poznawaa, kiedy skoczyem sobie w bok. Mylaem o tym wszystkim idc ulic Ben-Jehuda o godzinie dwunastej w poudnie, przy czterdziestu stopniach upau; i cholera mn trzsa. Dopiero pniej, w hotelu, wrci mi dobry humor. Lubiem na ni patrze, kiedy zrzucia ju z siebie te kolorowe szmaty i chodzia po kamiennej posadzce palc papierosy - jednego za drugim. Bya zgrabna jak kot i wiedziaa o tym. Dugie nogi, piersi jak u Murzynki i anielska twarzyczka. Tylko oczy miaa ponure, ze; tak jakby przekla wszystko i wszystkich. Dobrze si przy tym nazywaa: Ewa. Leaem na czystym, szeleszczcym przecieradle i patrzyem na ni; byem ju dobrze zmczony, a to dobrze wiadczy na jej korzy; niewiele kobiet potrafi czowieka zmczy przy czterdziestu stopniach upau, a w dodatku czowieka, ktry porzdnie nie jad od dwch miesicy. - Chamsin idzie - powiedziaa do mnie Ewa. Wstaem; okrciem si przecieradem i podszedem do okna. Rzeczywicie: morze ciemniao, a zakurzone drzewa na ulicy byy nieruchome, jak z gipsu, drzewa i ich cienie; wszystko zamierao. Ludzie przemykali pospiesznie starajc si przechodzi pod niskimi markizami sklepw. - To moe potrwa i pi dni - powiedziaem. Patrzc przed siebie, w ulic, Ewa powiedziaa: - Jed ze mn do Jerozolimy.

115

- Nie. - Zdechniesz tutaj. - Nie. Nie zdechn. Wrcia na ko. Pooya si i zaoya rce pod gow. Zamknem okno; podobno tak lepiej, kiedy chamsin nadciga. Lepiej, ale te mona zwariowa. Raz jeszcze spojrzaem na ulic; std, z czwartego pitra, czuem ciepo asfaltu. - Nigdy jeszcze nie bylimy w tym pokoju - powiedziaem. - Dlaczego nie powiedziaa portierowi, eby nam da nasz zwyky pokj na pierwszym pitrze? - Ach - powiedziaa. - Tam naprzeciwko mieszka taka stara panna. Wiesz, niemiaa entuzjastka ycia pciowego. Ja tam nie lubi nikomu sprawia radoci za darmo. - Tu jest adniej - powiedziaem. - Wida poow miasta. I morze. I Jaff. - W Jerozolimie jest jeszcze adniej - powiedziaa Ewa. - A o dwunastej w poudnie sycha, jak z meczetu zwouj wiernych na modlitw. - Nagle zmienia ton. - Ale ty nie chcesz jecha, co? Nie ma o czym mwi? - Nie - powiedziaem. - Boisz si y z kurw - powiedziaa - bo ci si zdaje, e moesz kiedy mie co lepszego. Ale to nieprawda. Nie bdziesz mia innej. Wszystkie s kurwami i wy wszyscy jestecie klientami. To jest mio. Ale ty nie bdziesz klientem. Bdziesz alfonsem. A zreszt co ci za rnica. One wszystkie czuj si w obowizku wypowiadania swoich myli w sposb najbardziej ponury, nie rozumiejc, e nikogo to nie interesuje. Mzgi ich pozostaj dziewicze; to tak, jakby los chcia im zrekompensowa co nieco. Zauwayem take, e lubi strasznie mwi o mierci i pogrzebach; i s przekorne jak dzieci w tym myleniu o mierci, o swoim ciele spoczywajcym wrd kwiatw, i o zach koleanek. - Potrzeba mi trzystu funtw, Ewa - powiedziaem. - Poycz mi, albo daj. Grisza ma dziecko i on. Chodzi o dziecko. - adna jest ona Griszy? - zapytaa mnie Ewa. - Bo ja wiem? Chyba adna. - No to przyprowad j jutro razem z Grisz - powiedziaa. - I niech si troch lepiej ubierze. A wieczorem bdziecie mieli trzysta funtw. Ja jej pomog. Mnie te pierwszy raz pomoga taka jedna jak ja.

116

- Jeli mnie kochasz - zaczem. - Dam ci w Jerozolimie - powiedziaa. - Nie trzysta. Trzy tysice. Moe nawet wicej. Bdziesz sobie w dzie chodzi pywa, a wieczorem pjdziemy si bawi we dwjk. Ale w Jerozolimie. - Grisza by j zabi - powiedziaem. - Ale na mnie to si Grisza zgodzi, co? On jest twoim dobrym przyjacielem, on si nawet nie zapyta, skd masz, eby ci nie urazi. On kocha swoj on, ty kochasz mnie - c to dla ciebie za rnica. - Bierzesz mnie na diet, Ewa, co? - powiedziaem. - Kocham ci - powiedziaa. - Kurwy te kochaj. Zapytaj si ony Griszy, jak nie wierzysz. No i ju, takie one s. Jeli si przy czym upr, to nie ma na to ratunku. Dla nich ycie to prawdziwy dramat, one si nie nudz. - To ju nie mwmy o tym - powiedziaem. Leaem koo niej; znw ogarniao mnie gorco i z caej siy staraem si zapomnie o tym tustym, spoconym i cierpliwym czowieku, ktry na ni czeka. Jestem twoim pierwszym - powiedziaem cicho. A poniewa nie odpowiedziaa, krzyknem prawie: - Pierwszym. Pierwszym, jakiego miaa. Pierwszym w twoim yciu. Milczaa; z caej siy uderzyem j w twarz raz i drugi, a wtedy powiedziaa: - Tak. Potem Ewa odesza, a ja zdrzemnem si troch. Obudzi mnie gos zza ciany; to jaki pobony czowiek modli si gono. Leaem w milczeniu i staraem si zrozumie jego sowa. Musia by to stary czowiek; syszaem, e modlitwa go mczy, czsto brakowao mu sw. Byo w tym co strasznego i co naprawd wzniosego, i lec bez ruchu wiedziaem ju, e nie zapomn tego dnia i tej modlitwy zza ciany, gosu starego czowieka, ktrego nigdy nie widziaem i nie zobacz. Na dworze musiao by okropnie: czuem teraz chamsin i tutaj, w pokoju; brako mi tchu, a moje serce walio ciko. Niebo ciemniao, a morze byo nieruchome jak stal. Wszyscy byli zmczeni i peni rozpaczy; wszyscy, ktrzy przyjechali tutaj, i ci, ktrzy si tutaj urodzili. Nie byo dla nikogo wyjtku: ciemno i gorc pooyy si nad tym krajem; nad jego morzem i pustyni. Zdarzao si, e umieray zwierzta i ptaki; ludzie umierali prawie zawsze. Zasypiajc znowu, pomylaem sobie, i wanie w taki dzie umiera Jezus. Nawet tego nie oszczdzio mu niebo; wic moe On jeden, jeden jedyny przeszed swoj drog naprawd a do koca. Nie miaem ju nic, ani niczego, ani nikogo; ale mogem przynajmniej o tym myle lec tutaj, na tym ku, w tym dusznym pokoju, do ktrego dobija si ju par razy portier, poniewa potrzebowa go dla innych mczyzn i innych kobiet; i byem szczliwy, e mogem o Nim myle w dzie mierci Jego. Nikt mi nie mg tego zabroni. Nikt. Ani mnie, ani nikomu innemu; gdziekolwiek bym poszed i czymkolwiek

117

bym zosta. I dlatego wszystko przeminie prcz oblicza Jego. I znw nastpnego dnia rano Grisza upar si, eby i do autobusu a do Haifskiej szosy. - Ale ten pies, Grisza - powiedziaem. - Przecie ty wiesz, jak to ze mn jest. Rzuci si na czowieka takie bydl i koniec. Ty bdziesz si mia, ale ja mam dosy curesw. - Ej tam, pies - powiedzia. - Po pierwsze, nic ci nie zrobi. Wstyd w ogle mwi takie gupstwa. Ja tam lubi przej si rano. Pomylaem sobie, e moe rzeczywicie go nie bdzie, a wczoraj to tylko przypadkiem si tam napatoczy. Ale by: sta na rodku drogi dokadnie o tej samej godzinie co wczoraj, zupenie jakbymy si przedtem umwili telefonicznie. Chciaem skrci w bok, ale zobaczy mnie. Przybieg w podskokach; stan na tylnych apach i pooy mi swoje cikie pazury na ramionach. Sam ju nie wiedziaem, co robi; zdobyem si na odwag i poczochraem go po brzuchu. To mu si spodobao; zawarcza radonie; poliza mnie tym swoim ognistym jzorem; a potem poszed za nami do autobusu. - Wiesz co, Grisza - powiedziaem. - Zdaje si, e ten pies mnie lubi. On jeden wrd miliarda psw. To dobry znak dla nas. - Nie taki dobry, jak ci si zdaje - powiedzia. - Dlaczego? - Swoocz pies - powiedzia leniwie Grisza. Umiechn si krzywo. Najwicej to mi al szakali - powiedzia. - Czemu? - Bo one nigdy si std nie wydostan - rzek. Pogrozi psu pici. - A on std wyjedzie - powiedzia. - I zawsze bdzie mu dobrze. - Dlaczego ten pies ma std wyjecha? - zapytaem; tego dnia po raz pierwszy pomylaem sobie, e Grisza zwariowa. - Dlaczego ten pies ma std wyjecha i skd ty wiesz takie rzeczy? - Wiem - powiedzia Grisza. W urzdzie porednictwa pracy powiedzieli Griszy, e jeszcze nic dla niego nie maj, ale eby si nie niepokoi. Potem znw poszlimy w kierunku morza i umwilimy si na autobus o szstej. Wziem od Griszy par papierosw i poszedem szuka Ewy. Nie byo jej w kawiarni; ten mj kelner przynis mi butelk piwa i odszed. Nie upyno nawet pi minut, jak podszed do mnie jaki. - Chciaem z tob porozmawia, kolego - powiedzia. Usiad; wiedziaem od razu, z kim bd mwi. Musia mie swoje dziewczyny; i musia si ju tym trudni od wielu lat. Nauczyem si ju ich poznawa i nigdy nie dam si oszuka, nawet gdyby ktry z nich podszed do mnie w szatach kardynaa. Oni mwi tonem jakiej

118

zawodowej dyskrecji; przy tym przylepiaj si czowiekowi do twarzy. - Ewa to twoja pani - powiedzia. - Prawda? Chodzi dla ciebie? - Moe i tak - powiedziaem. - Ale o co chodzi? - Jest interes - powiedzia. - Mona zarobi adne par groszy. A ty przecie potrzebujesz pienidzy, kochanie. Ju wiedziaem, o co chodzi; rozemiaem si. - Chcesz, ebym wpakowa Ew na troch - powiedziaem. - Tak? - Wanie - powiedzia. - Ewa mieszka w Jerozolimie. Niech ona chodzi w miasto tam, gdzie mieszka. To nie sztuka pojecha autobusem do Tel-Avivu i tam apa goci, bo kademu wolno si zakocha i pj do hotelu z dziewczyn. Nie? - Tak - powiedziaem. - Ale ja ju jestem w tym wieku, e dla mnie najprzyjemniejsza cz gry miosnej to arcie. Moesz ze mn nie mwi na ten temat. - Wanie - powiedzia, jakby nie syszc zupenie tego, co mwi. I do takiej dziewczyny trudno si przyczepi. A potem ona wraca sobie spokojnie do Jerozolimy, tam gdzie nikt nie wie albo mao kto, i udaje porzdn. Ale co maj robi nasze dziewczyny? Te, co chodz tutaj? - Cholera mi do waszych dziewczyn - powiedziaem. - Na tym wiecie wszyscy chc si rn. Starczy i dla waszych. - To nie tak - powiedzia. - To nieadnie, e tak mylisz, kochanie. Ty na przykad w zeszym roku pracowae przez pi miesicy na budowie bez pozwolenia na prac i nikt ci nie ruszy, chocia wszyscy wiedzieli. Dlaczego przestae tam pracowa? Wycignem do niego swoj praw do; w tysic dziewiset czterdziestym czwartym roku trafia mnie kula zabierajc kawaek koci, a potem w tym samym miejscu zamaem j. Nie mogem zacisn pici; nie mogem dwiga niczego cikiego; a teraz on trzyma moj do w swojej mocnej, gorcej rce i oglda j uwanie. - Musisz postara si o lekk prac - powiedzia. - Dzikuj ci, e to mwisz - rzekem. - Pomog ci - powiedzia. - Ewa mi pomoe - rzekem. - A te wasze bd miay przez ten czas okazj, eby zeskroba sobie odciski z tykw. Pooy mi rk na ramieniu. - Ewa jest jak kada z nich - powiedzia. - Jak one wszystkie, kiedy zaczynaj. Jej si zdaje, e pewnego dnia znajdzie frajera, ktry si z ni oeni; wezm t fors, ktr ona wytykowaa, i zapomn.

119

Ale przecie ty nie jeste tym frajerem, nie? Ty si z ni nie oenisz, nie bdziesz z ni razem y, a jeli nie, to grosza od niej nie zobaczysz. To nie jest interes dla ciebie. Zostaw to. Znw pooy mi rk na ramieniu. - Nikt nie jest alfonsem dla przyjemnoci - powiedzia. - Ale jak si raz czowiekowi noga powinie, to ju bdzie jecha na tyku przez cae ycie. Zostaw to. Ty mi zaatwisz z Ew, a ja ci dam par funtw, to bdziesz mia z czego y przez par miesicy. I zaczepisz si pomau przy jakiej pracy. Zostaw to, prosz ci. - Patrzy na mnie cikimi, podpuchnitymi oczyma i umiecha si. - Ja ci daj tylko szans powiedzia. - Bo jak nie ty, to kto inny. Kady to dla mnie zrobi. Ale ja widz, e tobie wicej potrzeba. Moesz si jeszcze przy czym innym zaczepi i bdziesz jad swj chleb. A Ewa tak czy tak tutaj chodzi nie bdzie. - Co jej zrobicie? - zapytaem. - No c - powiedzia. - Zrobimy jej. To co trzeba. Ale ty ju z tego nic nie bdziesz mia. Dwign si ciko; w ogle by ciki, opasy, ale wyglda na porzdnego chopa. Na pewno mia on i dziecko; i na pewno kto go kiedy kopn i ju si nie pozbiera. - Przyjd kiedy wieczorem - powiedzia. - Napijemy si, pobawimy si. Jak chcesz, pjdziemy do kina. - I wyzna nagle bezradnie: - Bo ja lubi kino. Za kino wszystko oddam. No to przyjd, jak si namylisz - powiedzia. - Ja siedz zawsze w tej kawiarni przy morzu - pokaza mi rk. - Zapytaj o Ben-Ami, a jakby mnie nie byo, to poczekaj troch. - I nie al ci Ewy? - powiedziaem, eby go troch podrani. - Taka moda, adna dziewczyna, a ty j chcesz wpakowa do puda. Nie al ci jej? Pochyli si ku mnie; poczuem jego oddech mocny od piwa i papierosw. Ale by to oddech zdrowego czowieka. - al - powiedzia. - al. Wicej ni tobie. Ty przecie nie jeste alfonsem. Dla ciebie to na raz. A dla mnie na zawsze. Odszed. Czekaem jeszcze godzin albo troch wicej, ale Ewa nie zjawia si tego dnia. Powiedziaem kelnerowi wskazujc na pust butelk po piwie, e ona zapaci, i kelner wykona uspokajajcy ruch rk; znaczyo to, e wszystko w lokalu jest do mojej dyspozycji. Lubiem ten lokal; tu poznaem Ew przed omioma miesicami. Pamitam jak dzi: siedziaa przy stoliku obok grajcego puda, a ja tutaj, na tarasie. Wiedziaem, e to prostytutka, ale strasznie mi si podobaa. Nie miaem w kieszeni wicej jak dwa funty, ale postanowiem sprbowa. Podszedem do niej. - Chod ze mn - powiedziaem. - Dokd chcesz i? - Nie wiem. Chyba do hotelu.

120

- Zapacisz za hotel? - Nie - powiedziaem. - Na pewno nie. - Dlaczego? - powiedziaa Ewa. - Tu ju tak jest, e mczyzna paci za hotel. Nie wiesz o tym? - Wiem - powiedziaem. - Pewnie, e wiem. Ale ja w ogle nie mam pienidzy. Ja wcale nie chc i z tob za pienidze. Przecie chyba tego nie powiedziaem. Popatrzya na mnie i wtedy po raz pierwszy dobrze zobaczyem jej oczy; ponure jak u nocnego ptaka. Wiedziaem ju przedtem, e to histeryczka; mylaem e rbnie mnie w gow butelk albo co w tym stylu. Ale nic takiego si nie stao. Ona po prostu patrzya na mnie, a ja staem i umiechaem si. - A wic - powiedziaa. - Na mio? - Tak - rzekem. - Dokadnie tak. - I ty mwisz to powanie? - Jak najbardziej - rzekem. Co jakby zapalio si w jej oczach. Wtedy mylaem, e mi si tylko tak zdaje, a dzi wiem to na pewno. - Ty wiesz, co ja robi? - Wiem. - I nie przeszkadza ci to? - Pewnie, e mi przeszkadza - powiedziaem. - Ale wolno mi si w kim kocha, nawet jak co przeszkadza. Zawsze zreszt co przeszkadza. - Dobrze - powiedziaa. No i poszlimy. Poszlimy najpierw na spacer, t drog, ktra prowadzi do Jaffy - spokojn ulic, gdzie zawsze modzi onierze ucz si prowadzi samochd; zjedlimy obiad w Jaffie w takim jednym barze, w ktrym daj dopiero co zowione ryby, a potem wrcilimy do Tel- -Avivu i Ewa zaprowadzia mnie do jednej starej wiedmy, u ktrej wynajmowaa na dzie pokj; tam wanie przychodzili jej klienci. Ewa posza do pokoju, a ja z wiedm siedziaem w kuchni i syszelimy wszystko, co si dzieje za cian. Tak mnie urzdzia; mylaa widocznie, e zaartowaem sobie z niej i chciaa mi da szko. Niewiele si tam za t cian dziao, ale przyjemne to nie byo. Nie. - Co pan taki chudy? - powiedziaa do mnie ta wiedma. - Co, pan ma moe suchoty?

121

- Nie - powiedziaem. - Pan tak wyglda. Mj brat tak wyglda. Mia osiemnacie lat i ju umar. - Jaka szkoda - rzekem. - Ale pani si trzyma dobrze. - Dobrze - zawarczaa. - Mam obustron przepuklin. Oni mnie chc operowa, ale ja si nie daj. - Niech si pani nie daje - powiedziaem stanowczo. Spojrzaa na mnie podejrzliwie. - A dlaczego nie? Wtedy wysza Ewa; ten go my si w toalecie i parska jak ko. Pomylaem sobie, e jak bdzie jeszcze gwizda ari torreadora, to chyba nie wytrzymam i dam mu w zby. Ewa miaa na sobie nie zapity szlafrok i wtedy po raz pierwszy ujrzaem jej nogi. Usiada mi na kolanach. - No i co? - powiedziaa. - Ano nic - rzekem. - Tak sobie gawdzimy z t pani. - Pocauj mnie - powiedziaa cicho; a ten go wci jeszcze parska w toalecie. Pocaowaem j; lecz oczy jej byy otwarte, cay czas otwarte, i miaem takie wraenie, jakby kto oglda twarz moj przez mikroskop. Potem przyszed nastpny; znowu targowali si za cian; i syszaem, jak Ewa mwia specjalnie gono, abym i ja mg to sysze. Ona proponowaa mu, eby poszed do wasnej matki, a on paczliwym gosem upiera si przy dwudziestu piciu funtach. Wreszcie si zgodzili. - Pan to chyba nie silny - powiedziaa starucha mierzc mnie pogardliwym spojrzeniem. - Chory pan chyba te, tylko pan nie chce powiedzie. Ju ja to widz. - Gdzie pani to widzi? - Ano tak - powiedziaa. - Po wszystkim. Z moim bratem te tak byo. Nawet pan podobny. - Ach, mj Boe - powiedziaem. - To straszne. Ale wtedy nie byo lekarstw. - Co tam lekarstwa - powiedziaa. - Ja mam przepuklin, to i lekarstwa nie pomagaj. - Niech pani si zoperuje. - Co tam operacja - zawarczaa znowu. - Mam siedemdziesit lat. Niedugo umr.

122

- Ach, Boe - przeraziem si. - Nieche pani nie mwi takich rzeczy. To straszne. Tamci za cian skoczyli i Ewa znw wysza do mnie. Tym razem pocaowaem j sam; i tym razem zamkna ju oczy. Ta starucha posza zmieni przecierado i syszaem, jak wymyla temu nieznajomemu mczynie, a on tymczasem azi na rkach po pokoju szukajc czego, co mu wypado. - No - powiedziaa Ewa. - Kochasz mnie? - Pewnie - powiedziaem. - Jak bdziesz chciaa, to z tym skoczysz. - I ty moesz to wytrzyma? - Nawet nie wiesz, ile mona wytrzyma - powiedziaem. Syszaem co takiego poprzedniego dnia na kowbojskim filmie z Allanem Laddem. Ponuro wbiem wzrok w maselniczk stojc na stole i jeszcze raz powtrzyem: - Nikt nie wie, ile mona wytrzyma. Potem znw siedziaem z t wiedm, a ona opowiadaa mi o tym, e ju przed picioma laty wycili jej p odka, czy nawet trzy wierci, i e ona musi czsto chodzi do toalety, a gocie Ewy przeszkadzaj jej w tym, i e "co oni tam robi". Mgbym jej atwo na to odpowiedzie; i waciwie do dzisiaj nie wiem, dlaczego jej tego nie wytumaczyem. A potem ten trzeci poszed i Ewa znw wysza. Tym razem nie chciaa, abym j caowa. Zacza paka; zsuna si z moich kolan i pakaa lec na pododze; i nigdy przedtem ani potem nie syszaem ju takiego paczu. Tak pakaliby chyba tylko umarli, ktrym przyszoby zmartwychwsta i y po raz drugi. Ta stara znw zmieniaa przecierada, a Ewa wci jeszcze pakaa lec nago na kamiennej posadzce. Patrzyem na zegar; mina godzina, potem druga. Wreszcie Ewa powiedziaa do mnie: - Nigdy nie mylaam, e bdziesz mg to wytrzyma. Nigdy. Podniosem j i jako tam otarem jej twarz. Ja te przedtem nigdy nie mylaem, e tyle mona wytrzyma; Chryste Panie, nigdy nie mylaem, e jestem taki dzielny i e tak wiele cudzego nieszczcia potrafi znie. Popatrzyem na pust butelk po piwie, machnem kelnerowi rk i poszedem nad morze. Nie znalazem tam Griszy; stary Rosjanin, ktry mia tam kiosk, powiedzia mi, e Grisza poszed ju, ale jeszcze wrci. Rozebraem si i pooyem na piasku; byo gorco, chamsin trwa ju drugi dzie, fale nie podpyway pod betonowe nadbrzee tak jak dziao si to zazwyczaj o tej porze roku. Ludzie pochowali si do domw; nikt si prawie nie kpa - tylko ja i jeszcze paru turystw, ktrzy nie dawali za wygran i leeli bezwadnie w piekielnym socu przykrywszy gowy pachtami "New York Herald Tribune" i "Jewish Chronicle". Nie lubiem ich; byli wrzaskliwi i natarczywi; wygldali miesznie w swoich ubraniach z tropiku przy ludziach urodzonych tutaj: piknych kobietach i mczyznach o atletycznej budowie, powanych i skromnych, ktrzy pracowali ciko, potrafili si bawi jak dzieci i umierali w milczeniu na wszystkich

123

granicach Izraela. Patrzc na tych i tamtych, trudno byo uwierzy, e naleeli do jednego narodu. Przypuszczam, e ci, urodzeni tutaj, take nie bardzo w to wierzyli i nie dziwi im si. Codziennie ginli na granicy modzi onierze; cigle o tym czytaem i syszaem. Wierz w to, e jeliby kiedy ten nard spotkao nieszczcie, to wrogowie ich weszliby do pustego kraju: bez mczyzn, bez kobiet i bez dzieci. Ci, urodzeni tutaj, mieli poczucie tragizmu swego losu, ale nigdy o tym od nich samych nie syszaem; i dlatego tym ciej byo mnie, obcemu, pta si po tym kraju bez pracy i ze wiadomoci tego, e nie jestem tu potrzebny w adnej sytuacji i okolicznociach; i e nikt tu na mnie nie liczy. Gdzie indziej nie mylabym wcale o tym. Grisza przyszed okoo trzeciej; rozebra si i skoczy do wody jemu jednemu chciao si pywa w taki dzie, kiedy czowiek godzin myla nad tym, czy warto si przewrci z jednego boku na drugi. Nie widziaem nigdy silniejszego chopa od Griszy: by szczupy, prawie chudy, ale jak z elaza. Ciko byoby go dobi; chyba tak jak z kotem; a przecie wczoraj, pomylaem sobie, tamten sponiewiera nas, jak chcia. Grisza wyszed z morza byszczcy od wody, z dymic gow, i pooy si obok mnie. - Napiby si? - zapyta. - Pewno, ebym si napi - powiedziaem. - Ale zjadbym co przedtem. - To nie wchodzi niestety w rachub - powiedzia Grisza. - Mog wykombinowa od tego starego z kiosku butelk koniaku. Ale do jedzenia tam nic nie ma. Zreszt po co ci je? Bdziesz szybciej pijany, kiedy rbniesz sobie na czczo. U nas, w Odessie, chopcy pili czasami wdk z gorc zup, eby si szybciej zaprawi. - U was w Odessie - powiedziaem. - Sprbuj. Podnis si; ja dalej leaem w ciepym piasku, nawet nie spojrzaem za nim. Syszaem tylko ich gosy. Grisza zaczyna z bardzo daleka, jak czowiek wyspecjalizowany w poyczkach; jak wybitny artysta, ktry wierzy sobie i temu, e w swoim dziele bdzie mia wiele do powiedzenia - eksponowa temat, powoli i wytwornie. - Gorco dzisiaj - mwi Grisza. - Ano, gorco - potwierdzi stary. - Ale u nas w Odessie-mamie te i tak bywao - mwi Grisza. Bo ten stary te by z Odessy. - Czto-e ty - oburzy si stary. - Gdzie ty widzia co takiego? Oddechu zapa nie mona. - Pi si chce - delikatnie podda Grisza. - A tam, pi - powiedzia stary. - Lepiej nie pi w chamsin. Wypijesz szklank, dwie, zaczniesz - a potem skoczy nie mona. Zdrowia szkoda, mwi ci.

124

- Dajcie butelk, zapac wam w tygodniu. - O, nie - powiedzia stary. - Ty wiesz, Grisza, jak to u mnie powiedziane: sierioznyj szczot - haroszaja druba. U mnie na kredyt nic nie ma. - Zmienili was tutaj, wuju - mwi z gorycz Grisza. - Was by ju ludzie nie poznali w Odessie. Zamknem oczy, przestaem sucha; znaem zreszt ich teksty. Zawsze koczyo si na jednym: stary wybucha straszliwymi przeklestwami i dawa Griszy na kredyt. Kl to oni potrafili obydwaj i wypowiadali swoje teksty z namaszczeniem, z powag, nie przerywajc jeden drugiemu, niby dwaj wytrawni aktorzy w teatrze. Rosjanie maj poczucie wasnej malowniczoci i to jest w nich pikne. Potem Grisza pooy si koo mnie i nala w szklanki. Stary krzycza jeszcze z kiosku, e to grzech oszukiwa swojego ziomka, a potem zamilk. Koniak przeszed przez moje gardo jak ogie; wzdrygnem si, ale nastpna szklanka posza ju lepiej. Teraz nie chodzio ju o nic; spokj by we mnie i spokj by wok mnie; nieruchome morze, przydymione soce i nieruchomy cie palm z nadbrzea; nie istniao nic poza bezwadem i udrk tej ziemi palonej socem i nie chronionej ani odrobin wiatru. - Ten chamsin moe potrwa i pi dni - powiedziaem do Griszy. Tak mi to jako wyglda. - Kiedy byo ju osiem. - No i co? - Nic - powiedzia. - Przetrzymao si. Zreszt nad morzem nie jest jeszcze tak strasznie. - Nie - powiedziaem. - S ludzie, ktrzy go podobno nie czuj. - Nie bj si, poczuj - powiedzia Grisza. - Pobd tu przez par lat, to poczuj. Ja te z pocztku nie czuem. Z kadym tak. Do tego si czowiek nigdy nie przyzwyczaja. - On umar wanie w taki dzie - rzekem patrzc na soce skryte poza mg. - Kto? - On. Wypilimy znowu; ci poprzykrywani pachtami "New York Herald Tribune" i "Jewish Chronicle" patrzyli na nas ze zgorszeniem: nie pasowao im to do obrazu, ktry przywieli tutaj w swoich sercach. Grisza zauway to: wyszczerzywszy zby macha do nich rk zapraszajc do butelki, ale oni udawali, i go nie dostrzegaj: leeli na swoich leakach biali i drtwi, niby ryby wyrzucone

125

przypywem, i cierpieli w socu. - Pamitasz Mapiego Kapitana? - zapyta mnie nagle Grisza. - Pewnie, e pamitam - powiedziaem. - Poznalimy go przecie w Ejlacie. - A jego statek pamitasz? - Pamitam. To bya taka spacerowa trumna, na ktrej pojecha po mapy do Abisynii, czy gdzie tam. No wic? Co z nim? - Nic - powiedzia Grisza. - Pytaem si dzisiaj o niego. Przepad razem ze swoim statkiem. - A mapy? - zapytaem leniwie. - Mapy te przepady? Wiedziaem, e mia przywie te mapy, ale nie mogem sobie przypomnie po co. Zdaje si, e dla jakich dowiadcze czy co w tym rodzaju. W kadym razie byo to malownicze. - Nie wiadomo w ogle, czy dojecha - powiedzia Grisza. - Na pewno dojecha - rzekem. - Skd wiesz? - Wiem - powiedziaem. - I zabra te mapy. Dopiero w powrotnej drodze rozpieprzy si razem ze swoim statkiem. A teraz wiosuje sam z powrotem. Ale nie tak bardzo sam. Uratowa bowiem adunek. I teraz pynie sam z mapami, bo mia za to obiecan fors, a mapy robi mu tysice psikusw. Ale on nie daje za wygran. Jest z nimi sam na sam wobec wiecznoci. I pynie. Tylko mu si klepki poprzesuway w mdku i od czasu do czasu czuje, jak mu ogon ronie. Ale nie daje si losowi. Takim powinien by czowiek. - Suchaj - powiedzia nagle Grisza. - Ty nie sprzedae spluwy? - Nie. O szstej wracalimy do domu przez nasze pole; i naturalnie ten staruszek drepta koo nas - ten, ktry mia siostrzeca Billy'ego w Stanach. Opowiada nam, jak Billy zaczyna: od biedy, z niczego, nie majc na kawaek chleba, a dzisiaj jest kim, z ktrym kady musi si liczy. Billy przysa mu swoje najnowsze zdjcie i stary pokaza je mnie i Griszy: Billy siedzia upozowany jak "Myliciel" Rodina i tusty podbrdek przepywa mu fad midzy palcami. Na dworze byo czterdzieci pi stopni i pomylaem sobie, e duo bym da za to, eby w taki dzie spotka Billy'ego i strzeli go w pysk bez adnych wyjanie. Wtedy wanie to wielkie auto przejechao tu obok pokrywajc nas rdzawym kurzem. - To on - powiedzia Grisza. - Jeste pewien? - zapytaem gupawo.

126

Nie odpowiedzia mi; mia prawo mi nie odpowiada - w piekle poznabym ten samochd - wielki, amerykaski White o dziesiciu koach - i jego kierowc, ktry zawsze w czasie jazdy wysuwa nonszalancko nog w sandale. Oczy Griszy zwziy si jeszcze bardziej, twarz mu skrzepa; milczelimy, nawet ten stary si przymkn; tylko psy szy pkolem za mn jak zwykle - najeone, warczce cicho i nieprzerwanie, pene sobie tylko wiadomej nienawici. Weszlimy do baraku; Lena staa przy kuchni, a maa Lena siedziaa na ku trzymajc w jednej rce buk z kiebas, a w drugiej tabliczk czekolady. Grisza nic jeszcze nie powiedzia; spojrza tylko na Len i ona od razu zrozumiaa. - Przynis dziecku czekolad - powiedziaa. - I co do zjedzenia. Miaam moe nie wzi? Grisza podszed do maej; delikatnie wzi z jej rk czekolad i buk. Maa Lena rozbeczaa si od razu. - Id, przejd si z dzieckiem - powiedzia do mnie. Staem niezdecydowany. Widziaem twarz Leny i jej bagalne spojrzenie; mylaa, e wszystko zaley ode mnie. - Id, przejd si z dzieckiem - powtrzy cicho Grisza. Podszed do mnie i uderzy mnie lekko w pier. - Przecie powiniene wiedzie, e nie samym chlebem czowiek yje - powiedzia. - Ty, katolik. Popatrzyem na niego, ale on mnie nie dostrzega. Wziem ma na rce i wyszedem. Zeszlimy nad morze, ale i tu take byo pusto. Ta maa Lena waya ju co nieco i byo mi troch ciko i niewygodnie; postawiem j ostronie na piasku. - No, Lena - powiedziaem. - Zrb sobie jaki zamek z piasku. Albo dom. - Nie chc - powiedziaa paczliwie. - Chc do domu. - Ej, tam, do domu - powiedziaem. - Taka dua panna. Przejdziemy si troch. - Do domu - powtrzya uparcie. Nie miaem jej czym zabawi; gdybym mia fors, to mgbym jej przynajmniej kupi lody albo co w tym rodzaju. Rozgldaem si bezradnie, a nagle pewna myl wpada mi do gowy. - Chod, Lena - powiedziaem. - Poka ci psa. - Nie chc psa. - Ale on jest wielki jak niedwied - powiedziaem. - Jak Michajo Michajowicz. Bo on jest naprawd niedwiedziem. Tylko wyglda tak troch jak pies. Chcesz?

127

- Niedwiedzia chc - powiedziaa maa Lena. - No to chod. Wziem jej ma apk i poszlimy brzegiem morza. Piasek chrzci pod naszymi stopami; przeszlimy obok odzi rybackich, niedbale zabezpieczonych, i sieci porzuconych przez nich - im take byo do chamsinu. Spojrzaem na niebo; nic nie wskazywao na to, e chamsin przejdzie do jutra, zamie si - jak mwili tutejsi. Niebo byo jak przydymione, ciemne i morze leao martwe, bezszelestne, niby na zawsze pokonane. Przypomniaem sobie nagle, e kiedy pewna kobieta powiedziaa do mnie: "chciaabym by jak morze, y wiecznie". Ona moga tak myle; ona, ktrej tu nigdy nie byo. - Daleko jeszcze? - zapytaa maa Lena. - Ju blisko - powiedziaem. - Nie wstyd ci pyta? Twj tata jest lotnikiem; pomyl, ile on w yciu kilometrw przelecia. - Ale ju nie lata - powiedziaa chytrze. - No to bdzie lata. - Kiedy? cisnem jej rczk. - Sama go o to zapytaj - powiedziaem. Znw szlimy wrd szeregu domkw, w ktrych powinny mieszka lalki. Zobaczyem go; zobaczylimy si nawzajem w jednej chwili. Podbieg do mnie, a waciwie skoczy potnym susem, jakby go wystrzelono z katapulty. Mao by brakowao, a przewrciby mnie; ledwo si zdyem zaprze nogami w ziemi. - To wanie on - powiedziaem. - Michajo Michajowicz. - Jaki wielki - powiedziaa. - No pewnie - rzekem. - To niedwied. - Wziem w rce jego gorcy eb i powiedziaem mu cicho: - Ty jeste jedynym psem, ktry mnie lubi, co? Ty, jeden jedyny. O, nie myl, bro Boe, e jestem pijany. Wypiem troch z Grisz, ale to nic nie znaczy. Jak bd mia kiedy fors, to przyjd tutaj i ukradn ci. I zwiejemy std razem; i zostaniesz ju na zawsze ze mn. - Co ty mu mwisz? - zapytaa maa Lena. - Tak sobie troch gadamy - powiedziaem. Usiadem pod potem i zapaliem; jednego, potem drugiego. Patrzyem, jak maa Lena bawi si z Michajem Michajowiczem usiujc przewrci go na ziemi, na co on si askawie zgadza, i przysigem sobie, e go kiedy ukradn. I bd go taszczy ze sob z jednego koca wiata na drugi, chobym sam nie mia co ry; to wielkie, kudate i gorce cielsko, ktre okazao mi tyle przychylnoci. A potem wrcilimy do domu; Grisza siedzia ju pod barakiem i pali.

128

- No i jak, Grisza - powiedziaem. - Pogodzilicie si? - Nie - powiedzia. - Noc was pogodzi. - Moe. Id, zobacz, jak tam z ni. Wszedem do baraku; Lena leaa na ku. Nigdy si midzy nich nie mieszaem, ale tym razem za bardzo j skatowa. Twarz jej bya sina, obrzmiaa. On to umia; owija jej wosy dookoa swojej pici, tak e si ruszy z blu nie moga, a drug rk wali j nie odzywajc si przy tym ani sowem. Odwrcia si powoli ku mnie. - I za co - powiedziaa. - Za to, e wziam co dla dziecka. Przecie nie dla siebie. Staem w milczeniu i patrzyem na ni; w kcie poniewieraa si rozdeptana tabliczka czekolady. Schyliem si bezwiednie i podniosem j. Potem znw popatrzyem na jej zapakan, zbit twarz. - Wszystko bdzie dobrze, Lena - powiedziaem. - Zbyt dugo to mwisz. Ty i Grisza. - Bdzie dobrze - powiedziaem patrzc na lepk mas trzyman w rce. Bo ju wiedziaem, e musi si tak sta. Podszedem do niej i wycignem rk; chciaem j pogaska, ale rzucia si w kt ka jak pies uciekajcy przed kijem: baa si mnie. Wic wiedziaem ju, e tak musi by. Wyszedem przed barak i usiadem obok Griszy. Wci jeszcze trzymaem t przeklt czekolad w rce i nie wiem dlaczego, gupio byo mi j wyrzuci. Czowiek czasem bywa dziwny dla samego siebie i to jest niedobrze. - Mnie tam diabli to tego Grisza. Nie wzia przecie facet si do niej przywala, nim. Lena to adna kobieta, powiedziaem. - Ale to za bardzo, dla siebie. Kada matka by wzia. A e to co innego. Porachujemy si jeszcze z Grisza. Mnie si te podoba.

Podnis si nagle; stan przede mn ciemny i wysoki; twarzy jego nie widziaem w mroku. - Suchaj, serce - powiedzia cicho. - Niech Lena sama je to, co dostaje od tego faceta, ktry si do niej od dwch miesicy przywala. Niech je i niech jej to pjdzie na zdrowie. Ale niech nie daje tego mojemu dziecku. To ja ju wol, eby moje dziecko godowao. - Milcza chwil, potem powiedzia: - Bo ja tego kraju nie opuszcz, nawet ebym mia tutaj umrze bez pochowania. Nie wiem jak ty; ty nie yd i moesz std wyjecha. Ale ja jestem ydem i tu zostan. I codziennie bd prbowa od pocztku, dopki czego nie znajd i nie urzdz si. I to nie chodzi o to, e jest mi ciko, bo ciko tu byo kademu, a jeli nie kademu, to na pewno takim jak ja. Ale dla mnie nie ma std drogi, bo jeli pjd std, to ju nigdy nie odpoczn i nigdy nie bd mg sobie powiedzie, e zrobi co jutro. Bo to bdzie ju za duo. Bo naprawd, to jest tylko tak

129

jak w modlitwie. Wiesz? - Wiem - powiedziaem. - Jeden jest Bg i jedna ziemia. - Uczuem w swojej rce co obrzydliwego i lepkiego. Bya to czekolada; odrzuciem j. - I to ju wszystko - powiedzia Grisza. - Tak - powiedziaem. - To ju wszystko. Ale kobiety... - Co kobiety - przerwa mi Grisza. - Moe ona mylaa wtedy, kiedy wychodzia za mnie za m, e ja yd i potrafi robi interesy? Co mnie to obchodzi? Ja std nie wyjad. - Nie - powiedziaem. - Nie wyjedziesz std, Grisza. I niedugo ju co znajdziemy. Zobaczysz. - Pewnie - powiedzia. - Pjdziesz si wykpa? - Pjd - rzekem. - Co bym mia nie i? Rozebralimy si do naga i poszlimy w morze. Nikt nas nie mg zobaczy; ludzie spali ju lub starali si usn, ciko apic powietrze, ktrego nie byo, ktrego brakowao; tak jakby Bg raz jeszcze chcia wyprbowa swoj ziemi i ludzi tu yjcych. Czuem, jak pot spywa po mnie, jak drani moj skr; i zdawao mi si, e czuem go jeszcze w wodzie, kiedy pynem ju obok Griszy; w ciemnoci i w wodzie nie przynoszcej ukojenia. Koczy si drugi dzie chamsinu. Zobaczyem go od razu; siedzia pijc to samo piwo, ktre ja zawsze zamawiaem u tego kelnera, ktry mnie tak wielbi bezinteresownie. Pi je wygodnie rozparty, ubrany w czyst, bia koszul, ktrej rkawy kto mu popodwija, starannie i z dbaoci. Usiadem koo niego, a on pyta: - Czego si napijesz? - Piwa - powiedziaem. - To samo co ty. - Dobrze - powiedzia. I do kelnera: - Gold Star. Wtedy co mi strzelio do gowy. - Nie - powiedziaem. - Chc sody. Sody z koniakiem. Pozwoli mi wypi, czeka. Najgorsze to to, e go lubiem. Nic na to nie mogem poradzi i czuem si wstrtnie. Znaem facetw, ktrzy przyjanili si gorco z kochankami wasnych on; teraz ich rozumiaem. Tak samo i z tym; ja nawet myl, e ze wszystkich Apostow Judasz najbardziej kocha Chrystusa, a e Go sprzeda, to ju zupenie inna historia, ale wierzy w Niego najbardziej ze wszystkich. Najgorsze jest chyba to, e z biegiem ycia dochodzi si do zupenej prostoty; tylko e ju nie bardzo jest wtedy po co y. - No wic? - powiedzia.

130

- Jak to zaatwimy? - A tak wanie. Wycign z portfelu wski, zoty zegarek z bransoletk. Pooy go przed sob na stole. - Pjdziesz z Ew do hotelu - powiedzia. - Jak ju si rozbierzecie, polesz j po szklank wody. Albo poczekasz, jak ona pjdzie... - Wiesz co - powiedziaem. - Do mnie kiedy jedna wacicielka pensjonatu w Berlinie powiedziaa, e mczyzna, ktry nie odlewa si do umywalni, nic nie jest wart w jej oczach. Teraz widz, e miaa racj. Ze mn by si ten art nie uda. Ja zawsze uwaam na takie rzeczy. - Rb tak zawsze - powiedzia. - No, dalej. To wam zajmie jak godzin, moe ptorej. - Spojrza na zegarek. - A do wp do drugiej, do drugiej bdziesz mia policj. - Policj? - zdumiaem si. Powiedziaem to takim tonem, jakbym nigdy nie oczekiwa tego sowa. A zawsze wydawao mi si, e mimo wszystko najciej przychodzi w yciu udawanie idioty. - Policj - powiedzia. - Oni tam przyjd na kontrol, a chyba policjantowi wolno wzi do rki torebk prostytutki? Policjantowi, ktry mniej wicej wie, co zostao skradzione na jego rewirze; on to ma wszystko zapisane w swojej ksieczce. Bo ten zegarek zosta trzy dni temu skradziony takiemu jednemu, ktry si poszed zabawi z dziewczynk. No wic? Wszystko jest jasne? - Tak - powiedziaem. Wziem zegarek ze stou i chciaem go schowa do kieszeni. Wyj mi go z rki i wytar starannie chusteczk, a potem dopiero poda mi go. Chusteczk wsun mi do kieszeni. Potem do tej samej kieszeni wsun pienidze; nie liczyem ich, ale byo na pewno wicej jak trzysta. - No, to tak, jakbymy zaatwili - rzek. - Chcesz si jeszcze czego napi? - Tak - powiedziaem. - Chtnie. Chciaem zosta z nim jeszcze troch. Miaem nadziej, e rozmyl si; wstan, oddam mu z powrotem pienidze i zegarek. Piem swj koniak patrzc na wielkie skrzydo wentylatora krcce si niepotrzebnie; moge podsun rk i nie czue nic. To by ju trzeci dzie chamsinu i po raz pierwszy od czasu, jak przyjechaem tutaj, czuem go porzdnie: nie chciao mi si nic, ani je, ani spa, nie wiem nawet, po co piem ten koniak. Byem zy na Ew, e mam jeszcze tyle do zrobienia przed wieczorem; wieczr mimo wszystko daje zudzenie odpoczynku. Byem wcieky na ni, e musz podnie si od stolika i przej na drug ulic: piset krokw w socu. Dopiero pniej, w hotelu, lec obok Ewy poczuem si troch

131

lepiej. Ten pobony czowiek za cian, ktrego syszaem przed dwoma dniami, modli si i dzisiaj. Ja nie mogem mwi, Ewa take nie; oddychalimy ciko, niby poprzez maski, a on modli si monotonnie i arliwie, tak jakby jemu tylko jednemu dana zostaa sia na przetrwanie tych dni. Wszystko ucicho; nie byo sycha nawet gosu dzieci, ktre wrzeszczay zazwyczaj od rana do wieczora; nic, tylko ten stary tam za cian i gos modlitwy jego; nie baganie, nie proba; lecz tak, jakby surowo upomina si o swoje prawa i wystawia Bogu rachunek wszystkich krzywd jego i tych, ktrzy przeszli ju i przyjd. Wiedziaem, e przyszedem tu po co, ale po co - tego nie mogem sobie przypomnie; w dodatku ten stary za cian miesza mi do reszty w gowie. Byo mi zreszt wszystko jedno. Nie chciaem o niczym myle ani niczego sobie przypomina; tak czy inaczej, nic nie byo wane w porwnaniu z tym pokojem, pustym prawie pokojem bez odrobiny powietrza. Patrzyem na dach przeciwlegej kamienicy, na ktrym lea martwy ptak; spad tam przed dwiema minutami i nie poruszy si ani odrobin; mier dosiga go w locie. Ewa wstaa nagle, okrcia si przecieradem. Zapalia papierosa; stojc ju w drzwiach powiedziaa do mnie: - Przynios ci co do picia. Wtedy przypomniaem sobie; z rozpacz pomylaem, e musz wsta z ka i wrzuci do jej torebki ten przeklty zegarek. Zatoczyem si po pokoju, zrobiem to i z powrotem wrciem na ko. Widziaem, e chustka, ktr da mi ten poczciwiec, wypada i ley na pododze, ale za nic w wiecie nie chciao mi si wsta i podnie jej. Nigdy jeszcze w yciu nie czuem si tak zmczony, a w dodatku bd musia jeszcze wsta, kiedy przyjdzie policja. Ewa wrcia po chwili; postawia przede mn butelk piwa. Podniosem j do ust rozlewajc troch. - Pojedziesz? - zapytaa. - Pojecha - przeraziem si. - Dokd? - Ze mn. Do Jerozolimy. - Nie - powiedziaem. - Nie mwmy wicej na ten temat. - Uniosem si na okciu. - Skocz z tym - powiedziaem. Z przeraeniem zobaczyem, e Ewa poczyna si ubiera. - Wyjedziemy std razem powiedziaem - ale tam, gdzie nikt nas nie zna. I dopiero tam pomylimy, co bdziemy robi dalej. - Baem si, e odejdzie, a oni jeszcze cigle nie przychodzili - moe ten idiota da im faszywy adres - a Ewa bya ju w sukience. Musiaem sobie przypomnie teraz ca literatur wiata, wszystko, co napisano o mioci; a spieszyo mi si. - Nigdy nie jest za pno - powiedziaem. - Nie, nigdy. A ja nie bd o tym myla, co byo, nie bd ci niczego pamita. Bd zawsze myla, e jestem twoim pierwszym. Jak zawsze wtedy, kiedy idziesz ze mn. Odwrcia si ku mnie.

132

- Tak nigdy nie byo - powiedziaa patrzc na mnie swymi ponurymi oczami. - Zawsze ju kto by przed tob. I dzisiaj te. Taki miy staruszek, ktry musi nosi suspensorium i skada je zawsze starannie na krzele. Nie daj si okamywa tak gupio. Zwinem si: trafia celnie. Moga mi tego zaoszczdzi. Czowiek zawsze rozumie je wtedy, kiedy odchodz ju naprawd. Tylko tego dnia, ale ani o minut wczeniej. Choby nawet y z jak przez dziesi lat czy wicej, to i tak nic z tego; one zawsze maj w kieszeni taki drobiazg, ktry ci wszystko zniszczy w tej wanie chwili; tak e zostaniesz nagi i pusty i bdziesz musia wszystkiego si uczy od pocztku, zupenie od pocztku. Ju one ci potrafi wyrwa ostatnie kolorowe piro z tyka. Ale nie miaem czasu o tym myle; Ewa staa przed lustrem i zapinaa sukienk. - Dlaczego mi o tym mwisz? - powiedziaem. - Po co? - Znw zabrako mi sw; w dodatku ten za cian mwi coraz goniej. - A przecie byo nam tak dobrze - powiedziaem z gorycz zerkajc przy tym na zegarek. - Powiedz, e kamaa - krzyknem prawie, patrzc, e siga pod ko po swoje pantofle. Bya za pitnacie druga. - Dlaczego? - powiedziaa. - Bo chc ci da te trzysta funtw, eby zacz pracowa. Ale nie chc ci wicej widzie. Pomylaam sobie, e tak bdzie lepiej. No wic. Dam ci pienidze, ale naley mi si przynajmniej, eby wiedzia, skd je mam, nie? Milczaem. - I potem id sobie do diaba razem z twoim Grisz - powiedziaa. Usiada koo mnie. - Ja nie chc adnych piknych wspomnie powiedziaa. - I nigdy ich nie chciaam. Ty pewnie mylisz, e ja jestem nieszczliwa albo e ja cierpi, ale to nieprawda. Nie. Urwaa nagle; baem si, e moe pjdzie i nie dokoczy. Przypomniaem sobie nagle jaki film z Charles Boyerem; ten facet mia doprowadzone do perfekcji drenie warg. Sprbowaem tak samo. - Wiesz - powiedziaa Ewa - miaam kiedy narzeczonego, ale nie chciaam go. Puciam si pierwszy raz z moim nauczycielem, takim starym parszywcem, ktry zawsze nosi wat w uszach - zim i latem. A potem patrzyam, jak stoi przed lustrem i chusteczk do nosa wyciera sobie szmink, tak eby ona nie poznaa. Wic nie mw mi ju niczego wicej. Przyjd o szstej, dam ci pienidze. Albo lepiej poczekaj tutaj. Pomylaem sobie, e moe rzeczywicie poczeka tutaj; gdzie si miaem wczy do szstej. Nic mi nie przychodzio do gowy i z trudem uwiadamiaem sobie dlaczego: bo by to trzeci dzie chamsinu i trzeciego dnia jest najgorzej; ale to ju byo wszystko, co wiedziaem - nie mogem zapa tchu, nie czuem wasnego serca. Co mi si bkao po gowie, e kto umiera wanie w taki dzie; w trzeci dzie chamsinu bez powietrza i wiatru, ale kto to by? Nie znaem go, nie widziaem. Zdawao mi si, e wystarczy tylko troch pomyle i bd wiedzia, kim on by; na pewno; ale wysiek przeraa mnie. Tak czy inaczej ten kto ju umar i nikt mu nic nie mg pomc; kt mgby czymkolwiek pomc w taki dzie? Mylaem

133

tylko, e o szstej przyjdzie Ewa i co mi przyniesie. Moe ona wtedy powie mi, kim on by i dlaczego umar. I moe wtedy bdzie ju troch wiatru i chodu; i moe bd potrafi znowu myle i wiedzie, po co tu przyszedem i jak si nazywam; a moe nawet bdzie mi si chciao je - pjd wtedy na rg, do arabskiej restauracji, zamwi sobie co, co przywrci mi siy i modo; i wtedy wanie oni zapukali do drzwi. Wracaem do domu przez zachodni dzielnic miasta. Autobus by prawie pusty; ja tylko i paru onierzy, opalonych i piknych, ktrzy spali zmczeni powiedziawszy uprzednio kierowcy, aby ich zbudzi, kiedy bdzie trzeba; gowy ich podskakiway, kiedy autobus szarpa gwatownie - ci kierowcy mieli temperament, jakby pacono im tylko za szybko; zby cierpy, kiedy czowiek patrzy, co oni wyprawiali z tymi starymi pudami - w tej dzielnicy tylko takie kursoway. Ja t dzielnic lubiem najbardziej ze wszystkich dzielnic Tel- -Avivu; pracowaem tu kiedy, dopki kamie szlifierski nie rozharata mi palcw prawej rki. Znaem kad ulic; wszystkie warsztaty wyrabiajce najdziwniejsze przedmioty z miedzi i brzu; ciemne sklepy, w ktrych mona byo kupi mundury armii amerykaskiej, mae knajpy, w ktrych siedzieli poboni wraz z niepobonymi jedzc w milczeniu i szybko, gdy tutaj pracowali wszyscy, spieszyo si kademu; wszyscy byli rzeczowi i pracowici: ci rzemielnicy, szewcy, sprzedawcy pasw wojskowych z czasw pierwszej wojny wiatowej - znaem ich, znaem ich dobrze, niektrych nawet po imionach: Syn Niedwiedzia, Syn Narodu, Wilk syn Wilka, Lew syn Lwa; lub kobiety - Wioniana, Maa Kropelka Rosy; w adnej innej stronie wiata nie byo tyle poezji. Wic pomylaem sobie jadc tym autobusem, e nie mona zniszczy narodu i jzyka; nikt tego nie potrafi. Nikt nie wie, jak zniszczy niemiertelno jakiej sprawy, bo czasem mieci si ona w czym, na co nie sposb zwrci uwagi; w czym, koo czego przechodzi si obojtnie lub z pogard, a co pozostaje nie dotknite i niepokonane; i w czym mieci si caa rnica pomidzy zabiciem a pokonaniem. Ale dla nas samych jest to tajemnic. wiat peen jest mieci, w ktrych jedni ludzie drugim usiuj wyjani co, czego zrozumienie wymaga jednej tylko chwili. Wierz, e kademu dana jest taka chwila; i wierz, e kady j zmarnowa. Czuem si ju troch lepiej; czuem, e to ju ostatnie godziny chamsinu - potem, kiedy szedem do naszego baraku poprzez pole poronite ostrymi chwastami, a psy jak zwykle czaiy si gdzie w ciemnoci. Gdzie, nad morzem niebo stawao si ju czystsze i janiejsze; wiatr mg kadej minuty zerwa si nad ziemi i powia od Galilei a do pustyni, a wtedy wszyscy ludzie lecy w ciemnoci zapaliliby wiata i poszli kpa si do morza: znw ywego, penego chodu i pachncego ostro; i pewnie wtedy rybackie statki poczyby znw nawoywa si wiatami - tak jak pierwszego dnia, kiedy przyjechaem tutaj. Ale teraz jeszcze byo ciko; trwaa jeszcze susza; ziemia nie daje si oszuka - szedem wic niosc w sobie tylko przeczucie, nic poza przeczuciem, a te psy cicho biegy za mn w ciemnoci. Grisza siedzia przed barakiem. On jeden nie skary si na chamsin; on wszystko potrafi wytrzyma. Przysiadem ciko obok niego, nagrzany piasek sparzy mnie nagle w tyek; Grisza poda mi

134

papierosa i zapaliem. - Zrobia Lena co na kolacj? - zapytaem. - Nie - powiedzia. - Nie szkodzi - rzekem szybko. - Kupimy co, a ona ju pomyli, co z tego zrobi. Moe ze dwie puszki misa? - Nie - powiedzia. - Dlaczego, Grisza? - Bo nie ma Leny - powiedzia. - Zabraa ma i ucieka z tym facetem. Sami sobie musimy co zrobi. Ale poczekajmy jeszcze; jeszcze jest za gorco. - Tak - powiedziaem. - Poczekamy jeszcze. Milczelimy chwil; teraz ju wida byo, e ksiyc przeciera si zza mgie; mogo to trwa godzin jeszcze lub dwie, ale nie wicej. - Jak mylisz - powiedzia Grisza. - Chyba jej nie bdzie le z tym swooczem, co? - Nie - powiedziaem. - Na pewno nie. - Ale wcieko pocza mnie dawi. - Powiedziaem ci - rzekem do Griszy - eby sprzeda moj spluw i koniec. Przynajmniej jadyby przez par dni, Lena i maa. Odwrci si ku mnie. - Ja chciaem dla nich lepiej - powiedzia. - Przysigem sobie, e jak ten chamsin minie, a ja nie znajd pracy, to zrobi z nimi i ze sob porzdek. No, ale ju pojechay. - To nic, Grisza - powiedziaem. - Jutro pjdziemy do tego faceta i on zaatwi nam prac. Mam fors. Wiesz, te trzysta funtw. - Ewa ci daa? - zapyta. - Tak. Potem weszlimy do baraku, a Grisza przynis butelk koniaku obudziwszy uprzednio waciciela sklepiku. Nie chciao nam si niczego gotowa, wic pilimy tylko ten koniak i jedlimy pomaracze na zaksk. Koniak nie szed nam do gowy, wic Grisza poszed jeszcze po drug butelk i znw musia budzi tego gocia od sklepu; syszaem, jak sobie wymylali, potem Grisza wrci. T drug pilimy ju pod barakiem; i wtedy, po raz pierwszy od trzech dni, zobaczyem znw wiata statkw rybackich na morzu. - Patrz, Grisza - powiedziaem. - Chamsin przeszed. - Ale jeszcze gorco - powiedzia. - Tak - zgodziem si - gorco.

135

- A jutro pojedziemy autobusem do miasta - powiedzia cicho Grisza. - I zapiemy jak robot o szstej pitnacie. - Dobrze - powiedziaem. - Ale nie std. Z Haifskiej szosy. - Nie. To ju niepotrzebne. - Niepotrzebne? - Pamitasz tego psa - powiedzia. - Tego wielkiego kudacza, ktry ci tak przestraszy? - O, Boe - powiedziaem. - On mnie pyta, czy ja go pamitam. Ja go pamitam lepiej od wasnej metryki urodzenia, Grisza. Rozemia si. - No, wic - rzek. - To jest pies takiego jednego bogatego skurwego syna, ktry tu przyjecha ze Szwecji i przywiz ze sob ca kup forsy. Ja znam tego psa. Jak zobaczyem, e ciebie tak psy nienawidz, to pomylaem sobie, e jak ci ten kudacz troch pogryzie - ot tak sobie, bez adnej zaczepki - to dostaniesz od tego skurwysyna ca kup odszkodowania i pocigniemy przez par dni. Ale akurat ten nic do ciebie nie mia, nie? - Nie odpowiedziaem mu, wic powiedzia tak, jakby chcia si przede mn usprawiedliwi: Ale tego to ja ju nie mogem wiedzie. - Tak - powiedziaem. - Ten akurat nic do mnie nie mia. Nalaem sobie pen szklank koniaku i wypiem j jednym haustem nie czekajc na Grisz; kropelki nawet na dnie nie zostao. Byem ju pijany; czuem to i dobrze mi byo z tym. Wic wypiem jeszcze raz trciwszy si z Grisz i czuem, jak to ciepo podnosi si we mnie; wyej i wyej, niby pomie. Chamsin ju przechodzi i z powrotem mogem myle; to pikne uczucie - by troch pijanym i mc myle. Teraz ju wiedziaem, e wszystko stao si przez niego, e on jeden jest winien wszystkiemu; temu, e odesza Lena od Griszy; temu, e Ewa wyskoczya z okna hotelu, kiedy policjanci chcieli j zabra; i temu, e ja i Grisza od dwch miesicy chodzilimy bez pracy. By on winien temu, i yjemy i e chamsin pali od trzech dni t ziemi, ale teraz ju przechodzi - ju wiatr nadciga od morza i morze znowu zapachniao, a ja mogem myle i nic nie rwao si w mojej gowie jak kadego z tych trzech dni. Ale ile wycierpielimy wszyscy przez niego; i dlaczego nie zrozumiaem tego wczeniej? Wszedem do baraku i wycignem spod ka mj pistolet, wsadziem go do tylnej kieszeni spodni i wrciem zaraz do Griszy. Nala mi znowu; wypiem szklank i jeszcze jedn, aby nie zapomnie tego, co powinienem uczyni. Zdarem z siebie koszul i oparem si o framug drzwi; kurz wgryza mi si w plecy, pot spywa ze mnie; czuem, jak ze skry mojej paruje ostry zapach koniaku, ale nie przeszkadza mi ju teraz ani kurz, ani pot, gdy wszystko stao si dla mnie jasne i pewne. Wiedziaem ju, e nigdy nie opuszcz tego kraju, e zostan tu na zawsze, i e zawsze bd kocha ten kraj; ale baem si o tym myle duej, aby nie zapomnie tego, co teraz wypadao mi uczyni. Raz jeszcze schyliem si w ciemno; po omacku podniosem moj

136

koszul, otarem ni ramiona i plecy i w ciemno j odrzuciem. - Poczekaj troch, Griszeka - powiedziaem. - Zaraz wrc. Oderwaem si od drzwi; przeszedem przez jak niewidzialn cian gorca; znw zabrako mi tchu, znw serce moje przestao bi, ale nagle zerwa si wiey wiatr od morza i wszystko poruszyo si we mnie, oyo; ju teraz chamsin skoczy si na dobre, jak w chwili, w ktrej umar On i w ktrej pocz y wiecznie - ziemia odetchna, poruszyy si drzewa, ksiyc wypyn spoza gorcej mgy i znw zobaczyem swj cie - skrciem wic na prawo, przestaem bdzi w mroku i poprzez to puste pole poszedem wprost ku drodze do Haify. 1962 Pierwodruk: "Opowiadania", Instytutu Literacki, Pary, 1963

Finis perfectus
Ten czowiek miota si i cierpia od dugiego ju czasu. Nie wiem i nikt - cznie z nim chyba - nie wie, ktrej nocy po raz pierwszy zacz nim trz zimny, jadowity strach; nikt nie wie, kiedy narodzio si w nim owo podobne do wrzodu penego materii uczucie, ktre ycie jego zamienio w koszmarny cig pijackich wieczorw, nocy spdzanych w komisariatach i skacowanych porankw. Nikt nie wie, ktrego dnia oczy tego czowieka stay si po raz pierwszy biae, i nikt nie zna dnia, w ktrym z serca jego odesza wszelka nadzieja i w ktrym serce jego zamienio si w kupk pokurczonych mini, odmierzajcych peen przeraenia czas. Nikt - cznie z nim - nie wiedzia tego. Ale wszyscy wiedzieli, e ten czowiek boi si, e yje strachem, e jego wasny cie, kroczcy za nim lub przed nim, przypomina mu stale pewne miasto, gdzie na jednym z mostw pozosta cie jakiego czowieka, ktrego imienia nie dowiemy si nigdy, choby nawet kady z nas na ziemi tej przey tysic szczliwych lat. Gdyby czowiek ten ba si wasnego cienia, nie pisabym jego historii, gdy wtpi, aby dzi zaciekawia kogo historia czowieka, ktry y strachem przed wasnym cieniem. Lecz byo przecie wrcz przeciwnie - czowiek ten pragn do koca ocali wasny cie, nie chcia przed nim uciec i pragn, aby z jego mierci umar take jego cie. Nie wiem, czy powinienem powtarza histori tego czowieka, gdy nie byem jego przyjacielem: trudno przyjani si z czym, co stracio oczy, serce i dusz, a pozostao tylko kupk strachu. Lecz spotykalimy si czasem. I ten czowiek mwi wtedy do mnie: - Mieszkam w pnocnej dzielnicy miasta. Niech j szlag trafi. Noc nad moim domem lataj odrzutowce; gdzie tam niedaleko jest lotnisko. One maj na skrzydach wiata, zielone i czerwone. Czsto patrz w gr i wydaje mi si, e za chwil jedno z tych wiate oderwie si, spadnie na ziemi, a wtedy caa ziemia stanie si takim przekltym, wielkim wiatem zielonym lub czerwonym. Jak pan myli? - Co? - Mw pan: zielone czy czerwone?

137

- Nie wiem. - Wy niczego nie wiecie - mwi. - Gdybycie wie-dzieli, gdzie jestecie, mielibycie wszyscy inne oczy. Albo w ogle nie mielibycie oczu. - Czym bymy patrzyli? - Czym patrz umarli? - Jak na nieboszczyka, czuj si stosunkowo rzeko. - A moe - bekota chwytajc mnie za rami - bdzie to co takiego jak soce? Jak ogromne soce, ktre zbliy si nagle z niesychan szybkoci i wszystko za-mieni si w zasrany popi? Jest to zupenie moliwe; kto zreszt pisa ju o spadajcym socu. - Oczywicie - powiedziaem wtedy z umiechem, cho mrz przeszy mi krgosup. - Ja nawet wiem, kto wtedy ocaleje. Ocalej tylko dwie osoby. Jedn z nich bdzie mj wuj, ktry przepi wszystko, straci poczucie czasu i od lat trudni si wycznie regulowaniem zegarka. On powstanie z popiow: najpierw nakrci swj zegarek, a potem bdzie usiowa poyczy dwadziecia zotych na wdk. Drug osob bdzie babka klozetowa z szaletu na Krakowskim Przedmieciu. By moe take, i z popiow powstanie pewien wielki polski aktor i wtedy okae si, e w swoim czasie pochowano go wycznie przez omyk. - Gupcze - powiedzia. - Taczymy wszyscy kanka-na na wulkanie. Jeste pan takim samym gupcem jak wszyscy: dzi kady czowiek jest tylko gupcem. Czy pan si udzi, e pan o tym nie myli ? Myli si pan. Wszyscy o tym mylimy. Biedna, zasrana ludzko. wiat zbyt daleko zabrn w zbrodni, aby cokolwiek mogo powstrzyma szalone rce. Pan myli, e panu uda si cokolwiek napisa? Pan myli, e panu uda si kogo wzruszy? Biedny gupcze. Dzisiaj adne ludzkie cierpienie nie ma formatu. Mio. Bl. Zazdro. Nadzieja. To suche patyczki: mona je przesadza, lecz na adnym z nich nie zakwitnie ju nic zielonego. Cierpienie take nie ma formatu. Wszystko zamazao si w strachu i zbrodniach. Dostojewski, ktry wzrusza mnie zawsze najbardziej i w ktrym mogem doczyta si zawsze, czego tylko chciaem, jest dzisiaj miesznym gupcem razem ze swoim obdem i kwikami duszy: dzi nie przerazi on nawet nie zdeflorowanej pensjonarki. Dzi wiat cay jest martwym domem. Jest olbrzymim obozem koncentracyjnym, tak wielkim, i nie potrzeba kolczastych drutw, gdy i tak nie ucieknie si nigdzie. Mona tylko kontemplowa zagad. - Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziaem. -U nas w Polsce nie ma obecnie sytuacji bez wyjcia. Kiedy przegrywa si ju wszystko, zawsze mona zosta krytykiem literackim lub wzi si za przekady z jzykw obcych. To nadzieja, ktra nigdy moe nie opuszcza czowieka. Pomyl pan o tym. Do widzenia. Traciem go z oczu, nie widzielimy si miesicami. Zawsze si zgrywaem przy nim, gdy nie miaem siy, aby prowadzi z nim dyskusj; pamitaem zbyt dobrze getto, powstanie, wrzesie i z chwil kiedy zaczem tylko o tym myle. znw czas tamten powraca i mdek mj kurczy si przeraeniem. Unikaem tego typka: pachnia zgliszczami wrzenia, mia oczy rozstrzeliwanych ydw, pachnia tak, jak w sierpniu roku czterdziestego czwarte-go pachnieli ludzie. ktrzy leeli po kilka tygodni patrzc wyartymi oczyma w ponce niebo - nie mia ich kto grzeba. Lecz czowiek ten nie mia gipsu w ustach -dlatego go unikaem, dlatego wolaem myle o nim jak o umarym. ycie zmusza nieraz do wielkiego okruciestwa, jakim jest unikanie; jeli chcemy, by nasze ywe noce nie przynosiy

138

nam obrazw udrki - w mylach grzebiemy nawet tych, ktrzy yj dzi midzy nami. Czy nie zdarza si nam nieraz unika matek, ktre straciy wszystkie dzieci; ojcw, ktrzy nigdy ju nie bd ojcami; crek, ktre nie maj si do kogo przytuli. kiedy przy-chodzi na nie miosna udrka? Tak samo i ja - unikaem go, ot i wszystko. Ostatni raz spotkaem go podczas festiwalu. Ulicami szy tumy, wrzeszczano, piewano: miasto napenione byo kolorow wrzaw. Staem na brzegu chodnika. Nagle trci mnie w rami on. By blady; mona byo z atwoci pozna, e czowiek ten prowadzi ycie ajdaka. Mwi: - Oto masz pan maskarad w skali monumentalnej. Ci modzi ludzie przyjechali tutaj, aby taczy, kocha si, piewa o pokoju. Za rok czy za dwa, jeli zajdzie potrzeba, da im si do rki automaty Thompsona, na-palm, tyfusy i syfilisy w kondensatach; wyposay si ich w podrczne apteczki i pewn ilo aktualnych hase; bd si rn i zabija, mordowa i poera, niszczy i pali w sposb dotychczas nie spotykany. Kolorowe czapeczki nie ocal ludzkoci. Popatrzy na mnie rozwodnionym wzrokiem i wybekota nagle: - Moe jest to zreszt niezbdne? Ludzko zabrna w zbrodni, z ktrej nigdy ju si nie wywika. Spustoszenie moralne, jakie nis strach przez lat pitnacie, jest ju nie do naprawienia. Na miejsce starych zbrodni powstan nowe, wobec ktrych tamte bd jak grzyby przy drzewach. Ale za lat dwiecie drzewa te bd ju tylko mieszne; bd one zapakami przy fabrycznych kominach. Niech raz skoczy si ta caa mka. Moe wtedy, kiedy na tej planecie zostanie tysic osb, naucz si one y? Dzi nie ma takiej zbrodni, ktrej nie mgby popeni czowiek w imi wielkiego strachu. Wielki strach zwalnia od wszystkiego i zaatwia wszystko. Wielkie rany trzeba leczy wielkim blem. Los jest jednak zoliwy. Ten czowiek nie zgin od pomieni napalmu. Ten czowiek nie zgin od aru bomb termojdrowych. Ten czowiek nie ponis mierci na szacach, barykadach i gruzach. Ten czowiek nie zgin w okopach, nie zabia go nawet kula z maokalibrowego pistoletu. Nie. Przechodzi pewnego razu nieuwanie przez jezdni i wpad pod ciarwk z pomidorami, ktra jechaa z umiarkowan szybkoci i ktr prowadzi starszy, umiarkowany kierowca. Dosta si pod koa i pad natychmiast z pknitym krgosupem. Przewieziono go do szpitala. Kiedy poszedem, aby go odwiedzi - odszed ju by w krain, o ktrej Hamlet powiada, e jest tylko milczeniem. Staem na szpitalnym korytarzu i paliem papierosa. Podszed do mnie pielgniarz; mia twarz starej, mdrej aby. - To paski znajomy? - zapyta. - Byy. - On nie mia nikogo? - Nikogo. - Nikt tu do niego nie przyszed - powiedzia. -Szkoda. Przykro czasem patrze, jak kto umiera samotnie. On tak umiera. - Dugo? - Umieramy cae ycie - powiedzia pielgniarz i jego abia twarz zrobia si smutna. - Ale on mczy si cholemie. Przykro byo patrze. Dzie. Dwa. Trzy. Strasz-nie cierpia. Wy tak, e przez trzy dni nikt ani na sekund nie zmruy oka. To byo paskudne. - Paskudne - powiedziaem; bolaa mnie gowa, gdy nie znosz zapachu szpitala. - On umar ju dwa dni temu - powiedzia pielgniarz - a ja cigle

139

czuj si tak, jakbym wczoraj wypi za duo. - Popatrzy na mnie i powtrzy: - Jak Boga kocham, e tak si czuj. - Wiem o tym - powiedziaem. - To musiao by naprawd przykre. Znw popatrzy na mnie spod zmruonych powiek. - Przykre? - powtrzy. - Pan o tym wie? Co pan moe wiedzie o tym. Co pan moe wiedzie, co czowiek czuje, kiedy umiera kto drugi i przez trzy dni, przez trzy noce, przez siedemdziesit dwie godziny, bez przerwy, wyje tylko jedno sowo: y. - Tak - powiedziaem gaszc papierosa. - Co my wszyscy moemy o tym wiedzie? Do widzenia. 1955

Kancik, czyli wszystko si zmienio


Pocig zatrzyma si na maej stacyjce. Dziennikarz wysiad. Szed wzdu starych i miesznych wagonw trzymajc w rku skrzan walizk. By chmurny dzie jesienny; na bezlistnych drzewach grubymi kroplami osiadaa mga. Czowiek, ktry wysiad z pocigu, spojrza na niebo i wzdrygn si ze wstrtem - wygldao jak brudna cierka. Po peronie szed zawiadowca z czerwon chorgiewk; by podobny do starego, wsa-tego morsa. Czowiek, ktry wysiad z pocigu, zaszed mu drog. - Daleko do miasta ? - zapyta. Zawiadowca przystan. - Pan chce i do miasta? - powiedzia bijc si po rce trzonkiem chorgiewki. - Dlatego pytam o drog - powiedzia dziennikarz. -Nastpny pocig mam za par godzin, jad dalej. -Przesun rk po twarzy i powiedzia: - Musz si i ogoli. Nie spaem przez dwie noce, mam pysk bandyty. Szli po wilgotnym wirze peronu. Pocig ju odjecha, w mtnym powietrzu leniwie rozpywa si dym. Szyny lniy od wilgoci. Zawiadowca powiedzia: - Daleko pan jedzie? - Wystarczajco daleko. - Pracuje pan moe w zaopatrzeniu? - Skd panu to przyszo do gowy? Pracuj w redakcji. - Mj syn pracuje w zaopatrzeniu - powiedzia zawiadowca. - Jest w Warszawie. Pan te z Warszawy? - Te. - Majewski Kazimierz, zna pan? - Nie. - Oni cigle jed. - Niepotrzebnie. Powinni siedzie w domu. - Dlaczego? - Z pocigu mona wylecie. W pocigu mona si zazibi. - W pocigu poznaem kiedy jedn kobiet - powie-dzia zawiadowca. - I co? - Nic. Pojechaa dalej. - To szlachetnie z jej strony - rzek dziennikarz i ziewn. Potem spyta: - To co? Daleko do miasta? - Miasto jest zaraz - rzek stary. Wsy mia wilgotne. Zmruy oko i zapyta: - Pan na pewno do fryzjera? - Co to pana obchodzi?

140

- Mylaem, e pan moe chce si napi jedn wdk. Mam w domu. - Nic si nie zmienia w tych maych, zasranych miastach- powiedzia z gniewem dziennikarz. - Sam urodziem si w takiej dziurze. Czy tu take jest burdel przy kociele? - Nie. Apteka. - Syszaem - rzek dziennikarz - e tu si zmienio mnstwo rzeczy. Wybudowali wam co nieco. Czy to prawda? - Prawda - powiedzia zawiadowca. - Przekona si pan na miejscu. Do miasta jest niedaleko. Pitnacie minut. Wstpi pan do mnie? - Nie - powiedzia dziennikarz. - Do widzenia. Rzeczywicie, po pitnastu minutach by ju w miecie. Na rynku stao kilka furmanek; konie drzemay zwiesiwszy by w torby z obrokiem. Na ulicach walao si peno somy; widocznie by tu dzi targ. Deszcz pada; przechodnie kulili si z zimna. - Gdzie jest fryzjer? - zapyta dziennikarz jakiego czowieka o nieokrelonej twarzy, nieokrelonym zawodzie i nieokrelonym wieku. - Co? - Fryzjer. - Co fryzjer? - Jest fryzjer? - Gdzie? - Tu. - Tu? - Tak, tu. - To co? - Gwno. Rozumie pan teraz? - Nie - powiedzia nieokrelony czowiek i na jego twarzy odbia si mka mylenia. - Ja jestem tutejszy, panie. A fryzjer to tam zaraz. Za winklem. - Nie za winklem, a za rogiem. - A to ja nie znam. - Ale ja znam - powiedzia dziennikarz. - Do widzenia. Odszed i zaraz znalaz fryzjera. Nad drzwiami wisia mosiny talerz, na wystawie - lalka w uczesanej peruce wpatrywaa si bezmylnymi oczyma w szar pustk ulicy. Dziennikarz wszed. - Dzie dobry - powiedzia. - Dzie dobry - odpar fryzjer. - Niech pan siada. Dziennikarz usiad i wycign nogi. Parowa zmczeniem: jecha ju trzeci noc, widzia mnstwo twarzy, pozna wiele faktw, wiele razy usiowano go oszuka -marzy, aby wrci ju do Warszawy i wycign si we wasnym ku. Mia ma, czarn dziewczyn o twarzyczce podobnej do Mickey Mouse; cay czas wcieka si na myl, e w jego wasnym wygodnym ku, z jego wasn, ma dziewczyn by moe pi kto inny. Fryzjer zaoy mu serwetk na szyj i powiedzia: - Pompk pan wyj? - Jak pompk? - Pan nie na rowerze? - Nie - powiedzia dziennikarz. - A co? Kradn? - E - powiedzia fryzjer - eby kradli, to nie. Ale kierownik samopomocy zgubi swoj pompk; jego wentyl spuszcza, wic lepiej jednak wnie. Tak to bywa w yciu, rozumie pan ? - Rozumiem - powiedzia dziennikarz i spojrza na fryzjera. Fryzjer by stary: mia ys gow pokryt miesznym kaczym puchem, odstajce, zwide uszy i bystre spojrzenie czarnych lepek.

141

Zapyta: - Mycie bdzie? - Nie. - Nie bdzie - powtrzy. Zatopi szpony we wosach dziennikarza i powiedzia: - Gwk niej. To co? Strzyenie i golenie? - Strzyenie i golenie. - Mycia nie bdzie? - Nie bdzie. - Ach- powiedzia i na twarzy jego odmalowao si niesychane skupienie. Milcza przez chwil, patrzc na dziennikarza wzrokiem chirurga, potem rzek: - Pana ostrzyc w kancik? - Bro Boe. Normalnie. - Oczywicie - powiedzia. - Oczywicie, e normaInie. Panie, teraz w kancik to ju nikt nie chce. Przedtem to si strzygli. A przewanie obuzeria. Tu mieszka taki jeden, par domw dalej. Niejaki Loniek Maciejewszczak. Zawsze przychodzi do mnie w sobot i mwi: "No, panie Sobisiak! Ostrzyesz mnie pan teraz legalnie, w kancik. Tylko eby mnie si wos trzyma pik-nie, bo inaczej to pan mnie znasz!" On tak mwi. Panie, to by grandus! Najwikszy w caym miecie. Mwi panu: pan by nie chcia od niego dosta w mord. Wierzy mi pan? - Absolutnie - powiedzia dziennikarz i poprawi si w fotelu. - On mia kolekw. Rzecz jasna, e take samo grand. Co sobota wychodzili pod koci i grali w tak gr f r a j e r n a k r e s c e. Rysowali na chodniku kresk i kto by nie przeszed, dawali mu blach w czoo. - Po co? - A tak. Dla hecy. Teraz, to ju ich nie ma. Zmienio si. - Zmienio si? - O, tak- powiedzia z oywieniem fryzjer. - Samo si nie zmienio, ludzie wszystko zmienili. Prawd powiedzie, to wszystko si zmienio. Fabryk nam tu buduj, pan wie? Instrumenta muzyczne bdzie si tu robi, chopakw ju posali gdzie indziej na nauk. Przed wojn by tutaj tylko jeden fachowiec od instrumentw. Organy naprawia. Trunkowiec. Mwio si do niego "mistrzu". On sam mwi: " Wy, gwniarze, musicie mwi do mnie mistrzu. Ja jestem czowiek od delikatnej roboty. Jeli mnie tu szlag trafi, to wszyscy zdechniecie w grzechu, bo kocioy zamkn - koci bez muzyki nie ma u Boga adnej zasugi, chobycie nawet po dziesi zotych na tac dawali!" No i mwio si do niego tak, jak chcia. Pi. Pi tak, jak tu nikt jeszcze nie pi i nigdy ju pi nie bdzie. Czasem trzy dni, a czasem pi. Chodzi po miecie i krzycza: "Otrzsam py z moich ng i przeklinam!" Ewangeli zna, cigle w kocioach siedzia. Po acinie te si potrafi wyrazi. U mnie si strzyg. Take samo w kancik. A pana jak ostrzyc? W kancik? - Normalnie - powiedzia dziennikarz i westchn. Lustro, przed ktrym siedzia, opstrzyy muchy. Dzienni-karz patrzy przez dug chwil na czarne kropki, potem zapyta: - No i co z nim? - Z nim? - powtrzy fryzjer. - Nic z nim. Umar. Przed mierci krzycza: "Nie ma Pana Boga, wy gwniarze! Jak chcecie posucha muzyki, to zacie sobie elektryk i kupcie radia zamiast chodzi do kocioa!" Wdka go zgubia. Teraz to ju tak nie pij. Wszystko si zmienio, czasu nie ma na obuzerk. Wielkie rzeczy tu id, panie. Ludzie si pozmieniali: pracuj, maj fachy, cakiem inaczej

142

myl. Ja te, panie, inny czowiek jestem. Chyba rzuc to fryzjerstwo do cholery. Krem? - Tak - powiedzia dziennikarz. Spojrza na fryzjera i rzek: Stary pan ju jest. Teraz, na stare lata, fach zmienia? Ciko panu bdzie. - Tak - powiedzia fryzjer - stary jestem. Pan nawet nie wie, jaki stary jestem; mam prawie osiemdziesitk. Crka moja jest w Wenezueli, mam wnuka, panie. Chce pan zobaczy fotografi? - Po co? - rzek dziennikarz. - C mnie, u diaba, obchodzi moe paski wnuk? - No, wanie - powiedzia fryzjer marszczc czoo. -Co pana moe obchodzi mj wnuk? A czasem by si chciao pogada. Ale nie ma z kim. Dawniej, bywao, ludzie siadywali przed domami, gadali, plotkowali. Teraz to ju nie. Nie maj czasu: albo dugo pracuj, albo id gdzie do kina, maj radia, modziaki lubiej sport. A ja, panie, taki czowiek znowu jestem, e najbardziej lubi towarzystwo. Sowo to jest zawsze sowo. Dawniej ludzie wicej rozmawiali z sob ni teraz. Byli tacy, co potrafili opowiada. Burmistrz tu by kiedy. To on zawsze jak przychodzi do mnie, mwi: "No, panie Sobisiak, opowiadaj pan!" Strzyg si take samo u mnie. - W kancik? - zapyta dziennikarz. Fryzjer zastanowi si. - Nie - rzek po chwili - on by ysy jak ksiyc. Ale jego ona miaa kochanka. Mia pikny wos i strzyg si w kancik. Heca bya z tym kochankiem, mwi panu! Wszyscy o tym wiedzieli, tylko sam gospodarz miasta nic a mc. - Przesta pan, do diaba - powiedzia dziennikarz. Znw pomyla o swojej Mickey Mouse i mzg cierp mu z przeraenia; oszukiwano go raz przez czas bardzo dugi, kiedy by jeszcze nic nie znaczcym debiutantem, i teraz, gdy wybi si jako z niesychanym trudem o p cala w gr - wiedzia dobrze, i nigdy ju nie bdzie w stanie uwierzy drugiej dziewczynie, e kocha go za darmo i dla niego samego. - Pan myli, e ja kami? - zapyta fryzjer. - Nie chc tego sucha - powiedzia dziennikarz. -W miecie, w ktrym mieszkam, wikszo kobiet myli w tej chwili, e socjalizm zaczyna si od tyka, a nie od gowy. Mam tego dosy. - Jeste pan mody - powiedzia fryzjer - i suchaj pan, co do pana mwi stary czowiek. Tu kiedy, panie, to miay baby kochankw. Czasem m nakrywa tak i wtedy cae miasto przylatywao patrzy, jak j tucze obcasami po pysku. Barcikowski niejaki tu mieszka, rymarz. Zapa raz gacha u onki; jego won po schodach, a j bi cay tydzie i pyta: "Mw: to ostatnie - moje?" Bo trzeba panu wiedzie e oni mieli picioro dzieci, a ostatnie urodzio si p roku temu i byo rude. Barcikowski brunet, wos mia jak drut i nie mg uwierzy, e to ostatnie, to rude, to te jego. Wic bi j i pyta: "Mw: moje czy nie moje?" Po tygodniu ona umiera i mwi do niego ostatnie sowa: " To pite twoje, ale czworo tamtych nie". Potem skonaa. Barcikowski wypi butelk, wzi siekier i wszystkie picioro. Tak, panie. Rne hece tu byy w miasteczku. Teraz to ju nie. Wszystko si zmienio; buduj, pracuj, to i na gupoty nie ma czasu. Teraz, panie, waniejsze rzeczy kady ma na gowie. Przesta mwi. Odszed o krok i przyglda si siedzcemu na fotelu wzrokiem czowieka, ktry ukoczy w tej chwili najwiksze dzieo

143

swojego ycia. Potem po-wiedzia. - Gotowe. Mycia nie bdzie? - Nie bdzie mycia - powiedzia dziennikarz. - Nie wybiera si pan czasem do Warszawy? - Stary ju jestem - powiedzia fryzjer pobrzkujc narzdziami. Nie dla mnie taka podr, panie. - Zobaczy pan ludzi. - Wszdzie s ludzie. - Tak - powiedzia dziennikarz. - Dobrze, e przy-szedem do pana, panie starszy. Wracaem w zym humorze. W terenie ludzie bujaj, boj si. Teraz bdzie jako przyjemniej wraca. - Wraca jest zawsze przyjemnie - powiedzia fryzjer. - Dom to jest dom. - Nie o to chodzi. Ale przyjemnie jest zobaczy, e czowiek w maym, zasranym miecie, w takim miecie, gdzie bez przerwy pada deszcz i bez przerwy jest boto, gdzie nie ma wiata, gdzie jak jedn dziwk boli zb, to ju nie ma nocnego ycia - zupenie zmieni si czowiek. To jest przyjemnie zobaczy. - Tak - powiedzia fryzjer. - No, c? Czasy s wielkie, to i czowiek si zmienia. Ja, panie, zupenie si zmieniem. - Przyjed pan kiedy do Warszawy. - Umr chyba niedugo. - Jak pan chce. Dziennikarz wyszed i znw brn botem przez rynek; konie, tak jak i przed godzin, drzemay ze zwieszonymi bami. Na furkach spali pijani chopi. Deszcz pada; miasto jak wstrtny, plugawy grzyb nasikao wilgoci. Dziennikarz idc gwizda. Na stacji zawiadowca powiedzia do niego: - No i co? Ostrzyg si pan? - Tak - powiedzia dziennikarz i uchyli kapelusza. - Zajdzie pan do mnie? - zapyta zawiadowca. - Teraz mog zaj - powiedzia dziennikarz i wszed za zawiadowc do jego budki. Zawiadowca nala. - Najlepszego - powiedzia dziennikarz. - Najlepszego - rzek zawiadowca. - Ten fryzjer, co pana strzyg, to porzdny chop. Ja sam strzygem si u niego, kiedy jeszcze miaem wosy. - Nawet wiem, jak. - Jak? - W kancik. - Skd pan wie? - Prasa wszystko wie - powiedzia dziennikarz. - To dobry, stary facet. On ma jasny eb i duo rzeczy potrafi zobaczy. - Klepn zawiadowc w kolano i zapytal: -Wszystko si zmienio, tak czy nie? - Tak - rzek zawiadowca. - Nalej pan jeszcze - powiedzia dziennikarz. - Napijemy si za zmiany. Ja sam jestem z maego miasteczka. Jak czowiek si urodzi w takim maym miasteczku, to potem przez p ycia myli, e nic si na wiecie nie zmienia. W dupie mam mae miasteczka! Ciesz si, e wszystko si zmienio, e ludzie si zmienili, e baby si zmieniy. Cze ! Podnis w gr kieliszek i wtedy zobaczy w lustrze swoje oczy. Podszed machinalnie i ujrza, e jego gowa ostrzyona jest w plugawy, ohydny kancik. Nie wypiwszy wdki, wylecia na peron i

144

odjecha do Warszawy. Mino wiele miesicy, a on cigle myla: "Zadrwi ze mnie ten dure - czy nie?" 1955

Odlatujemy w niebo
Wesoym dniem jest sobota. W sobot ludzie caego kraju wczeniej kocz prac; w sobot fabryki wszystkich przedmie wyj o dwie godziny wczeniej; tokarze, frezerzy, monterzy i elektrotechnicy obcieraj zatuszczone rce w pakuy, wypowiadajc jednoczenie sakramentalne sowo "fajerant". Biura, hale fabryczne, rusztowania, stocznie i porty pustoszej: ludzie, ziewajc ze zmczenia, wracaj do domw zatoczonymi tramwajami, leniwie wymylaj sobie w autobusach, do ktrych ywi wieczn uraz, drzemi w podmiejskich pocigach, cieszc si perspektyw niedzielnej trawki. W sobot, co kady chyba zauway, ludzie staj si lepsi i milsi. adnego innego dnia w tygodniu nie zobaczymy tylu umiechw, ile widzi si sobotniego popoudnia; ysiejcy ksigowi umiechaj si na myl o tym, e bd mogli przez ca niedziel chodzi w kalesonach po mieszkaniu; amatorzy sportu oblizuj wargi na myl o emocjach, ktrych zaznaj na boiskach; powiatowi aktywici partyjni udz si nadziej dwch godzin snu duej; dzieweczki przymykaj oczy, mylc o rozkoszach, ktrych zayj pod-czas niedzielnych przechadzek po lesie; sportowcy, oficerowie bezpieki, zrutyniali urzdnicy rad narodowych, profesorowie uniwersytetw, starcy, dzieci, majstrowie fabryk, lotnicy i dentyci - wszyscy najczciej umiechaj si w sobot, w dniu, w ktrym najwicej ma si planw, ambicji i nadziei. Kraj yje niedziel. l tylko bazy transportowe nie s ogarnite powszechnym zadowoleniem w ostatnim dniu tygodnia. Tam - wrcz przeciwnie - w sobot pracuje si nieraz o wicie duej. W ostatnim dniu tygodnia w bazach transportowych kierowcy, ogarnici szaem czystoci, ustawiaj si w dugie kolejki przed hydrantami i my-j swoje samochody; potem spryskuj je rop naftow i wycieraj mikkimi szmatami, starajc si, aby odrapane transportwki, woce przez cay tydzie ceg, wapno lub cement, byszczay jak lustro. W sobotnie popoudnie szoferzy pochylaj si nad silnikami i usiuj doszuka si w nich urojonych i rzeczywistych defektw; czyszcz platynki przerywaczy, arz w ogniu wiece, likwiduj osad w kubkach filtrowych, przesuwaj zapon na wczeniejszy, wymieniaj membrany w pompach benzynowych, lutuj przewody paliwowe, reguluj luz zaworowy. Kc si przy tym zawzicie z warsztatowcami -ludmi, ktrzy nie potrafili sami zosta kierowcami i dla-tego usiuj naprawia samochody. Sobotniego popoudnia podczas dokonywania tych czynnoci, kierowcy do-chodz do szczytw geniuszu w kwestionowaniu legalne-go przyjcia na wiat swoich pomocnikw, kierownika bazy, majstrw warsztatu i dyspozytorw - faktycznych panw ich ycia, mierci i zarobkw. Potem, obrzuciwszy wzrokiem penym alu i tsknoty rzdy wypucowanych, sprawnych do jazdy samochodw, raz jeszcze mwi: "Zamane ycie Felka-szofera; trzeba byo zosta stolarzem, tak jak ojciec radzi. .." - i jeli to nie dzie wypaty, rozchodz si do domw. Ale i tu jeszcze usiuj wytumaczy swym onom, na czym polega rnica midzy suchym sprzgem a terenow skrzynk biegw - mao jest zawodw na wiecie,

145

ktre tak silnie wcigayby czowieka i tak nierozerwalnie czyy si z jego dniem i noc, jak wanie zawd kierowcy; a adnego chyba nie kocha si i nie nienawidzi tak jak tego. Tak mniej wicej przebiega sobotnie popoudnie w kadej bazie transportowej. Nieco inaczej jest tylko w dni wypat. W dzie wypaty - pewnej czerwcowej soboty dnia pogodnego i ciepego - kierowca Tadeusz Jaboski wrci do swojej bazy okoo godziny drugiej i wolno jecha dugim podwrkiem, trzymajc wbrew przepisom nog na sprzgle. Rozglda si bacznie wzdu rzdu stojcych samochodw, a w pewnym momencie zwrci si do swego pomocnika: - Gdzie go postawi? - Tam- rzek pomocnik, ryy chopak o dobrodusznej twarzy. Wskaza rk: - Za tym studrem. Jest miejsce. - Tam zawsze stoi Boratyszczak - rzek Tadeusz. -Zastawi mu miejsce i bdzie dar mord, jak to on. Nie lubi si kci. Wszyscy tak wczenie dzi pozjedali... - Wypat - rzek krtko pomocnik. - Racja - rzek Tadeusz. Przejecha jeszcze kilkanacie metrw, potem wczy lewarek na luz i zatrzyma samochd. Wyskoczy z kabiny; by wysokim, szczupym chopakiem; wosy mia jasne, krtko ostrzyone, twarz banaln, bez specjalnego wyrazu, lecz dobr i mi. - Postaw go koo ursusw - rzek do pomocnika. Trzyma nog na stopniu, rk wci opiera na kierownicy; silnik pracowa na wolnych obrotach i koo sterowe drao jak zmarznity pies. Powiedzia: - Przesmaruj tylko przeguby i py do chaty. Jakby towot nie chcia przechodzi, to wykr kalamitki i przepchaj je drutem. Nie ambaluj silnika. Trzymaj si. Zdj nog ze stopnia i chcia odej. - Panie Tadziu - rzek pomocnik. - No, jak tam? - z czym'? - Robimy co? - Nie mam czasu - rzek Tadeusz. - Umwiem si z kobit, nie mog przyj na flicie. Innym razem. - Jak pan chce - rzek pomocnik. Na twarzy jego odbio si rozczarowanie. Pokrci gow i powtrzy: -Jak pan chce... Wczy bieg ze zgrzytem i niewprawnie spuszczajc peda sprzga, odjecha. Tadeusz sta chwil nieruchomo i patrzy za swym samochodem. Bya to dua, wojskowa, amerykaska ciarwka marki GMC "Banjo". Warszawscy kierowcy nazywaj te samochody "Dems". S one due i pikne, wygld maj bojowy - odkryta kabina, daleko wysunity, potny zderzak zrobiony z grubej szyny, dziesi k, trzy dyferencjay; gos ich silnikw jest donony i gboki - taki gos maj potne dzwony. Teraz mao tych samochodw znajduje si w eksploatacji, lecz w latach czterdzieci pi - pidziesit "Dems" by marzeniem kadego modego kierowcy. Tadeusz wsadzi rce do kieszeni i przeszed do dyspozytorni. Oddajc kantrolk dyurnemu dyspozytorowi, zapyta: - Jest forsa? - Owszem - powiedzia dyspozytor, siwy tgi mczyzna o rozlanej twarzy; dyspozytorami s prawie zawsze starzy kierowcy, ktrzy stracili zdrowie na wozach, a nie mogc rozsta si z zawodem, wypeniaj kontrolki innych i opowiadaj dugie historie o defektach samo-chodw, na ktrych jedzili. - Ile tam jest? - zapyta Tadeusz. - Starczy - powiedzia dyspozytor wodzc grubym palcem po licie

146

pacy. Zmruy domylnie oko i doda: -Czuj, e popyniesz pan dzisiaj jak gondola. - Nic podobnego - rzek Tadeusz. Przestpowa z nogi na nog, gdy pieszyo mu si bardzo. - Dzisiaj nie pij nic. Ile tam jest? - Szeset dwadziecia cztery i trzydzieci groszy -powiedzia dyspozytor mocujc si z owkiem, okularami i olbrzymi pacht papieru. - O, tu. Kwituj pan. Tadeusz przeliczy pienidze i pokwitowa. Odda dyspozytorowi list pacy ze ladami brudnych palcw i po-wiedzia: - Do widzenia, panie Konopka. - Do poniedziaku. O ktrej wyjazd? - Szsta. Ju pan lecisz? Co pan taki nerwowy? -Dyspozytor podnis okulary na czoo. - Teraz te modziaki takie nerwowe. Dawniej czowiek by stalowych nerw. Panie, nerwy to grunt. Pamitam, w dwudziestym smym roku lec z Piotrkowa do Czstochowy... - Panie Konopka - rzek ze wciekoci Tadeusz. - Ja mam cholemie wan spraw do zaatwienia i ja pana... W tym momencie ze wszystkich gonikw rozwieszonych na placu bazy rozleg si gos: "Uwaga, uwaga! Dzi o godzinie szesnastej trzydzieci w sali wietlicy zwizkowej prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnej wygosi pogadank pod tytuem "Jak i kiedy polecimy na ksiyc"". Wykad ilustrowany bdzie przezroczami. Po prelekcji dyskusja. Powtarzam. Dzi o godzinie szesnastej trzydzieci..." - eby mona byo papudze zamkn ten pysk -powiedzia ze zoci dyspozytor. - Krzyczy, jakby si mia yd urodzi. Czowiek wypaca, a ten o gwiazdach. Jak si pomyl, to kto za mnie bdzie paci? Tak czy nie, panie Tadziu? - Znaczy si - powiedzia kto z tyu zamylonym gosem - jest moliwo... - Czego? - Lecie na gwiazdy. - Tere, fere, kuku - leniwie i bez przekonania powie-dzia Tadeusz. Odwrci si powoli do mwicego i nagle jego oczy stay si czujne i ze. - Czego ty chcesz, Zawadzki? - zapyta. Wyj rce z kieszeni i poczerwienia. - Chod - rzek Zawadzki. By to czowiek niski i krpy, twarz mia such i nerwow, oczy mae i bardzo jasne. Czekaem na ciebie - powiedzia patrzc na Tadeusza. - Zjechaem ju dwie godziny temu i czekam na ciebie. - Czego chcesz? - ochryple powtrzy Tadeusz. Jego ciemna twarz czerniaa z chwili na chwil; w przeyku czu chd dawicy, jak zwykle, kiedy przychodzi do zwady. - Nie tutaj. Wyjdziemy, porozmawiamy. Szanowanie, panie Konopka. - Szanowanie, panie Konopka - machinalnie powtrzy Tadeusz. Myla o jednym: aby zachowa zimny spokj, za wszelk cen zimny spokj. Wyszli za bram i kroczyli obok siebie w milczeniu: Tadeusz - jak napita struna, Zawadzki - spokojny i chodny; tylko baczny obserwator mgby dostrzec, e na jego suchej twarzy nieco silniej zarysoway si bkitne yki. - Pjdziemy na czk - rzek Zawadzki po pewnym czasie. Tadeusz drgn wyrwany z zamylenia. - Na czk - powtrzy Zawadzki. Najlepiej tam bdzie pogada. Szwagier zreszt czeka. Tadeusz zamia si nieprzyjemnie. - Dwch na jednego, co? - Nie bd gupi, Tadek- powiedzia Zawadzki i spojrza na niego z pogard. Pokrci gow. - To nie o to chodzi. - A o co chodzi? - krzykn Tadeusz. Znw wyj rce z kieszeni. - Powiem ci - rzek Zawadzki. - Chod.

147

- Tylko niedugo. - Ja z tob romansowa nie chc. Skrcili z ulicy i szli przez czk. Nie bya to waciwie czka, a pusty plac, rozcigajcy si tu za terenem bazy. Peno tu byo potuczonych butelek, puszek od konserw, pudeek po papierosach i wszelkich innych mieci. Pod potem, na kunsztownie ustawionych cegach i kamieniach, siedzieli ludzie. Pito tgo - to wanie sobota, nie niedziela jest prawdziwie witym dniem w yciu robotnika. Wrzeszczano i caowano si, wymylano sobie i przekonywano si, kto piewa ochrypym barytonem: "Nie zapomn twoich oczu gorcych..." Przy kadym prawie zakadzie pracy znajduje si taki ohydny plac zwany "czk". - Tadek - krzykn kto spod potu. - Do dych i zrobimy co. Panie Zawadzki, pozwl pan na moment... - Cholera - rzek Zawadzki. - Kiedy skoczy... Tadeusz nie dosysza jego sw. "Uwaga, uwaga! zaryczay goniki. - Dzi o godzinie szesnastej trzydzieci w sali wietlicy zwizkowej prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnej wygosi odczyt pod tytuem "Jak i kiedy polecimy na ksiyc". Prelekcja ilustrowana bdzie przezroczami. Po prelekcji dyskusja. Powtarzam. Dzi o godzinie szesnastej trzydzieci..." - Czego chcesz? - zapyta Tadeusz, kiedy umilky ju goniki. - Powiem przecie. Usidmy tam. Na trawie, przy samym kocu potu, lea jaki mczyzna. Podeszli do niego i usiedli na cegach. Wtedy mczyzna zerwa si; chwil patrzy nieprzytomnie, przecierajc oczy rkami, potem zapyta: - Robimy flakon? - Poczekaj, Rysiek - rzek Zawadzki i mczyzna pooy si posusznie; by may i pkaty. Zawadzki patrzy na Tadeusza. - Wiem wszystko - powiedzia po chwili. Tadeusz milcza. Serce bio mu ciko i bolenie. Obliza wargi i zapyta z trudem: - Kiedy ci powiedziaa? - Dzisiaj. - Sama? - Nie biem jej przecie. - No i co? - Rbcie, jak chcecie. - Tak zrobimy - powiedzia Tadeusz. Odzyskiwa ju pewno siebie. Opar si o pot i swobodnie wycign dugie nogi. - Nie masz alu, Zawadzki? - Nie - powiedzia cicho tamten. Zerwa dbo trawy i pocz je przeuwa. Trawa bya gorca, pachniaa socem i wydeptan ziemi. - Tadek - rzek patrzc przed siebie pustymi oczyma. - Czy wy wiecie, co chcecie zrobi? - Ja si ciebie nie pytam o rad. - Wiesz, co chcesz zrobi? - Wiem, e j kocham. I to jest wszystko, co mnie obchodzi. Ja wiem, e ty jeste dobry czowiek, i mnie jest cholernie przykro, e to twoja ona. Nie mog ci patrzy w oczy. Ale zrozum: ycie to jest ycie. Nie ma dla mnie bez niej ycia. Wol si rbn. A jak masz do mnie al, to mw od razu, co tu dugo rozmawia. - Tadek - powiedzia Zawadzki patrzc w ziemi. -Mnie jest w yciu wszystko jedno. Ja ju swoje przeszedem i wrogowi tego nie ycz. Ale posuchaj: wemiesz mi kobiet z dzieckiem i co dalej? - Bd z ni. Musi si uoy. - Nie - powiedzia Zawadzki. Zrywa traw i rzuca j; szwagier jego znw popad w drzemk. - Nie -powtrzy. - ycie si cholernie

148

rzadko ukada ludziom. Nic z tego nie wyjdzie. Ty masz mieszkanie, Tadek? - Mieszkanie nie najwaniejsze. Bdziemy mieszka w hotelu. - Tak - powiedzia Zawadzki - w hotelu. W hotelu, gdzie na jednej sali mieszka po pi osb. W hotelu, gdzie po nocy wracaj pijani z dziwkami; w hotelu, gdzie nie ma dnia bez awantury: w hotelu, gdzie nie bdziecie si mogli pocaowa bez dziesiciu wiadkw; w hotelu, gdzie bdziecie tskni do siebie jak psy; w hotelu, gdzie bdziecie si nocami spotyka na korytarzu; w hotelu, gdzie inni bd bez przerwy zaczepia twoj kobiet... Bdziecie mieszka w hotelu, Tadek? - Kochamy si. Duo mona wytrzyma. Czego mnie straszysz? Ja si ycia nie boj - powiedzia Tadeusz. Umilk; spod caego potu dranico dolatyway wrzaski. Na bliskiej bocznicy kolejowej zgrzytay przetaczane pocigi i piszczay trbki manewrujcych kolejarzy. Zawadzki patrzy w ziemi i twarzy jego Tadeusz nie widzia. Szwagier ockn si i zapyta: - Robimy flakon? Zawadzki przysun si do Tadeusza; twarz mia spocon. - Ty mi nie mw, ile mona wytrzyma - powiedzia cicho. - Ja wytrzymaem wicej, ni mylisz. Byem w obozie i widziaem takie rzeczy, o ktrych dzieci bd si uczy za sto lat. Ja ci nie bior pod lito i nie mwi ci, e ta kobieta i to dziecko to dla mnie wszystko. Ja mam w dupie twoj lito. Ale ty tego nie wytrzymasz, Tadek. Jeste mody chopak, potrzebujesz y i zabawi si. A to ju klops. Czas jest ciki. Dostaniesz od niej dziesi "Sportw" na dzie i dych na wypat, eby mg odpi flaszk z kolegami na mahoniowym powietrzu. I nie bdziesz mg postawi kolegom kielicha, bo bdziesz wiedzia, e w domu czeka ona, e masz obce dziecko, na ktre musisz troch dawa, e ona nie moe pracowa, bo jest uwizana, i bdzie ci cholernie, cholernie przykro. A pewnego dnia powiesz sobie: "Do cholery z tym wszystkim". I pjdziesz w cug z kolegami, bo si zbuntujesz i powiesz: "Gdzie modo! Gdzie uycie?" To twoje wite prawo i nikt do ciebie pretensji mie nie moe. A ona ci bdzie robi wymwki, paka i baga, a w kocu przyjdzie dzie, e popatrzysz na ni z nienawici; zobaczysz, e zbrzyda, postarzaa si i wtedy, po raz pierwszy, niewinnie uderzysz moj on. Umilk; oglda w zamyleniu swoje rce pokancerowane i poprzeerane smarami. W ci zgrzytay pocigi. Pod potem zawodzio ju wielu solistw; wrd nich si gosu wyrnia si jeden piewajcy tango "Czy pamitasz, moja ukochana?" Warczay ostatnie zjedajce do bazy samochody. Soce zbiego ju poza domy miasta, dachy byy zote i czerwone, cienie - fioletowe i dugie. Rozsypane po placu stuczone butelki i puszki od konserw lniy jak diamenty. Nagrzana ziemia pachniaa anemiczn wilgoci. Wiatr by lekki i suchy; pachnia wapnem, smo i mokrym piachem - budowano tu nie-daleko wielkie osiedle. Na ciemniejcym niebie stygy w socu czerwone mury. Szwagier Zawadzkiego pod-nis si i zapyta: - Robimy flakon? Nie zdyli mu odpowiedzie. W ciszy spokojnego przedwieczoru rozleg si potny gos. "Uwaga, uwaga! - ryczay goniki. - Dzi o godzinie szesnastej trzydzieci w wietlicy zwizkowej prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnej wygosi pogadank pod tytuem "Jak i kiedy polecimy na ksiyc". Wykad ilustrowany bdzie przezroczami. Po prelekcji dyskusja. Powtarzam. Dzi o godzinie szesnastej

149

trzydzieci..." - Dorzucie dych - powiedzia szwagier, kiedy zapanowaa znw cisza - i zrobimy flakon. - Wzi pienidze i odszed. - Ja tego nie wytrzymam - powiedzia z rozpacz Tadeusz. - Nigdy nic miaem nikogo, ani matki, ani kumpli... Zawsze wierzyem w mio. Nie wiem, jak bd mg y bez niej. Jak? Po co? - Spojrza na Zawadzkiego przekrwionymi oczyma. - Ty teraz po-wiesz, e jestem mody i znajd sobie sto innych, tak? Powiesz mi czy nie? Mw! krzykn. - Mw! Dlaczego nie mwisz? - Rany jedynego Boga! - powiedzia Zawadzki. Wskaza rk przed siebie i zatoczy ni koo. - Ile czasu bd jeszcze te czki, te ludzie pod potem, te hotele, te skadki na flaszk po pi zotych, te tablice bumelantw, tok w tramwajach, te kolejki po maso? Ile jeszcze czasu zakochani nie bd mieli gdzie mieszka, ile czasu jeszcze ludzie bd rozchodzi si z sob, bo mieszkanie, pranie, sraty-taty? Gdyby nie to, e wiem, jak byo przedtem, pomylabym, e znalazem si w piekle. Nie wierz w inne pieko, ale jeli nawet jest co takiego, to te flaszki, te faceci pod potem, te kolejki po miso, dziewczyny w hotelach - to jest gorszym piekem. Tadeusz podnis gow. Miady traw obcasem. l teraz dopiero jasno zrozumia, e jego mio, jego pragnienia i najwitsze sowa przepadaj nie przez zdrad, rozk czy mier, lecz przez te wszystkie mae, uprzykrzone i ndzne sprawy, o ktrych mwi tamten czowiek. - Chryste! - wybekota ochryple. - Chryste... Czerwona mga przesonia mu oczy. Wyprostowa si i rozejrza nieprzytomnie. Potem pocz biec przed siebie. Potyka si o pudeka od konserw, przebiega po zaimprowizowanych naprdce stolikach, rozbijajc ludziom butelki, miadc ogrki, ledzie, buki i kiszon kapust, przewraca si, wstawa i bieg dalej. Kiedy usysza rozwcieczone wrzaski i zrozumia, e goni go ludzie - skrci gwatownie; bieg w stron bocznicy kolejowej, tam gdzie wci przetaczano pocigi. Dopad wreszcie toru i zobaczy, e nadjeda akurat pusta lokomotywa. "To wszystko nieprawda! - pomyla. - To nieprawda!" Ludzie ju nadbiegali; zdawao mu si, e czuje na karku ich gorce oddechy. Wypry si jak kot i chcia rzuci si pod koa, lecz wtedy kto z nadludzk si krzykn: "Uwaga!" Tadeusz machinalnie zatrzyma si - lokomotywa przejechaa, dojrza jeszcze spocon twarz maszynisty. "Uwaga! - mwi gos. - Dzi o godzi-nie szesnastej trzydzieci prelegent Towarzystwa Wiedzy Powszechnej wygosi pogadank pod tytuem "Kiedy i jak polecimy na ksiyc". Po prelekcji..." Nie usysza ju nic wicej, gdy w tym momencie dopadli i powalili go ludzie. 1955

Pijany o dwunastej w poudnie


Zdarzyo si to w poudnie i w skwar, ktry kady zaktek kamiennego miasta napenia udrk; licie na drzewach wiotczay i gorcy asfalt potnie pachnia smo. Ulic szed pijany czowiek. Kapelusz trzyma mu si na samym czubku gowy owym cudownym sposobem, w jaki potrafi nosi kapelusz tylko pijacy - trzewemu czowiekowi spadby z gowy ju po trzech krokach; pijak za

150

przejdzie w nim przez siedem piekie. Krok jego by rwnie szeroki, jak i niewymierny; najtszy geometra okazaby si dzieckiem, gdyby kazano mu wymierzy t gmatwanin rombw, elips, zygzakw. Przechodnie ogldali si za nim, a on szed; mia przeraajc twarz obkanego proroka i rozpycha rkami powietrze z tak gwatownoci, jakby co chwila napotyka przeszkody. Mamrota przy tym bez sensu. Lecz niedaleko zawiody go kroki; w pewnym momencie zachwia si, zwali na traw i tam ju pozosta. Kapelusz oczywicie trzyma mu si dalej na gowie; lecy mia czerwon, obrzk twarz - twarz ta znajdo-waa si teraz w penym socu. Z ust cieka mu struka liny; oczy jego wywrcone byy biakami ku grze; przy upadku koszula wysuna mu si ze spodni i w widoku jego obnaonego, spoconego ciaa byo co niesychanie wstrtnego. Pomau zaczli schodzi si ludzie; rzecz dziaa si na Pradze, gdzie - jak wiadomo - jedyn atrakcj s niedwiedzie i pijacy. Praga wci jest jeszcze innym miastem i czsto czowiek ze rdmiecia przystaje tu zdziwiony. Peno jest tutaj ludzkich wrakw - jak wyrazi si pewien mody i zdolny krytyk, ktremu widocznie zdaje si, e czowieka moe spotka koniec podobny do koca maszyny. Dla ludzi, ktrzy patrzyli na pijanego, nie byo w tym widoku nic dziwnego. Sta wrd nich czowiek w granatowym garniturze i jasnej cyklistwce. Mwi: - Byo ycie? Byo. yem? yem. Przedtem mogem codziennie by w trumn pijany i szwagier te mg by pijany. Bya kiedy taka knajpa na Ratuszowej; kiedy wchodzilimy tam ze szwagrem, orkiestra graa "Lekk kawaleri". Litr kosztowa wtedy cztery zote; i szwagier by pijany, i ja byem pijany. Bylimy codziennie na dymie. Ale to byo kiedy. Nie teraz. Teraz to ju nie. Teraz jak jestem ugotowany raz na tydzie, to dobrze. To bardzo dobrze. A przedtem codziennie. Ze szwagrem. Wystarczy tu, na Pradze, zapyta o Wadka Majtlocha. Kady go zna. - Co si stao z paskim szwagrem ? zapyta kto ze stojcych. By to niski, zasuszony czowieczek z ys, ogorza czaszk. Ten w granatowym garniturze obrci si ku niemu. - C to pana obchodzi? - zapyta ostro. - Moe ja znaem paskiego szwagra - powiedzia niski, zasuszony czowiek. - Ja dwadziecia lat na Pradze mieszkam. Znam tu ca kup ludzi. - Heka Jabonowszczaka pan zna? - zapyta czowiek w granatowym garniturze. - Tego z Biaostockiej ? - Nie. Tego, co na Zbkowskiej mia warsztat. - Nie - powiedzia czowiek z ogorza czaszk. -Tego nie znaem. - To po choler si pan miesza? - powiedzia ten w granatowym garniturze. - Strasznie nie lubi takich cwaniakw, ktrzy wszystko chc wiedzie o yciu. U mnie jest taka zasada: mord trzyma krtko. Pijany czowiek lea w socu; ludzi wok niego przybywao. Staa wrd nich dziewczyna, miaa zadarty nos i jasne wosy; moga mie najwyej dwadziecia lat. Dziewczyna mwia: - Jak on mg tak si upi? Czy nie wstyd mu? Robi z siebie bydlaka, marnuje zdrowie za wasne pienidze. Wcale mi go nie al. Chciaabym, eby zabraa go milicja i eby potrzymali go przez noc. Czy on nie moe y inaczej? Moe. Moe pracowa, mie dom i

151

rodzin. A moe on ma rodzin? I tamci na niego teraz czekaj? On moe jeszcze si uczy; teraz nawet starzy ludzie mog si jeszcze uczy. - Skd pani wie - powiedzia kto stojcy z tyu - e jemu chce si uczy? Moe jest sam? Moe go nikt nie kocha i nie kocha? Moe mieszka sam i nie chce mu si wraca do pustego domu? Moe jest zupenie samotny? Dziewczyna odwrcia si, popatrzya chwil na mwicego i wybuchna miechem. - Jaki pan strasznie dziecinny - rzeka. - Nikt go nie kocha, samotny... Powinien sobie znale cel w yciu. Cel, rozumie pan? A samotno? Tego nie ma. Teraz nikt nie jest samotny ani nieszczliwy. Tego nie ma. - W porzdku - powiedzia ten, ktry zwrci si do dziewczyny uprzednio. - Dzikuj pani. Do dziewczyny zbliy si jaki chopak; by ubrany w przedziwn koszul, a gow ostrzyon mia krtko -wosy sterczay mu miesznie. - Pjdzie pani do kina? - zapyta chopak. - Mam dwa bilety. - Na co? - Nie wiem - powiedzia chopak. - Prawdopodobnie, e o mioci. - Czy to bdzie bardzo gupie? - zapytaa dziewczyna. - Nie wiem odpowiedzia chopak i wzruszy ramionami. - Przypuszczam, e w miar. Chodmy: zaraz si zaczyna. Wzi j za rk i odeszli. Czowiek w granatowym garniturze i jasnej cyklistwce przymkn oczy, mwi: - Na szstym komisariacie by jeden znajomy sierant. Bywao, zabrali nas: mnie i szwagra. Znw dwadziecia cztery godzin. To ten sierant mwi do szwagra: "Panie Heku, ja pana wsadz. Panie Heku, pan bdziesz u mnie siedzie. Panie Heku, niech mnie naga, za krew zaleje, ja pana upieprz". Ale nie siedzielimy nigdy duej jak dwadziecia cztery godziny. ylimy z nimi na blat, ja i mj szwagier. - Paski szwagier to pewnie porzdna winia - powie-dzia kto z tyu. By to jaki niski czowiek w wyszmelcowanych spodniach, ktre nawet w piekle zdradziyby montera; by ubrany w sportow koszulk, a na lewym ramieniu mia wytatuowanego wa. By niski i krpy jak niedwied; patrzc na jego szerokie plecy i grube ramiona czuo si w nim du si - budzi zaufanie. Pochyli si nad lecym i brutalnie nim potrzsn. Pijany otworzy jedno oko i natychmiast je zamkn. Czowiek w spodniach montera wyprostowa si. - Sukinsyn - powiedzia. - Uchla si w samo poudnie. Co teraz zrobi z takim bydlakiem ? - Wstydziby si pan - powiedzia kto z boku; by to czowiek o twarzy nauczyciela. - Wstydziby si pan tak mwi. Tu stoj kobiety i dzieci: jak pan tak moe? Na pewno w kad niedziel wyglda pan tak samo. - Ja znam tego pijaka - powiedzia inny mczyzna. Kiedy na Brzeskiej by bar. Nazywa si "Schron u Marynarza". Waciciel way przeszo dwiecie kilo; przyjedali z daleka, aby go oglda. U niego nigdy nie byo awantury; gocie bawili si grzecznie jak dzieci w przedszkolu. Ja tam przychodziem czasami; ten marynarz to tak potrafi opowiada, e miae pan wszystko wyrysowane przed oczami. Ten dzidziu, ktry ley tu na ziemi, te tam przychodzi. Stawa przy bufecie i mwi: "Panie gospodarzu, ja std wyjad. Wyjad std i wszyscy zapomn, e yem w tym miecie.

152

Ale pan bdzie mnie pamita, co? To niewane, e ja jestem pijaczek. Co-dziennie piem tu u pana. Piem nawet w niedziel. Cay tydzie czekaem, e pjd gdzie w niedziel, lecz w nie-dziel nie chciao mi si nigdzie i. Ci, do ktrych chciabym pj, nie maj niedzieli. I przychodz do pana. Czy pan bdzie mnie pamita w yciu?" - Czy on by wariatem? - zapyta mczyzna z wytatuowanym wem. Dlaczego on tak dziwnie mwi? - Kady czowiek mwi dziwnie - powiedzia ten, ktry spotyka si z lecym w "Schronie u Marynarza". - Kadego czowieka trudno zrozumie. Ale on nie by wariatem. To by kiedy bardzo fajny i porzdny chop. - Wiele ludzi si rozpio - powiedzia jaki pan o szczupej twarzy, w okularach. - Gdyby ludziom da to wszystko, co im potrzeba do dobrego ycia, toby nie pili. Za mao zarabiaj. - Panie! - powiedzia waciciel wa. - Panie, komu pan to mwisz? Mnie? Jak ja zarabiam tysic zotych, a mam kobit i dwoje dzieci? Mnie pan to mwi? -Odsapn chwil i rzek: - Niech pan mi pomoe. Odprowadzimy tego faceta. - O, nie! - powiedzia pan w okularach i wznis palec do gry. Przepraszam, ale to zbyt wstrtne. Nie bd odprowadza pijanego bydlaka. Zreszt nie jestem z Warszawy; nie przyjechaem tutaj, eby odprowadza pijanych bydlakw. - To lepiej - powiedzia czowiek z wem. - Pan tu przyjecha, eby zobaczy miasto i nasz Czstochow. Niech pan std odejdzie. Teraz lato: powinien si pan poprawi i opali. W szpitalu nie bdzie pan mia soca. Jaki on jest bydlak dla ciebie? Pan w okularach oddali si mazurowym krokiem. Mczyzna w granatowym garniturze i jasnej cyklistwce powiedzia: - On zaraz bdzie rzyga. Szwagier... - O, do cholery! - powiedzia kto z tyu. - Panie Majtloch, poznajesz mnie pan? Ja znam pana i paskiego szwagra. Siedzielimy kiedy na Gsiwce, tak? - Zgadza si - powiedzia ten w granatowym garniturze. - Bo co? - Bo to - powiedzia czowiek z tyu - e odejd pan std do diaba. Siedzielicie ze szwagrem za kanty. Oszukiwalicie ludzi. - A pan? Za niewinno pan siedziae? - Siedziaem za to samo, co i wy. Ale teraz pracuj; mam dobr robot i spokj. auj, e wam kiedy uwierzyem. Odejd pan std, bo jak pana puszcz zbami w trotuar, to panu eb pknie. - W porzdku - powiedzia mczyzna w granatowym garniturze spotkamy si jeszcze. Ale wtedy za-szczekasz na ksiyc. Wzruszy ramionami i oddali si. Pijany lea dalej bez ruchu i wszyscy patrzyli na jego czerwon twarz. Pochyli si nad nim may chopiec i kijkiem dotkn jego nosa. Kobieta, stojca w krgu ludzi, szarpna chopca za rk i krzykna: - Odejd, on ci uderzy! - On ju nikogo nie uderzy - powiedzia inny, stojcy z tyu czowiek. Mg mie lat okoo czterdziestu, wyglda zdrowo, nosi cwaniacki wsik i kolorow wenian czapeczk, tak niegdy popularn na przedmieciach Warszawy; obecnie nosz ju takie czapeczki tylko ostatni gobiarze na Marymoncie i Pelcowinie. Czowiek z wsikiem ubrany by w bryczesy i skrzan kurtk, ktrej rkawy podwin. Wyplu niedopaek i powtrzy: - On ju nikogo nie uderzy. Tacy jak on nie bij. Teraz dopiero

153

przypomniaem sobie, e ju kiedy spotkaem tego faceta; byo to dawno i jako cholernie dziwnie. - Wszystko, co byo dawniej, wydaje si dziwne -powiedzia jaki czowiek w mundurze kolejarza. - Czasem wydaje si, e tego w ogle nie byo. Czasem wydaje si to wszystko straszne, czasem mieszne, czasem gupie. Ale nie takie, jakie byo naprawd. - Powiniene pan zasun na ksidza - powiedzia ten w skrzanej kurtce. - Po jakiego diaba zosta pan kole-jarzem? - Jestem impotentem od urodzenia - powiedzia czowiek w mundurze kolejarza - i dlatego nie mogem zrobi tego, o czym pan mwie: ci faceci s ostrzy w tych sprawach. Jestem dobrym katolikiem, ale w tym miejscu pan Bg nie zbudowa mnie tak, jak potrzeba: widocznie zajty by zbawianiem wiata lub jakim innym wistwem. Poza tym chciaem przejecha kawaek wiata. - Rozumiem to - powiedzia czowiek w skrzanej kurtce. - Jestem szoferem i sam lubi drog. Kiedy spotkaem tego pijaka, leciaem akurat wozem. Bya to ju noc i pna godzina. Lubi szybk jazd i wtedy te przyduszaem gaz: pamitam jak dzi, e miaem na liczniku z pidziesit mil - wtedy jeszcze latao si na wozach z demobilu. Ten pijak wyskoczy mi nagle z ciemnoci i szczupakiem zasun pod wz. Wdepnem tak hamulec, e mylaem, i mi noga na zawsze wlezie w tyek. Wz zarzuci, wyskoczyem z kabiny i do niego. "No i co mwi - co mam z tob zrobi?" Patrzy na mnie przez chwil, mia zakrwawion gb, potem rzek: "Co chcesz". "Gdybym zrobi z tob to, co teraz chc -mwi do niego - toby m posiedzia za czowieka, a zabi-bym gnid. Jeste zalany?" "Nie" - mwi. Popatrzyem na niego i widz: trzewy, tylko cay si trzsie. al mi si go zrobio: zawsze czowiek. "Dlaczego pan to chcia zrobi? - mwi. Gdzie pan mieszka? Podrzuc pana". Stalimy w ciemnociach, naprzeciwko nas by jaki plac ogrodzony deskami; pamitam, e latem chopaki graj tam w pik. On milczy. pytam jeszcze raz: "Dokd pan chcesz i?" Zamia si jako idiotycznie, zapa mnie za rk i mwi: "Czowiek, ktry odszed od swoich, nie ma dokd pj. Wszdzie, gdzie pjdzie, zastanie pusty plac". I pokaza rk na te parkany. Potem odszed; trzyma si za gow, ale ju nic nie mwi. Nie widziaem go od tego czasu. Czowiek w skrzanej kurtce skoczy mwi; wycign papierosa i pocz si klepa po kieszeniach w poszukiwaniu zapaek. Nie znalaz; zwrci si do czowieka z wem i powiedzia: - Ma pan zapaki? - Zapalniczk - powiedzia czowiek z wem; wy-cign olbrzymi, mosin zapalniczk wasnej roboty i przypali. Czowiek w skrzanej kurtce zasalutowa i odszed. - Inteligentny mczyzna - powiedziaa jaka paniusia. - Wcale nie ma wygldu szofera. - Niech pani poleci za nim - powiedzia czowiek z wem. - On si pani odda bezinteresownie, jeli nie bdzie si ba spa z nieboszczk. - Ta pani - powiedzia jaki chopak - wierzy w ycie pozagrobowe. Poycz pani dwadziecia zotych: po mierci pani oddam. Kobieta odesza. Idc koysaa szerokimi biodrami, nogi miaa proste i grube jak supy. - Jezu - powiedzia chopak - ale ona ma smutne nogi. - Kiedy byem szczeniakiem - powiedzia jaki staruszek i popatrzy na zebranych spowiaymi oczyma -wmawiano we mnie, e wszystkie Polki s pikne. Ale i to zudzenie szlag trafi.

154

- Co zostao? - zapyta chopak. - Prysznic - powiedzia staruszek. - Codziennie rano bior prysznic. - To wszystko? - Jasne. Nie mog dwa razy dziennie bra prysznicu. Mieszkam jako sublokator, a moja gospodyni to taka zoza, e nawet w piekle daliby jej osobny pokj. Staruszek chrzkn i odszed wspierajc si na lasce. Czowiek, ktry spotyka si z pijanym w "Schronie u Marynarza" na Brzeskiej, powiedzia do czowieka z wem: - Ten pijany to by kiedy fajny chop. Przed wojn pracowa na tramwajach, robi tam strajk. Przechowywa ludzi podczas okupacji: mia u siebie ca ydowsk me-lin i mia si z Niemcw. I mwi do nas: "Przyjdzie zwycistwo, to zobaczycie, jak bdziemy y. Bdziemy mieli wszystkiego do cholery i nigdy nam ju niczego nie zabraknie. Nie bdzie ju adnej biedy. Odkujemy si za wszystk ndz, comy wycierpieli w yciu. Bdziemy opala brzuchy: musimy tylko czeka". - Ja wiem, co byo dalej - powiedzia niski mczyzna z wytatuowanym wem. - Potem przyszo zwycistwo. I trzeba byo drze si o wszystko, pracowa tak, jak nigdy jeszcze w yciu, zaciska zby i przewizywa je paskiem. Inni jako wyrastali, szli do gry, on zosta w tyle. Moe by za mao zdolny, moe za mao rozumia? Wtedy nie wytrzyma: zacz co innego mwi w nocy do ony, a co innego na egzekutywach. Potem zacz si ba. - Tak - powiedzia znajomy pijanego - potem zacz si ba. Ba si, e w kocu inni zrozumiej, jaki z niego partyjniak naprawd. I y ju tylko samym strachem. Nie rozumia partii. - Partyjny - powiedzia mczyzna z wem - ktry swoje wtpliwoci przeywa poza parti, do szybko zamienia si w kup tchrzliwego gwna. Mia mae serce i mao nadziei. Mao pragn: pragnienie zastpi mu strach, kiedy patrzy, jak mcz si ludzie. S tacy faceci, ktrzy myl, e wszystko, co dzieje si w tym kraju, dzieje si w ich sumieniu i na konto ich sumienia. Ten te by taki: mia malutkie serce i dlatego tu ley schlany jak stara kurwa w wielki czwartek. Potem wyleli go z partii. - Skd pan wiesz o tym wszystkim? - zapyta znajomy pijanego. - Sam podnosiem legitymacj, eby go wyrzuci -powiedzia czowiek z wem. - Spotkaem go kiedy wieczorem. Czepia si mojej rki i mwi: "Dlaczego szczcie mieszka tak daleko? Kiedy my tam dojdziemy? Bdziemy szli, zaciskali zby, dzie wyda nam si nieraz noc, ale czy jak kiedy dojdziemy, bdziemy mieli si si umiechn? Nie: bdziemy po prostu cholernie zmczeni. Po wielkim wysiku nawet sukces wydaje si koszmarnym snem". "W porzdku mwi do niego wtedy -jutro jest zebranie: wstaniesz i powiesz to wszystko. Po choler masz to dusi w sobie? Wszyscy s cholernie zmczeni, ale milcze nie wolno. Milczenie nie jest zotem. Milczenie jest paskudnym kamstwem. Milczenie jest najpaskudniejszym ze wszystkich kamstw". Spojrza na mnie jako dziwnie: nigdy nie widziaem takiego wzroku. Rozemia si gupio i powiedzia: "Co ty? Ja tylko artowaem. Chciaem tylko zobaczy, czy ty jeste dobrym partyjniakiem. Bo ty co ostatnio..." Daem mu wtedy w pysk. Ociera krew z warg, milcza. Czowiek z wem przesta mwi. Zamia si krtko i nieprzyjemnie. - Czego si pan mieje, do cholery? - zapyta znajomy pijaka. - Bo wiem - powiedzia niski mczyzna z wem --wiem, e wszystkich takich facetw kiedy tak zobacz jak i jego. Go partyjny, ktry

155

nie idzie tam, gdzie jego partia, musi zamieni si w takiego jak on. Lecisz pan ju? - Tak - powiedzia znajomy pijanego. - Co tu bd sta? I tak mu w niczym nie pomoemy. Szli ulic. Zakurzone drzewa wyglday aonie i brzydko. Na rogu chudy mczyzna w brudnym kitlu sprzedawa lody - toczya si przy nim gromadka dzieci; rozpuszczone lody spyway im po palcach. Piszczay trzymajc w wycignitych rkach drobne pienidze. - Czy pan go na pewno zna? - zapyta znajomy pijanego ze "Schronu u Marynarza". - Mnie si zdaje, e pan buja. To niemoliwe, ebymy go wszyscy znali. Czowiek z wem przystan. Patrzy na tamtego. Tamten powiedzia: - Dopiero teraz widz, e pan ma strasznie porozbijan twarz. Czy pana bili kiedy? - Bili. - Dawno? - Mnie si zdaje, e to byo wczoraj - powiedzia czowiek z wem. - Ja to jeszcze czuj, jak cakiem wiee. Ale naprawd to byo dwadziecia lat temu. I te by trzydziesty kwiecie. I te byo tak strasznie gorco, nie mona byo oddycha. Milczeli patrzc na siebie. Przejeday tramwaje i ci-arwki, szybko przechodzili ludzie. Znajomy pijanego zapyta z rozdranieniem: - Wic zna go pan czy nie? Czowiek z wem podnis gow i spojrza na niebo. Byo puste, jasne i lepe; przypominao oczy umarego. - Znaem wielu ludzi - rzek. Ruszyli dalej. Znajomy pijanego z baru "Schron u Marynarza" na Brzeskiej gwizda, niski mczyzna szed w milczeniu i porusza nerwowo olbrzymimi szczkami. W pewnym momencie przystan. - Zapomniaem, cholera - rzek patrzc niespokojnie na tamtego. Musz si wrci: kobita mi kazaa, ebym zaszed do teciowej. To w tamtej stronie. - W porzdku - rzek tamten. - Zaczekabym na pana, ale te nie mam czasu. Cze - prztykn palcem w cyklistwk i odszed. Kiedy znikn ju za rogiem, niski mczyzna zawrci w stron pijanego. Pochyli si nad nim i z wysikiem wcign go na siebie: pijany lecia mu przez rce jak bezwadny wr. Niski mczyzna prowadzi go i mwi z alem: - Dlaczego si uchlae? Dlaczego si uchlae w samo poudnie? 1955

Lombard zudze
W naszym miecie jest wiele piknych ulic i placw. Napisano o nich wiele piknych wierszy, poematw, piosenek i ksiek; tak wiele, e zbytecznym ju jest rozwodzi si nad urod miasta. Jest tu jednak pewna taka ulica, e gdyby szed ni nie wiadomo jak spodlony, jej pikno i wdzik ka ci trzyma eb do gry; kiedy patrzysz na te wszystkie pikne, dziwne i mae domy, przychodzi ci do gowy niedorzeczna myl, e powinni tu mieszka sami dobrzy i szczliwi ludzie. Doprawdy, czowiek ma czasem ochot przej t ulic na kolanach. Na samym kocu owej ulicy, w kamieniczce ozdobionej

156

piknymi, brzowymi smokami, mieci si kawiarnia, o ktrej wiedz tylko wtajemniczeni, co w praktyce oczy-wicie oznacza, e wie o niej poowa miasta. Przychodz tu jednak tylko ci, ktrzy maj do tego nie pisane jakby, lecz cile przestrzegane prawo; ci, ktrzy co zrobili. W tej kawiarni, przy jednym z misternie wykonanych stolikw, siedzia pewien mody pisarz z dziewczyn. Dziewczyna bya bardzo moda: miaa mieszn twarzyczk dziecka, w ktrej dziwiy czarne, powane oczy. Miaa na sobie jasn sukienk w krat, gdy byo to lato; nogi jej byy dugie, szczupe i opalone; na te nogi zerka ju od pewnego czasu pewien staruszek z metafizyczn brdk siedzcy przy oknie. Obserwacja jej ng do tego stopnia zaabsorbowaa jego wyobrani, i zupenie za-pomnia, e na jutro ma ukoczy miosny wiersz do jednego z poczytnych tygodnikw. W pewnym momencie staruszek ockn si, obliza wargi i pochyli si nad kartk papieru; zrozumiawszy za po jakim czasie, e nie jest to ju opowie o szukaniu stonki, ktrej pisanie ukoczy by przedwczoraj, pocz ukada gorce strofy. Pisarz i dziewczyna milczeli; przed kilkoma minutami ukoczyli wanie rozmow, ktra oszoomia i j, i jego; tak zawsze bywa, kiedy ludzie wyznaj sobie nad wyraz dobre i szczliwe rzeczy. Oboje bali si teraz pierwszego sowa; rzucali na siebie krtkie spojrzenia; mody pisarz od czasu do czasu chrzka, wiedzc jednoczenie, e chrzkanie jest rzecz idiotyczn i nie dajc absolutnie adnych perspektyw. Wreszcie zdawiwszy w sobie z najwyszym trudem olbrzymie iloci niepotrzebnych sw - zapyta: - Nie wierzysz mi? Dziewczyna potrzsna gow. - To nie tak - powiedziaa. - Wierz ci, lecz trudno mi uwierzy w to, co mwisz. To tak niespodziewanie... Nawet nie potrafi ci wytumaczy... - Nie tumacz mi - szepn gorco. - W cale nie chc, eby mi tumaczya. Chc tylko, eby uwierzya temu, co mwi. - Wierz. - Zaufasz mi? - Chyba tak - powiedziaa zaplatajc z chrzstem palce. - Chyba czy tak? - Wic tak... Na twarzy modego pisarza odmalowaa si niesychana ulga. Bawic si filiank od kawy, powiedzia: - Nie masz pojcia, jak strasznie trudno jest zaczyna wszystko od pocztku. - Pomog ci - rzeka. - Wszystko, co mi moesz pomc, to tylko mnie kocha. Zrobi, co bd mg, eby bya szczliwa. - Bd szczliwa, jeli tobie bdzie dobrze. - Musz teraz i - rzek po krtkiej chwili milczenia. - Poczekasz na mnie t godzink, dobrze? Skina gow i umiechna si do niego oczami. Ucisn jej rk i odszed. Dziewczyna zostaa sama. Usiowaa skupi si i na zimno pomyle o tym wszystkim, co zaszo, o wszystkim, co jej powiedzia; lecz wci jeszcze zdawao si jej, e syszy po prostu jego gos, e miejsce naprzeciw niej wypenione jest jego ciaem i e patrz wci na ni jego oczy. Lecz nagle obraz ten si zamaza; potem wszystko poczo si przeciera tak jak na ekranie i w pewnym momencie ze zdumieniem zauwaya, e naprzeciw niej siedzi ywa

157

kobieta. Bya take moda, lecz wygldaa na zmczon ponad swj wiek; oczy miaa mroczne i pene smutku; po jakim czasie oczy takie staj si pene zapiekego alu. - To miejsce jest zajte - powiedziaa uprzejmie dziewczyna. - Na tym polega cay dowcip - rzeka kobieta. - Moment. Mwiam ju do pani dwa razy, lecz wygldaa pani na bardzo zamylon. Baam si, e jak si odezw goniej, to przestrasz pani. Nie bd pani dugo nudzi. Na-prawd nie mam o czym dugo mwi. Kilka sw. - Prosz - powiedziaa jkajc si dziewczyna. W serce jej wdaro si ze przeczucie. Patrzya ze strachem na obc kobiet i nagle zapragna z caej siy, aby tamta odesza nie powiedziawszy ani sowa. Wszystko by w tej chwili za to oddaa, tak jak czowiek, ktry boi si nieuwiadomionego nieszczcia. - Niech pani posucha - rzeka serdecznie kobieta. -Pani siedziaa tu przed chwil z pewnym modym mczyzn. Tak si ju nieszczliwie skada, e ten rzekomy mczyzna jest moim mem i e z tego powodu znam go co nieco. Wiem, e pani kocha, bo to jego ulubiony pretekst od wielu miesicy; nareszcie moe chla. zreszt, nie wykluczone, e kocha pani naprawd. Moja rada jednak: niech si pani zastanowi. - Nad jego mioci ? - Nad sob. Ludzie, ktrzy kochaj trzy razy w roku, nie czyni tego nigdy naprawd, nawet wtedy, kiedy sami s o tym przekonani. A potem strasznie jest patrze, jak mio umiera. - Musi umrze? - Czy on mwi pani, e cae ycie czeka na kobiet tak jak pani? - Tak. - Czy mwi, e od miesicy nie moe napisa ani sowa, bo bez przerwy myli o pani? - Tak. - Czy mwi, e jeli pani zaley na tym, co on moe da ludziom, aby pani z nim zostaa? - Mwi. - Niech pani posucha - rzeka po raz drugi kobieta. - Wszystko wic si zgadza. Ale mnie si to ju absolut-nie znudzio. Kilka razy ju pocieszaam te wszystkie nieszcznice, a raz nawet, za wasne pienidze, zaatwi-am jednej z nich pewien kopotliwy drobiazg. Byoby mi bardzo gupio, gdyby pani rwnie w pewnym momencie przysza do mnie po sowa pociechy, wyglda pani sympatycznie. Prosz mnie posucha jeszcze przez chwil. Kiedy pierwszy raz weszam do tej kawiarni, byam rwnie adna jak pani. Tak, prosz nie patrze na mnie jak na idiotk. Wysuchaam tych samych sw, a poniewa on jeszcze wtedy mia wasne zby, sowa te brzmiay tym czyciej. Radz ci, nie wygupiaj si. Przez pierwsze trzy miesice bdziesz zapewne bardzo szczliwa, e towarzyszysz czowiekowi w jego poszukiwaniach twrczych i w jego cierpieniach. Potem on popadnie w malek melancholi; zacznie szuka i cierpie sam. Natomiast ty zaczniesz znajdowa lady szminki na jego koszulach, bdziesz mu o trzeciej w nocy robi herbat z cytryn, aby go ratowa od kaca, a w kocu przyjdzie dzie, kiedy on stanie przed tob i powie ci: " Wybacz, pomyliem si. Moje ycie to cige bdzenie. Musz bdzi i szuka; gdybym nie szuka, ludzie zapomnieliby o mnie. Poznaem kobiet; nie wiem, czy bd z ni szczliwy, lecz dopiero teraz, przy niej, odnalazem siebie i jeli ona nie zostanie ze mn, nie napisz ju ani sowa..." I tak dalej. Przerwaa. Milczaa przez chwil, rozgldajc si po sali. Potem

158

pooya swoj do na doni dziewczyny i rzeka: - A kiedy w pani yciu zrobi si ju takie piekieko, e odda si pani pierwszemu lepszemu durniowi, aby cho przez sekund mie zudzenie, e ley pani koo mczyzny, ci wszyscy ludzie zrobi z pani tak kurw, e rzeczywicie zacznie pani o sobie tak myle, syszc, e "czowiek szarpie si, drczy i mczy", a pani nie jest go w stanie zrozumie. Jestem ju wrakiem, na ktry nie popatrzy aden mczyzna, i radz pani, niech pani zamknie drzwi i zapomni o tym lokalu. To lombard; za-stawi pani swoje zudzenia, marzenia i pragnienia, ale nie bdzie pani miaa ju za co tego wykupi. Te wszystkie inteligentnie wygldajce panie, siedzce tutaj, wlez nie tylko w pani ko, ale w kad myl; bdzie si pani o sobie dowiadywa takich rzeczy, od ktrych cierpn zby. Bd rozpruwa pani ycie jak pierzyn. Niech pani pomyli nad tym. W yciu warto mimo wszystko od czasu do czasu pomyle o sobie: to nie takie gupie, jakby si zdawao. Ma pani adn sukni. Skd? - Cepelia. - Jakby si pani kto zapyta, skd, niech pani powie, e ma pani wuja w Paryu. Dobre entree. Do widzenia. Wysza. Dziewczyna siedziaa przez chwil z zapartym tchem. Staruszek spod okna cigle patrzy na ni; w pewnym momencie spojrzenia ich spotkay si i staruszka zatkao. W kcie kto gono mwi: "Brykalski si skoczy". "Jak to? - zapyta kto inny. - Przecie to jego debiut. Nie wiadomo, co jeszcze napisze". "Nic ju nie napisze - cerkiewnym basem krzykn pierwszy. - Ta ksika jest kocem pocztku". Dziewczyna posiedziaa jeszcze chwil i wysza. Staruszek spojrza. za ni ze smutkiem i wrci do swego poematu. Na ulicy byo duszno. rodkiem jezdni jechaa polewaczka sikajc strumieniami wody. Szofer wychyli si do dziewczyny i krzykn: "Lalka, uwaaj, bo ci z pupki gara zrobi! Przechod wolniej". Ludzie na chodnikach zaryczeli uszczliwieni. Polewaczka odjechaa z szumem. Jaki starszy, wykwintnie siwiejcy pan, powiedzia do dziewczyny: - Niech pani naprawd przechodzi uwaniej przez jezdni, bo moe si pani nabawi kalectwa na cae ycie... - Ach, id pan do stu diabw - powiedziaa dziewczyna elaznym gosem. - To panu by si przydao, eby panu obie nogi rwno obcio; siedziaby pan wtedy w domu j myla o wiecznoci, zamiast szwenda si po ulicach bezmylnie j ple androny. Wykwintnie siwiejcemu panu w sposb apoplektyczny zsinia kark, a dziewczyna odwrcia si w drug stron i odesza. Mina wiele ulic, zesza wielu rozmai-tymi schodami i, sama nie wiedzc kiedy, znalaza si nad Wis. Dugo sza zielonym brzegiem, a w kocu, zmczona, usiada wycigajc przed siebie swoje wspaniae nogi. Soce zachodzio; rzek pyna zastyga mied. Takie obrazy mona kupi na placu Szembeka; mona tam zobaczy rwnie najwytworniejszych mczyzn j wszystkie trzy adne kobiety mieszkajce w Warszawie. ki dymiy ros. Po drugiej stronie Wisy brzegami wasay si mgy i nic ju dojrze nie byo mona. wiato dnia wygasao i nagle dziewczyna pomylaa, e jeli nie odezwie si do kogo, to zapacze jak mae dziecko; a bya twarda j nie znosia ez. Obejrzaa si rozpaczliwie w bok i zobaczya, e niedaleko niej siedzi may piegowaty chopiec z ksik na kolanach. Przysuna si do niego i rzeka: - Ty pewnie chcesz zosta pisarzem, co? - Marynarzem - odpar niegrzecznie piegowaty.

159

- Ile masz lat? - Co ci to obchodzi? - Nie moesz odpowiedzie, bcwale? - Przyczepia si j nie dajesz mi czyta - odpowie-dzia ze zoci piegowaty. - Zupenie jakby mi chciaa da na kino. Osiem. Zaraz si zrobi ciemno i bd musia wraca do chaty. A tam ju nie mog czyta. - Dlaczego? - Matka mi kae robi lekcje. - Co masz na jutro zadane? - Matematyk. - Matematyka - powiedziaa z gbokim przekonaniem dziewczyna - to rzecz idiotyczna. - Absolutnie. - Posuchaj - rzeka dziewczyna. - Dam ci na kino albo nawet dwa razy na kino, ale musisz mi przyrzec jedn rzecz. Dobrze? - Nie bd taka cwana - powiedzia piegowaty i obejrza j podejrzliwie od stp do gw. - Ja jestem z tych niedzisiejszych. Powiedz najpierw, o co ci chodzi. - Dam ci na kino - powiedziaa dziewczyna - ale pod tym warunkiem, e jak staniesz si dorosym czowiekiem, to bdziesz pisarzem. Piegowaty zamia si szatasko. - Gwno - rzek krtko. - Suchaj, banie - powiedziaa dziewczyna i z nie-spodziewan si cisna jego rk. - Dla mojej przyjemnoci, to moesz nawet zosta proboszczem w Pikutkowie. Ja chc tylko, eby powiedzia: "Zostan pisarzem". I za to ci dam na kino. Piegowaty spojrza na ni z zainteresowaniem. - Idiotka - rzek z niesychanym zdumieniem w gosie. - Czy nie rozumiesz, e sowo to jest sowo? - Napiszesz ksik - rzeka. - Opiszesz tam mio zwykej, modej dziewczyny do zdolnego pisarza. Opiszesz uczucie litoci, ktre zawsze bierze gr nad mioci i ktre tyle kobiet doprowadzio do klski. Opiszesz ich pierwsz, miosn noc, kiedy facet stoi przed drzwiami i skamle, eby go wpuci do pokoju, a kiedy go si wreszcie wpuszcza, tarza si przed kiem i grozi, e podetnie sobie yy. Opiszesz zdobywanie kobiet za po-moc szantaowania pijastwem. Opiszesz kawiarni, w ktrej siedz kobiety piknie, moe najlepiej ubrane w Warszawie, o mentalnoci bajzelmamy z Poska. I wiele innych, ciekawych rzeczy. No? - Daj mi spokj ze swoim pisarzem - powiedzia gronie piegowaty i zamkn z trzaskiem ksik. -w ogle id std i daj mi wity spokj. Jak ja raz powiedziaem, e zostan marynarzem, to tak ju by musi. Ja mam nawet nazw statku: "Albatros" . Tylko ty jeste baba, masz piersi i nigdy tego nie zrozumiesz. Wracaj sobie do swoich lalek, a mnie daj spokj. - C ci z tego przyjdzie, kapitanie? - Gupia - powiedzia i jego piegowata mordka rozcigna si w szczliwym umiechu. - Bd jedzi po caym wiecie. Zobacz wszystkie kraje. Czy ty tego nie rozumiesz? - Jak bdziesz pisarzem, take moesz podrowa. I ldem, i morzem. - A potem bd wraca z rejsu - cign piegowaty nie zwracajc najmniejszej uwagi na sowa dziewczyny -i bd zachodzi do gospody "Pod Zardzewiaym Trupem". Ludzie bd siada koo mnie, a ja bd im opowiada o wszystkim, co widziaem. I to bdzie wspaniae.

160

Dziewczyna podniosa si i otrzepaa sukienk. - Jeste durniem - rzeka. - Ilu ludziom opowiesz? Dziesiciu? Dwudziestu? Stu? I co z tego? Umrze szybko twoja gadka; jutro przyjedzie inny marynarz, opowie ciekawsz i zapomn o twojej. Gdyby by niezym pisarzem, twoj ksik czytayby setki tysicy. W kadym razie na pewno wicej, ni by na to zasugiwaa. Sigaliby do niej. Pamitaliby kade twoje sowo. Dzieci by si z niej uczyy w szkoach. Mwiby do wielu, wielu ludzi na caym wiecie. Ale jak chcesz. Jeste takim samym durniem jak kady z was. egnaj, kapitanie. Odesza; soce ju wpado za drzewa, daleko kto wy pijanym tenorkiem. I kiedy usza ju kawaek, piegowaty wrzasn z caych si: - Dobra! Zostan pisarzem!... Dziewczyna drgna. Spojrzaa na zachodzce soce i pocza szybko, a do utraty tchu, biec w stron piknej ulicy. 1955

Stacja
Staem na tym rogu moe ju z pitnacie minut, ale nikt nie nadchodzi. Byo cicho i zimno; widziaem wie kocioa ciko wznoszc si ku niebu jasnemu od mrozu i gwiazd. Jutro te powinno by zimno i ju tak chyba zostanie a do marca, tak to przynajmniej wygldao. Wtedy z bocznej ulicy wyszed ten czowiek. By ubrany w narciarsk czapk i kouch. - Nie wie pan, gdzie tu jest jaka restauracja? - zapytaem. - Restauracja? - Gdzie, gdzie mona by posiedzie i poczeka na pocig. - Jest restauracja - powiedzia. - Ale o dwunastej zamykaj. Do dwunastej moe pan posiedzie. - Poka mi pan, gdzie to jest - powiedziaem. - Napijemy si po jednym. Jeli pan idzie w tamt stron. - Dobrze - powiedzia. - Pjd z panem. Ruszylimy przed siebie. Zamarznite kaue pkay z suchym trzaskiem pod nogami, tak jak to zwykle bywa pierwszego dnia, w ktrym chwyta mrz i kiedy ld jest jeszcze cienki i delikatny jak opatek. Przechodzilimy obok jakiego ciemnego masywu i powiedziaem do niego: - Co to jest? - Wanie to, co pan - myli - powiedzia. - Nieliche wizienie jak na takie mae miasto - powiedziaem. Patrzyem teraz na wie wartownicz i na biay reflektor okrcajcy si w rwnych odstpach czasu. - Nie mona zabdzi- powiedziaem. - Trzeba tylko i prosto na to wiato. - Mj brat siedzia tu siedem lat - powiedzia. - I teraz, na jesieni, wyszed. - Odwrci ku mnie zmarznit twarz. - By lotnikiem - powiedzia. - Lata w czasie wojny w Anglii. A potem posadzili go i dosta krawat. Przyszli do niego, eby podpisa prob o uaskawienie, ale odmwi. Czeka siedem lat na wykonanie wyroku. A teraz wyszed. - Chwaa Bogu - powiedziaem.

161

- Nie - powiedzia. - On ju do niczego. Nie powinni wypuszcza ludzi po siedmiu latach czekania na mier. Powinni ich zabija. Dokd pan waciwie jedzie? - Do Warszawy - powiedziaem. - Ale mj pocig jest dopiero o trzeciej. A musiaem hotel opuci o dziesitej. Wie pan, jak to jest: inaczej musiabym zapaci jeszcze jedn noc. - Do dwunastej moe pan posiedzie - powiedzia. - A potem niech pan idzie na stacj. Bdzie pan mg posiedzie w bufecie. Weszlimy do restauracji. Byo tu ju prawie pusto. usiedlimy przy stoliku. - Niech pan nam da dwa razy po sto - powiedziaem do kelnera. - I co na zaksk. Kelner odszed. Ten w kouchu powiedzia do mnie: - Przykro mi, e nie mog zaprosi pana do domu. Ale moja ona jest chora. No i mj brat. - Mieszka z panem? - Tak- powiedzia. - Jeszcze si nie urzdzi. Wypilimy. Wsta; wzi ze stou swoj narciarsk czapk. - Dobranoc - powiedzia. - Szczliwej podry. Od czasu wojny nie byem w Warszawie. Zmienia si? - Chyba tak - powiedziaem. - Niech pan przyjedzie kiedy. - Tak powiedzia. - Mylaem ju o tym. Chciaem nawet przenie si do Warszawy i zaczem starania. Potem daem spokj. - Dlaczego? - zapytaem. - Przed wojn zaczem studiowa medycyn - powiedzia. - Wie pan, pracuj teraz jako felczer w szpitalu. Nie jest w kocu tak le. - Milcza przez chwil. - Jeli si nie osignie czego do trzydziestki - powiedzia - to nie osignie si ju nigdy, eby tam nie wiem jak si udzi. - Mnie pan to mwi? - powiedziaem. - Dobranoc panu - powiedzia. - Dobranoc. Podszedem do bufetu. Zamwiem rozmow z Warszaw i telefonistka powiedziaa mi, ebym nie odkada suchawki. Byem zmczony i odbicie mojej wasnej twarzy w lustrze rozmazywao mi si przed oczyma. Mam trzydzieci lat, ale wygldam na wicej. Teraz, kiedy byem nie ogolony, wygldao to jeszcze gorzej. - Syszy mnie pan? - zapytaa telefonistka. - Tak. - Numer jest stale zajty - powiedziaa. - Prosz prbowa - powiedziaem. - Nie odkadam suchawki. Nie potrzebowaem waciwie tej rozmowy. Tak czy owak, nie miaem nic przyjemnego do powiedzenia. Ani jej, ani sobie. Jeli mczynie nie uda si czego dokona w jednym kraju lub w jednym miecie, to pjdzie dalej, do innego kraju albo do innego miasta, i bdzie prbowa od pocztku. Jeli by zym aktorem w jednym miecie, to pjdzie dalej, bdzie godowa, kra i prbowa jeszcze raz od pocztku. Albo jeli kto jest kiepskim zodziejem, kiepskim robotnikiem. One maj atwiej, jeli im si co nie uda. Nie potrzebuj zmienia ani kraju, ani miasta. Mog zosta kurwami na tej samej ulicy, na ktrej chodziy do szkoy i do kocioa. Staem przy bufecie czekajc na rozmow, patrzyem na swoj zmczon twarz w lustrze i nie byo mi wcale dobrze. Kiedy ma si dwadziecia lat, to klska jest jeszcze przygod. Ale dziesi lat pniej wyglda ona jak stara prostytutka i jest tak samo nie do zniesienia, jak jej zapach i jej obecno. To byo waciwie wszystko, co powinienem by

162

teraz powiedzie; w kadym razie z tego, co miaem do powiedzenia. - Syszy mnie pan? - zapytaa telefonistka. - Tak - powiedziaem. - Przypuszczam, e aparat jest popsuty - powiedziaa. - Normalnie mog przerwa, jeli rozmowa jest midzymiastowa. Wic chyba co si stao. - Nie - powiedziaem. - Nic si nie stao. Po prostu wie, e bd dzwoni. Wic odoya suchawk i przykrya j poduszk. Dzikuj pani. Odoyem suchawk i wrciem do stolika. Bya ju prawie dwunasta. Kelner pertraktowa z jakimi dwoma, ktrzy upierali si, aby zosta i napi sie jeszcze po jednym. W kocu ustpi im; jeden z nich posiada si przekonywania; w cigu tych kilku chwil opowiedzia mu cae swoje ycie i najwaniejsze decyzje, ktre musia podejmowa. Ten drugi milcza i patrzy cay czas na mnie. Wiedziaem ju, e nie podobam mu si. Zapaciem i poszedem w kierunku stacji. Byo teraz jeszcze zimniej. Przechodziem znw obok wizienia i widziaem ciemn sylwetk wartownika na wiey; ubrany by w ogromny kouch i czapk uszank. Nie zauwayem drugiego; tego, ktry sta na ulicy ubrany w taki sam kouch i w tak sam czapk. Ujrzaem go dopiero w tej chwili, kiedy skierowa prosto w moje oczy wiato reflektora. - Zejdcie na jezdni - powiedzia. - Tdy nie ma przejcia. - Ktrdy do stacji? - zapytaem. - Prosto - powiedzia. - Tam dalej ju sami zobaczycie. A teraz zejdcie na jezdni. W bufecie byo tak samo zimno, jak i na dworze. Wszystkie trzy stoliki byy zajte. Znw podszedem do telefonu i zamwiem rozmow z Warszaw. Pomylaem sobie, e moe to jednak by przypadek; moe po prostu rozmawiaa z kim dugo; moe ze swoj matk, ktra mnie nie cierpiaa, albo z ktr z tych jej cholernych przyjaciek, przed ktrymi nie miaa sekretw, tak jak i one przed ni nie miay sekretw. Nie chciabym by przy tych ich rozmowach. Trzymaem w rku brudn, lepk suchawk i mylaem o tym, e mczyzna nawet w chwili wciekoci czy rozpaczy nie potrafi tego powiedzie o nich, co one same potrafi nam powiedzie w przystpie dobrego humoru. Duo bym da, eby uzyska to poczenie i mc jej powiedzie to, co chciaem. Czowieka ogarnia czasami okruciestwo; i to wasne okruciestwo trudniej czasami wytrzyma od cudzego. - Syszy mnie pan? - zapytaa telefonistka. - Tak - powiedziaem. - Numer jest wci zajty - powiedziaa. - To znaczy, nie zajty, musi by jaki defekt. Nie mog nic poradzi. Moe pan chce nada depesz? - Dzikuj pani - powiedziaem. - Tak czy owak jutro rano bd w Warszawie. Dobranoc. Nie byo gdzie usi. Przysiadem si do jakiego stolika, przy ktrym siedziaa stara kobieta z jakim mczyzn. Dalej siedzieli dwaj oficerowie z dziewczynami i jacy dwaj kolejarze czekajcy na poranny pocig. Ten mczyzna siedzcy przy naszym stoliku wsta nagle. - Usid - powiedziaa ta stara kobieta. Ale nie usucha jej. Sprawia wraenie, e to wcale do niego nie dotaro. Wsta od stolika i podszed tam, gdzie siedzieli oficerowie z dziewczynami. Nie zauwayli go. Sta tam nieruchomo i patrzy na te dwie dziewczyny tpym, nieruchomym wzrokiem. - U sid - powtrzya ta stara siedzca przy stole, gdzie i ja

163

siedziaem. Bya to jego matka; o tym wiedziaem od razu. Bya ubrana bardzo biednie i czysto. Rce trzymaa nieruchomo na stole; cikie, spracowane jak rce chopki. - Usid - powiedziaa. I tym razem nie poruszy si. Sta nieruchomo za plecami jednej z tych dziewczyn, a w pewnym momencie wycign rk i dotkn jej, a wtedy krzykna i odwrcia si nagle ku niemu. - Kto to jest? - zapyta jeden z oficerw. - Znasz go. - Nie - powiedziaa. - Widz go pierwszy raz. - Czego chcesz? - zapyta drugi z oficerw. - Usid sobie i sied spokojnie, kiedy wypie. - Nie jest wcale pijany - powiedziaa dziewczyna. - Odejd pan std - powiedzia teraz pierwszy z oficerw; by to kapitan: pikny, ciki mczyzna w mundurze lotnika. Za dziesi lat bdzie ju tylko otyy i niezgrabny, pomylaem sobie. Ale teraz jest pikny, ciki, i to dodaje mu wdziku, kiedy rusza si powoli jak zwierz. - Odejd std, przyjacielu - powiedzia kapitan. Pryskaj. I bd u mnie jak spryna. Ale ten mczyzna nie poruszy si. Sta tam niby guchy i lepy i patrzy na nie - na te dwie kiepskie dziewczyny, z ktrymi ci oficerowie siedzieli tylko dlatego, e lepszych nie byo w odlegoci pidziesiciu kilometrw od lotniska. Trudno byo powiedzie, ile mia lat; mg mie dwadziecia osiem, ale mg mie i czterdzieci. Twarz mia nalan, bia, bez zmarszczek. - Odejd pan std - powiedziaa jedna z tych dziewczyn. - Niech pan powie, kapitanie. - Jestemy przecie na ty - powiedzia pikny lotnik. - Jak ty si nazywasz? Maria? - Tak, Maria. Wtedy wstaa ta stara kobieta, wzia go za rk i przy-prowadzia do stou. Wcisna mu do rki buk z wdlin i pocz je, ujc j niezdarnie jak mae dziecko. Oficerowie i dziewczyny pili dalej swoje wino. Ci dwaj robotnicy przy drugim stole ocknli si nagle i poczli patrzy na niego, na lin ciekajc z jego ust. - Zaprawiony - powiedzia jeden z nich. - Moe ma hyzia? - Nie, zaprawiony. - Nie wyglda na wlanego. - To nie jest argument. A ty wygldasz? Ty wygldasz na wlanego, kiedy wracasz do domu po wypacie i czarujesz swoj star? - Nie - przyzna drugi. Tamten skoczy je buk i znowu wsta. - Usid- powiedziaa jego matka. Znw - tak jak i poprzednim razem - niezauwaalnie, cicho stan za tymi dziewczynami. Nie mogli go zauway; to ju tak jest w tych maych garnizonach w powszedni dzie, kiedy nie wolno wdki sprzedawa w kantynie, i wtedy oficerowie id na stacj, eby pi wino: tanie, cikie wino, po ktrym nie mona przyj do siebie do dwunastej godziny nastpnego dnia. Musieli ju sporo wypi i moe ju zapomnieli o nim; ale on znw wycign rk i znw dotkn jednej z nich. - No, bracie - powiedzia jeden z oficerw. Nie ten duy, ten pikny; ale ten drugi, ktry podpiewywa tenorem. - Teraz to ju za duo. - Zostaw go - powiedzia lotnik. - Zostawi go - powiedzia tamten. - Pewno, e go zostawi.

164

Zamachn si krtko i mczyzna upad. Pocz go kopa raz po raz szpicem buta w twarz, podczas gdy tamten lea nieruchomo na pododze, nie starajc si nawet broni. - Suchaj no pan - powiedzia jeden z kolejarzy do oficera. - Tylko nie tak, dobrze? Tylko nie tak. - Sied pan przy swoim stole - powiedzia oficer. - Nie tak - powiedzia ten robotnik. - Powiedziaem ju panu: nie tak. Stara kobieta znowu wstaa; podniosa go z podogi i przy-prowadzia do stolika. Otara mu krew; a potem podesza do bufetu i kupia mu now buk z wdlin. Syszaem, jak rozmawia z bufetowym. - Duo tu bierzecie. - Tu jest stacja - powiedzia bufetowy. - Tu tak kosztuje. - Ile jest w tym wdliny? - Tyle, ile przepisy mwi, eby byo. - Nie znam przepisw - powiedziaa. - Odpowiedzcie ml, kiedy si was pytam. - Sto gramw. Bierzecie te dwie buki czy nie? Widziaem, jak kobieta liczy swoje pienidze. - Wezm jedn - powiedziaa. Wrcia z powrotem do stolika i daa mu buk. Znw jad patrzc przed siebie szklanymi oczyma. - Za takie zachowanie mona go wpakowa na noc do komisariatu powiedzia jeden z oficerw; skoczy wanie piosenk i by zdyszany, uszczliwiony. - Powiedzcie waszemu synowi, e nie wolno zaczepia ludzi. Inaczej zawoam milicj i ka go wpakowa. Jest tu chyba milicja kolejowa, nie? - zwrci si do bufetowego. - Jest - przyzna bufetowy. - Nie znacie przepisw - powiedziaa do oficera kobieta. - Ja nie znam przepisw? - powtrzy wolno oficer. - Ja nie znam przepisw? Wy wiecie, do kogo mwicie? - Siedzia dwanacie lat w wizieniu - powiedziaa. - I wy-szed teraz, o szstej wieczorem. Przez dwadziecia cztery godziny nie wolno go aresztowa. To znaczy, do jutra do szstej. Taki jest przepis. Tamci odwrcili si, znw otworzyli butelk wina i poczli pi. Po chwili tamten znowu piewa. - Za co go zamknli? - zapytaem j. - Nalea do bandy - powiedziaa. - Kiedy mia siedemnacie lat. Wic jak wybucha nowa Polska, to ich zapali. Najpierw go skazali na mier, a potem na doywocie. Ale widzi pan przecie, pomieszao go. On po prostu nie rozumie, co to s kobiety. Patrzylimy, jak mczyzna koczy je, a potem, jak wysuwa rk i zaciska j na piersi matki. Siedziaa nieruchomo i spokojnie, a potem swoj cik, spracowan rk zdja jego do. - No - powiedziaa. - Sied sobie spokojnie. Syszae przecie, co pan oficer powiedzia. Podszedem do bufetu i kupiem mu trzy buki. Rzuci si na nie w milczeniu, a my patrzylimy na niego. - To te doktory z niego to zrobiy - powiedziaa stara. - Nie mwcie takich rzeczy - powiedziaem. - Moe po prostu nie mogli mu pomc. - Musieli go bi - powiedziaa. - I od tego bicia go pomieszao. A potem wzili go do szpitala, i z powrotem do wizienia. A potem mi napisali list, ebym go wzia do domu, bo jest chiromatyk. - Schizofrenik - powiedziaem. - Tak - powiedziaa. - Chiromatyk.

165

- I co z nim zrobicie w domu? - Mamy gospodark - powiedziaa. - Jemu niedugo y. Zawsze by saby na puca, a teraz ju koniec z nim. Ojciec ju pojecha do miasta, eby porozmawia wedug pogrzebu, a ja pojechaam po niego. Po co maj studenty go kraja po szpitalach. Mj pocig ju nadszed. Daem jej dwiecie zotych i wy-szedem na peron. Bya ju godzina czwarta, niedugo zacznie janie i pomylaem sobie, e do Warszawy przyjad okoo poudnia, a wtedy jeszcze j zastan. Bo ja jechaem do jednej dziewczyny, z ktr byem przez rok. Jechaem po to, eby wzi od niej swoje rzeczy i wyprowadzi si; eby jej powiedzie, e ju jej nie kocham, e jej nigdy nie kochaem i e po prostu omyliem si jeszcze raz. Po raz pierwszy ukazao si w paryskiej "Kulturze,' nr 12, 1962 r.

Targ niewolnikw
Stawi si nastpnego ranka, bardzo wczenie, kiedy ulicami jechay dopiero pierwsze wozy z mlekiem, a pierwsze soce oblizywao wilgotne dachy. Byo tam ju wielu poborowych. Pili wdk, wrzeszczeli, opowiadali sobie dowcipy, ktre mogyby zwali z ng sonia; wszystkim, czym tylko mogli, usiowali zabi strach przed sub. Niektrzy siedzieli wylknieni i nastroszeni niby sowy; inni prbowali rycze wojsko-we piosenki; wszystkim byo smutno i tskno - zosta-wiali miasto, do ktrego mio potrafi zrozumie tylko ci, ktrzy wychowali si wrd jego brzydkich ulic i zaukw; zostawiali swoje dwadziecia lat, wszystko dobre i ze, co przeyli dotychczas; jechali, aby przez osiemnacie miesicy znosi bezmyln katorg w imi sw, ktre brzmiay dla nich faszem, w imi ojczyzny, w ktrej bkali si bez pracy i nadziei; jechali tam, gdzie kltwy kaprali miay zrobi z nich oddanych Bogu i Ojczynie onierzy. Przyszed wsaty sierant, ustawi ich w dwuszereg, poodbiera karty powoania i przymruywszy oko, rzek: - No, kochani! Pamitajcie, e w wojsku nie ma silnych. Ani mocnych. Ani cwanych. Silni szczoteczkami do zbw podogi myj, a cwani poladkami schody rwnaj. Jeli ci ka zere gwno, to masz je i mwi, e smaczne. Masz si zachwyca. Do Boga nie ma si o co skary, bo Bg wysuchuje prb, ale tylko od kaprala w gr. Wy zrozumieli? Rozemia si dobrodusznie i przymruy do nich oko. Odpowiedzieli wszyscy: - Tak jest, panie majorze! - No! A teraz pjdziemy si kpa. Mona piewa... "Dom przy drodze" - znacie? - Obowizkowo ! - Wic ju...

166

U stawi ich w szereg i poczli i w stron ulicy Stawki, gdzie miecio si Miejskie Kpielisko. Szli raz za razem gubic nog, a piew ich brzmia rwnie niezdarnie: A on do wojska by przynaleniony, A ona za nim pa-ka-a... Kiedy wykpali si ju w byskawicznym tempie, poprowadzono ich na ulic Powzkowsk przed komisj lekarsk. Byo ich ponad trzystu; Lewandowski rozglda si za chopakami z Marymontu, lecz nikogo nie zauway. Zrobio mu si smutno jak dziecku, e bdzie sam pomidzy obcymi, a na pewno gdzie daleko od Warszawy i Wisy; moe nawet rozdziel go ze swymi z Warszawy i bd rozrzuca ich po innych pukach- warszawiacy nie cieszyli si w wojsku dobr opini, na warszawiakach starzy kaprale amali zby i krzye. Przysiad na schodku i milcza nie biorc udziau w powszechnym zamcie. " Wszystko jest inne - myla - kiedy w kocu przychodzi odchodzi. Wtedy nawet noc jest drugim dniem". Uchodziy pene zdenerwowania minuty; co pewien czas wychodzi sierant i wywoywa nazwiska: - Bonikowski Zdzisaw! - Jest! - Na sal! Bentel Roman! - Jest! - Na sal! Bober Wadysaw!... Odchodzili i wracali; byli peni wciekoci lub zadowolenia, gdy udao im si uzyska odroczenie; mijay godziny pene zwtpienia, oczekiwania i sabej nadziei, e uda si unikn munduru. "Niech to cholera porwie" - myla Lewandowski ponuro spogldajc w ziemi. Draniy go wrzaski; upijano si korzystajc z ostatnich chwil w cywilu; wci podchodzi kto do Lewandowskiego czstujc go wdk, lecz on odmawia; nawet najmniejsza ilo alkoholu dziaaa na niego rozdraniajco i momentalnie ponurza. - Masz pietra, kochany? - zapyta go kto z tyu. - Ty moe nie? - rzek nie odwracajc gowy. - Nie - mwi gos z tyu. - Moe si tam wykieruj na czowieka? W cywilu nie ma ycia, kochany. Wojsko to co innego. Poganiaj, poganiaj, potem przypn ci belk i masz spokj - sam dajesz innym do wiwatu. Jeste czowiek, masz cae portki na tyku. A tutaj? szarpn na sobie ndzne ubranko. - Tutaj chuj nocuje. Czowiek si krci jak gupi. - Wiesz co, kochany? - rzek Lewandowski. - Id ty sobie do wszystkich diabw. I zrb to tak szybko, jak tylko moesz. Ju ja ci o to prosz, kochany. Facet zamilk i zaraz potem odszed; Lewandowski spojrza za nim i zobaczy, e to czowieczek szczupy i

167

may, nad wyraz zabiedzony; zrobio mu si go al. Wtedy kto siedzcy obok powiedzia: - Z takiego szybko zrobi, kogo tylko bd chcieli - szpicla czy kaprala. Bdzie kapowa kolekw za recept. S tacy faceci. Oni kad wojn przetrzymaj; inni wracaj bez ng - oni z medalami. Niech go wszyscy diabli prowadz. - Nienawidz maych, podych facetw - mrukn Lewandowski. Chocia mi ich al. Obejrza si na mwicego: by to niski, krpy chopak w czystym, drelichowym ubraniu robotnika; twarz mia otwart, lecz zacit zdecydowanie. Lewan-dowski poczu do niego sympati. - Z nami nie oblec si tak prdko, co? - powie-dzia. - Chcesz papierosa ? - No, nie pal. Nic z palenia nie ma, niech je szlag trafi. A z nami? Nie wiem, to zaley od tego, jak inni bd si trzyma. Mnie aden kapral nie uderzy w mord - zabibym na miejscu. Kiedy mnie uderzy taki jeden bydlak, to go potem do adnego szpitala nie chcieli przyj. - Nie bye przecie w woju? - Nie. Ale pracowaem w Ursusie. Mielimy przy-sposobienie wojskowe. Drczyli nas jak psy. Byem tam czeladnikiem i wywalili mnie na zbity eb. To obuzy! Nie chcieli nas wyzwoli, bo musieliby podnie stawki. Kiedy przyszed do nas jaki bydlak kapitan i zaoy "Strzelca". I trzeba byo jeszcze paci na "Strzelca" - z tych szedziesiciu groszy na godzin. Kto nie chcia si zapisa do pieskw dziadka - wont z fabryki. Niektrzy pkali i zapisywali si. Ja nie chciaem. Ale na PW chodzili wszyscy, musiaem i ja. Kapral taki jeden prowadzi wiczenia; kiedy wjecha mi na matk, ja na jego - on mnie w zby. Potem porachowalimy si; dzisiaj ma kiosk z papie-rosami w Rembertowie - z powodu utraty zdrowia. N o i wywalili mnie. Zacisn pici. - Pomyl - rzek. - eby bya wojna. Boe, eby bya wojna! Moe by si to wszystko zmienio? Wszystko jedno, ale tak dalej to nie ma sensu. To ju lepiej kula w eb na wojnie. Zabiliby? Moe by i zabili, ale ja bym te kilku przeprowadzi w chmury. Za wasne ycie. - C winni ci tamci onierze? - mrukn Lewandowski. - Gwno mnie to obchodzi - odpar tamten. -A c ja komu jestem winien? Tu nikt nikomu nie winien, a wszyscy zdychaj... - Splt z chrzstem palce; twarz jego zrobia si nieprzyjemna, rusza nerwowo szczkami, a po chwili rzek: - Dwa ty-godnie temu ochajtnem si! Trzy lata chodziem za ni; ona nie i nie, nie i nie. Nareszcie teraz, dwa tygodnie temu. Jeszcze nie ruszona bya. I bior mnie do woja.

168

- ona nie zajc, w pole ci nie zwieje - rzek kto z tyu i rozemia si. - Id do diaba! - mrukn i Lewandowski widzia, jak z wciekoci zbielay mu oczy. Potem szarpn Lewandowskiego za rkaw i szepn: - Jak mylisz -wytrzyma? - Jeli kocha - mrukn Lewandowski bez wiary we wasne sowa. Jeli kocha, to bdzie czeka. - Tyle dni - mwi chopak - i tyle nocy. Bdzie sama, noc w noc bdzie myle o mnie. Jednej nocy bdzie mnie kocha, drugiej nienawidzi, e zostawi-em j sam. Bd si koo niej krci faceci, co tylko czekaj na on onierza. Jest moda i adna, cholernie adna ! - Wycign zdjcie i pokaza Lewandowskiemu; dziewczyna nie bya wcale adna. Chopak cign: - eby ty widzia, jakie ona ma oczy! Ja zawsze mwiem: Halina, te oczy mnie zgubi ! Wyszed sierant i pocz wywoywa nazwiska: - Faliski Marian! - Jest! - Na sal! Fijakowski Czesaw! - Jest! - Na sal! Cobiowski Franciszek... Chopak podnis si szybko i obcign kurtk. - Id - mrukn. - Trzymaj si. - Trzymaj si. I nie myl nic; jeli kocha, to bdzie czeka powiedzia szybko Lewandowski i ucisn mu rk. Umiechnli si do siebie i chopak znikn w drzwiach sali. - Akurat poczeka - mrukn kto. - Wrci i bdzie mia z dziesiciu szwagrw. Diabu uwierz, ale nie babie. Koleka z naszego domu poszed do wojska; wrci i ona go nie poznaa. Chopak wypi flaszk, zmwi pacierz i potem najpierw j, potem - siebie. Chopak by charakterny. Teraz si we, czowieku, i oe. Poczto opowiada sobie o rozmaitych koszmarnych zdarzeniach; w powietrzu zapachniao mordem. Lewandowski ziewa ze zdenerwowania; potem kilku dobrze podchmielonych poborowych odpiewao tradycyjn pie o Zdanowiczu. Zdanowicz by to onierz czynnej suby; pewnego razu otrzyma urlop, ktry spdzi tak przyjemnie, i odbiega go ch powrotu do puku. W konsekwencji zabi noem policmajstra i szeciu stjkowych, ktrzy przyszli po nie-go - rzecz dziaa si bowiem w czasach carskich. Pie koczya si tak oto:

169

"Pdzi kibitka pust ulic, Felusiowi zdrowia - szczcia wszyscy ycz. . . " Po czym zaczto rozmawia o czym innym. I znw kto z tyu rzek do Lewandowskiego: - Odechce im si piewa... ju niedugo, psiakrew! - Mylisz pan? - mrukn Lewandowski. - Nie potrzeba tutaj duo myle. Wystarczy tylko, aby pchnli ich na Polsk "B"", na pacyfikacj; spal kilka wsi biaoruskich i odbiegnie ich ochota do piewu... Mwicy przysiad si do Lewandowskiego; by to jaki wymizerowany chopak, w starej studenckiej czapce z poamanym daszkiem; Lewandowski zauway go ju wczeniej - tamten take trzyma si na uboczu, nietrudno byo zrozumie, e nie czuje si za dobrze w tym caym wrzasku i haasie. Milcza chwil obracajc papierosa w pokych palcach, potem zacz mwi: - Powiedzcie: i za co bd nas kaprale bi w zby? Za ojczyzn? Powiedzcie! - Co powiedzie? Czego wy chcecie ode mnie? Ja te nie wiem. Ksicia Jzefa Poniatowskiego mam gdzie. - Nie o to przecie chodzi - zniecierpliwi si tam-ten. - Do diaba z ojczyzn! Ojczyzna to dla mnie puste sowo. To tylko pewien ustrj i system terroryzowania czowieka. Po co to zaraz nazywa ojczyzn? To dla mnie nic nie oznacza. Tak jest czy nie? Mw pan: tak czy nie? - Nie wiem, czy nic nie oznacza - rzek Lewandowski. - Dla mnie chyba oznacza duo. - Jeste komunist? - zapyta tamten i wpatrzy mu si w twarz. Ach nie, moecie mi nie odpowiada. To nie o to zreszt chodzi. Tylko powiedzcie, czy uda wam si kiedy stworzy ojczyzn, ktr by wszyscy kochali? Nie wiem. Zawsze bdzie jaki system. Dalej: pozbawienie czowieka wolnoci. Popatrzcie na tych. Teraz pjd ze swoimi kuferkami; bd ich bi po mordzie, kaza robi abki, pozbawi ich a do mierci wasnego rozumu. I bd wci powtarza - ojczyzna, ojczyzna. Zabij w nich to wanie, co u nich najczystsze - mio do tego kraju. I co? Potem oni wrc i co? W co bd wierzy? Jeli usysz potem sowo "ojczyzna"', bd wzdraga si z nienawici. Czy wy to rozumiecie? Nie da odpowiedzie Lewandowskiemu; oczy za-lniy mu gorczkowo w bladej twarzy, podniecony cign dalej : - W Polsce tak zawsze byo. Otarze wiec, ale tylko z daleka. witoci okazuj si tandet, kiedy przyjrze im si z bliska. Polacy to nard tragiczny: uywaj sowa ojczyzna tak samo czsto jak sowa kurwa. Posuchaj pan: trzy lata temu Hitler obj w Niemczech wadz; dzi jest tam witoci. Niemcy upady przed nim na kolana. W Polsce gdy-by si znalaz Hitler - dokonaby tego w

170

rok. powie-dziaem panu ju, e Polacy to nard tragiczny. Tak jest! Polacy pjd za kadym, byle kto poszed pierwszy do przodu. Polacy czekaj na swego Me-sjasza, s w sytuacji bez wyjcia. Pjd za kadym, kto podniesie latark; mniejsza ju z tym dokd i po co. - Daj mi pan spokj - przerwa zdenerwowany Lewandowski. - To nie dla mnie to gadanie. Nie bd pan taki wany w swojej studenckiej czapce. Powiedz pan tym chopakom, eby za panem poszli, pol pana do stu diabw. Dzi sowa nic nie zna-cz; oni o tym wiedz lepiej od pana. A w ogle o c panu chodzi? - Wiem, wiem - mwi szybko student. - Ja to rozumiem. Komunizm, pieni, krew... Zamiast sw. Ale c to jest komunizm ? Jeste pan naiwny jak kady Polak, zapomniaem panu powiedzie, e Polacy to nard najbardziej naiwny. Komunizm to tylko zbiorowo zorganizowana samotno. To dobra rzecz, ale tylko na krtk met. A dalej? C dalej? Nieodzowny jest przecie system jakiego rzdzenia. I znw ta sama histeria od pocztku; sztandary si zszargaj, sowa pjd do lamusa, krew zaschnie i zamieni si w rdz. Komunici s na pewno ze wszystkich ludzi najbardziej zasugujcy na szacunek, ale posta rzeczy zostaje ta sama. Ja to rozumiem: chcecie zmieni wiat. Znie przemoc i wyzysk, da wszystkim chleb. I susznie. Lecz c dalej? Szczcie? Jakie tam szczcie! Czowiek naje si i powie zaraz: co dalej? Lewandowski uczu zmczenie, gubi myl, nie rozumia ju, o co tamtemu chodzi: student mwi bardzo szybko, poykajc poow sw, gestykulowa i wymachiwa rkami jak handlarz starzyzn, w ktrym wysycha dusza, jeli nie sprzeda towaru. Lewandowski spotyka ju wielu takich ludzi; wysuchiwa ich i gardzc nimi aowa ich jednoczenie; byli jednak w jego pojciu aosni i sabi, niezdolni do czegokolwiek; ze sw ich wynikao, e wszystko rozumiej, wszystko by zrobili, gdyby nie to, e zmusioby to ich do dziaania; przed kadym dziaaniem za stawiali znak zapytania - milionkro wikszy od wszystkiego, co chcieliby zrobi. Patrzy na blad i szczup twarz tego chopca i myla: " Tyle mwisz o cierpieniu czowieka, a co o nim wiesz, ptaku?" Nagle ogarna go furia: - Wsta pan na chwil - rzek ostro. Student drgn: - Po co? - Wsta pan! - zasycza Lewandowski. Student mrugn oczyma i powsta. Lewandowski odwrci go tyem do siebie, przy czym student sucha jak zaczarowany. Potem Lewandowski rzek: - Siadaj pan. A teraz ja. Wsta i wypi zadek przed zdumione oczy tamtego. - No jak? zapyta. Student milcza; Lewandowski usiad z powrotem i rzek:

171

- Rozumiemy si chyba teraz jak cholera. - Wic tylko tego chcecie? - zapyta student. -Tylko tego? Caych portek i chleba? A wicej? " Wicej? - pomyla Lewandowski. - C tu gada? I co dalej? On chce, eby powiedzie mu, czym jest komunizm? Tego mu mwi nie warto. Nikt nie od-daby ycia za cae ubranie i chleb. Ale co on o tym moe wiedzie! Jemu aden chleb nie bdzie smakowa; c on moe wiedzie o smaku chleba? O tym wiedz tamci, ktrzy widzieli, jak zachowuj si ci, ktrych bito; ktrym do celi wlewano wod z nielasowanym wapnem; ktrych duszono wasnym kaem; o tym moe wiedzie ta dziewczyna z Woli, ktr rozebrano do naga, wpychano jej butelki midzy nogi i tam je tuczono. Tamci wiedz - nie on. Patrzyli w ich oczy, patrzyli, jak id na mier. Duga jest droga mki ludzkiej, najtrudniej znale na niej wiar. Komunici maj wiar; wiara jest tym kubkiem wody, o ktrym marz w czasie bicia; wiara jest ostatnim haustem powietrza, jakim oddychaj przed mierci; wiara jest kawakiem nieba, ktre widz z celi. On tej wiary nigdy mie nie bdzie. A dalej? Dalej bdzie czysta rzeka". Sierant wyszed i odczyta: - Lipiski Stefan! - Jest! - Na sal! Lewandowski Zdzisaw! - Jest! - Na sal! I jeszcze dwch Lewandowskich: Ryszard i Tadeusz. Rozebra si. Raz, dwa! ... Lewandowski wsta. Student szepn: - Zaczekajcie na mnie. Skin gow i wszed na sal. Pocz szybko si rozbiera ukadajc nerwowo rzeczy. Wszystkich ogarna jaka gorczka i podniecenie; rwali sznurowada, pryskay im spod rk guziki; pltali si wykonujc mas niepotrzebnych ruchw. Sierant przynagla: -Prdzej, prdzej... - Lewandowski patrzy na chopakw wszyscy byli chudzi, z wystajcymi ebrami, kiepsko zbudowani; na og niscy, z zapadymi klatkami piersiowymi; wszyscy z przedmie, modzi robotnicy - gdyby nawet chcieli, nie oszukaliby nikogo; ciao ludzkie, tak pikne w posgach i obrazach, na poborowej komisji przynosi wstyd; gorcy wstyd pali Lewandowskiego. Paday grube arty i przycinki, poklepywano si z haasem; wszystko to brzmiao smutnie i nieprawdziwie. Gniew zdawi mu gardo. "~Da-lej - pomyla patrzc na wyndzniae ciaa - co dalej?" i przypomniay mu si sowa Rczyna~ My jeszcze dugo bdziemy brzydcy i nie nas bd kocha kobiety. - Co si pan tak zasaniasz? - spyta lekarz. - Boisz si pan zgubi? - Nie kupi mi pan drugiego - odpar Lewando-wski z nienawici prawie; lekarze wojskowi traktowali poborowych jak bydo, ktre

172

trzeba otaksowa, czy nadaje si do hodowli czy nie. Wszyscy byli nadzy; kady czowiek nagi do gupio czuje si wobec ubranego; sysza, jak lekarze mwi; "Co, nie widzisz pan dobrze o zmroku? Nie szkodzi, okiem pan s... nie bdzie, nastpny...", "eby sucha, wystarczy mie jedno ucho, nastpny...", "Pan z Radomia chyba, co? Poznaem sznyt tego samego rzezaka..." Lekarz przyoy suchawk do jego piersi; Lewandowski oddycha gboko czerwony ze wstydu i upokorzenia. Lekarz kaza mu zaoy rce na plecy i oddycha tylko ustami; potem odoy suchawk, zsun okulary na czoo i spyta: - Chorowa pan kiedy? - Na co? - Na puca. - Nie. Nigdy. - Kaszle pan ? - Czasem. - W nocy pan si poci? - Twardo pi, panie doktorze. Apetytu nie mam od jakiego p roku. I czuj si stale zmczony. Lekarz zsun z powrotem okulary i rzek: - Gdzie pan pracuje? Lewandowski wzruszy ramionami. - Jak mam prac, to pracuj - odpar. - Na stae pan nigdzie nie pracuje? - Nie. - We si pan za leczenie - rzek lekarz. - I to szybko. Pan jest chory na grulic. Z tym artw nie ma; to s dziury, rozumie pan? O ile zaley panu na yciu, rozumie pan? - Rozumiem - powiedzia wolno Lewandowski; w plecach i karku czu nieznone zimno. - Jutro wyjad na Capri. Lekarz powiedzia: - Ubra si. ycz powodzenia. Ratuj si pan. - Czy to ju mj koniec? - Tutaj nic si nie koczy - rzek lekarz - wszystko si zaczyna od pocztku i jest tak samo przeklte i pode. Moe koniec jest w

173

piekle, ale pieko to fraszka. Prawdziwe pieko jest tutaj, na ziemi. Jest pan tak adny i mody, e przykro mi myle, i szlag pana niedugo trafi... - Dopiero w tej chwili Lewandowski zobaczy, e lekarz jest podchmielony. On to zauway i rzek: - Pan si dziwi? Nieatwo jest mwi codziennie stu takim jak pan, e musz zdycha. Jutro si pan zgosi po zwolnienie. Do suby wojskowej jeste pan niezdolny. Adieu ! Lewandowski ubra si i wyszed. "Wic to tak? -pomyla zdumiony. Dni coraz krtsze, noce coraz krtsze. Potem wszystko si skurczy i bdzie koniec". Chcia jasno sobie uprzytomni, czy czuje strach, lecz nie czu nic - zaledwie serce bio mu nieco szybciej. "Cholera - pomyla. - Ostatecznie co jak co, ale mier mogaby by czym wikszym". Za chwil zszed take student. By bardzo blady, dray mu wargi, trzscymi si rkami dopina na sobie ostatnie guziki. - Co jest? - zapyta Lewandowski. - Nie wiem... - Wymamrota. - Chory jestem; nie wzili mnie do wojska. Co z pucami; by moe, e to grulica - u nas w rodzinie kilka osb umaro na grulic. A moe oni nie chcieli mi wszystkiego powiedzie? Jak mylicie: czy jest na to rada? - Tak - rzek Lewandowski. - Oczywicie! Rada jest. Mnie to powiedzia pewien facet, ktry si na tym zna bardzo dobrze. Nie potrzeba ani pienidzy, ani wyjazdw, ani lekarstw. W pucach, jak pewnie wiecie, s zarazki. To jest wanie grulica. Na to jest jedyna rada - soce. Soce zabija zarazki byskawicznie, co do jednego! Trzeba wic wyj puca z klatki z piersiami i powiesi na pocie w wonny soneczny dzie wiosenny: soce zrobi swoje! Tylko jest jedna trudno: czym w tym czasie zabawia chorego? Jeli znajdziecie sobie na ten czas zajcie - bdziecie uratowani dla narodu. Student umiechn si smutnie, wyszli... 1954

-=KONIEC=-

174

Das könnte Ihnen auch gefallen